Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2019, 18:09   #274
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
- Moje życie zwykle pełne jest takich niesamowitych historii, szczególnie od zeszłych wakacji, mam nadzieję, że nie zamartwisz się przez to wszystko do łez. Mam też nadzieję, że taki prezent zrekompensuje ci te zmartwienia, których już się nabawiłaś, przez ostatni czas - powiedziała i uśmiechnęła się.
Esmeralda westchnęła.
- Nie mam powodu, żeby płakać. Koniec końców udało nam… ci się uzyskać dobre zakończenie… a jednak - mruknęła i podniosła dłoń do oczu. Albo ścierała strużkę potu, albo też pojedynczą łzę. - Chyba łudziłam się, że wasza magia zadziała i koniec końców okaże się, że Edwin to wszystko przeżył. Fantazjowałam sobie, że przyjeżdża tutaj wraz z tobą. I rzeczywiście przeżył. Mam na myśli dzieciństwo oraz jezioro. Jednak potem i tak umarł. Nie było mi dane go ponownie zobaczyć - westchnęła. Lekko nią trąciło, jakby miała zaraz zasłabnąć, jednak alarm okazał się fałszywy. - Przykro mi, że z mojego powodu zostałaś uwikłana w tak niebezpieczne wydarzenia. Gdybym mogła to przewidzieć, to na pewno bym ci nie zleciła tego zadania. Mam nadzieję, że nie żywisz do mnie urazy… - zawiesiła głos i podniosła na nią oczy.
Rzeczywiście wyglądała bliźniaczo podobnie do Moiry, nawet teraz. Oczywiście półmrok pomagał, gdyż zakrywał drobne różnice, a także zmarszczki. Jednak podobieństwo między dwiema kobietami było znaczące. Biłoby po oczach nawet wtedy, gdyby dziewczyna była córką Esmeraldy, choć w rzeczywistości były spokrewnione w dużo dalszym stopniu. Alice mogła przypomnieć sobie jedynie Joakima i Noela, jeśli chodziło o tak duże rodzinne podobieństwo.
Harper przyglądała jej się chwilę w milczeniu. Zadziwiało ją jak bardzo były podobne. wiedziała, że należały do tej samej rodziny, jednak dzieliło je trochę pokoleń. Alice mruknęła.
- Przykro mi, że nie mogłam sprowadzić twego brata. Na swój sposób też miałam nadzieję, że mi się to uda. Zrobiłam co mogłam. Nie gniewam się za to wszystko co się działo na Isle of Man. To przecież nie było twym celem wpakować mnie i mych przyjaciół w tarapaty, to już moje felerne szczęście. Najważniejsze, że przeżyliśmy i udało nam się wrócić do domu. Teraz chciałabym nie myśleć o problemach i interesach, a jedynie zrelaksować się i odpoczywać. Przynajmniej dziś - powiedziała i uśmiechnęła się do kobiety.
- I dlatego tutaj jesteś - de Trafford odpowiedziała uprzejmie.
- Nie smuć się Esmeraldo - powiedziała uprzejmie. Założyła nogę na nogę i westchnęła ciepłym powietrzem. Było relaksujące, tak jak płynąca z głośników muzyka.
- Próbuję. Czasami jednak smutek nadchodzi sam. Próbuję bronić się przed nim uśmiechami, ulubionymi przyjemnościami i rozmowami z drogimi mi osobami, lecz niekiedy ciężko jest powstrzymać złe myśli - powiedziała. - Jak myślisz, Alice? Na świecie jest tyle samo dobra, co zła? Oczywiście, to abstrakcyjne pojęcia i obracamy się bardziej w odcieniach szarości. Jednak ciekawi mnie, czy ten grafit znajduje się dokładnie pomiędzy najgłębszą czernią i najczystszą bielą - zawiesiła głos i zastanowiła się przez chwilę.
Alice zastanawiała się chwilę nad jej słowami.
- Tak, zdecydowanie znajdujemy się w szarości pomiędzy bielą a czernią, zwłaszcza, że skrajności są dla nas w każdej formie kompletnie niezdrowe. Sądzę, że na świecie jest tyle samo dobra co zła, a my musimy znaleźć odpowiedni dla każdego z nas środek, by czuć i czerpać pełną satysfakcję. Tak to widzę - powiedziała i odgarnęła wilgotne, już pokręcone, rude włosy z ramion do tyłu. Najchętniej związałaby je, albo upięła do góry, ale nie wzięła ze sobą żadnej spinki, klamry, czy chociaż nawet gumki. Czuła też, jak jej dłonie grzały się pod bandażami, ale nie mogła ich zdjąć.
Esmeralda zerknęła na nią.
- Nie spodziewałam się takiej odpowiedzi… - zawiesiła głos. - Jednak to chyba prawda, co powiedziałaś. Zazwyczaj słyszy się nawoływania do czynienia dobra. Ty natomiast akceptujesz zło, jako konieczność do odczuwania satysfakcji… To… - zagryzła wargę. - Wyzwalające. Myślę, że żyłam zgodnie z twoimi słowami i byłam bardzo szczęśliwa. A potem zostałam ukarana chorobą. Jednak niekiedy sądzę, że nie otrzymałam wcale ciosu od opatrzności i karma wcale nie istnieje. I to był czysty przypadek... - zawiesiła głos. - Jesteś w ciąży, prawda?
Harper spięła się lekko i zerknęła na nią. Milczała. Obserwowała kobietę w ciszy, która przedłużała się kilka chwil.
- Skąd na to wpadłaś? - zapytała tonem, który nie wskazywał na to, czy aby na pewno zgadzała się z tą sugestią, ale też nie negował jej.
- Hmm… - Esmeralda mruknęła pod nosem, ocierając strużkę wilgoci spływającą jej wzdłuż twarzy. Alice uświadomiła sobie, że taka odpowiedź była równie dobra, jak odpowiedź twierdząca. Każda nieciężarna kobieta po prostu zaprzeczyłaby.
- Uważam, że wszystko co pochodzi od człowieka, dobro i zło leży w jego naturze, ważnym jest tylko, by nie krzywdzić siebie, swych bliskich i tych, którzy na to nie zasługują - nawiązała jeszcze do poprzedniego tematu.
- No to nie jest wtedy złem, czyż nie? Zły uczynek dotyczy chaosu, krzywdzenia innych oraz posiadania potem wyrzutów sumienia… o ile jest w nas jeszcze choć trochę przyzwoitości. Wiem to od Marthy, choć biedaczce nieopatrznie się wymsknęło - westchnęła. - Przy sprzątaniu używanej przez ciebie łazienki zauważyła brak comiesięcznych, kobiecych akcesoriów. Zarówno w koszu na śmieci, jak i na półce. Nie trzeba być osobą obdarzoną niezwykłą inteligencją, żeby to z sobą połączyć. I proszę, uderz mnie w twarz za moją bezczelność… ale zaczęłam się zastanawiać, czy są dodatkowe powody, dlaczego akurat ty zostałaś zatrudniona przez mojego męża do muzykoterapii… - zawiesiła głos. - Choć innymi chwilami czuję się naprawdę głupio, gdyż wiem, jakie inklinacje posiadał Terrence. A to czyni moje podejrzenia kompletnie bezzasadnymi. Jednak sprawa mnie męczy i dlatego uznałam, że dobrze będzie ją poruszyć.
Rudowłosa siedziała w bezruchu. Pot ściekał po jej policzku, ale nie ścierała go. Była zbyt skupiona na zastanawianiu się co odpowiedzieć Esmeraldzie. Westchnęła w końcu ciężko. Zamknęła oczy.
- Nie mam zamiaru cię okłamywać, bo uważam cię za przyjaciółkę. Tak Esmeraldo, byłam w swego rodzaju związku z Terrencem i owszem, będę mieć jego dziecko. Chciałam ci o tym powiedzieć na spokojnie, kiedy już wydobrzejesz.
- Czyli kilka miesięcy temu?
- Nie, czyli teraz, kiedy już nie potrzebujesz stałej opieki Marthy. Mniej więcej jestem świadoma jak wyglądały wasze relacje ze względu na fakt, iż Terrence preferował mężczyzn. Nie chciałam w żadnym razie obrazić cię, ani trzymać w niewiedzy. Nie planowałam nigdy, że zajdę w ciążę, ale ironicznie sądzę, że był to dar w formie podzięki od fińskiej boginii. Pomogliśmy jej i jej mężowi w czerwcu. Jak rozumiem, powinnam się stąd wynieść… Byłam świadoma takiej ewentualności, ale przeciągałam ten moment. Kocham ten dom, jest wspaniały tak jak mieszkający w nim ludzie.
- Uważasz, że jestem wspaniała, Alice? - Esmeralda zapytała cicho. - Wcześniej rozmawialiśmy na temat dobra, zła oraz odcieni szarości. Powiedz więc, wzięcie sobie mojego męża oraz zajścia w ciążę uważasz za cud życia, czy może raczej coś okropnego i obrzydliwego? Czy też może raczej coś pośrodku? A gdybym wspomniała, że szampan, którego skosztowałaś, był zatruty środkiem poronnym… Byłoby to z mojej strony równie szare? Czy może zemsta ma jedynie czysto czarne odcienie?
Harper poczuła jak momentalnie rozbolał ją brzuch.
- Uważam, że zemsta ma słodko gorzki smak. Bowiem ciągnie ze sobą konsekwencje. To dziecko było darem od losu i jest jedyną rzeczą, która powstrzymuje mnie od popełnienia strasznych zbrodni, na sobie i na innych. Bo muszę myśleć o jego bezpieczeństwie. Bo on go chciał. To nie tak, że je planowaliśmy i że nasza relacja była… Zresztą, to nie istotne. Pół na pół. Uważam, że jestem potworem, bo w pierwszej kolejności nigdy nie powinnam była zostawać z nim tak długo, ale dziecko nie jest niczemu winne. Zwłaszcza, że jest po nim jedyną pamiątką. I nie wiem do czego byłabym zdolna, gdyby w tym szampanie, rzeczywiście był taki środek, ale nie uważam cię za morderczynię. Czy mylę się, Esmeraldo? - zapytała. Dopiero teraz poruszyła się, powoli ocierając pot ze skroni.
Starsza kobieta parsknęła pod nosem.

Odsunęła ręcznik, który ją okrywał, po czym wstała i przybliżyła się do Alice. Prawie usiadła na niej okrakiem, umieszczając kolana po obu stronach bioder Harper. Teraz górowała nad nią. Podniosła dłoń i uderzyła Harper z całej siły w policzek. W tej chwili nie wydawała się ani trochę schorowana. Alice mocno zapiekło. Odwróciła tylko lekko głowę pod impetem ciosu, ale nie wydała żadnego dźwięku. Zasłużyła sobie na to, ale nie była struchlała. Robiono jej gorsze rzeczy, czymże więc był taki cios. Esmeralda natomiast przybliżyła twarz do jej ucha.
- Nie uważaj mnie za nikogo - szepnęła groźnie. - Nie wiesz o mnie nic. Nie prognozuj niczego, bo nie jesteś w stanie mnie przejrzeć i wszystkiego przewidzieć.
Następnie odsunęła się i uderzyła ją drugą dłonią w drugi policzek. Harper zacisnęła lekko zęby, ale i to przyjęła.
- Myślę, że nie bolałaby mnie ta zdrada, gdybyś była mężczyzną. Terrence mógłby mieć wielu kochanków, to byłoby na swój sposób naturalne. Jednak fakt, że zechciał być z kobietą, chociaż nie chciał być ze mną… Zajęłaś moje miejsce, Alice. Nawet jako matki jego dziecka - syknęła i umieściła dłoń pod jej szczęką, ustawiając twarz Harper tak, że musiała patrzeć jej w oczy. - Co takiego masz, czego ja nie miałam? Czy sądzisz, że jesteś ode mnie lepsza? Czy muszę czuć się brzydsza, mniej atrakcyjna i starsza? - zapytała.
Alice już wcześniej było ciepło, jednak teraz cała płonęła. Esmeralda dociskała ją do rozgrzanych desek swoim nagim ciałem, które też było gorące i mokre. Jednak w jej oczach panował lodowaty chłód.
- Nie uważam się za lepsza od ciebie. To nie była gra o jego względy. Nie zabrałam ci go potajemnie i pokryjomu sprzed twojego nosa. Z tego co kojarzę, miałaś kochanka, gdy jeszcze byłaś w pełni zdrowia.

Esmeralda syknęła i uderzyła ją znowu w policzek.
- Teraz ty jesteś bezczelna. Miałam kochanka tylko dlatego, bo Terrence zgodził się na to. Nawet poniekąd to zaproponował, gdyż był świadomy tego, że jestem kobietą. I chcę być kobietą. To było coś, na co się zgodził. Natomiast ja nie zgodziłam się na nic w stosunku do ciebie. Nie zostałam poinformowana. Musiałam prowadzić własne śledztwo, żeby odkryć prawdę. I bez tego najprawdopodobniej nigdy bym się nie dowiedziała. Kompletny brak szacunku względem mnie.
- To, że się zetknęliśmy nie było dlatego, że mu się spodobałam, zrobił to dla życia innego mężczyzny, bo zawarliśmy układ z bogami, że pomogą nam go uratować.
- Nie zetknęliście się, tylko uprawialiście z sobą seks. Miej odwagę nazwać rzeczy po imieniu, kobieto.
- A potem najwyraźniej okazało się, że pan de Trafford miał jakieś potrzeby, których nie zaspokajał długie lata. Nie chciałam tego ciągnąć, właśnie ze względu na ciebie, ale powiedzmy, ciężko się było opierać, a kochałam go emocjami tylko dla niego. To już jednak nie istnieje. Terrence odszedł. Chcesz się zemścić? Niemal nie straciłam życia, rozwiązując sprawę dla ciebie. Szanuję cię jako osobę, pomijając cały temat mojej relacji z twoim mężem. Świat jest szary Esmeraldo… - powiedziała smutno.
- Podniecało cię to, czyż nie? Najpierw pojawiać się w moim pokoju, śpiewać i uśmiechać się do mnie, a potem znikać za zamkniętymi drzwiami z moim mężem i zaspokajać go. Gdybyś nie chciała tego ciągnąć, to byś mu nie… Dobrze, nie będę ordynarna - rzekła i wyprostowała się nieco.
- Nie podniecało. Tak właściwie, kilka godzin przed tym, gdy zginął, niemal przełamał na pół hotel telekinezą, bo kłóciliśmy się w tej sprawie. Nie chciałam tego tak ciągnąć i byłam sfrustrowana… - oznajmiła i skrzywiła się, wspominając tamten poranek.
Chyba już Esme miała odsunąć się i wstać, jednak pojawiła się w niej kolejna fala złości.
- Czy widzisz te drzwi? - zapytała i odsunęła się nieco.
Pokazała zarys, którego Alice nie widziała wcześniej w półmroku. To nie było to przejście, którym Harper weszła do środka. Zupełnie inne, nie wiedziała, co było po drugiej stronie.
Rudowłosa zerknęła w tamtą stronę. Zmrużyła oczy, by lepiej dostrzec drzwi, o których Esmeralda mówiła.
- Widzę - powiedziała i ponownie spojrzała na nią. Fakt, że pani de Trafford siedziała na niej od kilku chwil naga sprawiał, że czuła się co najmniej dziwnie. A gorąco wykwitło wypiekami na jej twarzy, było jej ciężko oddychać od takiej temperatury, ale jeszcze nie kręciło jej się w głowie. Znów podniosła rękę i otarła pot.
- Znajduje się za nimi pewien szczególny pokój. Który był wybudowany ku zupełnie innemu celowi niż to, w co go zamieniono - mruknęła. - Właśnie za nim zabiłam. Tak, jestem morderczynią. Więc nic o mnie nie wiesz. I była to młoda kobieta, taka młoda, jak ty. Lecz dużo ładniejsza - rzekła i zawahała się na moment. - Jeszcze ładniejsza - sprecyzowała. - Dlatego módl się, żeby ten szampan nie był zatruty. Bo nie mam powodu, żeby kochać ciebie i twoje dziecko - powiedziała, po czym wstała.
Odsunęła się.
- Jesteśmy spocone. Teraz pójdziemy pod prysznice, żeby się obmyć. Następnie będę na ciebie czekała w jaccuzzi. Przyniesiesz truskawki i owego szampana - powiedziała. - Jeszcze nie dam ci spokoju. Nawet nie myśl, żeby uciekać. Zresztą nie mogłabyś, nawet gdybyś chciała. Winda jest zablokowana.
Alice milczała. Zastanawiała się jak wybrnąć z tej sytuacji. Z jakiegoś powodu wizja tego, że Esmeralda mogła kogoś zabić kompletnie do niej nie docierała. Owszem, słyszała, że zdarzyła się tu na dole jakaś tragedia. Czy naprawdę ktoś mógł umrzeć?
- Nie mam zamiaru uciekać. Nie jestem tchórzem. Poza tym, wpadłam już na to, że to ty rządzisz tu na dole - powiedziała spokojnym tonem.
- “Tu na dole” - starsza kobieta powtórzyła sarkastycznie. - Aż boję się zapytać, kto w takim razie rządzi na górze - powiedziała, po czym wyszła z sauny.
Alice podniosła się z ławy. Ręcznik, który miała na sobie, przez to, że Esmeralda na niej siedziała, poluźnił się i spadł, ale Alice go nie podniosła i nie owinęła się nim. W końcu po co. Obie były kobietami. Ruszyła za Esmeraldą, dopiero gdy ta obróciła się w stronę wyjścia do części z basenami. Zastanawiało ją, czy zamierzały ubierać się w stroje kąpielowe, skoro były tu całkowicie same. Czy kobieta naprawdę otruła szampana, a także, czy zamierzała ją stąd kiedykolwiek wypuścić. Było jej przykro, ale przepraszanie i kajanie się nie było najlepszym pomysłem w chwili, gdy de Trafford była wzburzona i zła.
Niedaleko sauny znajdował się kwadratowy basen z lodowatą wodą. Esmeralda ruszyła w jego stronę i bez zastanowienia zanurzyła się w nim cała.
- Będzie to szybsze, niż prysznic - powiedziała. Jedynie jej głos wskazywał na to, że przeżywała właśnie szok termiczny. Pewnie było to nierozsądne z jej strony. Martha na pewno zemdlałaby, widząc ją teraz. Mimo to Esmeralda była zbyt zdenerwowana, żeby przejmować się takimi rzeczami. Czy zimna woda była w stanie ją ostudzić?
Harper miała taką nadzieję. Poczekała chwilę, po czym i ona weszła do zimnej wody. Aż sapnęła, bo jej ciało spięło się całe. Przed sekunda było rozgrzane, a teraz zderzyło się z takim chłodem. Pierwsze wrażenie jednak zaraz ustąpiło. Alice opłukała się i wyszła. Ruszyła przez salę po misę truskawek i po szampana. Butelkę umieściła w misie, bo dzięki temu mogła zabrać kieliszek dla Esmeraldy. A z tym wszystkim ruszyła za kobieta do jacuzzi. Czuła się jakby grała w filmie. Tylko nie wiedziała jeszcze do końca jakim.


Jacuzzi znajdowało się w rogu piwnicy. Po drugiej stronie, w dużym oddaleniu od saun. Alice lekko kręciło się w głowie zarówno z powodu emocji, jak i zmiany temperatur. Truskawki były oczyszczone i wyglądały naprawdę smakowicie. Szampan natomiast był pyszny… Jednak czy mógł kryć w sobie truciznę?



[media]http://www.youtube.com/watch?v=4VJGwoyWZJY[/media]

- Już jesteś - rzekła Esmeralda, która już rozgościła się w podświetlonej na niebiesko wodzie. Była naga, jednak jej ciało rozmywało się w tych wszystkich bąbelkach. - Wejdź do środka. Ale najpierw nalej nam nieco alkoholu. Jako że nie chcę pozbawiać cię truskawek, a sama bym je z chęcią skosztowała… to proszę usiądź obok mnie. Poza tym chcę być w stanie uderzyć cię w twarz, jeśli najdzie mnie na to ochota - rzuciła Alice harde spojrzenie.
Alice weszła do wody i usiadła. Postawiła misę z truskawkami na brzegu i podała jej kieliszek, do którego już wczesniej nalała jej alkoholu. Wyjęła butelkę szampana na brzeg, po czym wzięła sobie jedną truskawkę. Muzyka kompletnie nie pasowała do nastroju, jaki panował pomiędzy nimi dwiema, a masaż perlistych bąbelków był przyjemny na jej nagim ciele. Nigdy nie była w jaccuzzi kompletnie bez żadnego okrycia w postaci choćby stroju kąpielowego.
- Mam poczucie winy z tytułu całej tej sprawy, ale to nie tak, że zamierzam pozwolić ci okładać mnie nieskończoną ilość razy… Powiedziałam ci o tym otwarcie, weź to proszę pod uwagę - powiedziała, gryząc kolejny owoc. Nie miała zamiaru pić i było to jasne do wywnioskowania z jej postawy.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline