Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2019, 18:20   #279
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację



- To… naprawdę dużo - odpowiedział Bahri.
Następnie zadawał jej pytania dotyczące tego, co już powiedziała, albo szczegółów, o których nie wspomniała. W pewnym momencie doszedł do wniosku, że wie już wszystko. A przynajmniej wszystko, co musiał lub chciał wiedzieć w tym momencie.
- Boże… cały dzień jeżdżę z wami jak debil, kompletnie nieświadomy wszystkiego wokół mnie… Jak Kaarina mogła się wplątać w takie gówno? Czemu nic mi nie powiedziała? Czemu w ogóle wdała się w to wszystko?
De Trafford zastanowił się przez moment.
- Powiedziała, że bogowie śmierci są przyjacielami waszego życia. Czy że będą, nie pamiętam jak to dokładnie przedstawiła Klaudia. Więc… - Terry zawiesił głos, rozmyślając.
Nagle Bahri pobladł.
- O boże, ona zrobiła to z mojego powodu… - zawiesił głos.
- W jakim sensie? - zapytała Alice unosząc brew. Każda dodatkowa informacja w tej kwestii wydawała jej się kolejną częścią skomplikowanej układanki, tak więc jeśli Bahri miał jej do sprzedania jakąś informację, chciała ją oczywiście poznać. Nawet jeśli były to tylko jego własne przemyślenia w sprawie.
- Znaczy… może się mylę. Przecież nie znam tych bogów śmierci. Ani tego całego magicznego świata. Ale znam… swoją siostrę. A ona na pewno nie chciała nikogo zabić, ani zesłać na nich choroby, czy czym tam zajmują się bogowie śmierci. Natomiast była jedna jedyna rzecz, okropnie prosta, która mogłaby polepszyć zarówno życie moje, jak i Kaariny. Otóż… - Bahri wyglądał na nieco zawstydzonego.
- Pieniądze? - podsunął de Trafford.
Egipcjanin pokiwał głową.
- Moglibyśmy razem zamieszkać. Ja nie musiałbym pracować w SPA, również w ten sposób. Ona mogłaby skoncentrować się na nauce. Jej studiowanie było jak piekło. Pogodzić studiowanie takiego trudnego kierunku z utrzymywaniem się i pracowaniem? - Bahri zawiesił głos. - I z presją, że musi wszystko zdać, bo nie stać nas na zawalenie ani jednego roku? Myślę, że jeżeli jej jedynym zadaniem było kogoś udawać, spacerując po Mauritiusie, to przyjęła tę ofertę z pocałowaniem ręki. Zwłaszcza że mogła być przy tym przy mnie. Że ja niczego nie domyślałem się…
Alice milczała przez chwilę, nim wyraziła swoje zdanie.
- Mam tylko nadzieję, że była świadoma ewentualnych konsekwencji… - westchnęła cicho i skrzyżowała ręce
- Że umrze? - Bahri zapytał gorzko. - Nie, chyba tego jej nikt nie powiedział - spojrzał na Alice ciężko.
- Tak czy inaczej, wygląda na to, że mamy parę punktów do odwiedzenia i dość mało czasu. Nie chciałabym, aby zastał nas wieczór, nim dowiem się gdzie są moi bracia - wyciągnęła telefon i wygooglowała miejsca
- Nie jestem pewna, czy któryś z punktów w Port Louis da nam coś więcej w sprawie zaginionych braci… Zastanawia mnie najbardziej to miejsce, koło parku w okolicy Souillac… Gdybym miała przetrzymywać gdzieś potencjalne ofiary do rytuałów, to chyba tam… Bo raczej nie w sklepie z tortami weselnymi, czy w pizzerii… Może zaczniemy od tego punktu, a potem rzucimy okiem na sprawę ludzi odpowiedzialnych za śmierć Kaariny? Mam do pogadania z Tuonetar… - mruknęła.
- Życia Kaarinie i tak nie zwrócimy - westchnął Bahri. - Jedyne, co możemy zrobić, to zadbać o to, aby twoi bracia nie podzielili losu mojej siostry. I twojej również - dodał po chwili.
- Ten sklep z tortami weselnymi kojarzy mi się z Jasiem i Małgosią - mruknął de Trafford. - Mam na myśli… porywają ludzi i robią z nich polewę truskawkową… czy coś w tym stylu… - wzdrygnął się. - Ale mam nadzieję, że chodzi o to, że te ciasta mają taki magiczny smak. Że są takie dobre.
Bahri spojrzał na niego dłużej.
- Tak… - zawiesił głos. - Czyli Rochester Falls? - zapytał, spoglądając na mapę.
- Na to wygląda - stwierdziła Alice, również zerkając na mapę. Pochylali się nad nia przez chwilę, nim śpiewaczka zaczęła zbierać przybite kartki i pinezki. Miała lokacje wypisane na telefonie, więc wiedzieli dokąd powinni jechać.
- Możemy ruszać, chyba że macie jeszcze jakieś plany co do tego pnia - rzuciła, próbując się rozbawić, czy rozluźnić, ale temat porwanych braci denerwował ją i spinał. Starała się jednak zachować spokój. Chciała już jednak wrócić do auta i ruszyć w dalszą drogę, miała nadzieję, prowadzącą do jej braci…

De Trafford podszedł do Bahriego i objął go od tyłu jedną ręką niczym kumpla.
- Nie pnia - rzekł. - Tak zastanawiam się… że jeżeli nie masz nic do stracenia, Bahri, to powinniśmy złożyć ci propozycję nie do odrzucenia - zawiesił głos. - Prawda, Alice? - zapytał śpiewaczkę. - Jeżeli chcesz dorwać zabójcę swojej siostry i być może pomóc nam znaleźć braci… mojej dziewczyny, to będziesz potrzebować czegoś więcej od ładnej, obitej twarzy.
- Jakiś pistolet mi dacie? - mężczyzna zmarszczył brwi.
- Tak to można powiedzieć… W pewnym sensie - odparł Anglik.
- Oh… Chcesz go poczęstować z samego źródła? Czekaj, a w sumie jak wygląda ten proces? Nigdy nie widziałam jak Konsument zostaje Konsumentem… - Alice zamyśliła się i pokręciła głową. Spojrzała na Bahriego
- Terrence pewnie ma to też na myśli, ale ja ujmę to bardziej wprost. Czy chciałbyś do nas dołączyć Bahri? Tak bardziej na stałe? Mauritius może mieć dla ciebie teraz złe skojarzenie, a jeśli nie masz dokąd pójść, to z przyjemnością zaoferujemy ci członkostwo w naszej organizacji… Wiąże się z tym wiele udogodnień, trochę obowiązków, ale myślę że korzyści jest więcej, niż minusów… Nie musisz odpowiadać nam od razu, zastanów się przez czas jak będziemy rozwiązywać te zagadki na wyspie. Albo ci się spodoba, albo nie. Na pewno damy ci możliwość pomszczenia siostry - wyraziła swoje myśli śpiewaczka i zerknęła na de Trafforda, czy zgadzał się z tym co powiedziała.
- Wikt, opierunek, wendetta, ciepłe ciała do obejmowania… Mamy wszystko. Czego możesz chcieć - dodał.
Bahri spojrzał niepewnie to na Alice, to na Terry’ego.
- Nie wiem, co powiedzieć… - zawiesił głos. - Dlaczego mielibyście mnie chcieć? - zapytał. - Oprócz… - zmarszczył brwi, patrząc podejrzliwie na Terry’ego.
Ten parsknął śmiechem i zerwał kontakt fizyczny z Egipcjaninem.
- Na początku nie byłem pewny, czy będziesz wystarczająco dobry. Mówiąc szczerze. Ale potem doszedłem do wniosku, że mamy dużo ludzi gorszych od ciebie. Poza tym… to paskudne, co powiem, ale nie masz rodziny, kariery, miejsca na ziemi, ani… miłości…
- Chcesz, żebym się rozpłakał? - Bahri uśmiechnął się krzywo.
- O, już przeszliśmy nawet na ty - Terry odpowiedział. - Przyjaźń to kolejny krok, czyż nie? - zapytał.
Harper wodziła wzrokiem od jednego mężczyzny do drugiego, przysłuchując się jedynie ich konwersacji.
Egipcjanin wyglądał tak w pierwszej chwili, jak gdyby chciał powiedzieć coś zgryźliwie błyskotliwego, ale… nagle pohamował się. Chyba powoli zaczęło do niego docierać, że Terry tak właściwie… miał rację. Tylko jak mógłby związać się z ludźmi, których poznał może dobę temu? To wydawało się szalone. Z drugiej strony… to był właśnie szalony tydzień.
- To może lepsze, niż jakbym miał się zabić - rzekł poważnie.
Terry zmarszczył czoło. Nie wiedział, czy odpowiedź Bahriego była sarkastycznie uszczypliwa, czy też… po prostu szczera i prostolinijna.
- Zawsze to oznaczałoby, że nie byłbyś sam. Każdy z nas kogoś stracił w jednym lub innym sensie. Myślę, że odnalazłbyś się wśród członków naszej organizacji, ale jak mówiłam, możesz się nad tym zastanowić - zaproponowała. Podeszła krok do Terrence’a i wzieła go za dłoń. Chciała być blisko niego w tej chwili. Mężczyzna nachylił się i pocałował ją krótko w usta.
- Ja… - Bahri zawiesił głos. - Na razie zostawmy to - zaproponował. - Jeszcze nie chcę podejmować decyzji. Nie tak szybko. Czy mógłbym w ogóle przestać należeć do was? Czy to raczej kontrakt na całe życie? - zapytał. - Czy to źle, że boję się was? Ale też podziwiam…
- To się z sobą łączy - mruknął de Trafford, chwytając dłoń Alice. - A nawet najłatwiej jest podziwiać kogoś, kogo należałoby się obawiać. Ale my nie jesteśmy twoimi wrogami, Bahri. Nie chcemy twojej krzywdy, nawet jeśli jesteśmy groźni - rzekł.
- Dobrze jest mieć przyjaciół, jacy by nie byli. A my nie będziemy cię do niczego zmuszać Bahri. chciałaby, aby przyłączenie do naszej organizacji było twoją przemyślaną decyzją. Po prostu wiedz, że przyjmiemy cię, że masz dokąd iść, jeśli potrzebujesz miejsca na ziemi - wyjaśniła.
- Chodźmy - uścisnęła nieco dłoń Terrence’a. Splotła z nim palce i poprawiła ramiączka torby na swoim ramieniu. Wyraźnie gotowała się, by zająć sprawą braci.
- Nie martw się - de Trafford uśmiechnął się do niej kojąco. - Uratujemy ich. Może jeszcze dzisiaj - dodał. Ruszyli w stronę samochodu. Bahri został jeszcze chwilę, aby spojrzeć na magiczny pień, który jeszcze chwilę temu lewitował w powietrzu. Wodził wzrokiem po małych dziurkach, które stanowiły ślady po pinezkach. Następnie wyjął telefon i zrobił im zdjęcie. Chyba chciał mieć dowód, że to naprawdę wydarzyło się. Że nie zwariował. Spojrzał przez chwilę na ekran telefonu, po czym dołączył do pozostałych. Wnet wszyscy znajdowali się w samochodzie.
- Jedziemy prosto do Rochester Falls? - zapytał Terry. - Bez żadnych stopów po drodze?
Harper usiadła na swoim miejscu za siedzeniem kierowcy
- Może jeszcze raz zatankujemy, jeśli będzie trzeba. No i pojedziemy prosto tam na miejsce. Chcę ich zaskoczyć. Terrence jest najlepsza bronią w razie ewentualnego oporu ze strony sekciarzy, ale mam nadzieję, że zdołam ich przechytrzyć i przewidzieć co robią dzięki swoim zdolnościom… Możesz podłączyć mój telefon do ładowarki? Nie chcę, by się rozłączył… O - podała Bahriemu swoją komórkę podpiętą do ładowarki z końcówką do gniazdka zapalniczego.
Mężczyzna zastosował się do prośby Alice.
- Jaka idealna współpraca… - de Trafford westchnął w żartobliwym podziwie. Następnie skoncentrował się z powrotem na jeździe. - Trzeba przyznać jedno. Nikt nie będzie spodziewał się nas w takim samochodzie.
Bahri parsknął śmiechem.
- Mój brązowy fiat… - starał się zachować powagę, ale było mu ciężko - ...to najlepsze auto, o jakim mógłbyś śnić…
- ...Terrence - dokończył Anglik.
- Tak. Przeszedł już przez bardzo wiele. Nie zdziwiłbym się, gdyby czołgi były od niego mniej wytrzymałe, Terry.
Zapadła chwila ciszy.
- Jestem Terrence, żaden Terry.
Teraz to Alice parsknęła.
- Terrence woli jak mówić do niego Terrence. Jak chcesz mu grać na nerwach, możesz zdrabniać, ale nie polecam, bo jak wiesz, mógłby ci na przykład zrzucić na głowę twojego fiata… - zażartowała.
- Oczywiście żartuję, nie zrobiłby czegoś takie - dodała zaraz, nie chcąc, by Bahri obawiał się krzywdy z ich strony. Skoncentrowała się teraz na trasie i na celu. Mieli szukać jej braci, miała nadzieję, że bedą cali.
- Zrzucić na głowę… - Bahri powtórzył w zamyśleniu. Nagle zakrztusił się własnym językiem, lub śliną. - Czy… czy to właśnie zdarzyło się rano? To on zrzucił ci na głowę tę rurę? - w jego głos wdarł się nieumiejętnie skrywana mieszanka wzburzenia i strachu. - Czy to znaczy… że wcześniej… mi…
- Cholera… - Terry przegryzł wargę, patrząc w lusterku na Alice. Nieco rozpaczliwie i prosząco.
Harper milczała chwilę
- Posłuchaj Bahri… Jesteśmy tylko ludźmi. Czasem ponosza nas emocje w taki, czy inny sposób. Postaw się na miejscu Terrence’a dziś rano. Wyobraź sobie sytuację, a potem jego potencjalne emocje. Mógł być wzburzony? - zadała pytanie, oczekując odpowiedzi Bahriego. Mówiła spokojnie i postawiła na racjonalizm.
- Każde z nas czasem się daje ponosić emocjom. Ale prawda jest taka, że widziałeś do czego jest zdolny. Gdyby był złym człowiekiem, dającym się w pełni ponieść, to nie skończyłoby się na kilku siniakach, czy mojej stłuczonej głowie. Poza tym, Terrence’owi było bardzo przykro, że tak go trochę poniosło - mówiła dalej i zerknęła na Egipcjanina, a potem na Anglika. Nie miała zamiaru kłamać, czy zmyślać Bahriemu. Chciała, żeby zaakceptował prawdę.
- Mógł być wzburzony, ale nie miał prawa na mnie napaść. Czemu nie znajdziesz przeciwnika swojego kalibru? - Bahri spojrzał na Terry’ego gniewnie. - Mam się cieszyć, że jedynie rozbił mi pół twarzy i nogi? I że mnie nie rozdarł na pół? Jakim… psychopatą trzeba być, żeby torturować człowieka, któremu dzień wcześniej zmarła siostra? Tylko dlatego, bo wszedł do sypialni, kiedy robiłaś mu… - Bahri zamilkł. - Jeżeli chcesz mnie zabić za pyskowanie, to zrób to. Masz rację, nie mam nic do stracenia - warknął.
- Bahri - mruknęła Alice.
- Nie znęcał się nad tobą. Zresztą… To była nieco bardziej skomplikowana sprawa. Jak już mówiłam, jesteśmy tylko ludźmi, ale ani ja, ani Terrence nie jesteśmy źli. Nie jesteśmy potworami, nie zabijamy, jeśli nie jest to absolutnie koniecznie, na przykład w samoobronie, lub chroniąc bliskich. A jako, że pragniemy dołączyć cię do tego grona, jak się zastanowisz chwilę, nie unosząc emocjami, pojmiesz że to oznacza, że żadne z nas nie zrobi ci krzywdy - wytłumaczyła mu dalej spokojnym tonem. Nie miała zamiaru wchodzić z nim w kłótnię. Tylko by się nakręcił. Miała nadzieję, że przemówi mu do rozsądku.
- Ja… ja znęcałem się nad nim, Alice - rzekł. - To prawda. Przepraszam cię, Bahri. Nie mogę powiedzieć nic więcej. Bo nie powinienem był tego robić. Jeżeli chcesz czegoś ode mnie w ramach zadośćuczynienia, to jeżeli tylko będzie to w mojej mocy… nie ma sprawy. Głupio mi i przykro. Byłem okropnie zazdrosny o Alice. Nie chciałem zrobić ci krzywdy, nie tak naprawdę. Nie chcę się usprawiedliwiać… ale wiesz… Nie miałeś nigdy tak, że ktoś zrobił coś w twoich oczach nie tak, a ty pomyślałeś w gniewie, żeby uległ kompletnej dezintegracji? I wyobraź sobie, że twoje myśli mogą spełniać się tak po prostu. Potrafię przenosić ogromne ciężary, wyszarpnąć dywan spod nóg… robię takie błahostki bezwiednie. To nie było w porządku, ale mam nadzieję, że nie będziesz chował do mnie urazy.

Bahri zamilkł na chwilę. Zastanowił się.
- Jest coś, czego od ciebie chcę…
- Tak?
- Jak znajdziemy zabójcę mojej siostry… Jeśli zniszczysz go, to ci wybaczę. I dołączę do waszej organizacji, jeżeli wciąż będziecie mnie chcieli.
Alice ulżyło, gdy obaj mężczyźni doszli do jakiegoś porozumienia. Tę sprawę z zemstą byli w stanie mu zapewnić, tylko problem polegał na tym, że nie wiadomo było kto tak do końca był zabójcą Kaariny. Musieli więc zająć się tym, gdy tylko rozwiąże się sprawa kultystów. Harper poczekała jednak aż Terry coś na ten temat odpowie. Ona już wyraziła swoje zdanie w kwestii rozwiązywanych na Mauritiusie spraw i zagadek. Wychodziło jednak na to, że mieli trochę roboty, a po drugie, potencjalnego nowego członka KK.
- Nie ma sprawy… chyba… Czy to jakiś test? - zapytał Terry. - Jeżeli się zgodzę na zabicie, to powiesz, że jednak jestem psychopatą? Tak jak mnie już nazwałeś?
- Nie.
- Dobra. To… - de Trafford zamyślił się - ...to w porządku. Tak.

Skończyli jechać Tamarina Road i wyjechali na autostradę A3. Bahri trzymał w dłoniach komórkę z GPSem i ten zaczął wariować.
- Są dwie drogi… Jedna jest minimalnie szybsza. Czterdzieści trzy kilometry, godzina drogi. Wpierw cofamy się w stronę Port Louis, a potem jedziemy przez drogą biegnąć prawie prosto na południe. Ewentualnie druga jest jakieś osiem minut dłuższa i przejeżdżamy przez Grande Riviere Noire…
- Proponuję na razie ominąć Grand Riviere Noire… Znając nasze szczęście, coś by nas tam zatrzymało… A zanim złapiemy się za tę sprawę, chciałabym odnaleźć braci. To w tej chwili mój priorytet. Po tym możemy zajechać do GRN, ale nie wcześniej. No i zaoszczędzimy osiem minut - zauważyła, próbując lekko się rozluźnić takim niby żartem, ale im bliżej byli parku narodowego, tym bardziej była niespokojna.
- Dobrze… Postaram pomóc się wam tak, jak to tylko będzie możliwe - rzekł Bahri. - Chcę, żebyś odzyskała swoich braci.
Oparł się o drzwi i spojrzał przez okno na mijane krajobrazy. Właśnie przejeżdżali przez pola wokół parku rozrywki Casela World of Adventures. Skręcili w prawo za Cascavelle, po czym cały czas jechali przed siebie. Wokół znajdowała się niezliczona ilość pól. Mauritius musiał być przecież samowystarczalny pod względem żywności. Skąd miał ją sprowadzać? Z Afryki? Drzewa zarastały jedynie przestrzeń po prawej stronie drogi, ale w okolicach Riviere du Rempart wjechali w drobny las. Wysunęli się z niego po to, aby znów spostrzec pola żywności. Wyjechali na rondo i skręcili w prawo. Wcześniej mimo wszystko towarzyszyły im drzewa i zwyczajna roślinność, jednak teraz wyjechali wprost na polną drogę. Alice patrzyła na falującą pszenicę, która dojrzewała w słońcu. W klimacie Mauritiusa pewnie mogła rosnąć cały rok.
- To jak falujące morze traw - mruknął Terrence.
Rzeczywiście, wydawało się, że nie będzie końca. Przemierzali dziesiątki kilometrów upraw. Skręcili w lewo, ale zmienił się jedynie typ uprawianych dóbr.
- Teraz w prawo - rzekł Bahri. - Zaraz znowu przetniemy Riviere du Rempart - rzekł. - Wyjeżdżamy z pól w stronę miasta.
- Jakiego? - zapytał de Trafford.
- To cała aglomeracja. Zlepek La Caverne, Quinze Cantons, Diolle i tym podobne. Ale my dotkniemy akurat Hollyrood i Glen Park. Może część Diolle.
- Chyba zatankujemy - rzekł de Trafford.
Jednak nie mogli napotkać stacji. Były najróżniejsze miejscowe atrakcje, jak cmentarze, restauracje, sklepy RTV, spożywcze, a nawet z sofami.
- Cholera - mruknął Bahri, patrząc na mijaną świątynię hinduską La Marie Gangadharr Shiv Mandir. - Prędzej napotkamy szkołę dla zwierząt astronautów, niż zwykłą, cholerną stację paliw. Ale spokojnie, mamy przecież prawie pełen bak - zauważył.
- Tak, ale chciałem wziąć trochę do kanistrów - mruknął Terry. - Boję się, że staniemy potem gdzieś w środku takiego właśnie pola, jak mijaliśmy. Poza tym mogę rzucać nimi jak ogromnymi koktajlami Mołotowa. W razie potrzeby.
 
Ombrose jest offline