Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2019, 18:21   #280
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
- A GPS nie pokazuje żadnej stacji? - zapytała, bo przecież była funkcja, którą mogliby to wyszukać. Tylko, że obecnie to Bahri trzymał jej telefon, więc to on musiał na nim operować.
- A jak nic nie znajdziemy, no to będziemy musieli improwizować, czy to z benzyną, czy z wysadzaniem różnych rzeczy - dodała i rozejrzała się po okolicy.
- Chcieliśmy jechać prosto do Rochester Falls. Ta stacja benzynowa byłaby tylko dodatkiem - rzekł Terry. - Przejechałem dopiero jakieś trzydzieści kilometrów - rzekł. - To mały fiat, ale nie aż tak drastycznie małego baku. Tyle że…
- Może Alice ma rację - rzekł Bahri. - Myślę, że możemy poszukać stacji, nawet jeśli będziemy przez to pół godziny później na miejscu - rzekł i zajął się wyszukiwaniem. - Stacja Shell jest trzy kilometry stąd na północ. Nadłożymy w sumie sześć, bo będziemy musieli wrócić tu, gdzie jesteśmy. Nie byliśmy ślepi, po drodze rzeczywiście żadnej nie było.
- W takim razie nadłóżmy te sześć kilometrów. Zawsze lepiej być przygotowanym, niż nie być, czyż nie? - zauważyła Harper. Choć oczywiście wolałaby nie robić takich odskoków od głównej trasy, rozumiała, że ten miał sens. Obserwowała Terrence’a w lusterku teraz nieco częściej niż wcześniej. De facto, świdrowała go wzrokiem i nie mogła wyjaśnić dlaczego. Zapewne winowajcą był po prostu stres.

Zajechali na stację Shell. Pierwszy wyszedł Bahri, chyba przyzwyczajony do tankowania własnego samochodu. Terry obrócił się do tyłu.
- Zanim pójdę kupić kanistry… jest coś, co chcesz mi powiedzieć? - zapytał.
Kiedy uświadomił sobie, że to zabrzmiało tak, jakby miał nie wrócić z tego niebezpiecznego zadania, zaśmiał się cicho i pokręcił głową.
- Mam wrażenie, że przyciągasz mnie wzrokiem.
Harper przechyliła się do przodu i objęła jego ramiona od tyłu, jakby była pasami bezpieczeństwa jego fotela. Nie powiedziała nic, po prostu trzymała go tak przez kilka chwil. Helsinki nadal boleśnie odbijały się na niej echem i w tej chwili Mauritius może nie osiągnął rangi aż takiego kataklizmu, ale zdecydowanie pobudzał wspomnienia. Alice potrzebowała go. Terrence był ciepłą istota, do której mogła się przytulić, której mogła się wyżalić i która była w stanie rozpraszać jej strach. Co więcej, czuła się w jego towarzystwie dobrze i on w jej najwyraźniej również.
- Masz dziś uważać. Nie chcę… Żeby coś ci się stało. Pamiętam, jak w trakcie drogi na wyspę zoo opatrywałam ci ranę postrzałową… To było, tak jakby tak dawno temu… A jednak pamiętam wszystko doskonale. Obiecaj mi, dobrze? - poprosiła go szeptem, ale nie musiała mówić głośno, trzymała twarz właściwie przy jego ramieniu.
Terry uśmiechnął się czule. Chwycił dłoń śpiewaczki i rozpiął koszulę. Wsunął ją na klatkę piersiową. Wnet wyczuła zgrubienie. To musiała być blizna po ranie, o której wcześniej wspomniała.
- To znak, że jestem niezwyciężony. Kompletnie niezniszczalny. Jeżeli to byłem w stanie znieść, to przeżyję wszystko. Obiecuję - rzekł, uśmiechając się do niej ciepło. - Już prawie mnie nie boli - dodał. - Ale też przyzwyczaiłem się do drobnego bólu. Jednak nie ma on znaczenia, kiedy jesteś przy mnie - rzekł. - A może nawet go lubię. Jest jak takie uszczypnięcie, że to wcale nie sen. Przypomina mi o tym, że rzeczywistość, w której jesteśmy razem, jest jak najbardziej prawdziwa.
Alice milczała słuchając go, następnie przechyliła się do przodu i wpiła w jego usta, odchylając mu głowę na bok i za ramię. Chwilę się z tym gimnastykowała, ale wyszło. Popatrzyła mu w oczy, przesuwając czubkiem nosa po jego policzku
- Jesteś dla mnie drogocenny i niezastąpiony. Nie chcę cię stracić i jednocześnie, będę uważać na siebie, byś ty nie stracił mnie. Bo jestem twoja, jak to już ustaliliśmy - wyraziła swoje myśli i dopiero po tym odsunęła się, opierając o oparcie krzesła.
- A teraz idź po kanistry… skarbie - rzuciła trochę drażniąc się z nim.
Dziesięć minut później byli już w samochodzie. W bagażniku czekały napełnione kanistry. Terry i Bahri błyskawicznie uwinęli się. Zdążyli już nawet zapłacić. Chyba naprawdę nie chcieli tracić już ani więcej czasu.

Wrócili na trasę. Po lewej stronie minęli ogromne jezioro Mare aux Vacoas. W tej okolicy nie było już pól, a jedynie ogromne połacie lasów i zagajników. Jechali kolejne kilometry na południe. W pewnym momencie Alice odniosła wrażenie, że zawsze była w trasie i od urodzenia zna tych dwóch mężczyzn. Droga B102 była monotonna, choć mimo wszystko urokliwa. To była kompletna, zupełna głusza. W tych lasach mogło czaić się dosłownie wszystko. Co tylko jej wyobraźnia mogła wymyślić, a pewnie i więcej.
- Trasa wspinaczkowa Savanne - przeczytał Bahri na ekranie telefonu. Pięć minut później znów odezwał się. - Park narodowy La Vallee Des Couleurs Nature Park.
- Chwila, minęliśmy już tamtą winnicę, o której mówiłeś na stacji benzynowej?
Bahri przez chwilę zastanawiał się.
- No pewnie, stary, i to dawno temu. Ona była tuż przed Mare aux Vacoas - mruknął. - Winnica Takamaka Boutique. Przykro mi.
- I t-tak już straciliśmy dużo czasu - rzekł niczym dziecko, które właśnie usłyszało, że święta zostały odwołane. Albo Disneyland zamknięto do odwołania.
Alice zerknęła na Terrence’a.
- Możemy ją odwiedzić w drodze powrotnej, albo w ciągu kilku następnych dni. Nie smuć się - poleciła i pogłaskała de Trafforda po ramieniu. Myśl o tym, że zareagował jak dziecko, któremu powiedziano, że odwołano wycieczkę do Disnaylandu na swój sposób rozczuliła ją. Zdołała na kilka chwil zapomnieć o tym, że zbliżali się do celu podróży, a tam mogło na nich czekać dosłownie wszystko. Liczyła na to, że znajdzie swoich braci, a cała reszta tego ‘wszystkiego’ nie będzie zbyt upierdliwa. Anglik uśmiechnął się trochę niepewnie. Chyba nie chciał wyjść na rozpuszczonego bachora, ale reakcja Alice go uspokoiła.

Jechali dalej na południe drogą B102, aż dojechali do Chamouny. Przystanęli chwilę przed rozdwojeniem jezdni.
- Prawa odnoga prowadzi do centrum tego miasta… czy może raczej wioski? - rzekł Bahri nieco pytająco. - To kilkanaście ulic na krzyż, choć dość gęsto położonych, więc całe Chamouny ma jakieś dwa kilometry na półtora. Przechodzi płynnie w Chemin Grenier, które jest praktycznie jedną ulicą z kilkoma drobniejszymi, które od niej odchodzą.
- A tłumaczysz nam to wszystko, bo… - Terry zawiesił głos.
- Bo Chemin Grenier leży wzdłuż rzeki Riviere des Galets, która uchodzi do morza kilometr dalej przy miejscowości od tej samej nazwie. Jesteśmy już na samym południu.
- Pokonaliśmy Mauritius na całej długości… - Terry uzmysłowił sobie.
- Technicznie nie, bo nie jedziemy tam. Skręcamy teraz w lewą odnogę. Ona poprowadzi nas przez pola do Surinam. A stamtąd prosto do Rochester Falls. Zostało już tylko nieco ponad sześć kilometrów do Rochester Falls.
Alice słuchała tej tony informacji o nazwach pobliskich miejsc, szczerze jednak nieszczególnie ją te nazwy interesowały. Była w pełni skupiona na tym dokąd jechali i na tym czy nie czuła się jakoś inaczej. Nie chciała bowiem zrobić obu panom jakiejś nieoczekiwanej niespodzianki i przejąć zachowanie kogoś lub czegoś naładowanego fluxem w otoczeniu. Kobieta skrzyżowała ręce pod biustem i stukała palcami o przedramię. Sześć kilometrów to około dziesięciu minut jazdy, byli bardzo blisko… Harper zrobiła się czujniejsza i bardziej milcząca.
Na razie nie czuła nic wyjątkowego. Zresztą przez cały pobyt w Mauritiusie nie dostroiła się do niczego, chyba że tego nie zauważyła. Uznała, że to pewnie dlatego, bo po pierwsze nie była tu szczególnie długo… a po drugie, panowało tu zbyt wielkie zamieszanie. Kultyści, Tuoni i Tuonetar, barman hipnotyzer, Joakim oraz Terry, a poza tym wszystkie inne osoby i obiekty o podwyższonym PWF… Ciężko było stwierdzić, kto w którym momencie posiadał najwyższą wartość tego parametru. Nie pomagał fakt, że wszyscy pojawiali się i znikali lub umierali praktycznie cały czas. No i zapewne ona sama też na swój sposób wytrenowała nieco swoje zdolności i była odrobinę odporniejsza, co przyszło jej do głowy dopiero po pewnej chwili...

Resztę drogi pokonali w milczeniu. Wreszcie znaleźli się na polnej drodze bez asfaltu, która - niespodzianka - wiodła przez pola. Te jednak kończyły się w lesie, a właśnie w nim znajdował się wodospad.
- Chwila… - mruknął Terry. - Powinniśmy tam tak po prostu pojawić się? Jak gdyby nigdy nic? Jeżeli nas nie zauważyli… to może rozsądniej byłoby szybko zawrócić, zostawić samochód i resztę drogi pokonać pieszo między drzewami?
- A jeśli bylibyśmy zmuszeni szybko ewakuować się stamtąd? Proponuję jednak nie parkować samochodu jakoś wyjątkowo daleko od celu. Jednak masz rację, ostatni, kluczowy odcinek powinniśmy przebyć na pieszo. Oczywiście o ile jakimś sposobem już nie wiedzą, że tu jesteśmy - zerknęła na zegarek, chcąc oszacować za ile zacznie robić się ciemno. Wolała nie zobaczyć powtórki sytuacji z Champs, kiedy cienie zmieniły się w zakapturzone postacie i otoczyły ją. Przeszły ją nieprzyjemne dreszcze na to wspomnienie.
- Więc… gdzie chciałabyś zatrzymać samochód? - zapytał de Trafford. - Bahri, pokaż jej mapę.
Egipcjanin nie dyskutował z poleceniem, tylko to uczynił. Przekazał Alice smartfona z włączoną aplikacją map.


Alice przyglądała się chwilę mapie.
- Teoretycznie to skrzyżowanie i ta ślepa ulica jest najlepiej wysuniętym punktem. Pasem zieleni moglibyśmy dostać się szybko do wodospadu - zauważyła wskazując punkt.
- Choć istnieje duża szansa, że już nas zobaczyli, masz rację - Terrence westchnął. - Powinienem był pomyśleć o tym wcześniej. Szybka ewakuacja to ważna rzecz… ale tylko wtedy, jak zostaniemy złapani. Tyle że jeżeli zobaczymy twoich braci, to najpewniej będziemy musieli włączyć się do akcji. Tak właściwie zastanawiam się, czy nie udać się tam sam. Nie chcę was narażać. Myślę, że byłoby mi łatwiej działać… - zawiesił głos.
- A wiesz jak wyglądają moi bracia Terrence? Tam może być więcej porwanych. To brzmi źle, bo powinniśmy zdecydowanie uratować wszystkich, ale wolałabym, żeby ktoś obserwował twoje plecy, gdy ty będziesz zajęty zgniataniem kultystów, na przykład by jakiś czwarty czy dziesiąty nie wbił ci noża w plecy… Wiem, że czyniłoby to ze mnie, czy z Bahriego twój słaby punkt, ale jednocześnie co jeśli sam przeciw dużej grupie ludzi mógłbyś nie dać rady? Za sprawą Joakima wykasowaliśmy może dwadzieścia osób? Nie jestem pewna, ale kto wie ile tak naprawdę składa się w ten kult. Poza tym, widzę w ciemności. Wcale nie muszę wychodzić z tobą na środek, przynajmniej nie od razu. Dobrze byłoby się rozeznać czy to na pewno w ogóle miejsce, którego szukamy - wyjaśniła swój pogląd na sytuację.
- W każdym razie… myślę, że najlepiej będzie, jeśli Bahri pozostanie w samochodzie, gotowy na nasze wezwanie - Terry mówił o Egipcjaninie w trzeciej osobie, ale patrzył na niego wprost. - Moglibyśmy na tobie polegać? Że stawisz się tak szybko, jak to tylko możliwe?
Mężczyzna skinął głową.
- Chciałem iść z wami, ale jeżeli w ten sposób pomogę bardziej, to nie będę dyskutował.
- Dobry żołnierz - pochwalił Terry i poklepał go po ramieniu. - Prawda, Alice? - spojrzał na nią. Zdawało się, że chyba mimo wszystko bardziej pytał o to, czy wolałaby, aby szedł z nimi, czy jednak został w samochodzie.
Harper kiwnęła głową
- Też myślę, że jak będziemy mieć tu kogoś, to będzie nam łatwiej operować. Podaj jeszcze mi swój telefon, jakby Terrence nie mógł akurat dzwonić, albo jakbyśmy się rozdzielili. Samochód będzie naszym punktem zbiórki - zaproponowała. Była cała napięta wizją, że za chwilę będą na miejscu i będą musieli iść. Czy jej bracia żyli? Czy trzymali się psychicznie? Czy w ogóle trafili w odpowiednie miejsce? Alice była kłębkiem nerwów.
- Wiesz co… - Terry zawiesił głos. - Nie znam się do końca na technologii, ale czy to byłoby możliwe, żeby Bahri mógł namierzać twój lub mój telefon poprzez GPS? Jest do tego jakaś aplikacja, którą moglibyśmy błyskawicznie zainstalować? Albo internetowa funkcja Znajdź Mój Telefon, czy coś? - zapytał. - Zamiast milczeć, trzeba było myśleć - skrzywił się. Chyba kierował ten komentarz do wszystkich, ale głównie do siebie.
Alice kiwnęła głową.
- W zasadzie jest, głównie stosowana przez rodziców do namierzania telefonów swoich dzieci, ale myślę, że ujdzie w tej sytuacji. Podaj telefon Bahri to ci zainstaluje i wbiję swój numer. Będziesz mnie śledził - rzuciła i poczekała, aż mężczyzna dał jej komórkę, by mogła mu to zamontować i odpalić przed wyjściem z auta. Nie brała całej torebki. Potrzebowała tylko telefonu i scyzoryka, który miała przy kluczach, a który teraz odpięła [w razie czego].
Aplikacja była całkiem intuicyjna i pobranie jej oraz zainstalowanie na dwóch telefonach zajęło im nieco ponad pięć minut. Wnet zaczęła działać. Na ekranie Bahriego pojawiła się czerwona, pulsująca dioda podpisana jako Alice.
- To wszystko? - Terry zapytał, mrużąc oczy. Po chwili zastanowienia zaczął mówić. - Jeżeli zobaczysz, że komórka Alice przestała działać, w sensie nadawać sygnału, to udaj się w miejsce, gdzie widziałeś punkt po raz ostatni. Ale nie wychodź z samochodu, abyś mógł prędko uciec w razie potrzeby. Niestety problem jest taki, że zapewne będziemy znajdować się cały czas pośród drzew i za daleko nie wjedziesz, ale kto wie - Anglik wzruszył ramionami. - To chyba… to chyba wszystko - mruknął, przenosząc wzrok na śpiewaczkę w zastanowieniu.
- I jakbyś był w jakimś zagrożeniu, dostrzegł podejrzane osoby, cienie, postacie… Cokolwiek co wzbudziłoby twój niepokój, jedź na to skrzyżowanie. My sobie tam jakoś razem poradzimy, ale nie chciałabym, żeby się okazało, że wrócimy do auta a ty będziesz zakładnikiem - dodała jeszcze i spojrzała na Terrence’a. Jeśli nie miał już nic do dodania, to Alice również była gotowa by się ruszyć do działania.
- Zaparkuję w jakimś nieco ukrytym miejscu, ale będę co chwila sprawdzał skrzyżowanie. Nie będę zbyt daleko, aby móc pojawić się maksymalnie szybko. Będę cały czas patrzył na ekran telefonu. Poza tym jestem już kompletnie trzeźwy. Pomyślałem, że powinniście wiedzieć, że możecie na mnie polegać - rzekł i poklepał Terry’ego po ramieniu, a potem uścisnął rękę Alice. - Powodzenia. Dacie radę.

Po szesnastej trzydzieści Alice kupiła atlas i wtajemniczyli Bahriego, co trwało dobre pół godziny. Następnie przejechali około pięćdziesięciu kilometrów niezbyt szybkimi drogami Mauritiusa i zatrzymali się na ponowne tankowanie. Zajęło im to prawie półtora godziny. Teraz było nieco po osiemnastej trzydzieści. Słońce miało zajść… Alice już miała sprawdzić tę godzinę, kiedy spojrzała na niebo. To zaczęło robić się pomarańczowe. Minie co najwyżej kilka minut, zanim zrobi się ciemno. Z jednej strony mrok nie zapewniał poczucia bezpieczeństwa, ale z drugiej… może będzie im łatwiej zakraść się na miejsce?
- Cholera… mamy przy sobie latarkę? - zapytał Terry.
- Co najwyżej w telefonie - powiedziała Alice i mruknęła. No tak. To że ona widziała w ciemności nie oznaczało, że Terrence również posiadł tę zdolność
- No chyba że Bahri ma w samochodzie, niby normalnie powinna być na wyposażeniu, awaryjnie - tu rudowłosa spojrzała pytająco na Egipcjanina.
- Mam, ale wyładowaną… - mężczyzna zwiesił głowę. Wyglądał na przybitego. Jak gdyby już na wstępie zawalił całą sprawę. - Nie pomyślałem… Nigdzie nie jeżdżę po zmroku… zazwyczaj… - mruknął.
Terry cicho westchnął.
- Trudno, nic się nie stało. Najwyżej… potraktujmy to jak jakieś szalone zadanie na koordynacje dla par. Ty będziesz widziała w mroku i wskazywała mi wrogów, a ja będę ich zabijał - rzekł z półuśmieszkiem.
Harper zerknęła na Terrence’a
- Jak romantycznie. Przechadzka po lasku nad wodospad. Spontaniczne rozrywanie kultystów. Co za wieczór. Teraz to ja też żałuję, że nie mamy butelki wina i koca piknikowego - mruknęła i pokręciła głową. Gdy zaparkowali, wysiadła pierwsza i rozejrzała się, oceniając okolicę. Czy byli obserwowani, ile było najbliższych zabudowań i czy było cokolwiek widać z linii drzew. Zerknęła też na niebo, czy zapowiadało się na bezchmurną noc.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline