Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-07-2019, 16:53   #84
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Tomas wraz z ojcem Adamem udali się na zewnątrz, prowadząc jakąś rozmowę. Tymczasem, Fireson podszedł do Klausa. Przyglądał się mu badawczo. Zbyt długo, bardzo niekomfortowo.
- Jeśli dysponuje energią równą masie słońca to czy będę w stanie zrównoważyć masę energii ksi?
Eteryta zamrugał kilka razy.
- Co?
- Dla ułatwienia przyjmijmy lemat Ergo-Baltazara.
- Nie wiem czy mnie sprawdzasz, czy próbujesz zaimponować używając dużych, naukowo brzmiących słów.
- Liczyłem, iż stworzymy nową hipotezę. Tak chyba wyglądają eteryczne burze mózgu?
Wirtualny adept uśmiechnął się lekko z wyraźnym kwaśnym odcieniem w minie. Dopiero teraz podał Klausowi rękę.
- Miałem przyjemność z doktorem Hoffman, jak mniemam dawny współpracownik. Jeśli byl chociaż trochę tak jak wy, to podziwiam.
- Hoffman… - Klaus uśmiechnął się na to nazwisko - Trochę go uczyłem. Nasze relacje przeszły z uczeń/mentor na rywale. Ma dobre pomysły i w pełni go wspieram. Co do "Eterycznych burz mózgu" wygląda to bardziej jak wojny paradygmatu. Wyobraź sobie, że starasz się wytłumaczyć swoją Magyję Verbenie, a ona stara się zaimplementować to w swojej.
Fireson uśmiechnął się z wyraźną dumą.
- Robię to codziennie, tylko w drugą stronę. Miło było poznać, mam nadzieję, że współpraca będzie owocna.
I oddalił się.





Mervi dołączyła do Einara, który dodreptał do ławki, gdzie rozmawiali ostatnio. Usiadła obok hermetyka i zapytała od razu.
- Nie chciałeś zawstydzać i peszyć JMS, więc temu nie byłeś na spotkaniu? Serio, wasza hierarchia w Tradycji jest fucked up... choć zabawna z drugiej strony.
Einar powitał Mervi z miną zadowolonego dziadka który właśnie wymknął się opiekunom z domu starców.
- Trafna diagnoza, jak zawsze twe myśli są złośliwie ostre - odpowiedział wyraźnie z czegoś zadowolony - gdzie dwóch hermetyków tam zawsze jest konflikt o władzę i miejsce w Piramidzie. Nie chcę Jonathanowi psuć szyków, tym bardziej, iż wygląda, że ma też przeciw sobie duchownego.
- Chyba psuć jego twierdzy z piasku. - wyszczerzyła się radośnie - Ty też często walczysz o władzę?

- Dawne dzieje - hermetyk zamyślił się - musiałem dużo poświęcić aby zyskać tamtą fundację - na ułamek chwili dojrzała żal w oczach staruszka - zyskać prawdziwy dom. MIałem nadzieję, że będzie to azy oddalony od całej polityki. Fundacja badawcza i akademicka. I tak w rzeczywistości było.
Pokręcił głową.
- Nie mówmy o rzeczach smutnych, bo mam dla ciebie coś wesołego.
- Och. A już myślałam, że z miłości towarzyskiej chciałeś się spotkać. Nikt mnie nie lubi... - Mervi na sekundę zrobiła smutną minę - Co wesołego masz?
- Koniunkcja gwiazd, przyjaciel którego odpowiedzi się nie spodziewałem oraz moja wyjątkowo dobra forma. Szczególnie to ostatnie jest na wagę złota…
Hermetyk chrząknął.
- ...dziś mogę przywrócić ci wspomnienia.

Technomantka tym razem zaniemówiła na chwilę.
- Ty tak serio? - spojrzała z malującym się mna twarzy rozradowaniem - Ale... jak? Kiedy? Gdzie?
- Dziś. Szczególy przybliżałem ci podczas ostatniej rozmowy.
Einar spojrzał na nią z wyrazem łagodnej surowości charakterystycznej dla kochanych nauczycieli akademickich.
- Mam taksówkę, wybrałem również dobre miejsce, całkiem ładna polana. Grunt aby światło gwiazd i księżyca dobrze oświetlało oraz było świeże powietrze.
Uśmiechnął się lekko kładąc dłoń na ramieniu Mervi.
- Naprawię to co ostatnio zepsułem - zapewnił twardo.
- Przecież nic nie zepsułeś... może bardziej... nie dokończyłeś? Zepsucie oznaczałoby czyn umyślny. Do tego... Mówiłeś przecież, że to zajmie do kilku dni!
- Porządek Hermesa zawsze jest dla siebie surowy - zażartował. - Tak, tak się spodziewałem. Jednakże teraz są dobre okoliczności, nie wiem czy będą lepsze. Ja sam… Jestem stary. Powinienem udać się do umbry, tutejsza rzeczywistość mnie zabija. Chcę ci pomóc będąc w pełni sił, a nie mogę zagwarantować jaki będzie mój za kilka dni.
Przebudzony wskazał małą walizkę koło ławki.
- Pomożesz to nieść staremu człowiekowi? W taksówce możesz obejrzeć specjały. Jedną ze świec rzeźbiłem godzinę - przyznał z dumą.
- Chętnie. - Mervi uśmiechnęła się rozpromieniona, jednak zaraz radość zmalała:
- Jest jednak coś ważnego... Co Klaus na zebraniu przekazał. - westchnęła - Spotkał on ducha, który chciał twojej śmierci... - skrzywiła się - Pewno go nasłano z misją.
Hermetyk zasępił się.
- Wielu chciałoby mojej śmierci. Będę musiał być uważniejszy. Porozmawiamy a samochodzie, opowiesz mi więcej. Może masz porady?



- Wiem, że nie chciałeś, aby J. się dowiedział. - odezwała wala się, gdy znaleźli się w samochodzie - Ale w tym momencie to on dużo do gadania mieć nie będzie, a może zapewnić dodatkową ochronę podczas rytuału, gdy przecież wrogowie użyli też duchów. Co do późniejszego czasu... Horyzont?
- Nie chcę dokładać Jonathanowi dodatkowych zmartwień. Dalej… Nie wiem czy Horyzont. Zastanawiałem się. Problemem jest miejsce odpowiednie dla mojego ucznia… Szczerze liczę, iż pokoną tą ciszę, iż wyjdzie z niej mocniejszy… Lecz Horyzont nie jest do końca najlepszym miejscem terapii. Istnieje zbyt duże ryzyko, iż tryby polityki wciągną mnie. Przyjaciel jest kanclerzem w pewnej azjatyckiej fundacji, kiedyś mieli siedzibę na Wenus… Może tam…
Einar pokręcił głową. Wyglądał na lekko strapionego.
- J. sugerował pomoc w kwestii miejsca. Do tego przecież po coś tu jest, też ma dług wobec ciebie! Nie chcę byś bez ochrony robił rytuał. Mogę kogoś innego przyciągnąć na pomoc, choć to J. jest mistrzem... Nie wiem czy z Iwankiem tak miło by mi poszło.
- Moja mała Mervi - staruszek zaczął po chwili pauzy - w idealnym świecie byłoby tak. Ale teraz… Mistrz Jonathan zacząłby stanowczo odwodzić nas od tego pomysłu, biadolić, powoływać się na prawa Piramidy, apelować o rozsądek, mówić o dobrze Fundacji…
Mag zacisnął usta, aż jeszcze bardziej posiniały.
- Tylko, że ja mam własny rozum. Potrafię oszacować ryzyko. Będę miał potężnego ducha do pomocy i cały mój kunszt. O ojcu Iwanie zgodzimy się, że nie ma co rozmawiać. Zresztą, nie będę o nim mówił. Chcę abyś dobrze odnalazła się w tej fundacji, nie będę na siłę obrzydzał ci mistyków.
- Nie musisz. - odparła z ironicznym grymasem - Tomas to zaraz J. by nakablował... ale z technomantami pogadam... choć może nie z Patrickiem. Nie jestem pewna czy umie trzymać gębę na kłódkę. Musisz mieć ochronę dodatkową.
- Mervi… Zaufaj mi. U mojego boku będzie mój dawny Poufały. Pyriflegeton którego wzywał Jonathan to przy tym igraszka… Po prostu zróbmy to, a za dwie godziny będziemy spokojnie jeść kolację.
Technomantka mruknęła coś o upartych staruchach.

- To o której? Mam się spotkać z kimś... no i fajnie byłoby jeszcze przed... zrobić swoje własne przygotowania.
- Teraz Mervi, myślisz po co ta taksówka - staruszek zaśmiał się - godzina drogi. Nie ma potrzeby byś się przygotowywała, nie jestem nawet pewny czy długotrwałe myślenie o tym nie pogorszy efektu.
- Ile to powinno zająć?
- Z powrotem jakieś dwie godziny. Moja magya kwadrans.




Musiała powiadomić Firesona o przełożonej w czasie randce... Wysłała wiadomość do Legionisty już podczas podróży, chcąc też by ten podał jej namiary na odpowiednie miejsce.
Poza tym nie powstrzymała się przed zadawaniem pytań, w chwili, gdy oglądała świecowe dzieło Einara, rozpoczynając od kwestii hermetyckich imion, w tym znaczenia Czaropętacza i Proroka Kości.
Później zapytała o sprawę z Tremere i Zakonem Hermesa, czy o to, jak wyglądają najbardziej zacięte walki o władzę w Piramidzie. Naprawdę są krwawe? Czy to tylko Tytalus? Ciągle zabijają uczniów?
Chciałaby pewnie i więcej pytać, ale dojechali na miejsce ku jej cichemu smutkowi.
Prowadzący samochód taksówkarz wyglądał na lekko otumanionego magyą Einara, lecz wywiązywał się z tego obowiązku. Einar natomiast przyjął postawę cierpliwego nauczyciela, co do zasady odpowiadając na pytania lecz nigdy w stu procentach, pozostawiając adeptce miejsce domysłów oraz własnej dedukcji. Świece prezentowały się… cóż, jako to świece mistyka. Wzory, runy, imiona oraz lekkie rzeźby. Nic porywającego.

Hermetyk udzielił rzeczowej odpowiedzi w materii imion - iż wszyscy mają prawdziwe imiona, lecz Porządek Hermesa specjalizuje się w tym, a zatem przykładają większą wagę do ochrony swym imion, mając świadomość ich wagi. Przy pytaniu o Tremere Einar lekko się speszył, nie starał się wymijać, lecz przyznał po prostu, iż jego wiedza w tym zakresie przystoi bardziej zaawansowanemu adeptowi niżli mistrzowi. Wyraził spekulacje, iż pierwsi Tremere mogli zachować magye - Mervi nie chciało się wierzyć. Powiedział, iż walka hermetyków jest o wiele bardziej cywilizowana od innych tradycji i aby unikać ofiar wynaleziono rytualny pojedynek. Natomiast w materii Tytalus zaśmiał się szczerze, mówiąc Mervi, iż ma informacje sprzed pół tysiąca lat.




Gdy wysiadali z taksówki, niebo było lekko zachmurzone. W okolicy panował przyjemny, rześki chłód. Sporadyczne krople deszczu nadawały okolicy miłą woń mokrej ziemi i trawy. Tylko reflektory auta rozświetlały polanę czy - bardziej poprawnie - wnękę w ziemi.
- Mervi, pomożesz mi rozstawić świece? Mniej-więcej równo wokół twardszej ziemi na środku, nie przy grząskim gruncie na pograniczu lasu, nie chcę aby się chwiały. Tak jak cię uczyłem.
Kobieta spojrzała na grunt i walizkę zawierającą świece.
- Uhm, no mogę. Tylko wiesz... - uśmiechnęła się - Pamięć.
Mimo słów zabrała się do pracy, mając nadzieję ułożyć świece jak najbardziej po... hermetycku. Einar poklepał ją po plecach zapewniając, iż wspomnienia wrócą, poprawiając przy tym tylko dwie świece i zapalając wszystkie. Ustawienie nie było trudne, wszak większośc tego typu ceremonii odbywało się na planie koła lub wielokąta. I tym razem tak było.

Ciepły, letni deszcz zaczął padać. Poczuła delikatne mrowienie na skórze gdy hermetyk zapieczętował ogień świec przed wodą.
- Gdy ostatni raz tworzyłem tego typu powłokę, zepsuła mi zegarek. Być może nie jest zbyt kompatybilna ze złożonymi mechanizmami. Oczywiście możesz zachować telefon, postaram się niczego nie zniszczyć - zamyślił się - gdy będziesz gotowa, stań na środku i się rozluźnij. Nie myśl o niczym ważnym, skup się na drzewach, niebu czy tutejszych zapachach.
Mervi jednak wolała pozostawić poza kręgiem elektronikę (czuła się naga bez niej, ale możliwości, o których mówił Einar były niepokojące). Westchnęła lekko i weszła do kręgu, starając się rozluźnić jak chciał hermetyk. Miała jakieś dziwne wrażenie, że Firesonowi poszłoby łatwiej…

Einar skupił się, widać było to po jego twarzy, silnych rękach oraz krótkiej, rzeźbionej różdżce z białej kości która wykonał kilka pomniejszych gestów. Reflektory za plecami technomantki dokładnie oświetlały postać mistyka. Słyszała jak jego cichy pomruk melodii zmienia się w donośny rytm który pulsował jej w trzewiach. Płomienie świec buchnęły intensywnym płomieniem, zmieniając barwę w stronę lazurowego. Mimo, iż zasadniczo percepcja magya typowa dla mistyków była jej obca, niemal czuła jak w okolicy gromadzi się kwintesencja, a także energię paradoksu gotowe zadać swój cios - jak skryta bestia polująca na krnąbrnych magów.

Pod stopami miała twardy kamień.

Einar zadziwiająco gibkim ruchem odchylił się do tyłu, całym ciałem nadając dynamiki ruchom różdżki. Wokół kobiety zgromadziła się bladobłękitne ni to mgła, ni to dym tworząc dziwną barierę złożona z vis. Ta zgęstniała gdy Einar miast nucić, zaczął wymawiać słowa w obcym, bulgotliwym języku. Hermetycy, różdżki, teksty zaklęć…
...grzmot. Zagrzmiało, niebo przecięła błyskawica. Włosy wirtualnej adeptki momentalnie naelektryzowały się. Porwał się wiatr. Przeszły ją ciarki.

Einar nie śpiewał. Milczał.

Za jego plecami, z ciemności wynurzyła się niewysoka postać. Gdy zbliżała się do maga, Mervi dostrzegała ludzką sylwetkę, luźno rozpiętą kurtkę, kręcone, damskie włosy, źle zawiązane trampki oraz postać młodej, nastoletniej dziewczyny.
I widziała w jej błękitnych oczach szalejącą furię żywiołów.
Mervi przewróciło się w żołądku. Spojrzała na milczącego Einara wyraźnie spięta. Miała nie myśleć o niczym, ale to nie było łatwe. Zamiast na otaczającej ich florze skupiła się na dziewczynie, jakby ważąc każdy jej ruch.
- Einar... Ty ją... sprowadziłeś? - zapytała cicho.
- Oczywiście.
Staruszek odpowiedział szczerze, bez śladu niepokoju czy zrozumienia dla zdenerwowania.

- Może tym razem pójdzie lepiej - dziewczyna zaczęła swobodnie, zwyczajnym, ludzkim głosem, tak dziwnie kontrastującym z aurą która jej towarzyszyła.
- Jeszcze nic nie rozumiesz, skarbeńka?
Uśmiechnęła się. Uroczo, jak dziewczyna.

Glitch był cichy. Do tej pory Mervi myślała, że jej
avatar po prostu nie daje o sobie znać, jak to często czynił (i całe szczęście, inaczej trudno byłoby żyć…) lecz w tej chwili dotarło do niej coś innego. Jaj avatar był śmiertelnie przerażony.
Dziewczyna podeszła do bariery. Chyba się nią bawiła. Jak kot z upolowaną myszą.
Glitch nie musiał być przerażony, aby Mervi sama była w tym momencie. Nie wiedziała co teraz zrobić... niby wciąż miała przy sobie Tamagotchi, ale... wątpiła w jego użyteczność.
- Czym jesteś...? - zapytała ze ściśniętym gardłem.
- Dowiesz się dzisiaj w pełni.
Dziewczyna odpowiedziała i zbliżyła się jeszcze bardziej. Einar przyglądał się Mervi z dziwną wyższością i satysfakcją. Chyba też lekką pogardą.

- Gotowa?
Dziewczyna zapytała spokojnie i przekroczyła barierę.
Mervi cofnęła się, uderzając plecami o barierę, która okazała się zaskakująco stała. Chciała po prostu się wydostać.
- To jak wyglądało to leczenie, co? - syknęła w stronę Einara obserwując ruchy dziewczyny.
- Mervi tak bardzo potrzebowała, aby ktoś do niej mówił moja mała Mervi, co? Myśleć, iż kogokolwiek kiedyś interesowała w tym zimnym świecie, że jest ważna - Einar nie krył się - widzisz, to nie było trudne. Lgnęłaś do każdego.

Dziewczyna zbliżyła się jeszcze bardziej, otworzyła usta. Wystawiła język, ten jakby spuchł, wydłużył się. Pękły kości szczęki natolatki, skóra, mięsnie, ścięgna, wszystko to popękało i rozciągnęło się w krwawej miazdze tak aby uformować wielką paszczę. Paszcza nie zawierała zębów, tylko kilkanaście mackowatych, szkarłatnych wici które zmierzały aby objąć twarz wirtualnej adeptki.
Glitch wrzeszczał. Czuła jak pęka jej głowa, widziąla jak cała bariera pokrywa się miliardami wielobarwnych artefaktów.
Ani drgnęła.
" Pomóż mi, pomóż nam, musimy uciec!" myśli Mervi krzyczały do Glitcha, gdy sama Technomantka złapała za Tamagotchi, uwalniając je z pasa, po czym jak mistyczny amulet skierowała je w stronę "dziewczyny". Amulet nie zadziałał. To znaczy, była przekonana, że zadziałał. Wiedziała, iż zaklęty w nim duch spełnił swoje zadanie z pełna mocą. Tylko, że po dziewczynie-monstrum spłynęło to jak po kaczce. Równie dobrze mogłaby ją okładać żwirem z drogi.

Glitch wył.

Macki zbliżyły się do jej twarzy, zaciskając się na tułowiu i wpychając do gardła.



Cisza. Stała pośrodku polany, w pełnym słońcu. Była to ta sama polana, tylko bez potwora, bez Einara, bariery, świec czy samochodu. Miejsce ubitej ziemi zajmował prosty, kamienny stół, być może jakiś ołtarz lub miejsce ofiar.
Na stole siedział spokojny blondyn. Trudno było określić jej wiek nieznajomego, urodę miał młodzieńczą i wybitnie androgyniczną. Jasne blond włosy swobodnie opadały na ramiona, delikatna skóra, biodra nieco bardziej zaokrąglone niż u mężczyzny, lecz jednocześnie szersze barki, typowo męskie. Zawadiacki uśmiech. Był do niej całkiem podobny… Mógłby być jej krewnym, lub nawet starszą, męska wersją.
- Parszywe okoliczności, nie?

Dziewczyna rozejrzała się panicznie, sama nie wiedząc co teraz zrobić. Skołowana. I przestraszona.
- Co...? - wycisnęła z siebie, rozglądając się za swoją komórką. Uciec…
Nie posiadała przy sobie sprzętu.
- Mówiłem, że okoliczności są parszywe. Jakieś oślizgłe coś chce cię chyba zapłodnić czy coś, jesteś sama, schwytana przez tego komu ufałaś. Chyba, że znasz lepsze określenie na takie okoliczności przyrody.
Nieznajomy zeskoczył z ołtarza.
- Wyluzuj, tak to się chyba teraz mówi, co?
- Jakoś nie mam ochoty na bycie "wyluzowaną". - rozejrzała się ponownie - Kurwa... Gdzie się znalazłam?
- Jak mówiłem, jesteś dalej w tych parszywych okolicznościach w których byłaś. Teraz tylko mamy chwilę dla siebie. Dość nieoczekiwany skutek, przyznam.
- Muszę uciec... Nie dać się. Nigdy się nie dawałam! - wzięła głębszy oddech - Uciec... Ale jak bez pomocy technologii?
- Faktycznie, bardzo trudna sytuacja - jegomość wzruszył ramionami, przechadzając się po polanie - nie ma tych wszystkich światełek, nie zrobią wziuuum-wzium…
Spojrzała na mężczyznę i westchnęła silnie.
- Światełka zazwyczaj nie robią wzium. - zamyśliła się - Jak oni to robią... Tak bez niczego... - mruknęła do siebie.
- Jeszcze ci się nie uda. Nie ten etap, wierz mi, wiem co mówię. Może być gorąco, ale to jeszcze nie to.
Zatrzymał się.
- Też żałuję. Wiele uprościłoby to. Chociaż w tej chwili nie wiem czy dałabyś radę draństwu bez zaskoczenia.
- Czemu sądzisz, że mi się nie uda? - fuknęła - Komórka w sumie wciąż włączona... - zamyśliła się.
- Trochę znam się na tych sprawach, zanim zaczęło być to modne. Ciebie też trochę znam…

Przerwał.

- ...nie śpiesz się. Mamy tutaj dużo czasu. Wszak czas mierzy się mocą.
Miała wrażenie, iż zniewieściały blondyn jakby mimochodem obwieścił jej początek sekretu który będzie dręczył ją przez kolejne lata życia (jeśli przeżyje). Czas mierzy się mocą.
- Tylko tej mocy brakuje. - Mervi westchnęła siadając na trawie - I to teraz nie jest szczegół, co?
- Nie jestem Glitchem - przysiadł się do niej na trawie - ale dzięki Glitchowi jestem teraz.
Mervi zerknęła w stronę "ołtarza".
- Brakuje tu tylko jakiejś Verbeny. Kwiatki, słoneczko i ofiara. Polubiłaby. - przetarła oczy.
- Taaak, bardzo pretensjonalny wystrój. Osobiście wolę spędzać czas nad stawem lub rzeką. Polecam wędkarstwo…
Zaśmiał się.
- ...ale chyba o naszych rozrywkach nie będziemy rozmawiać. Jesteś blisko jak się z tego wykaraskać, to muszę przyznać. Niestety, nie dość blisko. Mam kilka propozycji które będą mogły być użyteczne. Zanim jednak do tego dojdziemy.

Jegomość odgarnął złośliwy kosmyk włosów opadający mu na oko.
- Skorzystam z okazji i podzielę się z tobą wiedzą. Nawet nie wiesz jak dawno tego nie robiłem… I nie tylko w ujęciu czasu. Nie lubię mówić rzeczowo. Domyślasz się kim mogę być?
- Na pewno masz dość... moje podejście. - westchnęła ponownie - Ktoś mógłby powiedzieć, że oboje jesteśmy równie płascy. - uśmiechnęła się z nikłą nutką rozbawienia.
- Raczej to ty masz moje podejście - mrugnął.
Uśmiechnęła się na te słowa.
- To jaka jest ta wiedza? - zapytała.
- Po pierwsze, w pewnym sensie jesteś moją córką… Ustalenie tej kwestii uprości nam wiele spraw. Jestem bratem krwi Odyna. Loki.
Uśmiechnął się jak dziecko oczekujące na jakąś zabawną reakcję, lecz nie wyczekiwał jej.

- Glitch… to jakby fragment mnie. Bardzo mały odłamek, wręcz mikroskopijny. Lecz widać na tyle duży, że tutaj jesteśmy.
- Trochę zglitchowany, ale tak szczerze to takim go w sumie lubię. - przyznała - Zazwyczaj.
- Trwa Ragnarok… To nie przypadek… Zresztą - machnął ręka - może i to przypadek, ale bardzo pomyślny, że tutaj jesteś.
- Serio? A co ja mam do Ragnaroku? - zapytała z zainteresowaniem.
- A kto ma go wywołać? Kto będzie walczył i przeciw komu? Jeśli dobrze znam te opowieści które przetrwały, robią ze mnie głównego złola… Aby to pierwszy raz.
Pauza.
- Karma to dziwka. Ale fajnie gdy w danej chwili jest naszą dziwką. Pokażę ci zaraz kilka obrazów z mojej historii. Dowiedzieć się jakie sytuacje przedstawiają… Cóż, powiedzmy, że dam ci sporo odpowiedzi, a ty poszukasz do nich pytań. Dobry układ?
- Jasne. - skinęła głową - Przy okazji to też ze mnie złoa potrafili robić... choć w innym sensie. - zamyśliła się - Nieważne.

Loki pstryknął palcami.


W przestronnej jaskini, na ostrych skałach leżał Loki. Wyglądał na bardzo zmaltretowanego - podbite oko, rozcięta warga, napuchnięta twarz, większośc ubrań w strzępach ujawniając wykwitające na gładkiej, alabastrowej skórze krwiaki, szramy, zacięcia, zaschniętą krew oraz ogólny obraz nędzy i rozpaczy. Mimo tego i przykucia łańcuchami do skał, zdawał się nie opuszczać go dobry nastrój.
U jego boku siedziała szczupła, atrakcyjna kobieta. W gustownej sukni z dawnych czasów, lekko opalona, zatroskana. Trzymała głowę Lokiego na kolanach, z troską gładząc jego czoło.
- ...i coś ty narobił, mój drogi. Odyn jest wściekły - kobieta mówiła cicho.
- Nie zabiłem go.. Nie tak jak myślisz. Zresztą - uśmiechnął się - ja zawsze zwyciężam.
- To czemu dałeś się złapać? W nocy łowić ryby, wtedy są najsilniejsi…
- Ciiii… Sigyn, i mnie zdarzają się wpadki. Fakt, przechytrzyli mnie, w tej jednej sprawie. Ale w gruncie rzeczy to detal.
- Detal… - kobieta syknęła - ...przez ten detal ledwo wybłagałam Odyna aby od razu cię nie zabijał. Chciał zrobić krwawego orła.
- A Freja nie wstawiła się też?
Podniósł opuchnięta brew w uszczypliwym geście,.
- Też… I Hel. Do tej pory nie wiem czemu adoptowałeś tą upiorzycę.
- Mam plan. Trzeba tylko poczekać.

Loki szarpnął łańcuchami z wściekłością gdy tylko dojrzał wchodzącą do jaskini żonę. Blada Sigyn podeszła do niego z opuszczoną głową.
- Dlaczego?
Oczy boga-kłamcy rozszerzyły się i zaszkliły. Kobieta opuściła głowę.
- Powiedzieli… Albo ty weźmiesz jego krew… Albo ja.
- Jak dawno?
- Dwie noce temu.
- Cholera - Loki szarpnął łańcuchami - za późno. To nie krew, to jest jad tych starych bestii - fuknął - cholerny, pieprzony jad, Sigyn. Wyżera duszę, nie rozumiesz?
Łza pociekła po obliczu kobiety.
- Już dobrze… - złagodniał - podejdź do mnie. Chciałbym cię znowu kochać, jak ostatnio…
Spoważniał.
- Te kajdany. Ani Freja, ani Hel, ani nawet nasze zaprzyjaźnione futrzaki… Cholera, nic… I jeszcze ty.
Pusty smutek tlił się w oczach boga.
- To dlaczego zabiłeś Baldura?
- Bo go kochałem - odpowiedział spokojnie - ale ciebie kocham mocniej - złożył pocałunek na jej ramieniu - i nie chciałem aby się stracił.
- Jak ja teraz?
- Tak. Do pierwszej nocy potrafię to zerwać. Jedna, krótka noc w której jestem w stanie skłamać całemu światu i to kłamstwo jest prawdą.
Uśmiechnął się. Jakaś myśl kiełkowała.
- Nie pij za dużo krwi. Strzeż się Frigg, przyjdź jutro. Mam plan.


- Jestem tutaj już dość czas - kobieta zaskarżyła się obejmując Lokiego.
- Chciałem jeszcze trochę nacieszyć się twoim biustem.
Bóg zaśmiał się, echo przeszło przez jaskinię.
- Ale dobrze… Chyba będę potrafił coś z tym zrobić. Odyn przegra.
- Sądzisz, że idea miasta to naprawdę taki zły pomysł?
- Słyszysz siebie, kochana? Jeszcze miesiąc temu była pierwszą która grzmiała, że ponawiają te same błędy jak obłąkane dzieci. Teraz…
- ...przepraszam. Coś…
- ...ciii. Już dobrze. Pamiętasz jak obiecałem mówić ci wszystko? Tylko tobie całą prawdę? No to trochę odwlekałam to. Ale chyba czas, Hel już wie, Frigg może się domyśla, Freja pewnie też.
Loki przerwał na chwilę.
- Uwolniłem Einherjar. Są wolni… Odyn nie ma nad nimi władzy. Fundament jego władzy, jego armia, sługi, ci którzy mieli go kochać na zawsze… są wolni. Z każdym rokiem miasto będzie się staczać. Odyn go nie utrzyma, nie mając u boku tych którzy wątpią. Chwiejny fundament. Dałem im dar wolności i wątpliwości.
Kobieta zamrugała oczami.
- Ale… To znaczy…
- Że wygrałem, trzeba tylko poczekać. Jego wielki plan - Loki zachichotał, trochę nie po męsku - przepadł. Została tylko kwestia nas.
MIlczenie. Woda kapiąca ze ścian dźwięczała irytująco.
- Mogę odwrócić to co zrobił Odyn Tobie. Pamiętasz jak mówiłem o przeprowadzce przez wielką ciemność?
Kobieta kiwnęła głową.
- Jestem przekonany, że możemy razem przez nią przejść, przez Labirynt, przez wielkiego niszczyciela. Razem. Odrzucić twą złą krew.
- Chcesz… umrzeć? I…
- Nie do końca. Sama wiesz, że jestem niezwykły. To… Wewnątrz mnie. Iskra, to wielkie oszustwo… Mogę umrzeć, skryć się w nim i oddać je Tobie. Wtedy tylko ostatni raz spójrz na słońce. W tym wcieleniu.
- Odrodzimy się?
- Tak. Spotkamy się ponownie.
Loki kłamał.



Bóg kłamców spojrzał na Mervi. Wspomnienia sprawiły, iż jego źrenice rozszerzyły się. Był to bardzo emocjonalny moment.
- Oczywiście Sigyn nie mogła wiedzieć, iż nie spotkamy się osobiście. Nie mogła nawet przypuszczać, iż to nasze dusze się połączą, ale my… Będziemy się odradzać i odradzać w setkach ludzi. Zawsze razem, jedność… Ale jednak nie do końca my.
Przerwał. Mervi dźwięczało cos w głowie. Chyba tego jedynego kłamstwa bóg oszustwa żałował.
- I tak mamy ciebie… Ale i wielu podobnych jak ty. Każdy z fragmentem mnie. Glitch to tylko okruch - uśmiechnął się mrugając okiem.
- Okłamałeś ją. Tą, która cię kochała. - Mervi odparła po chwili, głosem cichym, pozbawionym pretensji, ale też pozbawionym aprobaty.
- Nie zrozumiałaby… Nie w sensie moralnym - Loki dodał po chwili - nie zrozumiałaby idei duszy oraz odrodzenia. Ile lat już trwają Tradycje? Wy dalej macie z tym problem.
Zamilkł.
- Czy próbowałeś wytłumaczyć ideę?
- Tak, oczywiście. Pokazałem ci tylko to co teraz jest ważne. Myślisz, że z żoną tylko się kochałem i nie rozmawialiśmy? Nie, rozmawialiśmy. Starałem się jej przekazać wszystko. Nie każdemu jest dane. Z Freją mogłem o tym rozmawiać, moja żona nie pojmowała.

Podrapał się za uchem.
- Nie wiem czym jest to cholerstwo które właśnie cię gwałci - przyznał - lecz wydaje się mi, iż potrzebujesz einherjara. Zapamiętaj to i przekonaj jakiegoś do waszej sprawy. Zaraz będę mówił mniej przyjemne rzeczy.
- Jak mam przekonać kogokolwiek, jeżeli będę martwa? Jeżeli czeka mnie los Inkwizytora? - zapytała cicho.
- To może być pewien problem - Loki przyznał z rozbrajającą szczerością
- Widzę w tej chwili dwie drogi. Glitch… Nie jest do końca normalny. On pragnie chaosu ponad wszystko. W tej chwili też. Proponuje… szaleństwo. Mogę mu pozwolić albo też go stłumić. Nigdy więcej lunatykowania. To twoja decyzja, masz wolność. Szanuję to.

Zamilkł na chwilę.

- Jest też druga droga. Za chwilę pewien elitarny dupek zrobi tam niezłe przedstawienie. Będziecie mieli czas aby uciec. O ile pierwszy wariant jest pewny, to drugi… Jak wam się uda. Potrzeba będzie sprytu.
Uśmiechnął się. Nie musiała pytać aby wiedzieć, iż Loki szczerze liczył na opcję drugą. Bóg kłamców cenił wolność i sztuczki, i chyba tego samego oczekiwał po córce… Czy może po prostu po pomniejszym, innym Lokim?

Jednak dał jej wybór.

Mervi zamknęła na chwilę oczy, żeby za moment z jej ust wyszły słowa:
- Teraz albo nigdy... - spojrzała na Lokiego - Joel mi kiedyś powiedział, kogo każdy z nas ma... - odetchnęła, a zaraz uśmiechnęła się blado acz było w tym uśmiechu więcej życia - Zdam się na opcję z Elitarnym Dupkiem.
Loki uśmiechnął się szczerze.
- Masz w sobie ducha olbrzymów.
Pstryknął palcami.



Mervi niemal czuła jak macki ją chwytają, wdzierają się… I wtedy.

Coś się stało.

W jednej chwili była jeszcze w potrzasku, a w drugiej leżała obita pod kołami samochodu i chciało się jej wymiotować. Polanę zalewało białe światło. Drzewa wyginały się jak pod soczewką, Einar leżał niezbornie kręcąc kończynami jakby próbując dojść do siebie po nagłym szoku. Dziewczyna… Wybiło jej pól ciała. Z otwartych ran (czy raczej wyżartych kawałków ciała) sączyła się brunatna maź formująca w trzepoczące macki. Stała jednak bez ruchu, jakby nagły wybuch nie zrobił na niej wrażenia. Przyglądała się swej oderwanej dłoni z ciekawością, potem na Mervi… Nie, patrzyła wyżej.

Pod samochodem kucał Fireson.
- Kurwa mać, do jasnej pierdolnej cholery - warknął - jakim cudem?
Spojrzał na efekt. Chyba spodziewał się odnieść większy sukces.

Początkowo Mervi nie rozumiała co się stało, dopiero zmysły powoli zaczęły jej wracać jak doszedł do niej głos Firesona.
- Nie walcz... - ledwo powstrzymała wymioty - Uciekaj... my... - z pewną ociężałością uniosła się na łokciach, aby móc zabrać z ziemi leżącą obok samochodu torbę z laptopem...
Nie wyglądała w tym momencie na osobę całkowicie rozumiejącą rzeczywistość.
Dziewczyna skoczyła w ich stronę z dziką prędkością.

Kolejny błysk.

Fireson leżał pod drzewem poobijany jak Mervi wcześniej. Wirtualna Adeptka trzymała w ręku laptop, uśpiony. Legionista wyglądał na kogoś w niemałym szoku.
- Teleportuj nas. Jeszcze raz tak nuknę to sami się zabijemy.
Warknął, zasyczał z bólu. Chyba coś złamał.
- Tylko chwila. - przysunęła się do Firesona, chwytając po drodze leżącą na trawie komórkę i obudziła laptop, aby móc zmusić go do ustanowienia odpowiednio silnego połączenia z Internetem.

Koordynaty miejsca, w którym się znajdowali...
Ilość osób: Dwa...
Miejsce docelowe: zaułek kawałek od bloku mieszkalnego Tomasa...

Miała nadzieję, że posiada wystarczające informacje, aby tam się pojawić, ale nie było w tym momencie czasu na wybrzydzanie czy nawet upewnianie się co do miejsca. Wolała nie zwalać się do Hermetyków w tej chwili ani do parafii. Jej miejscówka też za dobrym wyborem nie była...
Później będzie czas.
Jak uciekną...
Jeśli...

- Trzepnij ich czymś na odchodne... - wyszeptała do Adama, krzywiąc się w bólu, który sama sobie właśnie sprawiła... wyrywając część siebie, nie tyle co fizyczną, ale bardziej istotną niż tkanka czy krew krążąca w żyłach - Bo polezą jeszcze za nami.

I ten nagły ból odpowiednio odwrócił uwagę od cierpienia odczuwanego po zdradzie. Na to będzie czas...
Zdalne połączenie z farmą danych zadziałalo natychmiastowo. Na potrzeby wirtualnej adeptki działały wszystkie botnety do których miała dostęp oraz komercyjne chmury obliczeniowe. Nie czas martwić się o rachunki.
Einar wciąż skołowany podnosił się z ziemi. Dziewczyna skoczyła ku nim.

To koniec. Zbyt szybka. Mózg Mervi nie był w stanie nawet przetworzyć ruchu tej istoty jako płynnej sekwencji. Po prostu w jednej chwili była daleko od nich, aby w kolejnej znaleźć się w połowie dotychczasowego dystansu.
Fireson zamknął oczy. Czyżby tracił świadomość?



Mervi czuła we włosach wiatr oraz potężne uderzenie w brzuch. Kręciło się jej w głowie. Czuła się jak ptak. Przynajmniej przez te kilka sekund podczas których leciała wyrzucona kolejnym wybuchem nim upadła na zabłoconą ziemię małego skweru. Laptop poleciał w drzewo, ekran odpadł od reszty korpusu.
Nieopodal leżał Fireson, nogę miał wygiętą pod dziwnym kątem, a z prawego ramienia sikała mu krew. Był jednak przytomny, na tyle aby jęknąć w bólu i rozrywać i tak potarganą koszulkę na ranę.

Rozejrzała się po okolicy. Po drugiej stronie ulicy znajdował się budynek w którym rezydował Tomas. Grzmiało, ulewa wzmagała się.
- Kurwa, kurwa, kurwa. - Mervi wycedziła przez zęby, przybliżając się do Firesona i pomagając mu rozerwać koszulę, aby pomóc z upływem krwi - Tomas tu mieszka, to medyk... również. Einar tu był... ale w innych miejscach też. - zacisnęła prowizoryczny opatrunek - Raczej przy Śpiących nie zaszaleją... Karma is a bitch. Jesteś w stanie okryć się przestrzenią?
- Właśnie gubię po nas trop - przyznał szczerze, z trudem - to doktor śmierć tutaj mieszka? To weź może go zawołaj… Co to do cholery było?
- To, co nazywają burzowymi oczami... Przez co w sumie Inkwizytor umarł. - Mervi starła z czoła skapujące z włosów strugi deszczu - A tamten stary to był szef Wieży. Nephandus, jak widać... - w głosie Mervi wyczuwalna była gorycz.
Technomantka drżącą z zimna dłonią, wybrała numer Tomasa, woląc w tym momencie zaufać technologii niż używać magyi…

- Nie ma potrzeby dzwonić - usłyszała donośny głos Tomasa odrzucającego połączenie, który podbiegał w ich kierunku. Eutanatos ubrany był tylko w domowy dres.
- Co się stało?
Spojrzał na nich pytająco.
- Zagrożenie?
Dopytał szybko.
- Solidne dziewiątko - Fireson skrzywił się.
Drugi raz nie trzeba było przebudzonym powtarzać, po prostu spojrzał na ich stan tak jakby nie ufając ewentualnym zeznaniom - wszak szok może spowodować wielkie splątanie od własnej kondycji. - i ujął Firesona tak, aby pomóc mu iść.
- Ty poradzisz sobie sama - obwieścił Mervi - szybko do mnie, dzwoń do Jonathana i Iwana.
Głos miał zimny. Kompletnie nie przypominał nieco zakłopotanego sanitariusza i lekarza. Raczej komandosa na środku frontu.
Mervi skinęła głową, po czym nagle sobie coś przypomniała... i po jej wyrazie twarzy łatwo było zgadnąć, że musiało skoczyć jej ciśnienie.

Bez zastanowienia wybrała wpierw numer niepełnosprawnego hermetyka.
- Tak? Wszystko dobrze?
Zatroskany głos Jonathana rozbrzmiał w telefonie. Oni śpiesznie maszerowali ku schronieniu.
- Nic nie jest dobrze. - wysapała technomantka - Nie zbliżajcie się do Einara. Zabierz Hannah! - wzięła głębszy oddech - Fireson jest ranny, Einar przyzwał burzę, Fireson mnie ratował.
- Potrzebujecie wsparcia? Gdzie przyjechać?
- Teraz jesteśmy z Tomasem... Einar zna to miejsce, ale nie ma teraz wyboru. Ze Śpiącymi chyba nie potańczy... Byłoby super, gdybyście się zjawili. - urwała na chwilę - Powiedz, że mi wierzysz.

Cisza w słuchawce.

- Jestem też tutaj - odezwał się Tomas.
- Przyjedźcie do hotelu, tam w tej chwili jest najbezpieczniej. Iwan wyruszy, będę asekurował na odległość.
Mervi spojrzała na Firesona zaniepokojona ciszą niewiary.
- Hotel może i bezpieczny... ale nie z cholernym Nephandusem pod dachem! - Mervi zrobiło się niedobrze na wspomnienia.
- Nie wpuszczę Einara. W tej chwili Hannah otwiera jego pokój. Bądźcie spokojni…
Cisza.
- Tomas, czuwaj.



Oczekiwanie na podwózkę dłużyło się niemiłosiernie. Tomas rozłożył Firesona na kanapie i fachowo go opatrzył. Wirtualny adept twierdził, iż cały czas niszczy tropy po nich i barykaduje lokacje - Mervi nie wiedziała czy jest to jeszcze dobrze pojęta ostrożność czy też już paranoja.
Sama czuła się źle. Tomas od razu zauważył, iż ma głębokie rany wzorca, i na to nic w tej chwili nie poradzi. Od początku na stole leżała amunicja oraz druga, zapasowa broń palna którą adeptka musiała przeoczyć podczas ostatniego myszkowania. Eutanatos ubierał się i pakował plecak.
- Opowiadajcie.

Mervi spojrzała smutno na Firesona, delikatnie gładząc go po głowie.
- Einar... - spojrzała na Tomasa - Za bardzo mu ufałam. - zacisnęła zęby - Pod pozorem pomocy... Miał mi pomóc z... brakiem pamięci. Zabrał z dala. - przetarła oczy - To była pułapka. Użył jebanego kręgu, aby mnie uwięzić, nie miałam swoich rekwizytów... Pojawiła się burzowa kurwa... - wzięła głębszy oddech - Nie wiem jaki był cel na end-game... ale ta suka mówiła, że będzie łatwiej tym razem... i zaczęła mnie gwałcić oralnie w stylu anime. Macki jej wyrosły we łbie czy coś... Fireson się zjawił na czas... dał chwilę oporu... Udało się uciec...

- Jakimś cudem - technomanta sapnął - nastąpił spory wyrzut paradoksu. Potem już tylko używałem sił i pierwszej. To draństwo było nie tylko wytrzymałe… Mam wrażenie, iż poza samą końcówką nie brało nas nawet na poważnie.
Eutanatos podał Firesonowi tabletki. Ten jednak odmówił.
- Wezmę swoje.
- Nie masz teraz swoich - zauważył.
- To będzie bez…
Mistyk niby niechcący trącił nogę wirtualnego adepta wracając do pakowania plecaka. Adam syknął… i wziął środki.

- Einar... to jebany Nephandus. - chyba ciężko to opuszczało gardło Mervi - ...ale pewnie nie uwierzycie, co? - rozgoryczenie technomantki było aż wyczuwalne.
- Ja widziałem i słyszałem - Adam przyznał spokojnie.
Tomas nic nie odpowiedział. Grzebał w pudełku z kośćmi.

- Ta cała jebana Wieża... Tostery pewnie temu ją zaatakowały. Pewnie dlatego, ktoś chciał śmierci Einara...
- Cała flota na jednego barabusa? - Adam fuknął. Nie był w dobrym nastroju.
- Potrzebuję kartki, i kalkulatora, najlepiej naukowego - dodał po chwili.
- Wstrzymaj - Tomas rzucił cicho i chłodno chowając resztę kości do plecaka - jesteś tak dokoksowany, iż wystarczy błąd, abyśmy mieli przedwczesne fajerwerki.
- Mam materiał porównawczy... - odezwała się do Adama - Nie wiem czy to ma już znaczenie...
- Ma - technomanta rzucił nieufne spojrzenie na Tomasa jakby chcąc jej pokazać, iż nie ma rozwijać tematu.
Mervi nie kontynuowała więc. W końcu tylko wirtualni i Jonathan mieli wiedzieć o kwestii odczytu z tamtej chwili.

- Czemu postanowiłeś pomóc? - zapytała Adama z pewnym zrezygnowaniem w głosie - Czemu mnie szukałeś?
- Zazwyczaj jak ktoś podaje mi swoje dane, wrzucam mu szpiega.
Mervi po tych słowach niezbyt mocno pacnęła Firesona w głowę.
- To i tak nie wyjaśnia czemu zechciałeś pomóc. - mruknęła - Choć dziwne, że tylko ty poczułeś na mnie i na Patricku ten syf.
- Jaki syf?
- Że capiliśmy Szatanem.
- No bo waliliście dupą lorda ciemności. Jak w całym tym mieszkaniu - spojrzał na Tomasa.
- Taka praca - mag śmierci wzruszył ramionami.
- Cóż... Byliśmy tu z Patrickiem... i Einarem. - westchnęła - Kiedy ta taksówka? - Mervi spojrzała smętnie na komórkę.



 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 05-07-2019 o 17:23.
Zell jest offline