|
- Powiadasz - Karl spojrzał na Rainę - że wystarczy zająć rozmową jednego jegomościa? Mogę iść, czemu nie. A - spojrzał z zainteresowaniem na dziewczynę - dlaczego nie ty? Mężczyźni zwykle z niewiastami chętniej rozmawiają, szczególnie gdy te są miłe dla oka.
- A bo ja w tym czasie będę dość mocno zajęta no i się nie rozdwoję - Raina wstrzymała na chwilę przeżuwanie aby uśmiechnąć się zawadiacko do Karla i odpowiedzieć całkiem pogodnym tonem.
- No... dwie takie dziewczyny... - Karl pokiwał głową. - Zaprawdę, chciałbym to zobaczyć... - Również się uśmiechnął do Rainy. - Powiedz zatem, kto, gdzie i kiedy będzie przeszkadzać.
- E tam… - dziewczyna machnęła niedbale ręką, w której trzymała widelec a przez to kęs jaki już na nim miała z powrotem spadł jej na talerz. Więc znów go wbiła i wpakowała sobie do ust przeżuwając szybko i zachłannie. - Nie ma co tłumaczyć jak nie jesteś stąd. Pójdziesz z nami to ci pokażemy gdzie to jest. O. On ma psy. Dobrze jakbyś czymś zajął i jego i te cholerne psy - dziewczyna mówiła przełykając szybko i znów dziobiąc widelcem kolejny kęs. Podniosła wzrok na Karla aby sprawdzić jak zareaguje na te wieści.
- Ja jestem stąd - odparł dotychczas jedynie przysłuchujący się Bernard. - A i przy psach mogę pomóc, jeśli Karl nie ma żadnej wprawy w tej kwestii - spojrzał na kompana, by ten dał znać, czy przyda mu się pomoc. - Więc mogę posłuchać, o co chodzi i w drodze do owego jegomościa ewentualnie nieco wytłumaczyć mojemu koledze.
- Dla psów przydałby się zapewne jakiś smakołyk - stwierdził Karl. - Lepiej żeby nas nie zżarły - dodał.
Tladin spoglądał na towarzyszy nieco zbity z tropu.
- Chwila, moment. A kto odbierze wozy? - zapytał. Nie rozumiał o co chodzi. Pewnie się im te panienki podobały. Ale jeśli sądzili, że ma zamiar podróżować wspólnie z jakąś elfką…
- Możecie iść obaj, mnie to nie przeszkadza. A jak jesteś miejscowy no to to jest w na Płaskiej - czarnowłosa odpowiedziała do obydwu mężczyzn nie przerywając zachłannego jedzenia. - A jak macie jeszcze jakieś sprawy to ja też więc nie będę was zatrzymywać. Nie sądzę by zajęło nam to więcej niż trzy czy cztery pacierze i to z drogą w obie strony. Nawet w taką mgłę - dziewczyna nie traciła rezonu i wyglądało, że nie spodziewa się nawału roboty na resztę dnia. Mówiła raczej tak jakby można było to załatwić na poczekaniu przed poważniejszymi zadaniami. A na zewnątrz rzeczywiście panowała ta dziwna, bura mgła.
Rozmowa trwała w najlepsze i tylko Litz siedziała dziwnie zamyślona, żując w ciszy kolejne kęsy śniadania, które zapijała winem. Popatrzyła na kapturnicę z bardzo niewinnym uśmiechem.
- Dobrze słyszeć, że nie muszę się już nigdzie ruszać - w pewnej chwili parsknęła w kielich, rozsiadając się na dość niewygodnej ławie. Wzrok jej uciekł do nocnego towarzysza. Lotar, tak się zwał… dobrze wiedzieć. Jednak te wspólne posiłki na coś się przydawały.
- Wolałabym, żebyś poszła z nami. To od razu po tym pójdziemy załatwić naszą sprawę - czarnowłosa odwróciła się do sąsiadki i szybko wróciła do szybkiego wcinania swojej porcji.
- Czyli żadnego wylegiwania do południa, a przynajmniej póki ta paskudna mgła się nie rozejdzie? - Gabrielle przewróciła oczami różnej barwy. - Szkoda wychodzić, gdy na dworze unoszą się te pierdy, a taki wygodny materac jest w pokoju - pokiwała głową, a minę miała śmiertelnie poważną. - Wygodny, odpowiednio miękki i masz prawie wrażenie, że grzeje… na pewno magiczna sztuczka do przyciągnięcia klienteli. Nie sądzisz? - o ostatnie spytała Lotara.
- Grzeje? - zapytał znad swojego talerza też go wcale nie oszczędzając. Pokiwał głową jakby musiał się nad tym chwilę zastanowić nim odpowiedział coś więcej. - No tak, chyba tak, chyba rzeczywiście nieźle rozgrzewa. A jaki przyjemny w dotyku - brodacz pokiwał głową budząc rozbawienie dwóch sąsiadek Gabrielle.
- No ale niestety Gabi, robota czeka na zewnątrz - czarnowłosa rozłożyła trochę ramiona na boki na znak, że niewiele może na to wskórać i umoczyła bułeczkę w sosie po czy zagryzła nią kolejny kęs.
- Patrzcie go, jaki wesołek - niechętna podróżom kobieta prychnęła, patrząc na brodacza pilnie i zaczęła wyliczankę, mrużąc oczy czujnie przy każdym słowie.
- L...arsen… Lennat... Levin… Lasse - pstryknęła palcami, udając że nagle doznała olśnienia. - Lotar! Jakże mogłam zapomnieć, wybacz rozkojarzenie. Nie chciałbyś się przejść kawałek? Pogoda nam dopisuje, aura iście spacerowa - wskazała burą zawiesinę za oknem. - Rada będę mogąc z tobą dzielić niedolę, słotę, oraz resztę przyjemności.
- Przejść się kawałek? Dzielić dolę i niedolę? - Lotar spojrzał w bok na siedzącą niedaleko brunetkę jakby sprawdzał czy dobrze się rozumieją. - No przejść się możemy. Ale po śniadaniu - wskazał widelcem na swój jeszcze nie do końca opróżniony talerz.
- Tladinie, jak słyszysz, nie zajmie to długo czasu, a jak się okazało, znów prawie wszyscy ruszamy - powiedział Bernard do krasnoluda, który obawiał się, że nie będzie miał kto odebrać wozów. - Więc może wybierzesz się i ty z nami? Albo spotkamy się już w miejscu odbioru wozów? - zapytał, dojadając swoją porcję śniadania, a także za mądrą radą Karla, wybierając ze stołu kilka smakołyków do spakowania najbliższą w drogę, które mogą się nadać do ujarzmiania psów.
- Chcecie iść „zająć” jakiegoś człowieka i jego psa? W ile osób? I jak dokładnie chcecie go zająć? - krasnolud podchodził sceptycznie do pomysłu. Grupa nieznajomych mu osób nie wzbudziła jego zaufania. Nie miał ochoty trafić do karceru.
- Ja ciągle liczę, że jednak jakieś info dostaniemy - Bernard spojrzał w stronę zleceniodawczyni. - Nawet, jeśli mamy tylko kogoś zająć, to jakieś przygotowanie do zadania by się przydało.
- Jakieś info… - czarnowłosa dziewczyna zgarniała jedne z ostatnich kawałków z talerza gdy zastanawiała się nad pytaniem sąsiada. - No to na Płaskiej mieszka sobie herr Gruber. I herr Gruber ma psy w domu. Na parterze ma sklep prowadzony przez jego syna i synową. Na zapleczu sklepu jest zaplecze sklepu i tam jest ten pies. Do sklepu wejść może każdy ale trzeba jakoś zwabić seniora Grubera na dół bo zwykle przesiaduje na górze w domu. Dajcie im zajęcie. Jemu i psu na jakiś jeden pacierz. Nic trudnego dla takich obrotnych gości jak wy prawda? - dziewczyna uśmiechnęła się zerkając po innych twarzach wokół stołu. Bernard kojarzył, że tam, na Płaskiej, są kamienice jak w większości miasta. I na dole są zwykle sklepy lub karczmy a na kilku piętrach powyżej mieszkania. Widocznie herr Gruber zajmował jedno z takich mieszkań. Nawet chyba kojarzył który to sklep i nazwisko chociaż za bardzo tam nie bywał.
- Jakimi towarami handlują w tym sklepie? - spytał Karl. - Warto by wiedzieć już teraz, na jaki temat zagadać.
- Sukna i to co da się z nich zrobić. Ubrania, torby, koce i takie tam - Raina odpowiedziała bez zająknięcia czyszcząc talerz bułką.
Siedząca obok Gabrielle za to bez cienia skrępowania pomagała Lotarowi w czyszczeniu talerza, wyżerając co lepsze kąski aby przyspieszyć etap gdy śniadanie dobiegnie końca.
- Przydałaby się bela jedwabiu - mruknęła między kęsami i zapiła piwem - Zawsze lepiej taką mieć niż nie mieć. Jeśli przypadkowo jakaś się napatoczy, nie krępujcie się. Będę wam wspierać duchowo z zaułka… znaczy będziemy wspierać - zamrugała, wachlując na brodacza rzęsami.
- Nie masz swojego? - brodacz troszkę jakby się obruszył widząc, że sąsiadka gości się kosztem jego dania. Ale sądząc z tonu mogło go też rozbawić.
- Bela jedwabiu? No, no jak was stać to pewnie. Bela jedwabiu na pewno zrobi oszałamiające wrażenie - Raina pokręciła głową, cmoknęła i potraktowała sprawę na wesoło bo jedwab rzeczywiście dla pospólstwa nie należał. Litz popatrzyła na nieswoją miskę, potem na jej właściciela i rozłożyła trochę bezradnie ręce.
- Co poradzę, że się rozsmakowałam w tym co twoje? - powtórzyła manewr z wachlowaniem rzęsami i ściągnęła usta w niewinny dzióbek. Trąciła mężczyznę stopą pod stołem, ocierając się o jego łydkę - Tak dobrze szło w nocy karmienie, że szkoda przerywać… świetnie ci idzie - przeniosła wzrok na Rainę i dla odmiany przewróciła oczami. - Chodziło raczej o taką bezpańską belę jedwabiu. Gdyby przypadkiem leżała taka samotna i opuszczona, niepilnowana i zziębnięta… wtedy chętnie bym ją przygarnęła, do serca utuliła i cel w życiu znalazła.
- Ah, taką belę jedwabiu - czarnowłosa dziewczyna pokiwała głową gdy załapała o czym rozmawiają. - Mnie na czasie nie zależy. Jeśli macie czas szukać takiej beli no to ja nie mam nic przeciwko - Raina wgryzła się w zamoczoną w sosie bułkę na znak, że kompletnie nie widzi problemu i jest na tym polu gotowa do wszelkiej współpracy.
- Dobrze wiedzieć. Nie wiedziałem, że ze mnie taki dobry karmiciel - Lotar uśmiechnął się już całkiem sympatycznie gdy widocznie jednak Gabrielle udało się uderzyć w jego poczucie humoru i go rozbawiła swoją uwagą. - Widzisz? Mam dar do odkrywania w ludziach ukrytych talentów… popracujemy nad tym, potrenujemy. Dla twojego dobra mój drogi - Gabrielle powiedziała lekkim tonem, klepiąc go przyjaźnie po dłoni i zaraz porwała mu z talerza jajko. Zjadła je na dwa gryzy, śmiejąc się gdy już przełknęła. - Mieć na wyjeździe jedwab zamiast spranego pledu i twardej gleby? Wchodzę w to. Jedwabie i gęsie puchy… dobra. Z gęsiami jest problem, ale to będziemy improwizować. Złapie się bażanta, kuropatwę, albo podprowadzi chłopom parę kur z kurnika nocą gdzieś po drodze. Jak się nie ma co się lubi, to się kombinuje co wpadnie w łapy - dokończyła, sięgając po kufel.
Tladin nachylił się do Bernarda i szepnął: chodź ze mną na chwilę, po czym wstał od stołu i poszedł w stronę schodów. - Słuchaj, ja nie wiem skąd je wzięliście, ale to na kilometr pachnie kradzieżą. Ja nie chcę pakować się w jakieś tego typu sprawy, bo to dla mnie żaden interes. Mamy jechać dziś do Lenkster, a nie do karceru. Więc róbcie jak chcecie, ale ja się nie piszę.
- Wiadomo, że to śmierdzi na kilka stajań - odparł na osobności krasnoludowi Bernard. - Ale po części dlatego właśnie chcę iść tam razem z Karlem. Widać, że mu zależy, minimum na tym, by jedna z nich do nas dołączyła, być może liczy na jeszcze więcej. Więc i tak tam pójdzie. A ktoś do pomocy, to zawsze większa szansa, że pójdzie bardziej bezproblemowo. Nie chciałbym, żeby jakieś problemu znowu kogoś wciągnęły tuż przed wyruszeniem poza miasto. A sami w sobie nie robimy niczego złego, poza zagadaniem gościa i zabawieniem psów.
Najemnik spojrzał na krasnoluda, czy ten zrozumie jego argumentację.
- Na bogów! Nie mógł sobie pochędożyć wcześniej? Teraz mu się na amory zebrało? Ja ręki do kradzieży nie przyłożę, a i podróżować z takim i to strach. Dobrze radzę, wyperswaduj mu - pokiwał energicznie głową khazad. - Jeżeli do południa nie wrócicie idę do ratusza zapytać o wozy.
- Nie każdy we względzie chędożenia jest tak zdolny, jak ty - odparł Bernard, odnosząc się do tego, jak często khazad znikał im z oczu z pewną niewiastą. - Poza tym, może to być kradzież, ale wcale nie musi. Może te dwie muszą tylko porozmawiać na osobności z tym synem i synową herr Grubera? Nie wiemy. Jak coś będzie mocno nie tak, to będę reagował.
- Jasne, a ja jestem elfią dziewicą - mruknął krasnolud. - Róbcie jak chcecie. Przejdę się teraz do garnizonu, poćwiczę trochę - pożegnał się z towarzyszem po czym zebrał i opuścił lokal. Bernard powrócił do reszty, licząc, że wszyscy są już w miarę gotowi do złożenia wizyty herr Gruberowi.
|