Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-07-2019, 00:23   #110
Amduat
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację
post wspólny :)

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=S0nlygb1Qfw[/MEDIA]
Krótka potyczka tym razem nie skończyła się trwałymi stratami w oddziale. Ucierpiał sprzęt, nic czego nie dało się naprawić przy odrobinie zachodu, chodzenia i posiadania mechanika. Ledwo się zatrzymali Anton zrobił ruch jakby chciał wyskoczyć na zewnątrz i tak właśnie było. Ktoś powinien sprawdzić teren, zabezpieczyć go, a jeśli to konieczne, kryć resztę przy odwrocie do budynku. Nigdy nie wpadł do Crow, ale miejscowość chyba nie była pod kontrolą żadnego wrogiego ugrupowania, inaczej ganger od razu wołałby o swój karabin. Zamiast tego wołał o wodę, bo bryka płonęła od góry. Nie to jednak przykuło uwagę starego porucznika, tylko coś, co sprawiło że zamarł w połowie ruchu i zaraz odrzucił karabin w kąt.
- Morgan! - doskoczył do córki, biorąc ją na ręce. Żyła, ruszała się. Widywał ciężko rannych, tutaj chodziło o powierzchowne zranienia… u dziecka. Jego dziecka.

- Już dobrze kochanie, już dobrze. Jestem tutaj, Burger też… nic ci nie będzie - tuląc ją całował potargane rude włosy na czubku jej głowy, wynosząc niewielką istotkę poza zadymione wnętrze vana. Położył ją delikatnie na ziemi i gwizdnął na psa, chociaż wzrok miał utkwiony w córce - Nie płacz, żołnierze nie płaczą. Zaraz to opatrzymy. Dostaniesz całą miskę lodów, jakie chcesz ciastko… i dam ci się napić piwa, należy ci się. Twoja pierwsza prawdziwa walka, taki chrzest bojowy. Jesteś już dorosła - uśmiechał się do niej nie puszczając z objęć, kołysząc nią żeby się uspokoiła - Mnie po pierwszej walce znosili na noszach do koszar i dwa dnie nie kontaktowałem… widzisz? Tobie poszło lepiej, jestem z ciebie dumny skarbie. Mamy medyka? - spytał reszty oddziału.

- Obecny - panna Holden z torbą medyka w garści wytoczyła się przed furę zaraz za rodzinką. Obrzuciła szybkim spojrzeniem sytuację i sapnęła pod nosem. Dobra, nie było tragedii, się wyklepie. Gdy już bryka przestanie się jarać.
- Aria pomóż proszę Alexowi. Skończę tutaj i się tobą zajmę, w końcu panie mają pierwszeństwo - uśmiechnęła się pogodnie, klękając obok nich. Chwilę grzebała wewnątrz stanika, aż wyciągnęła z niego pomiętą paczkę skrętów. Odpaliła jednego i wyciągnęła do nastolatki. Otworzyła nawet usta aby coś powiedzieć, lecz silna dłoń o chropowatej skórze chwyciła ją za nadgarstek.

Spojrzał po ekipie vana oceniając wynik całej walki. Pechowo oberwał Indianin oraz dziecko nowego, ale przeżyli i to można było wziąć za dobrą stronę całej sytuacji.
- Żyjemy i dotarliśmy na miejsce. - rzekł odetchnąwszy, choć mina czerwonoskórego wskazywała że nie był zadowolony.
- Żelazny rumak zbyt wiele przyciągał uwagi. - rzekł siadłszy i spoglądając na ranę. - Rad bym zatem również skorzystać z pomocy.

- Przeżyjesz, a ja idę coś zdziałać z tym ogniem bo wóz stracimy.

- Wołałem o medyka, nie dilera -
Iwanow popatrzył w dół na brunetkę i zmarszczył czoło. - Możesz się zająć jej ranami, proszę? Na deprawację jeszcze przyjdzie czas.

- Oj daj spokój -
Shultzówna przewróciła oczami, wzdychając wymownie i bardzo ciężko, a potem skupiła wzrok na jego oczach - Od jednego skręta jeszcze nikt nie umarł, wręcz przeciwnie. To lek przeciwbólowy. Chcesz jej dać piwo, a bronisz szluga? Jest już duża, sam tak powiedziałeś - wyszczerzyła się do niego wesoło, w międzyczasie wyjmując bandaże. - Lepiej pomóż Alexowi i daj mi pracować… też powinieneś zajarać, bo się strasznie spinasz, wiesz?

Rusek miał kamienną minę tak daleką od uśmiechu jak to tylko możliwe.
- Nie palę, to szkodzi na kondycję - powiedział tonem zawodowego sztywniaka, lecz puścił nadgarstek dziewczyny i po raz ostatni pocałował córkę w czoło.
- Tylko jednego - zastrzegł od razu i westchnął, przybierając mniej koszarowy ton gdy zwracał się do swojego dziecka - Zostaniesz z Vesną kochanie, ona się tobą zajmie. Tata musi pomóc przy gaszeniu i zabezpieczaniu terenu. Jestem obok, jak coś to wołaj.

- Słyszałaś tatuśka? Palimy -
technik od razu wykorzystała okazję, dając dziewczynce skręta i szybko zaczęła opatrywać ranę na ramieniu. Nadawała też cały czas, chcąc rozładować atmosferę i sprawić żeby młoda poczuła się lepiej - Nie zaciągaj się za pierwszym razem, bo cię przydusi. Ciesz się smakiem. Najlepsze zioło, prosto z Novi, to w Detroit. Alex tam mieszkał… zresztą widać, nie? Te skóry, dziary i tył… tylko szkoda że ma kurtkę. - prawie wspomniała o jej ulubionej części Foxa, znajdującej się poniżej jego pleców, no ale na to chyba było za wcześnie tak o dwa lata.
- Gdy ją zdejmie zobaczysz ile tego ma… a powiedz, widziałam w waszych bagażach gitarę. Umiesz grać, czy to twojego starego? Jesteście z Nowego Jorku? Powiedz… on zawsze jest taki sztywniak czy czasem luzuje? - puściła rudzielcowi oko - Sympatyczny, ale serio, powinien więcej jarać… no ale dobrze strzela… a to twój pies? - wskazała głową bydle za nimi.

Zaczynało się robić zbiegowisko. Płonąca maszyna która zajechała na parking lokalu publicznego w iście detroickim stylu była jednak trudna do przegapienia. Z lokalu wypadło kilka osób w tym jedna, czarnoskóra dziewczyna. Tym razem nie uśmiechnięta tylko przejęta na całego.
- Nutellka! Dawaj wodę! Szybko! - Alex z miejsca wyłowił ją z tego kilkuosobowego tłumu i kelnerka chociaż wciąż z tą trochę przestraszoną miną ale pokiwała głową i zniknęła w trzewiach lokalu. - Na co czekacie?! Chcecie aby wam tu wybuchło pod oknami?! Pomóżcie jej! - Runner gdy się zapomniał to potrafił być całkiem przekonywujący. Wskazał na jarający się przód wozu zaparkowanego między innymi samochodami no i przed frontem lokalu. Część nadal się gapiła, ze dwie osoby czmychnęły bokiem dając dyla jak najdalej ale ze dwie czy trzy wróciły z powrotem do wnętrza knajpy.

Tymczasem Marcus wyciągnął Indianina i plecaki z zapasami z wozu. Szkoda by było stracić świeżo zdobyty sprzęt.

- Klocu, masz coś do gaszenia? - Aria widząc, że nie tak hop siup z opatrzeniem jej ramienia podeszła do Alexa wskazując na płonący wóz. No widać było, że nawet jeśli tamci przyniosą tą wodę to wypadałoby chociaż przytrzymać ogień na miejscu aby się nie rozprzestrzeniał.

- Koc, mamy chyba jakiś na pace. - Alex odparł po chwili zastanowienia i oboje wrócili do zadymionego wnętrza pojazdu aby przez dym i kaszel spróbować coś znaleźć.

- Tak… - dziewczynka leżąca poza pojazdem wyglądała kiepsko. Dym, brud, krew, łzy, ból i strach odcisnęły na niej swoje piętno. Ale jakoś chyba starała się pozbierać bo największy płacz ustał i teraz łkała tylko wciąż roniąc łzy. Chyba próbowała się uśmiechnąć ale słabo jej to wyszło gdy ból i strach znów wzięły nad nią górę. Vesna nawet nie była pewna na co w końcu zgodziła się czy potwierdziła dziewczynka. Dała sobie wsadzić skręta w usta może nawet w tym szoku nie do końca to rejestrując. A Vesna mogła zająć się jej ranami. Ta za jaką się trzymała nie była chyba zbyt poważna. Pocisk wszedł i wyszedł płytko ledwo przecinając skórę i wierzchnie mięśnie. Nic poważnego. Wystarczyło przemyć, opatrzeć, może trochę zszyć. Drugą ranę miała na nodze. Te już była poważniejsza. Pocisk na szczęście wszedł i wyszedł na czysto. Ale już przebił się przez łydkę. Ale szczęście w nieszczęściu nie naruszył żadnej aorty ani nie skruszył kości. No ale tu już było trochę więcej roboty. Skomlące, czarne psisko też oberwało. Krwawiło gdzieś z piersi i barku. Podczołgało się do dziewczynki i położyło łeb na jej piersi skamląc cicho. Zdrowa dłoń dziewczynki próbowała go pogłaskać albo chociaż trzymać dłoń na jego łbie.

Buźka starał się pomóc gasić ogień tym co akurat znalazł z paki wozu. Kocem a jak nie to łopatą jeśli takową znalazł i którą myślał użyć do zagarniania piachu z podłoża i sypania na ogień. Kiedyś widział taki sposób z gaszeniem na jakimś osobowym wozie, więc wydawało mu się że to i tutaj może podziałać.

Buźka, Alex i Aria kaszląc i plując dymem wydostali się z zadymionej paki ciężarówki. Marcus znalazł jakiś chyba koc, pozostała dwójka wyciągnęła jakiś kawał plandeki i razem próbowali zabijać ściekający po burtach i masce ogień. Ogień zaś łopotał na tym wietrze jaki wzbijali ale słabo szło jego zabijanie. Ale wydawał się trochę przytłumiony. Wreszcie nadeszło wsparcie. Ludzie z pierwszymi wiadrami wody. Chlusnęli je na płonącą maszynę. Ci co wybiegli z baru. Ale też coraz więcej osób zbiegało się z sąsiednich budynków. Część przybiegła popatrzeć na to widowisko, zwłaszcza dzieciaki miały frajdę co nie miara. Jednak część albo zaczęła tworzyć żywy łańcuch podający z głębi karczmy kolejne wiadra i miski z wodą albo dorzucała się łopatami z piachem czy zabijała ogień jakimiś płachtami. Przy takim zbiorowym wysiłku ogień okazał się bez większych szans i wreszcie uległ pozostawiając po sobie czarny, spalony metal i mnóstwo dymu.

- Kurwa mać… moja fura… - Alex jęknął gdy ogień w końcu został ugaszony ale widok rzeczywiście był nieciekawy. Zwłaszcza, że większość wypalonych plam poszła na najlepiej widoczny przód furgonetki który teraz, z wybitą przednią szybą i czarną od spalenizny blachą wyglądała jak jakiś przypadkowy, porzucony na drodze wrak. No ale nie wybuchła i dalej stała na własnych kołach. Tył zaś jeśli nie liczyć nowych przestrzelin wyglądał względnie tak jak poprzednio. Tylko dym wciąż unosił się do góry z wszystkich oryginalnych i nowych otworów.

- Jestem lekarzem. Czy ktoś jest ranny? - przez stojący dookoła tłum przepchał się jakiś starszy, zasuszony facet z torbą z czerwonym krzyżem zrobionym z dwóch plastrów.

- O co chodzi? Co tu się dzieje? Co to za zbiegowisko? - pokazał się też jakiś pulchny Latynos w średnim wieku z odznaką szeryfa w klapie.

- Dobrze widzieć uzdrowiciela. Z chęcią skorzystam z twoich usług. Ja i jeszcze chyba jedna osoba. - Dziki Pazur odezwał się, przy okazji wskazując leżące dziecko, przy którym klęczała i coś robiła towarzysząca im kobieta. Dał się namówić na całą wyprawę i nawet na dobre się nie zaczęła a już krwią zrosił okolicę.

Marcus spoglądał z boku na swojego kumpla. Ten jak zwykle na swój sposób znów podchodził do całej sprawy, ale nie dziwił się już. W końcu trudno było zrozumieć czerwonoskórych. Teraz Buźka obrócił się w kierunku nowo przybyłego.
- Jak widać. Zwialiśmy przed bandą gangerów, ale trochę nad podsmażyli. - odparł zwiadowca do szeryfa.

Problem eksplodujących aut zażegnano, zostały reperkusje krótkiej potyczki do spółki z wciąż wydobywającymi się spod blachy strużkami ciemnosiwego dymu… ale mogło być gorzej. Anton Piotrowicz otarł czoło rękawem koszuli, rozmazując na jednym i drugim czarną kreskę z sadzy i brudu.

- Masz, zapal - burknął spokojnie do ich kierowcy, podając mu skręta, poczęstowanego przed wyjazdem z Nicy City. Przyda się, bardzo nawet - Nie jest tak źle. Zobacz w jakim to stanie, jakie mamy straty. Wezmę twój karabin i przejdę się po okolicy. Mogli kogoś za nami posłać… a ty miej oko na moją córkę, pasuje?

Gdy trwała akcja gaśnicza, panna Holden też nie narzekała na brak zajęcia. Zajęła się najpierw raną na ramieniu dziewczynki, potem przeszła do tej na łydce. Gdzieś w międzyczasie dała jej do ręki kawałek szmatki i pokazała jak uciskać jedną z psich ran, aby zwierzę się nie wykrwawiło zbytnio. Dziwnie było przyznać głośno, że w hierarchii wartości Fox spadał nagle na dość środkowe miejsce, gdyż w pierwszej kolejności należało zająć się dziećmi, zwierzętami, a potem dorosłymi od kobiet zaczynając. Wychodziło, że Alex raczej poczeka na zszywanie, a tu jeszcze był przecież Anton…

- Skoro lubisz muzykę pewnie spodoba ci się harmonijka - technik ciągle gadała do rudzielca, kończąc wiązać bandaż na nodze - Poprosisz Alexa to na pewno coś zagra - poklepała ją po dłoni, maskując ulgę którą powitała pojawienie się drugiego medyka.

- T-tak? On gra? - dziewczynka jeszcze trochę chlipała i siąpiła nosem i dalej wyglądała dość płaczliwie ale widać było, że albo zagadywanie Vesny pomaga albo po prostu starała się jakoś wziąć w garść. Może też bliski, ciepły, czarny łeb i miękki, psi ozór też działał na nią terapeutycznie.

- Dzień dobry. Doktor Stenson. - przedstawił się starszy, zasuszony człowiek stawiając swoją torbę niedaleko dziewczynki i opatrującej jej dziewczyny. - Czy ktoś jeszcze potrzebuje pomocy? A tak, ty młodzieńcze mówiłeś. Tak to podejdź no tutaj. - dziadek jakby przypomniał sobie co mówił do niego przed chwilą Indianin i teraz wskazał na niego gestem aby podszedł do niego. Sam uklęknął przy swojej torbie i zaczął w niej czegoś szukać. - To co ci dolega młodzieńcze? - zapytał wyjmując jakieś swoje instrumenty medyczne.

- Kurwa mać… - Alex był wyraźnie niepocieszony gdy widział wygląd swojej pokiereszowanej fury. Machinalnie przyjął skręta od Antona i odpalił go od rozgrzanej, poczerniałej blachy karoserii która niedawno się paliła. - Dobra, idź. - machnął ręką zniechęcony. Ale gdy nowojorski Rosjanin zdołał zrobić kilka kroków jakby sobie o czymś przypomniał. - Hej! Tylko niech ci się nigdzie nie zapodzieje ten karabin. Przyjechałem po niego do Nice City i cały wieczór za nim latałem. I jeszcze kupę szmalu na to poszło. Zrobię się nerwowy jak nie dostanę go z powrotem w takim stanie jakim ci go dałem. - Runner oprzytomniał na tyle aby zaznaczyć prawa swojej własności w rękach nowego towarzysza. Podszedł potem do klapy maski i próbował ją podnieść ale syknął i odskoczył gdy okazała się jeszcze zbyt gorąca. Zaczął machać poparzonymi paluchami, trzepać się nawet całkiem zabawnie bo aż Aria się roześmiała.

- Tańczysz Klocu?
- zapytała rozbawiona podchodząc do improwizowanego kącika paramedycznego i czekając na swoją kolej.

- O. Krew? Co jest? - Alex nagle znieruchomiał i spojrzał zdziwiony na swoją koszulkę. Zaczął sprawdzać na macanego pod kurtką i nagle zawołał zdziwiony. - O cholera! Trafili mnie! - zawołał i zaczął ściągać z siebie kurtkę. Wobec tego gladiatorka przestała się śmiać i popatrzyła na niego z konsternacją nie wiedząc czego się spodziewać.

- Dobrze, rozejść się, nie ma tu nic do oglądania! Już po przedstawieniu! - pulchniutki, latynoski szeryf starał się przejąć inicjatywę ale słabo mu szło. Gawiedź była zbyt zaciekawiona a teraz gdy ogień został ugaszony a krew z ran się lała to przecież było co oglądać.
- Dobrze, kto tu jest właścicielem wozu? Kto kierował? Co się stało? Gdzie? - szeryf dał sobie spokój z rozganianiem i to raczej bezowocnym widowni i podszedł do uczestników zdarzenia wodząc po nich wzrokiem nie bardzo wiedząc czego się po nich spodziewać.

- Może ich zaniesiemy do środka? Jesteście cali? - przez tłum przepchnęła się Leila i patrzyła się trochę na szeryfa, trochę na starego doktora a trochę na parkę z Detroit.

Słysząc gadanie za plecami Rosjanin przystanął. Skrzywił się, opuszczając wzrok na trzymaną w rękach broń i spochmurniał. Bardziej niż zwykle. O co tyle lamentu? Wiedział czyj jest karabin, zaproponował pomoc skoro reszta miała zajęcia. Sapnął krótkim, zirytowanym sapnięciem, a potem odwrócił się na pięcie i wrócił po swoich śladach.

- Nie zesraj się - mruknął tym samym tonem co poprzednio. Rzucając mu karabin pod nogi i zamiast leźć na jakiekolwiek rozeznanie wrócił do córki. Klęknął obok, a kiedy Vesna skończyła ją opatrywać, wziął ją na ręce.
- Znajdzie się miejsce żeby odpoczęła, zjadła coś i się przespała chwilę? - zwrócił się do Murzynki, następnie popatrzył na dziewczynę z Detroit - Zajmij się Burgerem, odwdzięczę się.

- Najpierw dzieci, potem zwierzęta, kobiety i reszta - Ves wymamrotała, chociaż wzrok uciekał jej do gangera. Hierarchia jednak musiała działać po swojemu. - Mam tylko nadzieję, że nie odgryzie mi ręki… nie odgryziesz mi ręki, co? - pogłaskała psa po wielkim łbie i wyjęła nową rolę bandaża aby się nim zająć. Jednocześnie zerknęła na szeryfa - Zaatakowano nas po drodze, grupa na motorach. Łupieżcy albo inne elementy. Niestety wszystko działo się zbyt szybko, aby móc… powiedzieć coś więcej. Macie tu problemy z rabusiami na drogach?

Tutejszy łapiduch okazał się przydatnym osobnikiem, z miejsca zajmując się rannymi. Można było rzec że robi to, do czego miał umiejętności. Niestety to samo tyczyło się szeryfa, który też okazał się wyjątkowo wścibskim osobnikiem. Najwidoczniej nie wystarczyły mu odpowiedzi Marcusa i Vesny, bo ciągle był w pobliżu jakby czekając na dalsze wyjaśnienia sprawy. Przynajmniej Rosjanin wydawał się być przydatny, z miejsca chcąc iść na zwiad, co nie było złym pomysłem w tej sytuacji.
- Chcesz czegoś jeszcze czy wyślesz już swoich do posprzątania problemu? - odezwał się z pytaniem, choć czekał na jego reakcje. Czy bardziej przejmował się nimi czy też gangerami.

- Hej! Nie rzucaj tym! Co ci odwaliło?! - Alex krzyknął rozgniewanym tonem do Nowojorczyka którzy rzucił jego karabinkiem. Schylił się i ze złością podniósł swoją broń zakładając sobie na ramię.

- Z tobą już w porządku młodzieńcze. Nie forsuj rany, przynajmniej raz na dobę zmieniaj opatrunki. Jeśli nie zacznie się paskudzić powinno być w porządku. A teraz ty młodzieńcze, pozwól no tutaj na chwilę. - doktor Stenson poklepał Indianina po ramieniu dając mu poradę lekarską i zaprosił na jego miejsce gangera w zachlapanym krwawym kleksem podkoszulku.

- Radzę ci okazywać trochę więcej szacunku dla przedstawiciela prawa. - szeryf opatrzył na Marcusa niezbyt przychylnym wzrokiem. Chociaż ten niezbyt mógł się zorientować czy chodziło o jego twarz czy o to co powiedział. - I zwykle nie mamy kłopotów na drogach. Ale czasem się zdarzają. Zauważyliście coś w ich wyglądzie? Jak byli ubrani? Jakie mieli motory? Coś co pomogło by w identyfikacji. - następnie pulchny Latynos w średnim wieku zwrócił się do Vesny niejako odpowiadając na jej pytanie i zadając własne.

Vesnie zaś dała zajecie Aria która podstawiła jej swoje przestrzelone ramię do opatrzenia. Krwawiło dość mocno ale na szczęście postrzał był czysty. Kula przebiła się przez fragment bicepsa na wylot. Nie trzeba było jej wyjmować. Ale o ile dziurka po ranie wlotowej była taka sobie i raczej mała to tam gdzie wyszła zrobił się brzydki kleks. Rana jednak nie zagrażała życiu, trochę mogła osłabić na jakiś czas przestrzelone ramię ale o ile nie wda się zakażenie i nie zacznie się paskudzić za tydzień lub dwa powinna być ładnie zagojona.

- Oho. Kula utkwiła w ciele. Trzeba będzie ekstraktować. - stary, zasuszony doktor postawił diagnozę nad postrzałem Alexa. Widocznie pocisk był na tyle mocny aby przebić się przez siedzenie i plecy gangera ale za słaby aby przejść na wylot. Doktor więc sięgnął do torby i wyjął odpowiednie cążki do wyjmowania kul i innych podobnych ciał obcych z ciała.

- No tak, proszę za mną. - czarnoskóra pracownica lokalu gastronomicznego widząc stojącego ojca z dziewczynką na rękach zaprosiła ich gestem do środka. Poprowadziła ich do głównej sali do jednej przegródki ze stołem na kilka osób i ławami. Rzeczywiście można było ich użyć aby się położyć, zwłaszcza jeśli nie było się pełnowymiarowym dorosłym.
- Proszę poczekać zaraz przyniosę koce. - dziewczyna zaczęła odchodzić po te koce ale zatrzymała się jakby sobie o czymś przypomniała. - No chyba, że woli pan pokój. Ale to kosztuje 10 fajek albo 5 naboi za dobę. Może być też talon na 10 l. - zaproponowała usługi swojego lokalu.

- Dziękuję, ale wątpię że zostaniemy na noc - Rosjanin odpowiedział półgębkiem, sadzając dziewczynkę przy stole. Klęknął tuż obok i podniósł rękę do jej twarzy, ocierając łzy z policzka.
- Zostań tutaj, zamów sobie coś do jedzenia i picia. Pilnuj się Ves i Alexa, ja niedługo wrócę. Zobaczę czy tamci na motorach nie kręcą się po okolicy. bądź grzeczna - uśmiechnął się i wstał, całując córkę w czoło.

- Zaszyję ci to na kwiatka - panna Holden zażartowała, szczerząc się do Arii wesoło. Mogło być gorzej, Alex był w dobry rękach, ona miała jeszcze do opatrzenia gladiatorkę i psa, a potem... - Ogarnę żeby nikt już nie przeciekał i idziemy się kąpać, co? - rzuciła niewinnie - Mają tu duże balie, zmieścimy się w czwórkę.



 
__________________
Coca-Cola, sometimes WAR
Amduat jest offline