Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-07-2019, 05:42   #25
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Kobold nie miał zamiaru odpowiadać na kolejne pytania. Gdy tylko doszedł do siebie, zaczął na powrót się wydzierać jakby go mordowali i miotać w krześle. Ktoś chwycił za jakąś brudną szmatę, chcąc zakneblować jeńca, ale Lymseia już tam była. Nóż wiedźmy błysnął jedynie, gdy ta przeciągnęła ostrzem po gadzim gardle i krzyki zaraz przeszły w bulgotania. Najemnicy stanęli wryci, wpatrując się w towarzyszkę.

- Musimy iść - oznajmiła stanowczo. - Wgłąb. Ktoś... coś tutaj jest. Musimy to znaleźć i znajdziemy odpowiedzi.

Grupa popatrzyła się jedynie po sobie, skonfundowana. Straton postąpił parę kroków do przodu i wyciągnął zwinięty dziennik, zapisany krwawo-atramentowymi wzorami przez wiedźmę. Położył oprawiony w skórę notatnik na stole i gestem przywołał resztę do siebie.

- Te... znaki - machnął dłonią w stronę papieru. - Czymkolwiek one są, Lymseia zobaczyła je w transie. Cokolwiek się tu zalęgło, musiało je jej zesłać. Musimy iść.

Musieli. Wiedzieli, że musieli, ale chwilowo uwagę pochłonęły strony ozdobione czerwono-czarnymi znakami. Caspar zamrugał i przeciągnął palcami w powietrzu, jakby próbując nakreślić jeden z nich. Wydawało mu się, że przypominają nieco smocze runy - były znajome, ale w ten dziwny sposób którego nie dało się określić. Czy już je kiedyś widział? Wydawało mu się, że tak i za nic nie mógł odgonić od myśli tego odczucia.

Płomień czuł ciepło bijące od paleniska. Tylko że palenisko było nieco za daleko, żeby odczuwał ten żar w zimnych podziemiach. Te dziwne runy i rysunki w dzienniku... Niektóre z nich przypominały mu stare zwoje, jakich naoglądał się w klasztornych murach. Próbował i próbował, ale pamięć zawodziła. A może widział je kiedyś w jonaszowych notatkach? Trzask drewna wyrwał go z zamyślenia i tiefling przysiągłby, że płomienie w palenisku zwinęły się w tak dobrze znany mu symbol jego boga. Aż przetarł oczy.

Zimno bijące od ściany było przyjemne, ale ciekawość zwyciężyła. Renrark wpatrywał się w lymseiowe szlaczki, już mając się odwracać nie widząc w nich nic ciekawego... Zamarł. Atrament wił się po papierze, kreśląc w górnym rogu stronicy symbol jego plemienia. Symbol, który miał na swej skórze od wielu lat. Zamrugał. Nie. Jednak nie. Łudząco podobny, ale nie ten sam. Tu zakręcał w złą stronę, tam linia szła pod złym kątem. Diabeł tkwił w szczegółach, ale mimo wszystko. Renrarka przeszły ciarki.


***



Musieli iść i poszli. Niektórzy poddenerwowani, niektórzy z duszą na ramieniu, a jeszcze inni - w osobie Lymseii - rozdygotani. Elfka była blada jak ściana i trzymała zabandażowaną dłoń blisko ciała, jeżdżąc po materiale palcami drugiej dłoni. Wydawała się przebywać myślami daleko od podziemnej kopalni, ale parła dzielnie przed siebie, trzymając się szeregu. Co i rusz tylko mruczała coś pod nosem.

Z komnaty “wejściowej” ruszyli śladami wyrytych w kamieniu szyn, ze Stratonem na czele. Korytarz szedł w dół, nie różniąc się za bardzo od tych już przebytych - i tutaj zryty kilofami kamień podtrzymywany był przez zakrwawione podpory. Zatrzymali się po parunastu krokach, gdy chodnik odbijał po łuku na lewo i dostrzegli lekkie, błękitne migotanie. Straton gestem dłoni wstrzymał towarzyszy i ostrożnie wychylił się za załom.

Grota. Korytarz przechodził w wielką grotę, uformowaną przez Matkę Naturę i wyrzeźbioną przez ludzko-krasnoludzkie narzędzia. Pół-elf ostrożnie ruszył przed siebie, z gromadką za plecami, ale zaraz ponownie zarządził przystanek. Cienka żyłka, rozciągnięta na wysokości stóp, wspinała się po prawej ścianie i znikała gdzieś za wejściem. Nie chcąc ryzykować, ostrożnie przestąpił nad zastawioną pułapką i ruszył dalej.

Rozpasła kawerna była imponująca. Sklepienie i ściany pokryte były fluorescencyjnymi porostami, będącymi źródłem zagadkowego migotania, podobnie jak sterczące z podłoża stalagmity. Kamienne formacje zdobiły przestrzeń, a na wprost wejścia dostrzec można było skalne podwyższenie, ozdobione naturalną (choć może i nie tak naturalną) balustradą. Ściany połyskiwały srebrzyście w wątłym błękitnym świetle, przyozdobione hakami i grubymi linami niewątpliwie używanymi przez górników. W ścianie naprzeciwko, przechodzącej w skalną półkę, wbite były proste drewniane drabiny, ale co tam się kryło, już nie byli w stanie powiedzieć. Do czasu.

Bełty i pociski świsnęły w powietrzu, przy akompaniamencie koboldzich krzyków. Gady, kryjące się za kamienną zaporą na podwyższeniu, zrobiły użytek z chwili zaskoczenia. Straton umknął za stalagmity, ściskając skrwawione ramię, a Gulbrek wyrwał bełt wbity w bok. Reszta najemników uniknęła uszczerbków na zdrowiu, skacząc ku schronieniu w postaci stalagmitów.

- Rozmawiać! - usłyszeli krzyk z podwyższenia. Kobold-szaman ostrożnie łypał zza kamiennej balustrady. - Negocjować?


 
Aro jest offline