Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-07-2019, 15:21   #127
GreK
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Jebać to, czyli dylematy wyborów...

Zajebiście! Alvaro nie był amatorem używek ale odlot jaki zafundowała mu zakażona krew ćpuna nakręciła go pozytywnie. Potrzebował takiej jazdy. Po wszystkich stresach, które ostatnio dały mu w dupę. No i żył. Ciągle żył...

Wyszedł z samochodu. Zmrużył oczy, gdy wiszące nisko słońce oślepiło go. Grymas twarzy łatwo można było wziąć za strach. Potem jednak wyprostował się nagle, aż strzeliły mu kości w stawach i wciągnął słone, rześkie powietrze.

- Szkoda umierać w taki piękny poranek - stwierdził, ni to do siebie, ni to do nich, - ale już za późno, prawda? Był ze mną chłopak - zmienił nagle ton, zwracając się bezpośrednio do jednego z gliniarzy, - co z nim?

- Zwykłe szumowiny. Zabili dwóch naszych chłopaków. Pozbądź się ich. Wrzuć ciała do oceanu. Trafisz potem do miasta?

- Trafię… - Zaskoczyli go. - To nie zamierzacie mnie zabić? - w jego głosie wyczuć można było wyraźny żal.

Zarechotali, jednym niemal śmiechem.

- Nie, no Ucho. Czemu mielibyśmy ciebie zabijać. Ty nie ruszasz naszych. Zresztą, bierzemy kasę od ludzi, którzy ochraniają SV, więc ciebie też. Najebałeś się. Biegałeś po ulicach wyjąc jak świr, to cię zgarnęliśmy, byś komuś nie zajebał. Pozbądź się tych brudasów i wracaj do miasta.

- Ah… - posmutniał. - Byłem sam jak mnie zgarnęliście?

- Tak. Jak palec w piczy - gadał jeden gliniarz. Z gębą szeroką i podziurawioną bliznami po krostach. Ze śmiesznym wąsem.

Wymuszony uśmiech na twarzy Alvaro.

- Dzięki chłopaki. Chyba za bardzo dałem w rurę.

Czekał aż odjadą.

Policjanci zebrali łuski z plaży, pomachali mu na pożegnanie, wsiedli do samochodu i odjechali.

Kiedy odjeżdżali Ucho miał wrażenie, że zobaczył kogoś z boku drogi, którą samochód wyjeżdżał z plaży. Mogło to być jednak poruszenie cieni przebudzonych światłem reflektorów pomiędzy skałami i kamieniami, jakimi upstrzone było pobocze.

Powoli rąbek słońca zaczynał rozpalać niebo na wschodzie.

Dylematy. Zawsze muszą jakieś być. Zostawić ciała na plaży. Zaciągnąć je do oceanu. Sprawdzić czy ktoś stał na poboczu. Każde posunięcie niosło za sobą swoje konsekwencje. Jebać to.

- Jeeebaaać to!

Krzyk utonął w grzywach fal. Przez chwilę chciał ruszyć wzdłuż plaży i iść, iść, iść aż zabraknie sił, byle dalej od tego gówna. Dobrze jednak wiedział, że nie ucieknie.

- Jebać to….

Podszedł do trupów. Jeśli myślał, że żyją jeszcze to się pomylił. Psy dobrze znały się na rzeczy. Zabili ich na śmierć. I dobrze. Jebać to. Splunął i nie zaprzątając sobie głowy zawleczeniem ciał do oceanu, bo niby co to miało dać, ruszył drogą w kierunku miasta. Obszukał szybko kieszenie. Pedały skroiły mu broń, ale nie miał do nich żalu, bo zostawiły całą resztę. Wygrzebał telefon i wykręcił numer do Javiera. Przez chwilę bał się, że usłyszy głos Narwańca ale włączała się tylko skrzynka głosowa.

- Jebać to!

Warknął tym razem. Odrpężenie po odlocie przeszło momentalnie. Martwił się o chłopaka. Mógł się wykrwawić, albo co gorsza, mógł dopaść go El Manivela. Idąc wzdłuż drogi zerknął w kierunku, w którym wcześniej zdawało mu się widzieć przemykającą postać. Poza skałami i przybrzeżnymi głazami nie zauważył tam jednak nikogo. Jeśli ktoś tam był, nie miał zamiaru go szukać. Jebać to!

Wykręcił numer do antykwariusza.

Długo nie odbierał, a kiedy się odezwał brzmiał jak tłuczone gówno - zaspany i półprzytomny.

- Hola?

- Jose? Estas bien amigo?

- Tak. Dopiero co się położyłem, człowieku. Co się dzieje?
Dodał już przytomniej.

- Lo siento mi amigo! Chyba film mi się urwał. Martwiłem się, że coś wam się stało. El Nino… Javier jest z tobą? Nie mogę się do niego dodzwonić.

- Nie. Rozstaliśmy się zaraz po tym, jak dostał smsa od ciebie.

- Okey… będę go musiał znaleźć - burknął bardziej do siebie niż do rozmówcy. - Jest jeszcze coś… Zajebali mi monetę, pewnie jak byłem na speedzie. Jestem ci winny Jose. Spłacę cię.

- Nie ma problemu. Przecież nic ci nie płaciłem. Naprawdę. Jak ktoś ci ją zajebał, to zacznę szukać. Taka rzecz wypływie prędzej czy później w jakimś lombardzie czy antykwariacie. A jak się coś dowiem od razu ci dam znać. OK?

- Grazia amigo! I tak jestem ci winien.

- Jak chcesz. Flasza tequili załatwi sprawę.

Oreja rozłączył się. Zastanawiał się chwilę do kogo z sicario zadzwonić. Wahał się między dwoma numerami. W końcu wybrał Hernana Spuchnięte Jajca Selcado

- Hola? Czego chcesz stary draniu? - spytał Salcedo odbierając po chwili połączenie.
- Hola amigo? - radość z tego, że dodzwonił się do compagnero była słyszalna przez telefon. - Gdzieście się pizdy zaszyły? Siedzicie wszyscy u Angelo i czekacie na koniec świata? Javier jest z wami?
- Nie. A jest jakiś problem amigo?
- Kurwa…. - ton głosu Alvaro sugerował, że jest kurwa problem. - Szajbus postrzelił El Nino. Jakąś jebaną srebrną kulą! Kurwa dymiła jebana z jego wnętrza jak cygaro Fidela. Wyjąłem ją, trzasnęliśmy krwawą mery na wzmocnienie, jeśli wiesz o czym mówię, i film mi się urwał. A teraz nie wiem gdzie jest Xavi. El Manivela zajebał Grubego i ma zamiar zrobić to z każdym z nas. Jeśli Javier nie dotarł na metę…

Wyrzucił to z siebie jednym tchem i zaczął się zastanawiać czy z tej bezładnej składaniny słów coś dotarło do Hernana.

- Chuj w dupę kłamliwemu grubasowi. Trzeba znaleźć gówniarza. Kurwa – Hernan westchnął do słuchawki – Zastanów się Ucho, gdzie ten ćpunek mógł pójść. Sprawdzałeś jego melinę? Może się skitrał u swojego dilera?
- Nie jeszcze. On jest jakimś popierdolonym wilkołakiem! W pojedynkę i z konwencjonalną bronią nie mamy szans. Idę pogadać z El Morte… aaaa i Bacab nas wykiwał. Ktoś zajebał monetę przed nami. Przekaż wszystko chłopakom. Kończę. Trzymaj się amigo!
- Uważaj na siebie - odpowiedział Hernan i się rozłączył.

Perez rozejrzał się wokół. Do miasta jeszcze był kawał drogi. Musiał podjąć decyzję. Nie zastanawiał się długo. Decyzje trzeba było podejmować, choć za nimi stały konsekwencje czynów. Javier będzie musiał sobie radzić sam. Miał przeczucie, że Szajbus go jeszcze nie dorwał, że młodemu się gdzieś urwał film i skroili mu fanty. Znajdzie się prędzej czy później.

- Jebać to…

Czas wziąć się do roboty, Czas się czegoś dowiedzieć. Ruszył truchtem drogą w kierunku miasta, po chwili przyspieszył, by w końcu zacząć biec sprintem. Po jakiś trzech kilometrach biegu zobaczył pierwsze zabudowania. Rozpadające się budy z blachy i dykty. Zwolnił do zwykłego chodu. Oparte o ściany zauważył kilka rowerów. Przy ulicy stały graty, które kiedyś były samochodami.

Dzielnica biedy. Brzydki, ropiejący wrzód na dupie Mazaltan. Miejsce dla tych, którym nie wyszło w życiu, którzy nie byli dość twardzi, żeby sobie poradzić. Dla nich rozpadający się wrak samochodu był może jedynym środkiem transportu a może i utrzymania.

- Jebać to!

Zamierzał pożyczyć sobie takie cudo, jeśli jeszcze było na chodzie i dotrzeć do kuchni dla ubogich prowadzonej przez niejakiego Alfredo de Burrto.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline