Telefon do Patricka
- Cześć - chłodny głos hermetyka wzbudzał niepokój, nie pasował do Jonathana - alarm w Fundacji. Unikaj mistrza Einara, jeśli jesteś w miejscu gdzie można cię znaleźć, przyjedź do parafii lub hotelu albo zgrupuj się z innymi. W przypadku ukrycia zostań w nim. Mervi, Adam i Tomas jadą do nas.
- Zdecyduj się. Albo parafia… albo hotel. Dwa miejsca zgrupowania to aż proszenie się o kolejne tragedie. - odparł Healy nieco zrezygnowanym głosem. Po czym dodał dedukując.- Coś pożarło od środka? Miejscowe coś ?
- Dywersyfikujemy ryzyko - Jonathan wyglądał na człowieka który z trudem godzi się na taki stan rzeczy - Mervi sugeruje, że Einar to barabus.
- Raczej dzielicie szczupłe siły na pół. Ok… wpadnę po sprzęt do domu i ruszam do hotelu.- ocenił Healy zamyślając się. Po czym rzekł wprost.- I nikt tego wcześniej nie zauważył w tej wieży?
- Mamy chyba odpowiedź dlaczego Unia szturmowała Wieżę.
- Jeśli potrzebujemy pomocy Unii, by znajdować degeneratów to…- westchnął Healy, po czym dodał zimno.- To… powinniśmy sami zapolować na niego i zniszczyć całą potęgą połączonych Tradycji.
- Jeśli to on… - hermetyk zamilkł na chwilę - ...to masz moje słowo, iż śmierć będzie tylko wybawieniem.
- Nie interesuje mnie zemsta. Raczej minimalizowanie strat i pewność, że zagrożenie unicestwione będzie permanentnie. Sam wiesz jakie sztuczki potrafią wykonać wynaturzenia, by uniknąć ostatecznego zgonu.- ocenił Patrick.
- To obowiązek, Patricku. Jestem mistrzem Porządku Hermesa, na moich barkach stoi prawo i obowiązek destrukcji. Spotkamy się w hotelu.
Po Mervi, Adama oraz Tomasa przyjechał ojciec Adam. Rosyjski duchowny wyglądał jeszcze potężniej niż zwykle, na tyle, iż wirtualna adeptka mogła przypuszczać, iż ma na sobie kamizelkę kuloodporną.
W hotelu przyjął ich… Iwan. Poinformował, iż wszyscy wybrali to schronienie, zatem i on przybył. Jonathan nie pokazywał się, podobno zajmował się dodatkowym zabezpieczeniem miejsca. Podobno.
Poza drobną niedogodnością w postaci drogi zapleczem, aby nie straszyć gości hotelowych, droga przebiegła im sprawnie. Mieli też szansę na kilka słów więcej z właścicielem który chociaż wyglądał na bardzo przejętego, zachowywał dość zimnej krwi. Pytał nawet czy ma zostać na noc.
Położyli Firesona oraz Mervi w wolnym pokoju. Tomas przeprosił, mówiąc, iż koniecznie musi porozmawiać z Jonathanem. Został przy nich Iwan, oraz Hannah donosząca bandaże, świeże ubrania oraz koce.
Rosjanin wyglądał na strapionego.
- Opowiadajcie - wycedził.
- Mów Mervi - Fireson skrzywił się - ja jestem zajęty cierpieniem.
- Faceci nie płaczą. - wyszczerzyła się do Firesona, ale nawet ślepy zauważyłby, że w tym grymasie nie było prawdziwego rozbawienia.
- Gdzie jest Jonathan? - wpierw to poruszyła patrząc na Iwana - Na niego nie poczekamy?
- Zajęty, stara się ochronić to miejsce. Podejrzewam też, że mentalnie przygotowuje się do rozmowy z mistrzem Einarem - Iwan na chwilę pauzował - ma też u siebie jego ucznia.
- Chcecie go tu sprowadzić? - Mervi spojrzała wściekle na Iwana - Odjebało wam?!
- Spokojnie - Adam wyspał przyjmując lepszą pozycję.
Hannah stanęła w drzwiach zastanawiając się czy dalej pomagać.
- Podaj młoda opaskę uciskową, a nie stój tak - wirtualny adept uśmiechnął się.
Iwan natomiast milczał. Pozwolił, aby pierwsze wzburzenie Mervi przebrzmiało.
- Sądzę, że sam tutaj przybędzie. Opowie nam piękną historię jak to napatoczyliście się na zagrożenie podczas którego dwójka wirtualnych adeptów, którzy już ukradli węzeł własnej fundacji, zdradziła go, a teraz planuje wrobić go w szatańskie sprawki. Mogę się o wiele założyć, iż tak będą wyglądały sprawy.
Pomarszczona dłoń Iwana powędrowała ku brodzie, dając jej podparcie.
- Wierzę wam. Potrzebuje tylko szczegółów - uśmiechnął się z trudem, tak jakby w takich sytuacjach uśmiech nie był w jego naturze.
- Ciężko ukraść Fundacji coś, co nigdy nie należało do niej. - prychnęła.
- Zrobiłem to po co mnie tu wysłano - Fireson przyznał z rozbrajającą szczerością.
- Taaaak - Iwan przeciągnął - zamierzamy wchodzić w utarczki słowne czy zaczniecie mówić co się właściwie stało?
- To nie ty w razie czego będziesz główną osobą osądzającą sprawę Einara.- uśmiechnęła się krzywo - Temu lepiej, by J. to usłyszał również w tym samym momencie, jak nie przed tobą. Prokurator nie jest po widowni...
Fireson przyglądał się badawczo Mervi, z wyraźnym zadowoleniem. Hannah powoli wodą przemywała jej co większe rany i zadrapania, bez wyraźnej niechęci, jakby po prostu czując powagę sytuacji.
- Dziecko - Iwan zaczął stanowczo - za kilka chwil możemy mieć tutaj kilkusetletniego barabusa, naprawdę, uwierz mi, w świetle tego nikogo nie obchodzą twoje wyimaginowane konflikty o władzę. Gdybym uznał, że tak będzie prędzej, wyciągnąłbym te informacje z twej głowy tylko po to aby chronić resztę Fundacji.
Ogień. Nie zauważyła tego wcześniej, lecz teraz widziała dobrze jak w pozornie spokojnych oczach starca szaleje płomień pasji, nieposkromionej furii, żalu, wstydu oraz zemsty. Jego kamienna twarz zastygła w strasznym wyrazie ponurej determinacji. Czy on też miał jakieś rachunki z Einarem?
- Jeżeli tak ważny jest czas... - wysiliła się na spokój - To rusz teraz dupę po Jonathana, a swoją złość to sobie wepchnij na przyspieszenie. - Mervi wiedziała, że mogła przeginać, ale chyba jej to nie obchodziło w tym momencie.
Do pomieszczania wkroczył Klaus grzecznie mijając Hannah. W drodzę tutaj musiał uważać, aby nie rozbić się o nic samochodem, nerwowe sytuacje wyłączały często jego… roztropność. Położył delikatnie na ziemi torbę sportową i spojrzał na zgromadzenie.
- Wybaczcie, że tak późno. Więc co się stało? Jonathan mówił, że "Einar jest zagrożeniem dla fundacji."
Iwan pokręcił głową spoglądając na wirtualnych adeptów. Adam wyglądał na wyraźnie dumnego z Mervi. Skinieniem głowy przywitał Klausa.
- Też chciałbym wiedzieć więcej - powiedział wychodząc z pokoju.
Klaus przysiadł się i ponownie rozglądając się po grupie. Jego spojrzenie zatrzymało się bliżej na Firesonie. Sięgnął do płaszcza wyjmując latarkę, oraz jakiegoś rodzaju nakręcaną końcówkę do niej.
- Mogę z tym trochę pomóc. - wskazując na nogę i ramię Wirtualnego Adepta.
- Znasz ten żart z latarką w dupie?
Fireson podniósł brew wymownie. Hannah ukryła w dłoni śmiech.
Klaus delikatnie oklapł.
- Przyznam, że nie… - schował zasmucony swoje przyrządy spowrotem.
- Adam, daj Klausowi naświetlić cię latarką. Promieniowanie jeszcze nikogo nie zabiło... przynajmniej nie zazwyczaj. - wysiliła się na lekki uśmiech.
- Był ten komandos Technokratów w wieży, którego wyparowałem latarką… - Klaus wzruszył ramionami - Ale jestem prawie pewny, że tym razem nie będzie takich efektów.
- Zrób Eterycie radość, w imię Nauki... - Mervi spojrzała na Firesona, akcentując przy okazji początek ostatniego słowa - ...i twoich kości.
- Nikt nie będzie przy mnie grzebał magyą - Adam powiedział chłodno - jak się trochę ogarnę, polatam się sam.
Hannah wyszła z pomieszczenia.
- Paranoik. - mruknęła Mervi, kładąc się na plecach i wlepiając wzrok w sufit. Widać było, że wyparowały z niej resztki lepszego nastroju. Zamiast tego zamknęła oczy dając się pochłonąć własnym myślom.
- Jeżeli Einar jest zagrożeniem… nie powinieneś połatać się szybciej? - Klaus sugestywnie sięgnął z powrotem do płaszcza - Nie narzucam się, ale jeżeli zagrożenie jest prawdziwe…
- Dość się dokoksowałem w walce, teraz to ze mnie nie ma pożytku - spojrzał na Klausa - Einar to jebany nephandus.
Klaus zamrugał kilka razy, rozważając kilka rzeczy na raz. Spojrzał na Mervi.
- Wiedziałaś?
Mervi otworzyła oczy i spojrzała z irytacją na Klausa.
- No tak, kurwa, oczywiście, że wiedziałam! - uniosła głos - A jak do cholery myślisz?!
Klaus się trochę schował we własnym ubraniu, jak żółw w skorupie.
- Sorry, sorry.. nie to miałem na myśli. Przecież się znacie, wydawaliście się niemal że jak rodzina… - Klaus zastanowił się chwilę - Ale… to wyjaśnia jedną sprawę. Atak Techn...
Klaus nie zdążył dokończyć zdania, bo w tym momencie Mervi w irytacji rzuciła w niego poduszką, po czym odwróciła się do niego plecami zakrywając dłońmi głowę.
- Przepraszam… - Klaus spojrzał na Firesona - Czy chcesz posłuchać argumentu?
- Argumentu za czym? - Fireson zapytał zdziwiony.
Oczywistym było, że Patrick jest staromodnym Synem Eteru. Takim dla którego styl ma znaczenie. Styl był częścią jego magyi i jego samego.
Tak więc przyjechał odpicowanym na czarno [url=http://toyotaescondido.files.wordpress.com/2013/09/black-on-black-toyota-tacoma-1.jpg?w=800] wozem o wzmocnionym pancerzu. I wysiadł również mając założoną kamizelkę kuloodporną i bandolety z kieszeniami wypełnionymi… cóż.. Pewnie tylko Irlandczyk wiedział co w nich jest. Pod narzuconym na siebie długim płaszcza godnym Matrixa rysowały się kabury dwóch pistoletów. Na lewym ramieniu miał dużą torbę, tę samą co niósł w wieży, oraz na ręce miał metalową rękawicę przechodzącą w karwasz z owalnymi “jamkami” na wierzchu dłoni. Na prawym ramieniu opierał obrzyna zrobionego z dubeltówki. A na nosie miał okulary z kilkoma ruchomymi ( i przez to wymiennymi) soczewkami nasuwanymi na szkła okularów. Wyglądało jakby szykował się na konwent fantastyki lub RPG, albo na wojnę… i akurat to drugie skojarzenie było prawdziwe. Tak przygotowany Healy ruszył w kierunku budynku.
W drodze Patrick nie spotkał nikogo, aż do czasu gdy wchodząc na recepcję wzrokowo porozumieli się z czuwającym właścicielem hotelu. Jegomośc od razu wprowadził technomantę tylnymi drzwiami w stronę technicznej klatki schodowej. Patrick zauważył, iż drzwi w niej od strony wewnętrznej wymalowano jakimiś “hermetycznymi bazgrołami” - w sposób nie rzucający się w oczy, zazwyczaj przy dolnej lub górnej krawędzi.
Na właściwym piętrze dostrzegł ojca Adama uzbrojonego w krótką broń, który przechadzał się w stronę otwartych drzwi do pokoju Jonathana. Ze środka dobiegał odgłos melodyjnego śpiewu pomieszanego z jakimś staranie recytowanymi formułami w obym języku.
Drzwi jeszcze innego pokoju były uchylone.
- Jak sytuacja ?- spytał poufnie eteryta szepcząc do ojca Adama. Położył torbę na podłodze żałując, że zużył już większość swoich zapasów dynamitu.
- Tomas obserwuje wejście, ma je na muszce. Fireson i Mervi ciężko ranni, ale jakoś się wyliżą. Hannah ich wstępnie opatrzyła. Jonathan zabezpiecza hotel i bada… Chyba coś bada - nie było pewności w głosie olbrzyma - wirtualni średnio coś chcą z nami gadać, teraz jest u nich Klaus. Może ty coś wyciągniesz, ojca Iwana zbyli…
- Dziecinada… też sobie znaleźli czas na fochy.- podsumował to Healy i podrapał się po czuprynie.- Nie sądzę bym był skuteczniejszy od batiuszki w kwestii przesłuchiwania. A czemu jeszcze tu są Śpiący?
- Też wolałem parafię - Adam przyznał szczerze - i też wolałbym aby ich tu nie było. Niektórzy jednak sądzą, że ewakuacja jest teraz niewykonalna oraz fakt, iż ich niewiera zapewnia sobie i im tarczę. Może coś w tym jest , nie wiem. Nie znam się, ja tu tylko robią groźne miny.
Zamyślił się.
- Może będziesz skuteczniejszy od Iwana. Pogadacie jak technomanta z technomantą.
- Dobra...gdzie są ci wirtualni adepci? - stwierdził Healy z pewną rezygnacją w głosie.
- Pokój numer cztery.
Patrick zarzucił torbę na ramię i ruszył do tamtego pokoju, otworzył drzwi, wszedł i rozejrzał się mówiąc żartobliwie.
-Nie ma stracha, Healy przybył na pomoc.
Mervi nie odpowiedziała, a prawdę mówiąc nawet na Patricka nie zwróciła spojrzenia. Leżała odwrócona tyłem zachowując milczenie.
- Też mnie cieszy to nasze małe spotkanko. - westchnął Irlandczyk siadając na pobliskim krześle i kładąc obrzyna na stoliku. - Tak radosne.
Zaczął wyjmować jakieś części z kieszeni i układać na stole.
- Nie słyszałeś nigdy o regule cienia, prawda? - Fireson westchnął zrezygnowany.
- Mamy się bić z Nephandi… reguła cienia to nasz najmniejszy problem w tej sytuacji.- odparł Patrick zaczynając coś składać na stoliku.- Więc co właściwie się stało? Jak i czemu Einar pokazał się z tej paskudnej strony?
- Iwanek cię przysłał? - odezwała się technomantka zimnym tonem.
- To nie jest ważne - Fireson westchnął ponownie - i tak pewnie nie uwierzy nam.
- Ty byś nie uwierzył, gdybym ci opisał jakie to “cuda” widziałem w Belfaście. - odparł ironicznie Healy.- Ot, wywracanie ludzi na drugą stronę za pomocą dotyku. Oczywiście żywcem. I inne takie atrakcje.
- Tak, masz większego, teraz możesz pójść do Iwana powiedzieć, że nic nie wiesz - Adam powiedział z cierpką ironią.
Syn Eteru spojrzał na Firesona przyglądając się mu przenikliwie.- Serio? Będziesz się teraz unosił dumą i milczał… wiedząc, że gdzieś tam grasuje Nephandi? Jesteś aż tak małostkowy?
Wirtualny adept spojrzał na Mervi wymownie.
Klaus westchnął i kontynuował myśl sprzed pojawienia się Patricka.
- Na to, że Einar to Nephandi. Pewnie się przyda, aby przekonać Jonathana. Pamiętacie ten atak Technokracji na wieżę? - spojrzał na Patrick i Mervi mówiąc to - Nie powinno do niego dojść. W sensie Tradycje skontaktowały się z Unią i doszli do porozumienia o braku agresji w sprawie naszej misji… a jednak zaatakowali.
Mervi w tym momencie wydawała się znużona... lub apatyczna. Którekolwiek to było, mogło nie wróżyć nic dobrego.
- Jonathan jest sędzią, czy to lubi czy nie. Iwanek to tylko cholerna zołza, której aż się pali do spopielenia wszystkiego na swej drodze w imię swoich fetyszy. - mruknęła.
- Jeśli chodzi o nephandi to tu się muszę z batiuszką zgodzić. Widziałem czym są i co potrafią wyciągnąć z rękawa. Spopielenie ich do atomów to najlepsza opcja.- stwierdził Irlandczyk składając swoje ustrojstwo.- Zostałem tu sprowadzony, bo ponoć taki drań się znalazł w naszych szeregach, zamierzamy… zamierzacie coś z tym zrobić?
Otworzyły się drzwi. Stanęła w nich Waleria.
- Klaus, mistrz Iwan prosił cię do siebie. Za chwilę będzie tu Jonathan.
Verbena podeszła do Firesona oglądając go, po chwili spojrzała na Mervi. W tym czasie Eteryta ruszył do Iwana.
- Ale cyrk… Jutro mam samolot, ale może dam radę was połatać.
Fireson spojrzał na pogankę spod byka.
- A temu co? - Zamrugała zaskoczona.
- Im więcej powiecie na temat możliwości tego… piekielnika, tym mniej niespodzianek będzie podczas przyszłej walki.- wtrącił Healy składając lunetę z wielu różnorakich soczewek, a każda ich nieco inaczej przycięta.
- Zaraz J. przyjdzie, to wtedy się powie. - rzuciła bez ogródek technomantka.
- Cudnie… - i to było tyle jeśli chodziło o dyplomację. Patrick kończył lunetę i sprawdził soczewki, czy poruszały się odpowiednio. Przeszywający prawdą refraktor rzeczywistości był gotowy. Inna kwestia czy zadziała zgodnie z założeniami.
Waleria spojrzała na Mervi marszcząc czoło.
- Po raz pierwszy widzę wirtualną która poświęciła coś bardziej osobistego. Na to nic nie wskóram, ale ogólnie… Też będziesz mi puszczać mordercze spojrzenie?
Mervi jedynie wzruszyła ramionami na słowa Verbeny.
- Rób co chcesz. Nie będę oponować leczenia... - mimo słów spojrzała trochę nieufnie.
- Na większośc obrażen nic nie poradzę, jeśli to była faktycznie ofiara, trzeba użyć kwintesencji… I nie uważam, że się powinno - powiedziała surowo - lecz na powierzchowne…
Poganka pogrzebała w torebce. Wyciągnęła mały słoiczek z grubego szkła. Potrząsnęła go, odwróciła i spojrzała na gęsty dżem w środku. Tylko najpewniej nie był to dżem.
- Wetrzyj sobie to w dziąsła i pod język. Będziesz lepiej spać, a i organizm sobie poradzi przez noc z resztą problemów. I nie będziesz tak mięśni spinać.
Była przekonana, iż Waleria raczej miała na myśli nie mięśnie lecz dupę.