Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-07-2019, 19:51   #192
Ehran
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację
- Keira! - wrzasnął Joe do zamykających się drzwi windy. Natychmiast skrzywił się. Czy to jego głos brzmiał tak żałośnie? Jak u dzieciaka, który ma się zaraz rozpłakać? Przecież już taki nie był? A może... Dyszał ciężko opierając się na kulach. Samo utrzymanie się w pionie było dla niego wysiłkiem, jakiego żaden zdrowy człowiek nie potrafi sobie nawet wyobrazić.

- Keira... - rzekł już ciszej, z rezygnacją w głosie, gdy gdzieś u góry zaskrzeczały przekładnie i windą szarpnęło, nim ruszyła w dół.

Chciał podskoczyć do panelu, zatrzymać windę i wyważyć te cholerne drzwi. Przecież to tylko cienka blacha... przebije się... przebił by się... gdyby... gdyby był sobą... nie nie sobą... gdyby by był nim... Coś ścisnęło go w gardle. Musiał oprzeć się o zimną ścianę, gdyż nogi zaczęły mu drżeć z wysiłku, czuł, jak zbliża się skurcz... tak bardzo nienawidził swego słabego ciała...

- Powiedziała, że spotkamy się na dole - szepnął sam do siebie, by dodać sobie otuchy. Nie zadziałało. Słyszał płaczliwe drżenie w własnym głosie. Jego słabość i piskliwość. Nienawidził tego głosu.

~ uratuje tylko innych pacjentów i do mnie przyjdzie... zaopiekuje się mną... ~ innych pacjentów? Przecież nikogo nie widział...

Jego rozmyślenia przerwał huk czegoś ciężkiego opadającego z dużej wysokości na dach windy.
Kabiną wstrząsnęło tak silnie, że Joe cisnęło niczym szmacianą lalkę na ziemię.
Światła zamrugały ostatni raz i zgasły, pogrążając wnętrze windy w absolutnej, nieprzeniknionej ciemności.

Joe splunął krwią. Upadając ugryzł się w język,... to było takie żałosne... nawet przewracać się nie potrafił.

Był by rozpaczał bardziej nad sobą, gdyby nie to coś na dachu windy. Skupił całą swą uwagę na zagrożeniu, przestał nawet oddychać. Teraz nic nie widział, lecz odgłosy dartej blachy nie pozostawiały złudzeń. I ten warkot jakiegoś dzikiego zwierza. Joe leżał na zimnej podłodze. Zamarł w bezruchu.

~ To coś idzie po mnie... ~ przemknęło mu przez myśl.
Nie potrafił się jednak zmusić do jakiejkolwiek akcji. Strach absolutnie i całkowicie nim owładnął i sparaliżował go. Pełen rozpaczy, z wstrzymanym oddechem przysłuchiwał się straszliwym odgłosom.

~ Zginę tu. Teraz. Tu leżąc na podłodze...

- Nie! - Syknął przez zaciśnięte zęby. Musi ostrzec Keirę. Musi uratować ją. Gdy potwór go zabije, z pewnością zapoluje na nią. Nie wiedząc dlaczego, był przekonany, że Keira ma soczysty słodki smak. Monstrum na pewno się skusi. Nie będzie potrafił się oprzeć. Zaśmiał by się, z absurdu tej myśli, gdyby nie był akurat przyszpilony własnym strachem do metalowej podłogi windy, rozrywanej akurat przez jakieś monstrum.
- Pierdol się! - wrzasnął. Miał nadzieję na efekt jak na filmach, gdy bohater męskim chrapliwym głosem każe przeciwnikom się walić. Nie wyszło. Brzmiało bardziej jak błaganie "nie zabijaj mnie" ...

Nic nie widząc Joe rozejrzał się dookoła. Musiał uciec. Musiał znaleźć jakąś drogę wyjścia.
Wymacał dookoła. Potrzebował swoje kule... bez nich mógł się co najwyżej ciągnąć brzuchem po ziemi...

Jego palce wylądowały na znajomym kształcie. Była!
Jego ruchy stały się hektyczne, z trudem odganiał wzbierającą w nim panikę.
Odnalazł drugą kulę... i ścianę. Potrzebował ściany. Była zimna i lepka od czegoś... Co się z nią stało?

Spróbował się wesprzeć, podnieść... było ciężko. Mięśnie w ramionach płonęły, nogi drżały... Czuł potworne kłucie w lewej nerce... Nie wolno mu się poddawać. Musi wstać. Musi... Musi... musiał coś zrobić... Musi odnaleźć Keirę! Nie może pozwolić jej zginąć! Nie tym razem. Nie znów. O boże, nie znów!

Joe ryknął, zarówno z bólu jak i z wysiłku, no i może odrobinę, by dodać sobie otuchy. Wreszcie wstał!
Teraz musiał znaleźć wyjście. Czy drzwi da się otworzyć? Gdzie one były?

Ślizgając się po ścianie Joe czmychnął w stronę panelu kontrolnego. Coś runęło z góry i roztrzaskało się na podłodze. Joe poczuł plastikowe odłamki uderzające o jego bose stopy. To była chyba lampa. Ryk z góry zmusił chłopaka by się pochylił i skulił.

~Przełazi, przełazi! ~

Joe musiał się wydostać.
Wymacał przyciski. począł je panicznie wciskać. ~ Niech któryś otwiera drzwi, niech któryś... boże spraw by się otworzyły... ~

Z początku nic się nie działo. Wreszcie coś zasyczało. Metal zazgrzytał żałośnie i drzwi windy uchyliły się lekko. Do środka wpadło trochę światła, lecz Joe nie odważył się spojrzeć w górę.

Kolejny ryk. Joe poczuł śmierdzący wilgotny wyziew. Poczuł zapach krwi, zgniłego mięsa i jakiegoś kwasu...

Nie widział stwora, Lecz potrafił sobie wyobrazić pełną ociekających czyjąś krwią zębów paszczę.

Joe rzucił się do wąskiego przejścia. Winda stanęła między piętrami. Mógł się albo wgramolić na wyższy poziom, lub jakoś spuścić w dół.

~Do góry, będzie bliżej Keiry ~ pomyślał.

Lecz gdy zbliżył się i położył dłoń na sięgającej mu piersi podłodze, sufit nad nim ostatni raz zazgrzytał i to coś wcisnęło się do środka.

Joe spanikował. Nie próbował podciągnąć się. I tak nie dałby rady... Pochylił się i rzucił się do przodu przeciskając przez wąską szczelinę. Usłyszał drapanie pazurów na podłodze za sobą. Spadł niezgrabnie, tłukąc sobie bark i kolano.

W tym samym momencie coś runęło na drzwi windy, wyginając metal na zewnątrz. Było za duże by się przedostać. Lecz jak długo mogła go zatrzymać cienka blacha?
Z rozpaczą Joe dostrzegł, że jedna z jego kul została u góry., zaklinowana w przejściu. Chciał po nią sięgnąć, lecz to coś szarpnęło kulą i wciągnęło ją do środka.
Jak miał teraz uciekać?

Nie ważne. Musiał. Jakkolwiek. Byle jak najdalej stąd!
Dźwignął się w górę. Podtrzymując jedną ręką ściany a drugą używając kuli, pokuśtykał wzdłuż pogrążonego w półmroku korytarza.

Był pusty, tylko tu i tam stały jakieś wózki z medykamentami czy czymś. Większość lamp nie działała, kilka migotało nieregularnie. Wszędzie panowała dudniąca w uszach cisza. Nigdzie nie widział ani jednej żywej duszy. Jedynie z tyłu dobiegały napawające strachem uderzenia i rwanie blachy.

Joe zagryzł zęby. Przyśpieszył. Jego nogi jakoś dawały radę. Drżały, bolały, lecz niosły go. Niepewnie, koślawo i niezgrabnie, lecz o dziwo dość szybko. ~ to na pewno działanie adrenaliny ~ tłumaczył sobie Joe.
Chłopak zmierzał ku klatce schodowej. Miała przeciwpożarowe drzwi. Może trochę zwolnią to monstrum. I pozwoli mu wejść do góry, do Keiry. Musiał ją odnaleźć.

- Ratunku! - Zawołał rozpaczliwie. - Czy ktoś tu jest? Pomocy! - nawoływał, choć brakowało mu tchu.

Musiał dobiec do klatki schodowej. Musiał.

Sunąc po ścianie wpadł na jakąś przytwierdzoną do ściany skrzynkę. Uderzył się boleśnie. Cholera, było ciemno, totalnie ją przeoczył...
W skrzynce znajdowała się gaśnica i siekiera strażacka. Przez chwilę Joe widział się, jak chwyta siekierę i wraca w stronę windy, wprost na potwora, by go ubić, tu i teraz. Tylko bestia, on i jego bojowy topór. Rozstrzygnęli by to jak mężczyźni, raz na zawsze. Joe uderzył szybę, lecz jedynie stłukł sobie kostki u dłoni. Jak to się otwierało? Wtedy uzmysłowił sobie, że to przecież głupota. Nie ubije stwora, zginie tylko, szybko i bardzo, bardzo głupio. Zamiast tego uderzył w alarm pożarowy, wiszący zaraz obok. Ciszę przerwał ryk syreny alarmowej. W chwilę później z pod sufitu wydobył się wysoki świst i zraszacze buchnęły wodą na zaskoczonego chłopaka. Koszula Joe przemokła natychmiast. Chłopak podjął ucieczkę. Rozchlapując bosymi stopami zbierającą się na podłodze wodę. Było mu zimno, a koszula kleiła się nieprzyjemnie do ciała.
Gdzie jest ta klatka schodowa?
 
Ehran jest offline