Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-07-2019, 20:29   #3
Amduat
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację
Tura 2 - Królik na Księżycu

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=G4L55AihnUA[/MEDIA]

Niepozorne auto toczyło się powoli po wstędze popękanego asfaltu, przecinającego wieżowce drzew po obu stronach drogi. Wysokie, ciemne i dumne szczyty godziły prosto w niebo, sięgając ku niemu niknącymi we mgle czubkami. Były tak inne od uschniętych lub skarłowaciałych, rachitycznych roślin Nowego Jorku. Te tutaj przywodziły na myśl właśnie drapacze chmur, wysokie kolumny stojące w milczeniu i obojętnie spoglądające na to, co dzieje się pod ich pniami, nisko w ściółce. Świat robaków był im idealnie obojętny, a czym innym byli dla nich ludzie?

Mokra droga, prócz niezbyt dobrej widoczności, miała też inne niespodzianki. Gdzieniegdzie na poboczu leżały zwalone, spróchniałe kłody, odgarnięte z głównej trasy aby ją odetkać i oczyścić, umożliwiając dalszy przejazd. Powierzchnia niegdyś czarna i gładka, teraz straszyła głębokimi dziurami, atakującymi znienacka ledwo opona samochodu znalazła je na swojej drodze. Gorzej zrobiło się, kiedy asfalt się skończył i przeszli w polną, piaszczystą drogę.


- Dobrze, skręć na lewo i cały czas prosto
- Gina wydawała się zadowolona, wychylając się do przodu aby lepiej widzieć trasę przed sobą. Las po lewej stronie urwał się nagle, zastąpiony przez rozklekotany płot z krzywych palików i drutu kolczastego. - Za pół mili droga odbije lekko w prawo, będzie rozwidlenie. Zjedź w te po lewo, obok piętrowego białego domu bez dachu. - dodała instrukcje które w Redcliff wyciągnęli od miejscowych. Chris chciał je zapisać, ona stwierdziła że to niepotrzebne. Miała niesamowitą pamięć, co nie do końca było plusem, gdyż potrafiła rozpamiętywać urazy i niesnaski sprzed dwudziestu lat jakby wydarzyły się wczoraj.

- Podsumujmy jeszcze raz - zapaliła lampkę w suficie, otwierając notes Chrisa na ostatnich zapisanych stronach. Z tylnej kanapy rozległ się pełen wyrzutu jęk.

- Szlaaaaaaaag no… - ostatnia z ich trójki ziewnęła głośno, we wstecznym lusterku detektyw ujrzał jak przekręca się i podnosi na ramieniu aby nieprzytomnym wzrokiem rozejrzeć się po okolicy - To już, dojechaliśmy?

- Jeszcze nie, ale niedługo będziemy na miejscu
- pani doktor odpowiedziała nawet na nią nie spoglądając, zajęta szybkim czytaniem notatek, na co Kim prychnęła zirytowana.

- To po cholerę mnie budzicie? - burknęła, okręcając się tyłem do nich i zakładając połę koca na głowę, spod którego dochodziło wściekłe bzyczenie - Spać człowiekowi nie dają, budzą w środku nocy jak jeszcze nie dotarliśmy, po cholerę no… nie wystarczy tej serowatej drogi, pizgawicy i braku budek z żarciem?

- W torbie są kanapki
- kobieta siedząca z przodu powiedziała spokojnym tonem, przewracając ostatnią kartkę. Widniał na niej narysowany na szybko szkic tatuażu który ponoć miała poszukiwana.
- Królik na księżycu… - prychnęła, widząc po raz nie wiadomo który pospieszny malunek, Chris też rzucił na niego okiem.

W oryginale miał w sobie więcej delikatności, jego królik przypominał jamnika, ale tak. Wtedy w Crystal Velvet też się zdziwił…

- Królik na księżycu? - spytał wtedy, widząc jak panna Cross kładzie ramię na stole, pokazując tatuaż który miała na skórze powyżej lewego nadgarstka. Mały, króliczek siedzący na ciemnym sierpie, jednoznacznie kojarzącym się z księżycem. Melody miała mieć taki sam, w tym samym miejscu.


- Podążaj za białym królikiem… - Panna Cross pogłaskała tatuaż, a przez jej twarz przemknął grymas bólu, zwiesiła głowę, przez chwilę walcząc z drżącymi ustami. Wreszcie odetchnęła i wyprostowała się, spoglądając na detektywa spokojnie.
- Biały Królik. Szalone, zamieszkujące w Krainie Czarów zwierzę, które prowadzi Alicję poprzez swą norę do cudownego świata. Melody nigdy nie wierzyła… nie wierzy w bajki, ani legendy. Zawsze woli twarde, naukowe podejście do życia, ale ma w sobie coś z marzyciela. Jej Krainą Czarów nie są magiczne ogrody, tylko niebo - uśmiechnęła się ze smutkiem - Zawsze marzyła aby sięgnąć gwiazd, znaleźć się na Orbitalu. Zobaczyć jak wygląda ziemia z kosmosu. Godzinami wpatrywała się w teleskop, szukając komet, planet… nie wiem czego jeszcze, ale wierzyła że to znajdzie. Ciągle wierzy, stąd ten królik, przewodnik do cudownego miejsca, spełnienia marzeń. Zmian… w powieści Lewisa Carolla jest ważną postacią w powieści. Cechuje go bojaźliwość, ma maniakalne przyzwyczajenia, czasem staje się agresywny. Podczas procesu jest heroldem… pan wybaczy detektywie. To wino, za dużo wypiłam i pana zanudzam. Nie poprosiłam pana o spotkanie aby rozmawiać o literaturze… chociaż mogłoby to być przyjemne doświadczenie, nie zaprzeczę - popatrzyła mu głęboko w oczy, przyciągając uwagę niezwykle niebieskim kolorem tęczówek.

- Jeśli to pomoże, na lewym przedramieniu ma wklęsłą, okrągłą bliznę nie szerszą niż paznokieć małego palca. - dodała po chwili namysłu - Po szczepieniach. Przeszła wszystkie, cały wymagany procedurami służby zdrowia proces. Teraz, szczególnie poza naszym pięknym domem, to nieczęste… ma około 160cm i niezwykłe oczy, jasnoszare. Prawie srebrne - zamilkła, słuchając pytań o samo zaginięcie.

- Nie, nie chciała stąd wyjeżdżać - pokręciła głową szybkim, pewnym ruchem, a on nie wyczuł w niej fałszu. Naprawdę wierzyła w to co mówi, wydawała się zagubiona i rozdarta wątpliwościami dlaczego tak w ogóle się stało - Nigdy się nie kłócimy, mamy tylko siebie. Jest dla mnie najważniejsza, a ja… myślałam, że ja dla niej też. - potrząsnęła śliczną główką, oczy się jej zaszkliły - Nigdy by mnie nie zostawiła, nie tak. Nie bez pożegnania, bez wyjaśnienia… coś musiało się stać, ktoś ją porwał. Chociaż list… listy by napisała, gdyby mogła, a tak nic. Tylko… pustka, cisza… nic, zero. Zniknęła jakby nigdy nie istniała. Zostawiła swoje rzeczy i… i - pociągnęła nosem marszcząc nagle czoło i zamarła, wracając wspomnieniami do czegoś, co usilnie chciała sobie przypomnieć. Ujęła kieliszek wina, opróżniając go mało elegancko do końca. Zaraz za jej plecami pojawił się uprzejmy kelner który niczym duch napełnił kieliszek z powrotem i rozpłynął się w półmroku.

- Nie ma jej różańca- powiedziała głucho, przełykając z trudem ślinę - Została cała biżuteria, sejfu też nie ruszono. Broń leżała na swoim miejscu. Nie zniknęło nic wartościowego… tylko ten przeklęty różaniec. Myślałam, że może go zgubiła, ale… może to coś znaczy. Nie było go, a zwykle leżał przy łóżku. - powiedziała, sięgając do torebki, a z niej wyjęła splątane ciemnofioletowe koraliki z krzyżem.


Oplotła łańcuszkiem palce, kładąc krucyfiks na wnętrzu dłoni i pokazała Chrisowi.
- Jak pan widzi, panie King, nic niezwykłego. Stara, rodzinna pamiątka. Mój ma koraliki z ametystu, jej ma onyksowe. Takie czarne - dodała jakby to było potrzebne - Mieszkałyśmy razem, miała swoje piętro, ja swoje. Ochrona nie widziała niczego niepokojącego. Na kamerach z monitoringu widziano tylko jak o 2 w nocy wybiega z budynku i znika za rogiem. Tam niestety… - skrzywiła się - Nie wszędzie mamy działające kamery. Prosiłam przyjaciela z… policji - ostatnie powiedziała z wahaniem, nie mówiąc mu do końca całej prawdy. Coś ukrywała, a może nie chciała się przyznać do powiązań? - Sprawdził dokładnie całe mieszkanie, nie znalazł nic wskazującego na włamanie. Żadnej krwi, żadnego śladu prochu… - otworzyła gazetę i wyjęła z niej kartkę zapisaną maszynowym pismem, stanowiącą raport. Krótki, rzeczowy, Chris czytał takich setki, jeśli nie tysiące. Potwierdzał jej słowa, wspominając że przed zniknięciem zaginiona zdążyła jeszcze nakarmić rybki w akwarium i posprzątała kotu kuwetę, a śmieci wyrzuciła.

Czytając raport bardzo wyraźnie słyszał następne słowa panny Cross, nachylającej się nad stołem przez co poczuł ciężką, piżmową woń jej perfum i zapach wina w oddechu.
- Niech ją pan znajdzie i przywiezie do domu… do mnie. - znów ujęła jego dłoń, zaciskając na niej smukłe palce - Całą, w jednym kawałku… tylko proszę nie zabijać jej… przyjaciela - to słowo dodała z wahaniem i niechęcią. Westchnęła - Chyba, że bezpośrednio jej zagrozi wtedy… liczę na pana zdrowy rozsądek panie King…


Jak powiedziała Gina, znaleźli odpowiedni zjazd i walący się dom z wypalonym dachem. Powybijane okna straszyły ostrymi kłami zbitych szyb co mogli zauważyć, bo wraz z budzącym się dniem, opadała mgła. Ciągle snuła się mlecznym oparem przy ziemi, ale nie ograniczała już tak widoczności, jak jeszcze kwadrans temu. W samochodzie było przyjemnie ciepło, nawiew pracował pełną parą, krztusząc się tylko co jakiś czas. Za to radio jak zdechło tak nadal było martwe. Szczęście w nieszczęściu pani doktor wyrabiała normę dźwiękową, nadając tonem nauczycielki swoje spostrzeżenia.

- W takim tempie mamy całkiem duże szanse na ładny dzień. Bez deszczu - uśmiechnęła się oszczędnie, wskazując na mgłę - Musimy uważać, miejscowi nie przepadają za obcymi. Nie wezmą nas za szpicli, ale to prości, ciężko pracujący ludzie. W pobliżu znajduje się tartak i kopalnia, dwa główne ośrodki zatrudnienia w okolicy. Jest jeszcze gorzelnia, ale na niej łapy trzyma rodzina Grishamów - zerknęła w notatki, chociaż nie musiała - Stary John Grisham, głowa rodu. Przejął interes od ojca, który to zarządzał nim jeszcze przed wojną. Rodzinny biznes, długoletnia tradycja. Bedą przywiązani do swojej prywatności. John ma dwóch synów, wiek około czterdziestu i trzydziestu pięciu lat. Adam i Avery. Jego prawa i lewa ręka. Adam podobno niezły cwaniak, Avery przedkłada argument siły nad siłę argumentu.

- Avery Grisham? Wołają go Moby. Od Moby Dicka - z tyłu nagle odezwała się Kim, rozplątując kokon i siadając na kanapie. Przeciągnęła się i ziewnęła rozdzierająco, a widząc minę Giny prychnęła? - No co? Postawiłam drinka jednemu takiemu co to żadnej pracy się nie boi. Mówił że ten Moby był jakimś wielorybem w książce. Wielki, biały skurwysyn. Jak Avery, podobno kawał bydlaka i nie wylewa za kołnierz… a ma co. - zaśmiała się dość nieprzyjemnie - Tartaki i kopalnie… świetnie, czyli każde łapy który będą chciały się nam wpakować w majtki będą miały albo drzazgi albo węgiel za paznokciami… KURWA UWAŻAJ! - krzyknęła nagle, wskazując na bok drogi, ale było za późno.

Motocykl wyskoczył z oparów jak duch, przemykając z naprzeciwka tak szybko, że wydawał się tylko czarną plamą cienia, rzucającego się na nich w ataku. Chris szarpnął kierownica, autem zatrzęsło i zeskoczyło na pobocze, gdzie chrzęszcząc kołami po żwirze zatrzymało się wreszcie parę metrów dalej.

- Jak jeździsz, pizdo?!!
- gdy pasażerowie zbierali się i otrząsali z szoku, z tyłu dobiegł ich wściekły kobiecy krzyk. We wstecznym lusterku Chris zobaczył jak postać w skórzanej kurtce podnosi z ziemi kamień i ciska nim w bagażnik. Rozległ się odgłos uderzenia, ale chyba nic złego się nie stało.


Motocyklista wyglądała na całą, nie ociągając się odpaliła maszynę, sprawdziła czy tylne koło jest w porządku i wypruła do przodu, zostawiając za sobą smugę dymu który mieszał się z mgłą.

- W… wszyscy cali? - Gina stęknęła, rozmasowując klatkę piersiową. Szarpnięcie pasami pewnie zdarło jej trochę skóry, ale wychodziło, że będzie żyć.

- Co za cipa - Kim za to przyłożyła dłoń do twarzy, a między palcami zaczęła jej lecieć krew. Spojrzała na nią i zaklęła. Wzięła chusteczkę żeby zatamować mały krwotok.
- Nie - uprzedziła pytanie pani doktor, machając zbywająco ręką - Jest cały, zaraz mi przejdzie. Chris, a co z tobą? Jesteś… ej, zobaczcie - pokazała przez przednią szybę. Za kupką drzew przed którą się zatrzymali pojawiały się pierwsze budynki.


Wciąż ciemne, bez ani jednego światła w całych oknach. Ulica, prawdziwa, asfaltowa, zaczynała się ze sto metrów przed nimi.
- No to jesteśmy - Virginia nie wydawała się do końca szczęśliwa, popatrzyła w bok, na detektywa, unosząc pytająco brew.

Jeśli zegarek dobrze wskazywał, dochodziła piąta rano. Większość barów i lokalów w których mogliby się zatrzymać była zamknięta. Tak samo jak wszelkie urzędy czy biura. Może na komendzie dyżurował ktoś na zmianie, albo w przychodni, o ile tu taką mieli. Na razie ich trójka, nie licząc dziewczyny na motorze, wydawała się jedynymi żywymi w mieście duchów.
 
__________________
Coca-Cola, sometimes WAR
Amduat jest offline