Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-07-2019, 15:54   #110
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Tego momentu w planach saper już nie miała. Udało się namierzyć Bolta, a nawet go ściągnąć. Stał tuż przed Mazzi, zaspany i skołowany. Nie musiał przychodzić… był jednak. Tuż obok, na wyciągnięcie ręki. Otworzyła usta żeby coś powiedzieć, zgrać zblazowaną, pewnie rzucić żartem na temat koszulki… ale po co? Przecież nie o to chodziło w przyjeździe tutaj.

- Hej… - powtórzyła słabym głosem, gapiąc się na niego i nie mogąc przestać. Zrobiła krok w jego stronę, potem drugi i trzeci… a potem skoczyła do przodu, rzucając mu się na szyję. Tęskniła, to chyba nic złego. Ludzie tęsknili, gdy się długo nie widzieli, żaden wstyd. Nic złego, nieprawidłowego.

- Jesteś… żyjesz… tęskniłam - wyszeptała zduszonym głosem, przytulając się z całej siły i szybko znajdując jego usta. Wpiła się w nię, kończąc rozmowy na rzecz działania. Wyrażała się wargami i językiem, a także dłońmi, zaciskającymi się kurczowo na jego włosach i głowie jakby w obawie żeby nie wywinął się i nie uciekł.

- Jestem, jestem… - odparł po tym gdy zyskał okazję by coś powiedzieć. Ale też po pierwszym momencie zaskoczenia przywitał ją chciwymi ustami i dłońmi błądzącymi po jej ciele i przyciskając do siebie mocnymi, zdecydowanymi ruchami. Przez chwilę popatrzył na nią z góry i otarł jej z czoła jakiś płatek śniegu.

- To jest ten trep? - nie wiadomo czy Di chciała zapytać szeptem i jej niezbyt wyszło czy może wyszło tak jak chciała. Ale w minie i głosie jawiło się pomieszanie zaskoczenia z rozczarowaniem. A może i ulgą? W każdym razie no w tej chwili kapitan Mayer wybitnie nie wyglądał na trepa. Raczej na obudzonego w środku nocy gościa hotelowego w tych klapkach, granatowym szlafroku i chyba jednak jasno różowej koszulce. “Trep” więc podniósł wzrok ponad ramieniem trzymanej kobiety aby spojrzeć i obciąć wzrokiem motocyklistkę w skórzanym i wyćwiekowanym wdzianku.

- Cześć Steve. To jest Diane. Di. Nasza kumpela z Madison. - Eve zdołała jakoś przez tą chwilę mniej więcej doprowadzić się do porządku więc teraz szybko interweniowała przedstawiając ich sobie.

- Cześć Eve. Cześć Di. Jak leci? - zapytał ponad ramieniem byłej sierżant witając się z jej dwoma kumpelami. I tą z którą już trochę się zdążył poznać i tą którą widział po raz pierwszy.

- Ty masz różową koszulkę? - Diane zmrużyła oczy gdy podeszła bliżej aby przyjrzeć się co facet obejmujący Lamię ma pod granatowym szlafrokiem. Wydawało się, że każdy kolejny detal kapitana burzy jej wyobrażenie o trepach.

- Ona jest biała. - odparł Mayer całkiem spokojnie. Ale i Diane i Eve popatrzyły na niego krytycznym wzrokiem bo za cholerę to nie był biały materiał na tej koszulce. - Dałem Cichemu aby zabrał mi rzeczy do prania no i widzicie co mi oddali. - machnął obojętnie ręką łapiąc się za ten bladoróżowy materiał i wyjaśniając jego pochodzenie.

- Cichy maczał w tym paluchy? Bardziej bym się spodziewała tego po Donie - Mazzi parsknęła, gładząc bladoróżowy materiał i ciało pod nim - Podobasz mi się w niej, wygląda lepiej niż te wojskowe drelichy - spojrzała do góry, uśmiechając się jakby patrzyła na górę miliona talonów. Ściszyła głos - Musiałam im powiedzieć, że jestem twoją dziewczyną… mam nadzieję, że się nie gniewasz. Inaczej byłby problem żeby po ciebie poszli. Chyba… nie jesteś zły, że ci przerywam sen? - stanęła na palcach i pocałowała go w policzek, a potem oparła głowę na jego ramieniu - Dziękuję że przyszedłeś, wiem że w sobotę się ustawiliśmy… tylko to dopiero pojutrze i… byłyśmy w okolicy… pomyślałam… tak wpadłyśmy sprawdzić jak się trzymasz i czy w porządku… przywiozłyśmy wam coś na śniadanie. Dla ciebie i chłopaków… pewnie karmią was lepiej niż nas karmili, ale to ciągle nie to co cywilne drożdżówki z najlepszej piekarni w mieście.

- O… Ale czad. - Bolt roześmiał się gdy zajrzał do papierowej torebki i odkrył co tam się kryje. - Cholera znów mnie obeżrą darmozjady. - uśmiechnął się zamykając torbę i sląc trójce kobiet całkiem ciepły i sympatyczny uśmiech. Eve zrewanżowała się podobnym a Diane miała minę jakby się przyzwyczaiła aby zrozumieć co to jest grane z tym dziwnym trepem.

- I nie powiedziałem, że Don nie maczał w tym paluchów. Powiedziałem, że dałem ciuchy do prania Cichemu. - kapitan uniósł do góry palec aby podkreślić ten zabawny detal - Pewnie olali sprawę i dali jakiemuś kotowi i wyszło jak widać. Ale nie wyszło źle. Nikt nie łasi się na taki pedalski kolor więc mam spokój podczas prania. - widocznie ze sprawy już nie białej koszulki nie zamierzał robić afery a nawet znalazł jakąś zaletę takiego zajścia.

- No nie będę pomykał w różowym na co dzień czy co ale jedna koszulka do spania… - skrzywił się i machnął na to wolną ręką na znak, że w ogóle się tym nie przejmuje.

- A dziewczyną no pewnie. Inaczej pewnie by nic nie wyszło. Wpiszę cię w rejestr gości to następnym razem będzie łatwiej. Tak in blanco to miałaś fart, że na tego kumatego trafiliście. Ale właściwie stało się coś? - zapytał nie tracąc pogody ducha jakby podejrzewał, że jednak coś chyba się stało skoro tu przyjechały w środku nocy.

- Nie Steve, nic się nie stało - przytulona do żołnierza Lamia rozćwierkała się w najlepsze słysząc że przynajmniej na papierze została jego dziewczyną. Objęła go jeszcze mocniej, praktycznie przyklejając się do niego - Byłyśmy w Neo załatwiać jedną niespodziankę… i jak już jesteśmy, to powiedz chłopakom żeby na niedzielę sie wypucowali i przygotowali. W Honolulu niech będą na 19:30. Wynajmujemy pokój, parę atrakcji… no zobaczycie w niedzielę. Bez obaw, nic strasznego się nie stanie. Spodoba im się, tak myślę. Tobie też… przepraszam, to pewnie głupie tak cię zrywać w środku nocy, ale bardzo się cieszę że tu jesteś. Na sobotę wieczór wpadniemy do Eve na kolację. Di też będzie… i pokaż się - z trudem odsunęła się od niego na wyciągniecie ramion, oglądając dokładnie czy przypadkiem nie jest ranny - Z tym rejestrem dobry pomysł, byłoby super i… to znaczy, że chcesz żebym do ciebie wpadała? Tak w tygodniu, jak teraz? - wzrok się jej zrobił maślany, gdy się tak na niego gapiła z miną cielaka.

- No tak, pewnie, wpadaj jak zechcesz. Ale mam nadzieję, że nie codziennie bo wiesz my dość wcześnie zaczynamy rano. Ale poza tym to pewnie, wpadaj. Zwłaszcza z takimi łakociami i w ogóle. - facet w niebieskim szlafroku na jaki opadały płatki śniegu uniósł w górę torbę z wypiekami od Mario jakby tylko na tym mu zależało. Chociaż uśmiech i uścisk mówiły co innego.

- I w niedzielę na 19:30? W “Honolulu”? - upewnił się czy dobrze zapamiętał zerkając po obydwu twarzach kobiet w garniturach. Ale potwierdzające skinienia głową utwierdziły go w przekonaniu, że tak właśnie było. - No dobra. Przekażę. Pewnie i tak byśmy tam balowali. - znów przybrał ton i minę jakby nie do końca się jeszcze przebudził.

- A w sobotę do ciebie na kolację? A gdzie? Na którą? - zapytał patrząc na krótkowłosą blondynę.

- Stare magazyny hurtowni owoców koło starego kina. Evelyn Anderson. Zaraz dam ci wizytówkę. - Eve szybko podała adres ale jeszcze zaczęła grzebać po kieszeniach wyjmując w końcu portfel a z niego wizytówkę którą podała kapitanowi. Ten sięgnął po nią przeczytał i skinął głową.

- Kojarzę. Znajdę. A na którą? - zapytał chowając kartonik do kieszeni szlafroka.

- A to jak tam się z Lamią wyrobicie. My się nigdzie nie wybieramy więc będziemy na was czekać do oporu! - blondynka roześmiała się trochę chrapliwie co zdradzało przejaw ekscytacji i nadziei jakie niosła ze sobą ta sobotnia wizyta.

- Widzisz Stevie, mamy z dziewczynami pewien układ na sobotę - saper ściągnęła usta w dzióbek - Razem z Di postanowiłyśmy oćwiczyć jedną leniwą dziwkę, pokazać jej jak się powinno służyć i dobrze sprawować obowiązki grzecznej zdziry - popatrzyła na Eve, głaszcząc komandosa po policzku i szyi - Przydałaby się nam do tego twarda, męska ręka… pomożesz damom w potrzebie i opresji? Poza tym wiesz - zerknęła do góry na jego twarz - Następnym razem zostawię ci paczkę ze słodyczami na bramie, obejdzie się bez budzenia i chłodzenia po nocy.

- Nie no, fajnie, że wpadłaś. Znacz wy też. Po prostu nie wiedziałem co się stało a następnym razem to już będę wiedział o co chodzi. Fajnie jakbyś wpadła czasem no ale nie codziennie. - Steve popatrzył w dół na Lamię jakby bał się, że ją spłoszył czy zniechęcił. A potem wrócił mu na twarz wyraz ściągniętych brwi gdy próbował chyba rozgryźć ten wcześniejszy fragment co do niego mówiła.

- Ale zaraz, z tą sobotą… zamawiacie jakąś dziwkę? - zapytał jakby nie był pewny czy dobrze się rozumieją. To spowodowało, że Eve już nie wytrzymała z tej ekscytacji bo oczka już jej świeciły pożądliwą radością gdy Lamia ją przedstawiła we właściwy sposób ale jeszcze dała radę odczekać aby dać im chwilkę pogadać. No ale teraz już nie wytrzymała.

- Oj, nie Steve no coś ty! Po co nam jakaś dziwka? Ja będę waszą dziwką! Na całą sobotnią noc aż do rana! Co tylko zechcesz! Dziewczyny już się zgodziły i jeszcze tylko ciebie nie byłyśmy pewne czy się zgodzisz! - Eve prawie wybuchła z nadmiaru rozgorączkowanych emocji i nawet zaczęła tak dość zabawnie tuptać w miejscu jakby dosłownie przebierała nóżkami ze zniecierpliwienia i niepewności.

- Aahaa… będziesz naszą dziwką. Do rana. Całej naszej trójki? Znaczy mamy cię bzyknąć we trójkę? - Krótki popatrzył na Eve ale też wspomógł się spojrzeniami po dwójce pozostałych twarzy.

- No tak! Bzyknąć, puknąć, spuścić się, potresować, dać nauczkę no i takie tam! Co tylko zechcesz! Znaczy co wszyscy zechcecie! To jak Steve? Zgodzisz się? - blondynka podeszła do niego, przygryzła swoją pełną wargę i położyła mu dłoń na ramieniu aby wzmóc na nim moc swojej prośby. Mayer wykrzywił usta jakby mówił “a czemu nie?” ale popatrzył jeszcze na Di i Lamię.

- Mnie to pasuje. Na pewno puknę ją w kuper i siądę jej na twarzy. Świetna jest do siadania na twarzy. - motocyklistka odezwała się reklamując stojącą blondynkę obok i zachęcając mężczyznę do tego samego.

- No pewnie! Co tylko zechcesz! - blondyna skwapliwie zgodziła się z Indianką patrząc na nią rozpromienionym wzrokiem.

- No dobra. Czemu nie. I tak nie miałem innych planów na sobotnią noc. - Steve zgodził z tym swoim łagodnym uśmiechem co wywołało radosny pisk blondynki. Objęła go i pocałowała mocno w policzek.

- Dziękuję Steve jesteś super! Zobaczysz nie pożałujesz! - obiecała rozentuzjazmowana fotograf wieszając mu się na chwilę na szyi. Odkleiła się ustępując miejsca Lamii i śmiała się na całego.

- A ty co zamierzasz z nią zrobić w tą sobotę? - kapitan w niebieskim szlafroku zaciekawił się planami Lamii względem jej blondwłosej kumpeli.

- No nie wiem - rozłożyła trochę bezradnie ręce, robiąc krok do tyłu. Uśmiech zszedł jej trochę z twarzy. Racja… przecież i tak nie miał nic ważnego w planach na sobotę…
- Mam kilka pomysłów, pewnie trzeba ją będzie najpierw skarcić, potem krok po kroku poinstruować co robić i komu. Świetnie pracuje językiem, więc sporo czasu spędzi z głową między moimi nogami, tyłem podzielicie się z Di - wyciągnęła z kurtki papierosa - Najpierw jednak coś zjemy, obyś lubił jabłka i bitą śmietanę.

- Lubię. - odpowiedział pogodnie obserwując blondynę która w tej chwili okazywała więcej energii i entuzjazmu niż cała pozostała trójka razem wzięta.

- Tak jest, podoba mi się, jestem na tak, nawet na sto razy tak! - Eve aż nie mogła opanować tej radości i zamachała łapkami w dość bezwładnym geście.

- No to chyba jesteśmy umówieni. - Di sięgnęła do swojej kieszeni po swoją paczkę odpalając swojego skręta od fajki Lamii.

- Ojej… Ale ten piątek i sobota będzie mi się teraz dłużył… - jęknęła blondynka gdy doszło do niej jak cudowne przygody czekają ją w weekend no ale dopiero zaczynał się piątek więc jeszcze prawie dwie doby musiała odczekać na te przyjemności.

- Może jak wrócimy znajdziemy ci z Di coś do roboty przed snem. Madi pewnie też jest w domu - Mazzi zaśmiała się cicho, opatulając się ramionami bo robiło się coraz chłodniej, a materiałowy garniak nie chronił dobrze przed zimnem. - Jak nic się nie zmieniło w sobotę o 11 u Betty - na koniec zwróciła się do Mayersa.

- Dobra. - zgodził się bez oporów i skinął do tego głową.

- Ojj… No nie wiem… Szczerze mówiąc to dzisiaj wolałabym spać u siebie. Inaczej znów cały ranek się nie ruszę jak dzisiaj… - Eve trochę się zasępiła i jej energia nieco oklapła gdy mówiła o ramach świata realnego jaki ją wzywał w swoje tryby.

- Bo jesteś leniwą dziwką. - odparła spokojnie gangerka wydmuchując przed siebie gorący dym z papierosa.

- O, tak, to prawda! - dziennikarka roześmiała się znów wracając do wesołego tonu rozbawiona tym zwrotem.

- Zbieramy się - Mazzi rzuciła niedopałek na ziemię i przydeptała butem, bijąc się z myślami. Chyba nie wyszło źle, czyli dobrze? Nie wiedziała co sobie roi, a co zna na pewno. Gniotła peta, rozglądając się po otaczających ją twarzach aż nagle westchnęła ciężko, wpadając na nową głupotę.
- Dziewczyny, spijecie herbatę od chłopaków? Szkoda żeby się zmarnowała skoro byli tacy mili i się o nas zatroszczyli - powiedziała niby niezobowiązująco, wskazując brodą na stróżówkę, a sama ruszyła w drugą stronę, do bryki.
- Chodź - mruknęła przechodząc obok kapitana i trąciła go ramieniem.

- No pewnie. - Eve załapała w czym rzecz i przekazała Lamii kluczyki od samochodu. Same z Diane wróciły do stróżówki aby nasycić dłonie i gardła odrobiną ciepła a kubków. Krótki zaś ruszył za Lamią, zrównał się z nią zanim doszli do samochodu i poczekał aż go otworzy.

Kluczyk wylądował w zamku, skrzypnęły zawiasy i tylne wejście stanęło otworem.
- Wchodź pierwszy - burknęła wskazując kanapę. Przymknęła oczy i wypuściła powoli powietrze - Jeśli chcesz. Jeśli nie, wracaj do koszar… zimno jest.

- Dawaj. - odparł krótko i zanim się wpakował do środka objął ją i pocałował w usta. Najpierw delikatnie ale szybko wzmocnił siłę nacisku a zaraz potem klapnął na tylne siedzenie i pociągnął ją na siebie. Tam już na nią czekał gdy zaczął chciwie całować ją i wodzić dłońmi po jej ubraniu aby nacieszyć się jej kształtami.

Marynarka garsonki wylądowała gdzieś pod ich nogami, tak samo każda kolejna część pospiesznie ściąganej garderoby. Elegancka bluzka, różowa podkoszulka która niegdyś była biała. Sznurek szortów trzasnął, zbyt energicznie rozwiązany. Został saper w dłoni, odrzuciła go, bo potrzebowała rąk. Tak jak Bolt, tak i na na wyścigi obłapiała jego ciało, głaszcząc przyjemnie ciepłą skórę górujących nad nią barków. Na przemian wpijała się w jego usta, to śmiała się jak wariatka. Albo jak dziecko tuż przed otworzeniem prezentu. Tu nie było miejsca na rozterki i wątpliwości, strachy też zniknęły.

- Przez chwilę myślałam, że się nie cieszysz - sapnęła odrywając się od jego ust i uniosła się na kolanach, aby do końca ściągnąć mu spodenki. Swoje też ściągała, z jego pomocą. Pośpiesznie, chaotycznie. byle wydostać z nogawki jedną nogę, więcej nie potrzebowali.

- Nie wiem dlaczego. - wysapał przerywanym oddechem starając się nie zwracać uwagi na chłód który momentalnie zaatakował nagle odkrytą skórę. Mieli mało czasu zanim zaczną trząść się z zimna tak bardzo, że nie będą się już do niczego nadawać. Więc Steve korzystał z każdej chwili. Gdy tylko to stało się możliwe nasadził na siebie byłą sierżant. Jej zaś w dość małej przestrzeni samochodu Eve było dość niewygodnie. On jeszcze jakoś leżał wzdłuż tylnej kanapy chociaż nogi miał wciąż oparte o zasypywany śniegiem asfalt na zewnątrz. Ale ona musiała się mocno nad nim pochylać aby dać radę go ujeżdżać. Ale jakoś mimo tych trudności dawali radę próbując całkiem szybkiego galopu i nie zwracając uwagi na trzeszczenie tapicerki i resorów wozu.

Gdzieś na granicy świadomości kołatało kobiecie, że w podobnych warunkach któreś z nich się przeziębi. Mogli zamknąć drzwi, zmienić pozycję, ale to by wymagało przerwania zabaw, oderwania od siebie - zbyt niewykonalne jak na chwilę obecną. Szaleństwo, na zasypywanym śniegiem parkingu przed jednostką wojskową, pośrodku nocy gdy normalni ludzie spali. Na szczęście oni nie byli normalni.

- Tęskniłam… tak bardzo tęskniłam - sapała mu w rozchylone usta, pojękując za każdym razem kiedy dobijała się do jego bioder. Samochodem trzęsło coraz bardziej, w którejś chwili zawadziła głową o sufit, ale nie odczuła bólu, ledwo to rejestrując. Jego ręce, usta, zapach wdzierający się do mózgu jakby przy użyciu wiertarki i wypierający wszystko inne. Rozgrzany tłok pracujący w jej wnętrzu, przyspieszone oddechy wypełniające metalową puszkę auta. Coraz szybciej, głośniej, bardziej chaotycznie.
- Pieprz mnie… pieprz mnie Steve - dochodząc do szczytu pochyliła się, jęcząc mu chrapliwie do ucha i zaciskając dłonie jedna na dachu drugą na jego ramieniu.

- Tak... - leżący na tylnej kanapie samochodu kapitan nie był zbyt rozmowny. Zajmował się wspomaganiem tego szaleńczego rytmu ze swojej strony. Kontrolował biodra dosiadającej go kobiety. Chłód odciskał swoje piętno. Lamia odczuwała pierwsze dreszcze z tego chłodu. Czy leżący pod nią mężczyzna też to w tych ciemnościach trudno było zgadnąć. Ale nie mógł być jakoś bardziej mrozoodporny od niej. Samochód trząsł się, stukał i skrzypiał od tych zabaw. Aż w końcu Lamia poczuła w sobie ten kulminacyjny moment u mężczyzny. On zaś zajęczał z ulgi gdy wstrząsnęły nim pierwsze dreszcze. Aż wreszcie wszystko uspokoiło się. Jeszcze tylko wyrównać oddech i znów się ubrać zanim zimno stanie się nieznośne. Na razie jedna pociągnął ją do siebie i na siebie więc mogli chłonąc ciepło od siebie nawzajem a przy okazji się znów pocałować. - Zastanawiałem się… co się z tobą stało… - wysapał cicho przeczesując jej włosy swoimi palcami.

- Ze mną? - Mazzi wymamrotała nieprzytomnie, wtulając się w żołnierza i kładąc z ulgą głowę na jego piersi. Po omacku szukała czegokolwiek do okrycia, znalazła swój żakiet i narzuciła na nich. Nie chciała aby kolega z pracy się przeziębił. W końcu kumple z wojska musieli o siebie dbać - Co miało się stać? To nie mnie wysyłają w ten syf na północy, oficjalnie przybili mnie “niezdolna do służby”, jestem wolna… i martwiłam się. Że też zniknąłeś.

- Niee… było spokojnie. Nic mi nie jest. Dawaj trzeba się ubrać bo pizga trochę. - rzeczywiście już obojgiem zaczynały porządnie trząść dreszcze. Steve podniósł się razem z nią i zaczął podnosić ich pośpiesznie porozrzucane po samochodzie ciuchy aby jak najszybciej zdobyć jakąś ochronę przed zimnem. - Nie wiedziałem co z tobą. Musiałem wyjechać rano jak spałaś. Myślałem, że w sobotę się dopiero zobaczymy. Dlatego jak mi przyszli i powiedzieli, że czekasz przed bramą to myślałem, że coś się stało. Nic dobrego pewnie. - tłumaczył gdy stopniowo ubierał się z powrotem w swoje ciuchy.

Saper znieruchomiała, patrząc na niego przez mrok i zacisnęła szczęki. Wyszło dziwnie, fakt. Nie do końca poprawnie, ale pieprzyć to.
- Tak, stało się - odparowała zanim zdążyła pomyśleć, a kiedy zaczęła po prostu mówiła, odpychając myśli że robi największą głupotę tego półrocza jak nie lepiej - Ty się stałeś, siedzisz mi w głowie i nie chcesz z niej wyjść. Pięćdziesiąt razy dziennie łapię się na tym że myślę co u ciebie, czy wszystko w porządku. Jesteś na misji, w koszarach? Żyjesz czy właśnie oberwałeś. Co robisz, o czym myślisz. Czy kurwa chociaż trochę tęsknisz jak ja za tobą. Brakuje mi ciebie, gdy znikasz… tak, robota. Tak to wygląda ogarniam. Po prostu - potrząsnęła głową, zarzucając marynarkę na plecy i biorąc się za spodnie - Lubię cię. Za bardzo… ale mam to gdzieś. Jest… tak jest dobrze - spojrzała na niego znowu - Kiedy jesteś obok, kiedy wiem, że żyjesz. Pewnie znikniesz, każdy kiedyś znika i zostaję sama, ale na razie jest w porządku. Chciałabym… żeby tak było.

- Ja też.... też cię lubię. Teraz chodź, bo wszyscy tu wilka złapiemy. - powiedział wychodząc z samochodu. Pocałował ją jeszcze w usta i ruszył w stronę budki i bramy do koszar zawiązując po drodze sznur od szlafroka bo rzeczywiście na tak lekkie ubranie to było bardzo zimno. Widząc, że koniec tego pożegnania dziewczyny odkleiły się od budki i ruszyły w zbieżnym kierunku machając na do widzenia chłopakom w stróżówce.

Ogarniając się w biegu Mazzi potruchtała za kumplem z wojska, dopinając guziki garsonki byle jak. Ledwo to zrobiła od razu objęła go, pakując mu się pod ramię i tak przeszli ostatnie metry, nim nie zatrzymali się przed bramą.
- Bądź grzeczny, nie szwendaj się po nocy z nieznajomymi, pozdrów chłopaków... leć do środka, bo się przeziębisz kotku. Do soboty... będę czekać. - ćwierkała rozradowana, całując go na pożegnanie, a potem machając ręką gdy przeszedł przez płot. Patrzyła jak znika między budynkami. Śnieg padał coraz gęstszy, ale nie widziała tego. Tak samo jak nie czuła zimna, wpatrzona w ciemność gdzie ostatni raz widziała okryte niebieskim szlafrokiem plecy. Dopiero delikatne potrząsanie za ramię wróciło ją do rzeczywistości. Rozejrzała się półprzytomnie, szczerząc zęby do okolicy po wariacku.
- O... pada. Jak pięknie... - drgnęła, dostrzegając białe płatki sypiące z nieba, kiedy Eve prowadziła ją za rękę do samochodu.

 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline