Parę dni wcześniej.
Morska woda była zimna. Bardzo zimna!
Delamros wypłynął na powierzchnię i gdyby nie potrzeba zaczerpnięcia powietrza, zapewne by krzyknął.
Choć osobiste relacje w ich drużynie były bez zarzutu, nowy punkt widzenia sprawił, że Tanyr posłał za Delamrosem magiczny pocisk. Cóż, pokazali mu i piratom, że byli nie tyle z kurierami potrafiącymi walczyć, ile z grupą najemników o wręcz morderczych zapędach.
Pocisk chybił, ale nie chcąc ryzykować trafienia kolejnym, Delamros zanurkował pod wodę - wystarczyło na chwilę, aż
Maria Osete się oddali. Mężczyzna nie spodziewał się jednak, że tam pod wodą, jego oczom ukaże się... nietypowy widok.
Obecnie.
Spotkali się z Donedem Razorem, a ten napełnił szkatułkę towarem - nikt i nic im w tym nie przeszkodziło.
Owszem, na miejscu były wampirzyce, ale trzy z nich zachowywały się bardzo uprzejmie - szczególnie te czarnowłose, wobec
Zevrana.
Tanyr trzymał się od nich z daleka, a o ile pozostałym z drużyny nowo poznane kobiety z pewnością zapadną w pamięci, on nie omieszkał przyjrzeć się i zapamiętać tej czwartej, która pozostała na uboczu.
Choć Tanyr widział ją tylko siedzącą, śmiało mógł stwierdzić że była to dobrze umięśniona, postawna osoba. Brudna, okopcona sadzą, z burzą zaniedbanych włosów i nieciekawą miną. Mimo iż z pewnością trzymała z pozostałymi wampirzycami, widać było po niej, że nie miała predyspozycji aby przyczynić się do miłego ugoszczenia drużyny w karczmie.
Najważniejsze było jednak to, że pomyślnie wykonali pierwszą połowę powierzonego im zadania! Napełnili szkatułkę i opuścili
Loch bez problemów!
Teraz wystarczyło tylko wrócić z przesyłką na Marię Osete i do biura Edmunda.
* * *
Zaraz po wyjściu z podziemi, całą drużynę uderzyło panujące na powierzchni gorąco. Nie tylko przyzwyczaili się już do chłodu, ale ich pobyt w Lochu trochę zajął, a w tym czasie słońce na zewnątrz coraz bardziej dawało popalić. Była jednak dobra strona tego faktu - z całą pewnością, żaden wampir nigdy nie wyjdzie na takie słońce.
Oczywiście w karczmie byli też inni i to na nich drużyna postanowiła teraz uważać. Ktoś mógł ich bowiem śledzić z wrogimi zamiarami, a ostrożności nigdy za wiele.
- Odwróciłem się przed wyjściem, niby dla pożegnania. Nikt za nami nie wychodził - poinformował Kaelon, któremu panujący na dworze upał zdecydowanie nie odpowiadał.
- Trasę lepiej zachować tę samą, najkrótszą do celu... Idźcie szybciej, tutaj ja najmniej się rzucam w oczy, zostanę w tyle i upewnię się, że nikt nas nie śledzi - powiedział Sher, spoglądając na towarzyszy.
Plan był prosty, ale dobry. Zostawiając więc khajiita nieco na tyłach, ruszyli krętą drogą w stronę alei głównej, rozglądając się uważnie dookoła.
Wszystko zdawało się być w porządku. Idąc śmiało przed siebie, wypatrywali potencjalnych zagrożeń i co jakiś czas odwracali się, aby nawiązać kontakt wzrokowy z pilnującym tyłów Sherem. Wszystko wskazywało na to, że nikt ich nie śledził. Nie było też widać żadnych oznak potencjalnej zasadzki.
Zbliżali się powoli do alei głównej, gdy dostrzegli biegnącego w ich stronę człowieka.
Poznali go! Był to znany im młodzieniec z załogi Mari Osete. Był spocony i zziajany, wybiegł im na spotkanie i to dość daleko od portu.
- Piraci... Brodie.... zakładnik... A kapitan... - gadał bez ładu, łapiąc oddech między słowami.
- Spokojnie. Znalazłeś nas - uspokoił go Zevran.
- I nikt cię nie śledził - dodał Kaelon, wypatrując elfimi oczami potencjalnego pościgu.
- Co się stało? - spytał Tanyr.
Chłopak zebrał się w sobie i spokojnie przedstawił sytuację.
- Przysłał mnie kapitan Cabrera, tamci piraci zjawili się w porcie i pytali o was. Wzięli syna kapitana na zakładnika, ale nie tak jak nas w nocy że związali i posadzili w kącie, jemu to blondi siedzi na kolanach i zajadają owoce. Kapitan prosi aby uniknąć konfrontacji i aby panowie zaokrętowali się jakoś potajemnie - powiedział w pośpiechu.
Sher dołączył do towarzystwa, a jego mina zdradzała, że tyły mieli czyste... czego nie można jednak było powiedzieć o froncie.