Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-07-2019, 21:31   #246
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Pełna obaw o siebie, o Jarvisa, a nawet o Starca, Chaaya przywołała użyczoną przez smoka moc i skupiła się na miejscu do którego chciała trafić.
Wracała do domu. Do siebie. Do rodziny…
Kiedy kobieta otworzyła, mocno zaciśnięte, oczy, wciągnęła chłodne i suche powietrze o ostrym i gryzącym zapachu pyłu. Uliczka w której stała para Smoczych Jeźdźców, pogrążona była w mroku nocy. Tu… w Dholstanie dzień jeszcze nie nastał.

Bardka rozejrzała się na boki, zaciągając się znajomą wonią pustyni, po czym zadarła głowę, by móc podziwiać gwiezdne konstelacje oraz cienki rogalik księżyca na niebie. Po jej policzkach popłynęły łzy szczęścia i ulgi, kiedy dotarło do niej gdzie się znajdowała.
Wróciła. Naprawdę wróciła, ale… wróciła bez niego.
Cienka szpila bólu przeszyła jej serce, na wspomnienie utraconego szczęścia z byłym kochankiem i synkiem. Tawaif skryła twarz w dłoniach i załkała gorzko, kucając na piasku, by po raz kolejny opłakać zmarłych. Wiedziała jednak, że nie mogła się poddawać z powodu dwóch dusz, które - jeśli bogowie pozwolili - być może rozpoczęły swoje kolejne wcielenia.
Ona sama była potrzebna żyjącym.
Jej babcia, jej mama, siostry i bracia, słudzy, niewolnicy oraz mieszkańcy miasta, nawet Nveryioth, Ferragus i Jarvis. Oni wszyscy potrzebowali jej silnej i odważnej.

Dziewczyna otarła łzy i popatrzyła w kierunku czarownika, który był celem i motywacją jej wszelkich poczynań. Uśmiechnęła się na poły przepraszająco i czule, szepcząc ciche - jesteśmy.
Musieli się śpieszyć, by nikt z mieszkańców nie zastał ich w tych strojach. Wprawdzie złotoskóra przebrała się w beżowe sari, które przepasała złotym pasem, ale przywoływacz odcinał się na tle zapylonego krajobrazu niczym biały blok marmuru, wśród granitowych skał.
Zapukali do drzwi kamiennego domku i przez długą chwilę nasłuchiwali w pełnej napięcia ciszy.

Po kilku minutach w górnych okiennicach pojawiły się drobne prześwity światełka. Później na parę uderzeń serca zniknęło, by ponownie się pojawić, ale tym razem na dolnym piętrze. Wejście uchyliło się nieznacznie, ukazując długowłosą, starszą kobietę, trzymającą w dłoni oliwną lampkę.
- Jaka droga was tu przywiodła? - spytała niepewnie w obcym magikowi języku, przyglądając mu się ze strachem.
- Uciekłam memu panu ze złotej klatki i zgubiłam drogę do domu - odpowiedziała starym hasłem Kamala, skupiając na sobie pełne niedowierzania spojrzenie gospodyni.
Drzwi otworzyły się szeroko, a kobieta wyszła na próg rozpościerając szeroko ręce, po czym przytuliła tancerkę wołając - Ćh…Ćhaaya… nie może być, dziecinko, wróciłaś!
Zaprosiła wędrowców do środka, rozpalając kolejne kaganki i ogień w palenisku kuchennym. Mag został przedstawiony jako wierny towarzysz i przyjaciel, przez co uniknął wielu niezręcznych pytań na swój temat. Obie Dholianki przeszły też na mowę wspólną, wypytując się nawzajem o swoje życia.

- Mąż z czterema synami na froncie, Farhad dalej pracuje u twojej rodziny, lecz złe to czasy na taniec i śpiew. Teraz lepiej sprzedają się łzy i śmierć. Ja tu z synowymi dzieci wychowuję i drobną pracą dorabiam, bo jeść co nie mamy, kiedy mężczyźni walczą. Niby żołd dostajemy, ale ryż podrożał, tak samo jak ghee. O tyle dobrze, że przypraw nadal dużo, ale mięsa już nie uraczysz… wszystko dla wojsk przeznaczone. Jak się to wszystko zaczęło, ludzie zaczęli suszyć warzywa, ale i tak wielu z głodu pomarło, a i choroby się pojawiły. Biedota co to z Dholstanu się nie wywodzi… zaczęła uciekać. Tak samo książeta, ale nie rdzenni… tylko te słoiki, co to lgną tylko do wygód i sławy. Tak więc obrzeża nowego miasta zaczynają świecić pustkami, może to i lepiej… mniej gąb do wykarmienia. Szczęście w nieszczęściu, że uchodźców nie mamy, bo te pierdoły nie potrafią nas między wydmami wynaleźć. - Ayush machnęła pomarszczoną ręką, rozrabiając mąkę z wodą, szykując im śniadanie. - Ale… opowiadajcie, skąd przybyliście? Jak wam się udało te piekielne armie ominąć… no i… gdzie jest gienerał?
Sundari pobladła nieco, a może tak tylko wydawało się Jarvisowi, potrząsnęła charakterystycznie głową, markotniejąc. Gospodyni osowiała.
- Mężczyźni tacy są… psubraty jedne, myślą tylko fujarą, nie przejmuj się dziecko… nie przejmuj. Znajdziesz lepszego od niego, a jeśli się tu łachudra pojawi, to już ja z nim porozmawiam, aż mu w brodę pójdzie, zobaczysz - pocieszyła kurtyzanę, opacznie odbierając jej smutek. Chaai było to na rękę, bo i nie chciała rozwiewać nadziei na rychłą pomoc, jaką wielu zapewnie pokładało w Ranveerze. Co prawda bolały ją oszczercze słowa, ale musiała po prostu zacisnąć mocniej zęby.
Jej kochanek siedział cicho i tylko opierał się plecami o ścianę, przyglądając się obu kobietom. Był tu obcy, a przykład Godivy z weseliska uczył raczej milczenia, niż gadatliwości.

- Mamy też nowego sułtana. Stary w końcu zemarł i spokój wreszcie, bo wydziwiał strasznie - kontynuowała mieszczanka, piekąc placuszki na ogniu.
- Syn w końcu się doczekał swojego? - spytała bardka, siedząc w kucki nad ogniem.
- A co ty. Gdy ojciec zmarł, syna zabili, na tronie siedzi teraz wnuk stryja ciotki siostry Hasitów. Mis’idJaya.
- Przecież to nie człowiek! - obruszyła się tawaif, podskakując na palcach, rozmówczyni zrobiła kwaśną minę i potrząsnęła charakterystycznie głową. - Co by nie mówić… wziął za mordy te wszystkie stare pierdy i powymieniał je na lepsze modele. Wezyrem jest teraz Nimaraghu, a najwyższym klerystem Prosenjit, w wojsku mało się zmieniło bo po Huseynie generałem został jego syn Tushar.
- A… Malhari? Nadal u nas stacjonują? - Chaaya skubnęła loczek swoich włosów.
- Siedzą na froncie lub szukają ciebie… mocno im nadepnęłaś na odcisk, lepiej uważaj na siebie. - Aush nałożyła na metalową tacę kolejne chlebki, które smarowała tłuszczem. Dziewczyna przygryzła dolną wargę, bijąc się z myślami, po czym dopytała.
- Kto teraz dowodzi?
- Oficjalnie gienerałem jest teraz Karthikeyan, ale to jeszcze dziecko… ile on ma pór suchych? Ze trzydzieści cztery… No ale starsi pomarli, a Ranveer… nie wrócił.
~ Co to znaczy że sułtan nie jest człowiekiem? ~ zaciekawił się telepatycznie mag.
~ Jest spokrewniony z istotami powietrza. Zerrikan słynie z Ifrytów, ale Dholstan z Sylphów… choć uraczysz tutaj wiele ras. Nagaji, Vishkanya, Suli, Aasimary… nawet Shabti i Kasatha… są to jednak mniejszości i mieszkają w nowym mieście, tu gdzie jesteśmy jest stare miasto… zamieszkane przez rdzennych Dholianów czyli ludzi ~ wyjaśniła złotoskóra, spoglądając ukradkiem w jego kierunku.
~ Kiedyś… opowiem ci odmieńcach jakich ja spotkałem. Jeśli będziesz zainteresowana ~ zaproponował czarownik, uśmiechając się lekko i zerkając w dal przez okno. Co by gospodyni nie wpadła na pomysł, iż ten uśmiech był dla tancerki przeznaczony.

Smoczy Jeźdźcy dostali herbaty i skromne śniadanie, którego nie wypadało im odmówić. Za okiennicami powoli budziło się miejskie życie. Kilka kur zapiało, jakaś krowa zamuczała. Ludzie na piętrze zaczęli się kręcić i szykować do zejścia na dół, toteż Kamala poprosiła o jakieś męskie ubrania, które pozwoliłyby Jarvisowi wtopić się w tłum.
Dopiero gdy się mężczyzna przebierał, dotarło do niego, dlaczego jego kochanka upierała się na “oryginały”. Żadna magia nie byłaby w stanie oddać faktury, spalonej słońcem i piachem, tkaniny. Przywoływacz po prostu nigdy z czymś takim nie miał do czynienia i nie potrafiłby sobie tego wyobrazić po samym opisie.
Następnie Sundari wręczyła zaskoczonej kobiecie pięćdziesiąt sztuk elfich, złotych monet i spytała się, czy klapa jest otwarta.
Była… więc panna złapała partnera za rękę i pociągnęła go po stromych schodach na pięterko. Zdziwione synowe zaczęły piszczeć i chować piękne, bujne włosy pod welonami, aż małe dzieci zanosiły się śmiechem.
Weszli po drabince do klapy w suficie, która prowadziła na płaski dach. Słońce dopiero co wschodziło, ale już paliło i grzało, o oślepianiu nie wspominając. Przed Jeźdźcami roztoczyła się piękna panorama miasta, które ciągnęło się w każdym kierunku, aż po horyzont.

[media]https://i.pinimg.com/564x/d0/64/fb/d064fb78c63c7ab98cc035eae74f3827.jpg[/media]

Dholstan był niewyobrażalnie ogromny i chaotyczny, niemal nie do przejścia uliczkami, ale tu z pomocą przychodziły dachy ciasno upchanych chałupek.
- Będziemy skakać, mam nadzieję, że się nie połamiesz - odparła zawadiacko Chaaya, wyraźnie szczęśliwa w tym miejscu.
- Dam sobie radę - mruknął jej ukochany, lecz nie brzmiało to zbyt pewnie. Choć jego pierścień pewnie uchroniłby go przed upadkiem.
Kurtyzana wskazała palcem na odległy budynek, połowicznie ukryty za murem. Kopuła jego dachu była zrobiona z polerowanego złota, które teraz odbiajło promienie słoneczne, co nadawało iluzji, iż złoto było płynne i lejące się niczym wodospad.
- Zamek Sułtana, centrum miasta - odparła przesuwając paluszkiem w powietrzu w kierunku długiej i nieco pijanej wieży - Najwyższa Biblioteka, o… a tam jest świątynia unosząca się w powietrzu, zrobiona jest z białego marmuru toteż z tej odległości ciężko ją dostrzec i Wieża Wielkiej Magii. Mój dom jest za Zamkiem. Chodź. - Przeskoczyła z dachu na dach, choć w zasadzie odstęp między budynkami był na wielkość kroku. - Czeka nas spora wędrówka. Chciałbyś coś zobaczyć z bliska?
- Może najwyższą Bibliotekę i Wieżę Wielkiej Magii, acz… może nie, aż tak blisko - odparł Jarvis, przeskakując za nią wyraźnie bardziej niezdarny.
- W takim razie chodźmy na wschód do Wieży, a wracając, gdy wstąpimy na al bazaar, zajrzymy do biblioteki, gdyż jest ona otwarta dla wszystkich, trzeba tylko opłacić wejście, ale nie jest to wysoka kwota - zaproponowała bardka, wybierając jak najłatwiejszą drogę pomiędzy dachami, tak by ich przeprawa niczym się nie różniła od marszu w górzystym lasku.
I dobrze czyniła, bo choć czarownik jako tako sobie radził, to sarenką nie był.
- Jakoś ci przeszedł lęk wysokości - wtrącił, bo u niego się chyba pojawił. Miał trochę trudności z nadążaniem za narzeczoną. Z drugiej strony… to nie było La Rasquelle, tu ona była na swoim.
- Przecież tu nie jest wysoko, góra pięć metrów - zbyła go panna bujająca się na krawędzi dachu. Ognista kula była coraz wyżej na nieboskłonie i chłodne dotychczas powietrze… z jakiegoś powodu nagle zamieniło się w prawdziwy ogień, wysuszając płuca obu kochankom.
Kamala rozkaszlała się głośno, zakrywając nos i usta rąbkiem sari.
- Ciekawy macie klimat. Masz karafkę ze sobą? - spytał mężczyzna czyniąc podobnie, gdy zrównał się z nią.
- Niehe… - Zakrztusiła się Dholianka, mało nie tracąc równowagi. Przeskoczyła na kolejny dom, wciąż walcząc o oddech, ale z minuty na minutę, było tylko coraz gorzej.
Mag nigdy wcześniej nie miał do czynienia z tak szybkim skokiem temperatury, nie wspominając o tym, że słowo “upał” słabo odzwierciedlało aurę tego miasta, a był to dopiero świt.
~ Nvery ma u siebie w pokoju… pośpiesz się, musimy zdążyć przed porannymi modłami, inaczej padniemy z wycieńczenia ~ ponagliła go w myślach Chaaya, przyspieszając kroku.

Maszerowali w milczeniu, bo i gardła wyschły im na wiór. Poza tym… słowa nie potrafiły opisać miejsca w którym teraz byli. Sundari wybierała łatwe przejścia, tak by ciągle znajdowali się “nad” miastem, dzięki czemu nie tak trudno było zgubić drogę do celu.
Dholstan w niczym nie ustępował La Rasquelle i innym miastom, jeśli chodziło o różnorodność infrastruktury. Biedota spotyakła się z bogactwem, tradycja z nowoczesnością. Jedynym wyjątkiem był brak dróg. Tu domy rosły tam gdzie chciały i jak chciały, a spacerujący między nimi, musieli sami wymyśleć sposób, by móc się przemieszczać, bo wszak nie wszyscy mogli hasać jak antylopy i skakać po dachach.

W końcu para Smoczych Jeźdźców dotarła do szerokiej i strzelistej wieży, bez okien, bez wejścia, bez schodów, bez mieszkańców (chyba)… w sumie… to była bez niczego. Nawet ściany, zrobione z brązowo-czerwonego kamienia, wydawały się być jakieś takie… bez cegieł, jakby ktoś postawił pionek do szachów i powiększył go do kolosalnych rozmiarów.
Tu wmieszali się już w spory tłum mieszkańców, którzy spieszyli do swoich prac, zupełnie nie zwracając na nich uwagi. Jarvis trzymał się tuż za bardką, pozwalając jej prowadzić. Rozglądał się ciekawsko, lecz nie pozwalał sobie na uśpienie czujności. Trochę żałował, że nie przyzwał Gozreha. Dodatkowa para oczu by się przydała.
~ To tu? ~ zapytał cicho. ~ Wygląda interesująco.
~ Taaaa… Wieża Wielkiej Magii, ale jak tam wejść to nie wiem, nawet nie wiem czy jest coś w środku. Niemniej to tu podobno mieszka wezyr i to tu mają się rzekomo uczyć sztuki magicznej wszyscy czarodzieje oraz ci… naturaliści, ludzie z naturalnym darem do magii. ~ Tawaif wydawała się być zła, że nigdy nie pozna tajemnicy tego miejsca. Chwilę postała, wpatrując się w budynek jakby miała nadzieję, że przejrzy przez mur. Jak się okazało… nie tylko ona wyzywała wieżę na “pojedynek”. Czarownik dostrzegł “obcych” - czyli nie złotoskórych ludzi, którzy również świdrowali spojrzeniem czerwony kamień.
~ Z tego co słyszałem, bycie uczniem maga wymaga dużej ilości mycia podłóg, szorowania fiolek i podobnych temu czynności. Uczeń maga to przede wszystkim darmowa siła robocza ~ zażartował, przyglądając się temu miejscu i rozmyślając czy by zdołał znaleźć klucz do tego miejsca. ~ Chodźmy, zanim i my zaczniemy przyciągać uwagę.
Kobieta westchnęła smętnie, który to już raz, oddając zwycięstwo tajemniczej wieży i ruszyła zygzakiem pomiędzy zabudowaniami.
Trzymała się blisko muru z pomarańczowego piaskowca, wysokiego na trzy metry i okalającego złoty pałac sułtana. Było tu ciszej i spokojniej, może z racji bliskiej odległości majestatu, a może większej ilości wojskowych? Tak czy siak, nikt im wędrówki nie zakłócał, choć raz ktoś wyrzucił kota za okno, który niemal spadł przywoływaczowi na głowę.

W końcu dotarli do dziwnie niepokojącego muru, kojarzącego się z warownią.
Tancerka zatrzymała się w cieniu, przyglądając się z trwogą, ale i dojmującą miłością, znajomym wieżyczkom i kolorowo ubranym strażnikom, dzielnie patrolującym ulicę z góry.
~ To tu, to tu… to Pawi Taras.
Nie no… ogółem, wszystko pięknie i ładnie… tylko jak ona wyobrażała tam sobie wejść?
~ Chcesz się tam udać teraz? ~ Jarvis zdawał sobie sprawę jak jemu ciężko byłoby się tam dostać. Niemniej przypuszczał, że bardka zna to miejsce jak własną kieszeń i wie o tajnych przejściach i ukrytych furtkach.
~ A kiedy? ~ zdziwiła się dziewczyna, nie odrywając spojrzenia o ogromnej, pancernej bramy, pokrytej magicznymi glifami. ~ Musimy się skryć przed słońcem zanim wejdzie w zenit, bo bez ochrony na wysokie temperatury, możemy zasłabnąć.
~ Prowadź więc moja śliczna ~ odparł czule Jeździec i tancerka ruszyła w głąb alejki, oddalając się nieco od samego muru.
Kiedy przeciskali się wąskimi ścieżkami, magik dostrzegł, że miasta nie zamieszkiwały tylko humanoidy. Drobne skorpioniki czmychały spod ich stóp, chowając się w szczelinach między murami. Wielkie pająki o niespotykanie długich odnóżach, wyskakiwały z kryjówek za każdym razem gdy wyczuły drżenie piasku wokół swojego gniazda. Były też jaszczurki.
Małe wspinały się po pionowych ścianach budynków, a duże… cóż. Jeśli nie byczyły się na słońcu, to… śledziły ludzi niczym stada bezpańskich psów, licząc na to, że ktoś rzuci im skórkę po melonie, albo kawałek kostki. Jedna szczególnie upodobała sobie czarownika, a raczej zwisającą nitkę u jego szarawarów i co jakiś czas próbowała capnąć i rozpruć tkaninę.

Kamala zaprowadziła ich do zaułka z którego było wejście do strzelistego minaretu, nieco starego i trochę zdewastowanego zębem czasu.
~ Tu na mnie poczekasz, na tyłach jest przejście… ale zanim tam pójdę trzeba ci kupić dwa kokosy. Zaczekaj tu ~ poleciła i nie czekając na odpowiedź wybiegła na drogę, po czym wmieszała się w tłum.
Mężczyzna wybrał na “kryjówkę” najbardziej zacienioną część zaułka i wykonał kilka gestów i symboli, przywołując na pomoc swojego eidolona.
Gozreh, po wyłonieniu z pieczęci, rozejrzał się nieco zaskoczony otoczeniem, ale nie zdziwiony. Kocur nigdy nie okazywał tego uczucia, byłoby to poniżej jego kociej godności.
- Co to za piekielne miejsce? Czemu tu jest tak gorąoe. Czy to Dziewięć Piekieł? Jeśli tak to wybrałeś najgorszą z warstw - zaczął narzekać, drapiąc się macką za uchem.
- I jeszcze te słońce. Jak istota cienia ma się ukrywać w jasnym słońcu?
- Jesteśmy w rodzinnych stronach Chaai - wyjaśnił przywoływacz nawykły do narzekań swojego eidolona.
- Jak uroczo. Czy odwiedzimy nogę mojej narzeczonej jak sobie jakąś kotkę owinę wokół macki? - stwierdził sarkastycznie czworonóg. - Mam jakąś misję do wykonania?
- Jeszcze nie. Ale wolę cię mieć pod ręką - odparł Jarvis.
- Jakże się cieszę. - Kocur wręcz “promieniował zachwytem”.

Tymczasem Sundari wróciła z dwoma dorodnymi i włochatymi kokosami. Mało nie zdeptała ciekawskiej jaszczurki, która nie bardzo chciała zbliżać się do swojej ofiary w obecności większego drapieżnika.
~ Chodź ze mną na tył, pokażę ci przejście ~ rzekła za pomocą telepatii, starając się udawać, że nie widzi nieproszonego cieniogościa.
~ Idę. Idę.
Jarvis podążył za nią, a Gozreh za Jarvisem. Niczym jego cień w cieniu. Sarkastyczny i ironiczny zarazem. Jak zwykle.
Wieża stała w bliskim kontakcie z murem odgradzającym Pawi Taras od reszty miasta. Na tyle bliskim, że czarownik, miał wrażenie, że zaraz się w przesmyku zaklinuje, a sprawy nie ułatwiały dwa kokosy, które kobieta rzuciła mu pod nogi, na rzecz… głaskania cegieł.
~ Nie przestrasz się tylko i nie daj sprowokować. Malik potrafi być bardzo pyskaty ~ ostrzegła go w tej samej chwili w której pojawiły się wielkie czerwone i krwiożercze oczy usadowione i wtopione w murze, który pieściła.
Po chwili pojawiła się też paszcza wielka jak połowa gondoli, o ostrych, szpiczastych zebiskach i długim, zaślinionym, fioletowym języku.
- Chaaya wróciła, Malik bardzo tęsknił, nikt tak Malika nie głaskał jak Chaaya - przywitał się mimik, mrużąc ślepia z przyjemności. Zaczął nawet mruczeć.
~ Zaczynam być zazdrosny ~ mruknął telepatycznie poły groźnie i poły żartobliwie jej kochanek. Nie wydawał się szczególnie przerażony. A i na Gozrehu to nie robiło wrażenie, ale na nim akurat nic nie robiło wrażenie z zasady.
Kurtyzana uśmiechnęła się, spoglądając wymownie na maga. Potwór dopiero teraz zwrócił uwagę na jeszcze jedną osobę.
- Przyprowadziłaś mi jeść? Jeeeśśśćć? - wychrypiał stwór wyciągając lepki ozor w kierunku twarzy mężczyzny. - Mięsssko, świeże mięskooo
- Obawiam się Maliku, że jest zbyt chudy, byś się nim najadł… poza tym jest mi do czegoś potrzebny - odparła wymijająco bardka i ozor cofnął się kapiąc lepką śliną po otoczeniu. - Poza tym… jestem pewna, że Laboni pilnuje twojej diety, urosłeś nieco od naszego ostatniego spotkania.
- Diety sriety - burknął mimik, zwężając oczy w szparki. - Laboni nie jest taka fajna jak Chaaya. Chaaya dawać mi dobrych niewolników. Smacznych. Mięciutkich. Mniam, mniam. Laboni daje mało mięsa… i zero kokosów. ZERO - poskarżył się stwór.
~ To jest ten moment, byś przekupił go kokosami, w razie potrzeby pozwoli cie przejść przez szczelinę, którą maskuje ~ wtrąciła cicho tawaif.
Jarvis pokazał mu co ma, pod nogami.
- Chcesz? - zapytał cicho. Malik zgarnął owoce językiem i zmiażdżył je w swoich szczękach.
- Mmm… dobre kokosy, dobre… ty się nadawać na niewolnika dla Chaai, wiedzieć co smaczne. Wybrać najlepsze - pochwalił go potwór i… tak trochę jakby zmalał lub przesunął się, bo w murze zrobił się prześwit, nie za duży, ale wystarczający, by człowiek mógł przejść.
- Dziękuję - mruknął czarownik i poczekał, aż ona przejdzie.

Kurtyzana przecisnęła się na drugą stronę, ale chwilę jeszcze stała przyglądając się po raz ostatni ukochanemu.
- Nie przegraj wszystkich pieniędzy, nie wdawaj się w bójki, pij dużo herbaty lub jedz soczyste owoce, dobrze?
- Nie jestem zwolennikiem hazardu. Zostanę przy herbacie i owocach - odparł, a Gozreh przetłumaczył. - Ma pecha w kościach, nie umie blefować w kartach. Jest beznadziejnym hazardzistą.
- Z takim pomocnikiem u swego boku to nic dziwnego… - stwierdziła bardka, po czym posłała ostatnie zatroskane spojrzenie Jarvisowi. Mimik po chwili przesunął się i wtopił w otoczenie. Jedynie stróżki gęstej śliny zdradzały, że jeszcze chwilę temu była tu jakaś “paszcza”.
~ Jarvisie… jesteś pewien, że sobie poradzisz? Może jednak powinnam ukryć cię gdzieś na terenie zamtuza? ~ Złotoskóra nie potrafiła się ruszyć. Była praktycznie w domu, wystarczyło odwrócić się i pobiec do mamy i babci i sióstr i braci… a jednak tkwiła pod murem.
~ Mam jeszcze swoją magię, poza tym nie chciałbym narażać cię na kłopoty. Posłałbym z tobą Gozreha, gdybym mógł ~ odparł czule jej narzeczony.
~ To duży teren… a co jeśli zniknie? ~ Kamala nie była za wielką fanką eidolona, ale zbyt mocno przywiązana była do przywoływacza, by go teraz opuścić. Kot jej kochankiem nie był, ale jego częścią już owszem.
~ Wiem, dlatego został przy mnie. ~ I jemu przeszło to przez myśl.
~ Niedługo wrócę, obiecuję. ~ Sundari poczuła, że się zaraz ropłacze, więc postanowiła wziąć nogi za pas. Co jak co, ale wszelkiego rodzaju uniki i ucieczki opanowała do perfekcji, czego sam Starzec był przykładem.
~ Nie przesadzaj z tym płakaniem. Przecież nie opuszczasz go na zawsze ~ mruknął ów stary gad, który już zdążył wygodnie usadowić się w jaźni dziewczyny.

Tawaif biegła niczym łania po dobrze znanym terenie swojej posiadłości. Nie została zauważona od razu, co przyjęła z lekkim zdziwieniem i zmartwieniem. Celowo unikała otwartych przestrzeni, ale nie mogła ich w pełni uniknąć i w końcu nieliczni strażnicy z murów, zaczęli krzyczeć i wołać swoich kolegów z wież strażniczych. Natychmiast rozległy się donośne odgłosy rogów, pomieszane z panicznym pianiem pawi, które nie nawykły do zbrojnych odgłosów i rykiem wielkich kotów, którym przerwano leniwą drzemkę.
Okoliczni mieszkańcy miasta, zatrzymali się zaciekawieni tym co działo się w Pawim Tarasie. Czarownik, który ulokował się w zacisznym kącie tawerny z niepokojem nasłuchiwał obcych słów i poruszenia jakie wywołały one wśród tutejszych bywalców. Kilku mężczyzn wpadło nawet do środka, krzycząc coś i pokazując palcami za siebie. Natychmiast posypały się złote monety i liczna gromada rozemocjonowanych gapiów zaczęła wspinać się po schodach w górę starego minaretu.
Jarvis pamiętał słowa kochanki. Z wyższych pięter budynku, można było zobaczyć ogrody za murem. Czyżby więc Chaaya stała się nowym zakładem dla hazardzistów?

Tancerka nie miała problemu z jednym… dwoma… trzema strażnikami. W przeciwieństwie do nich, nie była obciążona zbroją, ni bronią, a wnikliwa znajomość terenu dodatkowo działała na jej korzyść. Problem pojawił się gdy do trójki wojowników dołączyła kolejna trójka, która w dodatku zaczęła do niej… strzelać.
Pierzaste strzały, świstały między girlandami kwiecia i drzew, na razie w pełni osłaniające zwinną lisiczkę, która powoli nie miała już dokąd uciekać.
Starzec poczuł jak jego naczynie się z tego… cieszy, a czysta, świetlista energia przepływa przez jej ciało jak podczas miłosnych uniesień z przywoływaczem.
„Patrz Starcze! Patrz!” wołała radośnie Deewani. „Bawią się z nami! Bawią!”

Cóż… dla smoka nie wyglądało to jak zabawa, a czysta chęć mordu, no ale ludzie są dziwni, więc może lepiej było nie wnikać w szczegóły.
~ Chcą nas złapać ~ burknął gad, któremu uciekanie niespecjalnie się podobało. Powinni tu wejść główną bramą, niszcząc każdego kto im się sprzeciwi. Chowanie i ucieczka… to domena słabych. A on nie chciał być postrzegany jako słaby.
„Skręć w lewo pod złotokapa” poleciła jedna z masek, a druga dokończyła myśl „wejdź na drzewo.”
„Z drzewa przeskocz na murek altanki” radziła Umrao. Nawet Nimfetka zabrała głos. „Przejdź ocienioną stroną i wejdź na dach.”
W pewnym momencie granice między emanacjami zatarły się, różnice wyblakły, głosy zjednoliciły się i scaliły i Kamala nie myślała już jako Seesha czy Jodha lub nawet Laboni, zupełnie jakby rozsypana układanka w końcu znalazła sposób na poskładanie się w całość.
Sundari była na powrót sobą. Była odważną, krewką kobietą o dobrym i łagodnym sercu; czułym na piękno, pełnym pasji do życia, sztuki, miłości; ciekawą świata, historii, innych ludzi, jak i smaków. Była dumna i o silnym kręgosłupie moralnym (choć mocno nacechowanym Janusem), a jej wiara w dobrą i złą karmę była niezachwiana i nadal konserwatywna. Pomimo tego, jej stopy twardo stąpały po ziemi, choć głowa nie przestawała krążyć wśród chmur. I w tej jednej chwili, czuła się silna. Czuła się naczyniem mogącym udźwignąć duszę smoka.

Następni strażnicy dołączyli do pościgu, próbując odgrodzić bardce drogę i zagonić ją w kozi róg. Może gdyby polowali na jelenie to taka taktyka by się sprawdziła, ale kurtyzana choć z pewnością delikatna jak łania, była sprytna niczym fennek i zajadła jak skorpion, nie wspominając, że zupełnie nieprzewidywalna jak kobrzyca.
Robiła uniki, myliła kierunki, atakowała i zaskakiwała pomysłami do tego stopnia, że ciężko było określić, po co w ogóle się tu zjawiła - bo chyba nie po to by się utopić w fontannie lub wspinać się po winorośli na ścianie.
Chaaya dążyła jednak do tajnego przejścia, które pozwoli jej podróżować między ścianami głównego pałacyku. Plątanina korytarzy, oraz ciasnota z pewnością udaremniłaby pościg, niestety… dziewczyna zapomniała o pewnym szczególe. Pewnym bardzo, bardzo ważnym… szczególe.
Była uczennicą Farhada, a Farhad był tu naczelnikiem i piekielnie dobrze znał się na ludziach, a już zwłaszcza na pewnej małej łobuzicy z którą były tylko same problemy. Toteż gdy „świętująca” swe zwycięstwo złotoskóra szybowała wprost do kryjówki, nie zwracając na krzyki ani ostrzał, padła jak długa zarywając twarzą w ziemię, gdy podstępna stopa wysunęła się zza winkla, podcinając wszelkie jej marzenia na chwalebne i bohaterskie dotarcie do domu.
- Nawet nie próbuj się podnosić bo przebije ci kark włócznią - odparł oschły, męski głos, nie pierwszej już młodości wojaka.
Tancereczka zwijała się w bólu bo poważnie obtłukła sobie kolana i łokcie, nie wspominając o brodzie. Przechyliła głowę na bok, spoglądając nienawistnie, załzawionymi ślepkami na osłupiałego mężczyznę i… pokazała mu język.
Może innym razem jej się uda. Może…

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline