Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-07-2019, 20:33   #248
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Gorąco było, parno… irytująco. Czarownikowi coraz trudniej było zachować spokój. Kamala za długo tam przebywała. Czy wszystko było dobrze? Czy może powinien tam się dostać?
Ale czy wypadało wkradać sie do posiadłości narzeczonej? Czy nie narobi jej kłopotu?
Te wszystkie pytania kotłowały się w nim coraz bardziej. I jeszcze ten żar.
Piekielny żar z nieba. Mężczyzna postanowił schłodzić swoją głowę i myśli, zimnym alkoholem… zanim zrobi coś głupiego. Skorpion załopotał skrzydełkami, wzbijając się w powietrze i ostatecznie opuszczając wygodny kamień, który z jakiegoś powodu się poruszał. Jarvis instynktownie obejrzał się za insektem, który z wysiłkiem unosił się coraz wyżej i wyżej, aż pod sklepienie, gdzie pasło się co najmniej ze sto mu podobnych, choć zapewne śpiących twardym snem, bo słabo się poruszających.
Miał szczęście, że postanowił nie ruszać delikwenta, bo kto wie jakby się to całe spotkanie skończyło? Może Sundari nie miałaby już do kogo wracać?

Ostrożnie ruszył schodami na parter, co zajęło mu dość sporo czasu, gdyż wpierw został oślepiony zejściem z palącego słońca w cień pomieszczenia, a później powoli przebierał nogami, by nie potknąć się na cholernych stopniach, kręcących się, aż do zawrotów głowy.
Na drugim piętrze został zaalarmowany, przez swojego eidolona.
Kocur poinformował o tym co się działo. Tutejszy strażnik wywalał wszystkich na zewnątrz i wieża najprawdopodobniej była otoczona. Magikowi to się nie spodobało.
Przywołał stwora do siebie, by razem z nim uciec z tego miejsca. Drogą lotniczą z tarasu, bo na nim będąc, przyzwał latającą bestię, tak jak to uczynił w La Rasquelle. Niestety ta skończyła jako shish-kebab, zanim Jarvis ją zdołał porządnie dosiąść. Nawet nie mogła nikogo zabić spadając, bo rozproszyła się w powietrzu. Pozostał więc plan B1, pospieszne odwołanie Gozreha i wypicie eliksiru gazowej przemiany. Szóstka strażników przy wejściu do domu hazardowego naradzała się cicho, po czym prędko oddaliła, puszczając mężczyzn wolno.
Czwórka strzelców z murów obronnych Pawiego Tarasu, dość szybko straciła obłoczek pary z oczu, toteż opuściła łuki i posłała z zawiadomieniem o przestępcy na wolności do swoich przełożonych.

Przywoływacz postanowił się gdzieś ukryć i przeczekać sprawę, ale gdy tak leciał nad ogrodami rodzinnego domu Chaai, usłyszał dźwięki rogów, które rozbrzmiewały z jednego punktu do drugiego, aż w końcu opanowały całe miasto. Nie wróżyło to zbyt dobrze dla niego, bo zapewne nie trudno było strażnikom otrzymać jego rysopis.
Dlatego postanowił się ukryć pod przysłowiową latarnią, bo na terenie ogrodów Tarasu. Przy czym, w przeciwieństwie do pozostałych łotrzyków, on nie zamierzał się przekradać dalej, tylko ukryć w cieniu murów i połączyć się telepatycznie z jedną z mieszkanek.
Przeleciał nad ogrodem, okrążając kilka budyneczków i basen, zanim nie zbliżył się do balkonu na którym wytwornie ubrane kobiety, śmiały się i rozmawiały, najwyraźniej coś świętując. Żadna nie była jednak jego kochanką, choć gdy podleciał bliżej wejścia do wnętrz pałacyku, poczuł delikatną więź.
Dziewczyna była zmęczona, jeśli nie wykończona, ale na jego obecność wyraźnie się ożywiła i zarazem zaniepokoiła.
~ Trochę narobiłem kłopotów ~ potwierdził jej podejrzenia. ~ A jak tobie idzie?
~ Tylko mi nie mów… że przegrałeś z tymi tetrykami… ~ Zaśmiała się cicho, po czym znowu jakoś tak oklapła. ~ W porządku… wszyscy się cieszą, że wróciłam, że nie miałam im serca powiedzieć… no wiesz.
~ Że musisz je opuścić, dla ich dobra? ~ zapytał ciepło czarownik i dodał. ~ Ja nie grałem. Gozreh grał, ale nie wiem, czy powie prawdę gdy go się spyta.
~ Aćha… a ty… nikt cie nie zauważył? ~ Jarvis, aż widział w wyobraźni jak tancerka marszczy lekko czoło i zwęża oczy, gdy próbuje przejrzeć czyjeś niecne plany.
~ Na razie jestem dymkiem na wietrze, a potem… ukryję się pod płaszczykiem niewidzialności. Jeśli będę trzymał się przy samym murze, to powinienem pozostać niezauważony ~ wyjaśnił ukochany.
~ Jarvisie… ~ zaczęła groźnie kurtyzana. ~ Na zewnątrz zaraz nie da się wytrzymać, do tego strażnicy są wyraźnie czymś pobudzeni. Farhad siedzi mi pod drzwiami i chyba zapuścił tam już korzenie. Jeśli się nie upieczesz, to prędzej czy później cię znajdą tak jak i mnie znaleźli, choć szybko wmieszałam się w listowie…
~ Jest w okolicy jakaś kryjówka podziemna? ~ zapytał ją. ~ Albo wysoko w wieży?
~ Jarvisie… ~ Kobieta zaczynała być nieco poirytowana. ~ TU nie jest bezpiecznie dla białego mężczyzny, w Domu hazardu było i tam cię zostawiłam. Prosiłam cię byś nie wpadł w kłopoty, a ty i tak w nie wpadłeś i jeszcze przyszedłeś TUTAJ! A żeby cię tak złapali i wytłukli ci z tej głowy wszelkie durne pomysły!
~ To się może zdarzyć. Dobrze. Opuszczę przynajmniej rejony Tarasu ~ odparł mag skruszonym tonem.
~ NIE! ~ od razu zaprotestowała Chaaya. ~ Nie poradzisz sobie beze mnie ~ stwierdziła zatroskana i przesłała klarowną mapę w postaci myśli. ~ Jestem w tym pomieszczeniu, chodź do mnie. Jeśli mamy zginąć to razem.
~ Nie tak łatwo mnie zabić. A ciebie nie dam ~ obruszył się przywoływacz, podążając zgodnie z jej wskazówkami. Budynek z daleka robił wrażenie, ale dopiero z bliska można było podziwiać kunszt jego wykończenia.

We wskazanym miejscu skręcił pod dach, gdzie ciągnął się korytarz i mijając wielkie drzwi, niczym wrota, jedne za drugim w końcu dotarł do tych, które pilnował samotny mężczyzna.
Prawdopodobnie to był właśnie ten Farhad, przez którego przegrał zakład, a u którego rodziny został rankiem ugoszczony.
Wojownik nie był już pierwszej młodości i niechybnie chylił się ku spoczynkowi w swoim zawodzie, niemniej jego umięśnione ciało oraz liczne blizny, na ogorzałej słońcem skórze, robiły wrażenie. To nie był byle ktoś.
Jarvis wleciał przez dziurkę od klucza, niebezpiecznie blisko mijając dłoń, która dzierżyła dziwną, złotą włócznię o ząbkowanym, w małe haczyki, grocie i wleciał do ciemnego i ogromnego pokoju, na którego końcu siedziała Kamala, przebrana w świeże i bardziej odpowiadające jej statusowi ubranie. Sundari opierała głowę o szafkę i zajadała się zielonymi winogronami, próbując osłodzić swoje smutki i rozterki. Najwyraźniej nie była świadoma, że ukochany jest obok niej i jeszcze w formie mgiełki, ukrył się za nią.
~ Ładnie tu. Ale ty i tak jesteś śliczniejsza od wszystkich skarbów. I dlatego zamierzam cię wykraść. ~ Przekazywał na poły butnym, na poły żartobliwym tonem. ~ Co uzgodniono w twojej sprawie?
~ W jakim sensie? Nie rozmawiałam jeszcze z babcią na ten temat. Tylko tyle, że wróciłam się z nimi spotkać i, że Ranveer nie żyje i nie wiem gdzie są jego artefakty, ani kto mógłby być w ich posiadaniu, więc… no… Chyba wyprawiają jakaś małą ucztę. Pewnie myślą, że tu zostanę, powiję córkę, która będzie moją następczynią i czasy ich świetności wrócą. Oczywiśnie… najpierw trzeba wygrać wojnę ~ burknęła znudzona tawaif.
~ Powinnaś im powiedzieć. Starzec powinien im powiedzieć, że jeśli tu zostaniesz to ją przegrają na pewno. Demon, który włada jego ciałem, musi go odzyskać i rzuci wszystkie siły jakie ma… choćby miał przegrać na innych frontach ~ odparł telepatycznie i smutnie magik.
~ Przecież wiem… ale to nie takie proste… ~ stwierdziła z poczuciem winy bardka. Skuliła się przytłoczona poczuciem odpowiedzialności.
~ Kamalo. Nie miałem rodziny, więc nie potrafię postawić się na twoim miejscu, ale straciłem wystarczająco wiele bliskich mi osób, by nie chcieć tego przeżywać ponownie. Nie jesteś sama, masz mnie, masz Starca… masz w sobie siłę, by postawić na swoim. Wierz mi ~ odparł czule jej kochanek.
~ Przestań do mnie gadać, bo to mi nie pomaga!
Rozgniewana dziewczyna wstała z podłogi i zaczęła krążyć po pokoju, tupiąc bosymi stópkami o kamienną podłogę.
~ Usiądź ~ polecił czarownik, gdy mgiełka przestała działać i wrócił do fizycznej formy.

Chaaya cała się nastroszyła, rozwiewając swoje szaty podczas chodu. Zwoje ciężkiego materiału o drogich haftach i zdobieniach szeleściły cicho, niczym liście podczas jednostajnego deszczu. Kilka dzwoneczków i koralików dzwoniło, nieco niepewnie.
~ NEHI! Nehi, nehi, nehi! Nie rozkazuj mi!
~ Nie rozkazuję. Proszę usiądź ~ rzekł telepatycznie chłopak, przyglądając się tawaif z czułością.
~ Nie! Muszę się przygotować na rozmowę. Muszę powiedzieć babci wszystko co wiem… to jej się nie spodoba, dość już cierpiała z mojego powodu, a ja jej znowu tylko dołożę zmartwień… Więc nie będę siadać i nie będę z tobą rozmawiać. Siedź cicho i pij dużo herbaty, byś mi się nie odwodnił.
Złotoskóra powiększyła teren swojej wędrówki i teraz sunęła pod ścianą, dotykając dłonią jej malowanych wzorów. Przy drzwiach chwilę nasłuchiwała, po czym wróciła w głąb sali.
~ Dobrze ~ odparł w odpowiedzi jej kompan, gotów w każdej chwili rzucić niewidzialność, by ukryć swoją obecność. Czas jak na złość, leciał przywoływaczowi bardzo powolnie. Tancerka za to w ogóle nie traciła pędu, lawirując w tę i nazad, oraz kręcąc się jak bąk w tulipanie.
Niemniej przyglądający się jej wybranek wydawał się być spokojny. Cóż… upór i cierpliwość cechowały tego mężczyznę.

Po niejakiej godzinie drzwi nieznacznie się uchyliły i do środka wszedł Farhad, prowadząc na smyczy ogromnego, białego tygrysa, który był ślepy na oba oczy.
Dholianka doskoczyła do swojego opiekuna i zaczęła z nim żywo rozmawiać, gestykulując przy tym jak oszalała.
Stary drapieżnik ułożył się na grubym dywanie i zwinął w kłębek, wyraźnie zmęczony upałem. Nie łasił się nawet do głaskania, ani do węszenia obcego mu zapachu.
Czarownik ukryty za niewidzialności stał cicho starając się nie przyciągać uwagi kocura.
Nie wtrącał się w ogóle. Nie było go tu… takie przynajmniej chciał uzyskać wrażenie.
Sytuacja nieco się zmieniła kiedy do pokoju wbiegły dwa, tłuste pawie. Wprawdzie wojownik z kurtyzaną próbowali je zatrzymać w przejściu, ale ty były szybsze i staranowały swoich przeciwników, wskakując do środka sali i wydzierając się przy tym jak w ukropie. Tygrys zawarczał ostrzegawczo na dwa natręty, które nie bardzo baczyły na jego obecność, bo dawaj kuraki zaraz zaczęły się łasić do kobiety. Tak więc rozmowa dobiegła końca i Farhad chwilę przypatrywał się damie, która kucnęła i tuliła do siebie dwa ptaki, po czym ostatecznie dał jej chwilę “spokoju” i wyszedł.
~ Babcia niedługo przyjdzie, zabierze mnie na poczęstunek i wtedy może uda mi się porozmawiać… To znaczy, najpierw będę musiała wszystko opowiedzieć siostrom, ale może później uda mi się chwilę spędzić z nią sam na sam i wyjaśnię… sprawę.
~ Nie martw się o mnie. Będę tu siedział i nie wychylał się. Czekał cierpliwie ~ odparł jej ukochany.
~ Hani dotrzyma ci towarzystwo. ~ Wskazała na kota, który wyglądał jakby miał zaraz zdechnąć. ~ Jest bardzo stary, ale grzeczny… po prostu nie zaczepiaj go, źle znosi upały, więc zamykają go w ciemnych i chłodnych pomieszczeniach. Raczej nikt nie będzie tu zaglądać skoro będzie tu Hani.
~ Wszystko będzie dobrze. Wiesz, że mam dobrą rękę do kotów ~ odparł czule Jarvis, siadając w cieniu. W takich właśnie chwilach... cierpliwość i upór były jego zaletami.
~ Nie denerwuj go… i nie wpadaj na głupie pomysły przywoływania Gozreha. Hani może jest ślepy i stary, ale to były gladiator i terytorialista ~ przestrzegła dziewczyna, odganiając się od natrętnego drobiu.
Nie potrafiła usiedzieć na miejscu, więc ponownie zaczęła krążyć, a wraz z nią dwa pawie, wpatrzone w nią jak w obrazek.
~ Gorąco tu… i ciasno… ~ poskarżyła się z błędnym spojrzeniem, zmierzając do wyjścia. ~ Muszę się przewietrzyć. Nie ruszaj się stąd… i lepiej nie wpadaj w kolejne kłopoty, bo tym razem będę pierwsza by ci przywalić.
~ Jeśli znowu narozrabiam, pierwszy wystawię tyłek na twój kopniak ~ obiecał żartobliwie chłopak. Zupełnie jakby role się odwróciły. Teraz to ona była tą poważną i odpowiedzialną.

Kamala posłała mu gniewne spojrzenie, ale bardziej przypominała naburmuszonego psiaka niźli groźną matronę. Wyszła za drzwi tylko po to by wdać się w dyskusję ze strażnikiem, który chyba nie chciał jej puścić. Przywoływacz nie rozumiał ani słowa z krzyków i wymachów, jakby oboje mieli się tam zaraz wziąć za łby. Ostatecznie to tawaif wygrała i zadzierając dumnie nosa, oddaliła się od, wciąż gadającego mężczyzny, który choć przegrany, nie pozwalał się zbyć, idąc w ślad za nią.
Mag jeszcze dłuższą chwilę słyszał Farhada, zanim jego głos przestał odbijać się od ścian.
Wtedy to odetchnął z ulgą. Pozostało mu czekać. To nie było problemem.
Młodość i dzieciństwo nauczyło go czekania i cierpliwości, na okazję do ucieczki, na czas zbiorów wśród dzikiej roślinności… Zwłaszcza gdy musiał się ukrywać w ciszy i w mroku, przed drapieżnikami krążącymi się w pobliżu jego tymczasowej kryjówki. Cierpliwość była przydatna w takiej chwili. Milczenie i spokój też. No i upał sprzyjał bezruchowi.


Tancerka przemierzała korytarze, cierpliwie wysłuchując utyskiwań strażnika, który wypominał jej, że
a to nie powinna wychodzić z pokoju, bo tam będzie jej szukać Laboni. A to ktoś niepożądany mógł ją zobaczyć i donieść na Pawi Taras u sułtana. A to niebezpiecznie wychodzić na taki upał, kiedy ona źle się czuje i inne podobne narzekania, jakie mieli w zwyczaju wymawiać ludzie martwiący się o kogoś bliskiego im sercu.
Chaaya nie potrafiła jednak usiedzieć w miejscu. Czuła się jakby miała pętlę na szyi lub kotwicę przywiązaną do nóg, a jej egzekucja (w postaci spowiedzi przed rodziną) wisiała nad nią niczym cień sępa, czekającego na ucztę. Nie mogła tak po prostu siedzieć i czekać. Chciała wyrzucić z siebie okropną prawdę na temat sześciu lat na „wolności” i… i powiedzieć im, że nie może tu zostać i… argh! Dlaczego jej życie musiało być takie skomplikowane?! Gdy była młodsza nie czuła się przytłoczona tak jak teraz. Wtedy wszystko było proste, wtedy nie musiała się martwić, wtedy… jej jedynym smutkiem była posługa nudnym mężczyznom. Tawaif zatrzymała się raptownie, kiedy tępy ból w piersi wezbrał na sile. Obejrzała się na ogród skąpany w słońcu. Tu gdzie stała (pod zadaszonym korytarzem, łączącym dwa budynki) w cieniu witraży i krzewów, ogród wydawał się odległym światem, a przecież był na wyciągnięcie ręki.
- Begum… - Farhad szepnął zlękniony, obawiając się, że dziewczyna mu zaraz zemdleje. - Proszę cię… w pokojach jest chłodniej…

Bardka jednak nie słuchała jego błagań i zrobiła kilka kroków, wychodząc na światło dzienne. Promienie parzyły ją w skórę, a od upału momentalnie zakręciło jej się w głowie. Na chwilę oślepione oczy, wezbrały łzami, które, kilkoma mrugnięciami powiek, przepędziła. Jeden z odważniejszych pawi, wyszedł za nią, ocierając się szyjką o rozłożystą spódnicę, aż złotoskóra instynktownie nie zaczęła drapać go po czubku głowy.
- Chaaya! Didi to ty!!!
Kilka kobiet podbiegło do niej, pojawiając się nie wiadomo skąd. Krzyczały jedna przez drugą. Czepiały się skołowanej Kamali, wyrzucając z siebie słowotoki. Ukrytemu w jej duszy Ferragusowi przypominały nieco maski, ale te dziewczyny istniały naprawdę i zapewne każda z nich wiodła swoje własne życie.
Sundari dość szybko wyłączyła się na otoczenie. Przestała być obecna duchem. Nie za bardzo interesowały ją sprawy sercowe i łóżkowe innych kurtyzan, a niestety o tym głównie była mowa. Zupełnie jakby panny żyły oderwane od rzeczywistości. Nie było dla nich wojny, a śmierć kuzynek w innych miastach nie robiła na nich wrażenia. Może pogodziły się z losem jakie je wszystkie czekał w tym wcieleniu, a może dalej próbowały go wypierać?
Chaaya była ciekawa, czy gdyby nie uciekła, byłaby taka jak one?

- Przychodzi do nas taki mieszaniec - opowiadały - strasznie namolny i nudny. Chwalipięta i plotkarz. Ma rogi i ogon, a jego fiut gruby jak nasz nadgarstek. Zostawia trochę złota, ale nie to co kiedyś… przed wojną lub wtedy kiedy byłaś.
O tak. Zniknięcie najpiękniejszej tancerki z pustyni odbiło się głośnym echem. Męskie dumy zostały urażone. Wielu było zazdrosnych, że wybrałaś jakiegoś dzikusa. No i na co ci to było? Wyglądasz tak mizernie i chudo. Piersi ci zmalały, a po włosach do samej ziemi nie został nawet ślad. No i jak to tak, że zamiast złota i platyny, nosisz srebro… i miedź i jakieś podróby?
O ten pierścień jest ładny. Zostaw, widać, że magiczny.
Może dogadamy się z nowym sułtanem, obwieścimy, że wróciłaś? Zatrzęsiesz tyłeczkiem, rozłożysz przed nim nogi, ułaskawisz go troszkę, co? Jest całkiem przystojny jak na nieczłowieka. Można zapomnieć, że to jakiś zwierz… tak samo jak z tym diablęciem, którego imienia nie warto nawet zdradzać. Przybłęda taka. Bezdomny wsiur. Ale płaci.
Wracając do sułtana. na pewno nie będziesz stratna. Byłyśmy przy jego koronacji. Salwary miał upchane, że hej, jakby jakiego boa tam trzymał. No mówię ci, na pewno byłabyś zadowolona! Ach jak ty to robisz, że się w ogóle nie starzejesz? Zobacz ile mam zmarszczek, a ty prawie w ogóle. Bas, bas. Chodźmy do cienia i porozmawiajmy, tu na słońcu nie da się myśleć.

Dłonie popchnęły w cień otępiałą Chaayę. Jej ciało poddawało się naciskom i naporom, mając nadzieję, że im szybciej zaspokoi potrzeby sióstr, trzy szybciej pozwolą jej zająć się swoimi sprawami.
- Moje panie. - Farhad ozwał się służalczym, utrapionym głosem kogoś, kto przynosi złe wieści. - Dokąd to zmierzacie z Najcenniejszym Skarbem nadobnej Laboni?
Speszony tłum dziewcząt zatrzymał się, zdając sobie nagle sprawę z obecności służby. Zgodny chórek nabrał tchu, chcąc przepędzić robaka, który zakłóca ich sielankę, ale słowa jakie wypowiedział strażnik, szybko utemperował ich zapędy.
- Starszyzna rozkazała mi przyprowadzić Roztańczony Klejnot przed swój majestat w sali obrad.

Na taki stan rzeczy, żaden protest by się nie zdał. Bardka została niechętnie wypuszczona z wianuszka młodych plotkar, a panny dumnie zadzierając nosa, udały się w miejsce gdzie mogły obgadać i zwyzywać bezczelnego mężczyznę i wredne staruchy, za psucie ich wspaniałych planów.
Kiedy zniknęły za najbliższym zakrętem korytarza, Chaaya uśmiechnęła się lisio.
- To najpierw mam siedzieć w pokoju jak kura w kurniku, a teraz nagle masz mnie pilnie oddelegować do starszyzny?
- Aćha Chaaaayaaa… begum. - Parsknął speszony, a jednocześnie beztroski wojownik. - Zrobiłem to tylko dla własnego dobra, dość mam słuchania o rozmiarach przyrodzeń innych mężczyzn.
~ No właśnie… Czemu dla was samic rozmiar ma takie znaczenie. Czy to przyrodzeń, czy rogów? ~ burknął znienacka, “śpiący” w umyśle tancerki, starożytny gad.
Tawaif uśmiechnęła się czule, ignorując utyskującego Ferragusa i ponownie biorąc dłoń rozmówcy w swoją. Farhad nie zapomniał co lubiła, a czego nie. Nawet teraz, po tylu latach przyszedł jej z pomocą.
Jak zawsze.

- Tam gdzie teraz mieszkam, pary mogą się dotykać w miejscach publicznych. Jak przytulanie i całowanie nadal jest dla mnie wstydliwe to… przyjemnie jest trzymać przyjaciela za rękę - odparła w zamyśleniu, idąc spokojnym krokiem przed siebie.
Długo czekała na odpowiedź. Wpierw poczuła mocniej zaciskające się na swoich palce i dopiero dużo, dużo później, gdy z niewiadomych powodów stali pod wejściem do skarbca, usłyszała ciche.
- Tak… to przyjemne.

Laboni w skarbcu nie było, a przynajmniej tak twierdził strażnik, który nie pozwolił im przejść dalej. Starzec widywał dzikich kuzynów owego gatunku, którego ludzie zwali Szperaczami, ponieważ bestie te miały nad wyraz rozwinięte zmysły węchu i czucia, który pozwalał im na perfekcyjne znajdowanie ukrytych rzeczy lub ofiar. Dodatkowo były śmiertelnymi przeciwnikami. Nie były zbyt silne, ale za to ich jad wypalał ofierze żyły, powodując bardzo bolesną, acz dość szybką śmierć. Dodatkowo były niesamowicie zwinne i szybkie. Potrafiły biegać po prostopadłych ścianach i przeskakiwać duże odległości. Walka z nimi, nawet w smoczej formie, byłaby conajmniej upierdliwa i pewnie nie jeden gad musiał wycofywać się z podkulonym ogonem z takiego starcia. Na szczęście Ferragus nie zaliczał się do tego typu słabeuszy. On zawsze zwyciężał, wykorzystując swoją potęgę i wrodzone zdolności taktyczne… oczywiście.

Kamala sprawdziła jeszcze kilka miejsc w których mogłaby znaleźć babkę, aż w końcu poddała się i pozwoliła Farhadowi zaprowadzić ją z powrotem do sali z Jarvisem. Gdy zbliżali się do kryjówki czarownika, kobieta poczuła jak jej ukochany pogrążony jest w spokojnym śnie, umęczonego upałem, człowieka. Mimowolnie uśmiechnęła się z czułością, gdy wtem… drzwi do pokoju otworzyły się i wyszła z nich stara tancerka.
Serce Sundari zatrzymało się w piersi, a wszelka krew odpłynęła jej z twarzy. Zarządca strażników, puścił dłoń bardki, co najmniej jakby się nią oparzył i również wyglądał blado. Popełnić taki mezalians przed zacną matroną i głową Pawiego Tarasu, mógł skończyć się szubienicą.
Matrona zmroziła oboje lodowatym spojrzeniem, które odczuł na sobie nawet smok.
- Pilnuj drzwi, niech nikt tam nie wchodzi i nie wychodzi - rozkazała twardo, niczym generał, aż oszołomiony i zaskoczony wojownik, nie zdążył nawet spojrzeć pytająco w kierunku Chaai, a już stał na baczność z wyciągniętą bronią pod drzwiami.
- Babciu ja… - Złotoskóra dziewczyna próbowała się jakoś wytłumaczyć, lecz opiekunka złapała ją boleśnie za ucho i zmusiła do pochylenia się, po czym bezceremonialnie ruszyła korytarzem, ciągnąc niepokorną wnuczkę za sobą.
Życie w zamtuzie zamarło. Jednocześnie, służba jak i rodzina, wiedzieli by usunąć się z drogi rozgniewanej tawaif.
Upokorzona tancerka mogła jedynie zdusić ciche popiskiwania z bólu i znieść ten marsz z godnością, choć… Starzec miał niejasne wrażenie, że dziewczyna była przyzwyczajona do tego typu wydarzeń. Zapewne nie był to jej pierwszy raz, kiedy złamała zasady swego urodzenia.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline