Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-07-2019, 22:06   #608
Loucipher
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Loucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputację
Cytat:
Napisał Pipboy79 Zobacz post
@Kenneth
- Skracając to Ken zdołał rozejrzeć się po okolicy portu. Port jest odgrodzony płotem z siatki i drutem kolczastym na wierzchu. Samo z siebie nie jest to przeszkoda nie do sforsowania no ale zależy jak tego pilnują. Można próbować przejść na drugą stronę, spróbować znaleźć jakąś dziurę albo wyciąć. Pi x oko podobnie jak przymierzaliście się do sfrosowania ogrodzenia Norsk Hydro w Norwegii swego czasu.
No to trzeba by było chyba dokładnie określić, które obszary są odgrodzone, gdzie są oficjalne wejścia, a którędy chodzą patrole. Można by to zrobić w oparciu o plan, który podlinkowany jest niżej. Jak dla mnie na pewno obszar stoczni (tereny wokół Bauhafen i Ausrustungshafen), być może magazyny, laboratorium, tereny na prawo od Helgolandstrasse. Same koszary raczej nie były pogrodzone murami czy zasiekami, zdjęcia tego nie potwierdzają. No ale MG ma ostatnie słowo.
Cytat:
Napisał Pipboy79 Zobacz post
- Poza tym z tego co w porcie widział Ken no kutra "EEM 56" nie było widać. No ale to jeszcze niewiele znaczy. Bo tak za jednym spacerem to widać było ten port dość pobieżnie. W każdym razie na zwiedzanie w pojedynkę czy nawet trójkę to ten port jest bardzo duży. Robota na dobre kilka dni nawet gdy robić takie wycieczki codziennie.
Tak naprawdę cały obszar miasta jest jednym wielkim garnizonem/bazą morską - na każdym kroku jakieś nabrzeże, magazyn, warsztat, klub garnizonowy albo osiedle wojskowe. Ja, jako chłopak wychowany i dorastający w otoczeniu braniewskich garnizonów, doskonale znam takie klimaty, nie wiem jak pozostali Ale jakby ktoś nie znał, to podpowiem. Wyobraźcie sobie miasto, w którym częściej niż człowieka po cywilnemu możecie spotkać mundurowego, w którym przed co drugim urzędowym budynkiem stoi strażnicza budka z uzbrojonym wartownikiem, a niektóre dzielnice czy obszary odgrodzone są szlabanami i wejście do nich prowadzi przez biuro przepustek, w którym po drugiej stronie ulicy, wzdłuż której są szeregowe mieszkalne domki, znajduje się szeroki plac apelowy lub obstawiony przeszkodami i pocięty okopami plac ćwiczebny, w którym w końcu większość ulic jest brukowana, bo asfalt zostałby zdarty przez przejeżdżające czołgi. Miasto, w którym zamiast pubów są kasyna wojskowe, zamiast kin i teatrów - kluby garnizonowe, a zamiast burmistrza miastem rządzi komendant wojskowy. Mniej więcej tak - moim zdaniem - mogło wyglądać Wilhelmshaven.
Cytat:
Napisał Pipboy79 Zobacz post
- W kościele garnizonowym Ken znalazł ogłoszenie, że o 21-ej odbędzie się specjalna msza żałobna za poległych marynarzy.
No i tu żeś mnie, Mistrzu, pozytywnie zaskoczył Wydawało mi się, że tylko ja zauważyłem, że w niedzielę tydzień przed przyjazdem agentów akurat w nazistowskich Niemczech obchodziło się tzw. Dzień Pamięci Bohaterów (Heldengedenktag), a obchody, specjalne msze upamiętniające i tym podobne imprezy ciągnęły się przez cały następny tydzień. A tu proszę, Mistrz też wiedział i wplótł w fabułę. Kciuki w górę, róbta tak dalej!

Cytat:
Napisał Pipboy79 Zobacz post
Cytat:
Napisał Col Frost Zobacz post
Przepraszam też, że nie dałem tak dokładnego opisu jak Loucipher. Nie wiem czy znasz tak dobrze to miasto, czy korzystałeś z mapy, ale jestem pełen podziwu za tak szczegółowy wywiad środowiskowy. Naprawdę.
- To fakt. Jak Lucek dorwałeś się do jakieś ówczesnej mapki miasta do ją wrzuć jak dasz radę to byśmy skorzystali wszyscy. Bo odpis no rzeczywiście bardzo ładny ja korzystam najwyżej z GM i własnej ciemno blond głowy to wychodzi jak widać
Dzięki chłopaki Miałem tego nie robić, bo ponoć moje światotworzenie czasem wkurza i nie zawsze się podoba. Ale skoro już dostałem taką swobodę, to nie mogłem się powstrzymać przed rozwinięciem nieco skrzydeł i pokazaniem, jak moim zdaniem mogło wyglądać Wilhelmshaven w 1940 roku. Uważam, że dobry research miejsca akcji naprawdę ułatwia orientację, dostarcza materiału do opisów, odpisów i kombinowania... oraz potrafi stanowić kopalnię zahaczek i twistów w przygodzie.

Podczas tworzenia posta korzystałem z wydanej przez internetową redakcję Wilhelmshavener Zeitung serii broszurek "Wilhelmshaven - gestern und heute, zawierającej wiele ilustrowanych zdjęciami artykułów o mieście, jego charakterystycznych budynkach oraz ich losach od przedwojnia po czasy współczesne. Oprócz tego - z wielu historycznych widokówek przedstawiających Wilhelmshaven i jego budynki.
A mapa, po której "łaziłem", to ta:
Stadtplan von Wilhelmshaven un Rüstringen 1:12.500 (1931)
Może niezbyt aktualna, bo z 1931 roku, za to darmowa. Jest w necie nowsza, z 1938, ale płatna, a po analizie widocznych w podglądzie fragmentów doszedłem do wniosku, że zmiany są dość kosmetyczne i nie ma co szarpać się na płatne wydanie. Chyba, żebym kiedyś sam coś pisał poważnego na ten temat.

A zatem, proszę Pań, Panów i Księdza Proboszcza...

... zapraszam na wycieczkę po Wilhelmshaven śladami agenta Jego Królewskiej Mości Kennetha Oliviera Hawthorne'a

Wycieczkę rozpoczynamy na dworcu, na który - jeśli wierzyć postowi Pipa - przyjechaliśmy wpół do dziewiątej rano. Tu mała dygresja: Bezpośrednich pociągów z Leer do Wilhelmshaven nie ma nawet w tych czasach (z Leer do Wilhelmshaven jedzie się z przesiadką w Oldenburgu), więc tym bardziej w 1940 roku nie należało się ich raczej spodziewać. Zatem ta wczesna pora to zdecydowanie jakiś ewenement, zważywszy, że dzisiejsze elektryczne pociągi jeżdżą dużo szybciej niż drugowojenne parowozy.
Tak czy owak, bez względu na porę, przyjeżdżających wita mniej więcej taki widok:

Jak widać, jest i sławetna budka, w której Kenneth nabył plan miasta i papierosy. Przy okazji, Kenneth potwierdza wniosek z ostatniego posta Mistrza - niemieckie Juno, jakie mu sprzedano, w życiu nie umywają się nawet do francuskich Gauloises, nie mówiąc o prawdziwych brytyjskich Capstanach czy swojskiej paczce Navy Cutów (no, od biedy jeszcze Embassy mogłyby ujść, gdyby nie były tak bezbożnie drogie ) Ale jeśli się jest szwajcarskim przemysłowcem w Niemczech, to jak tu nie palić niemieckich papierosów? No jak?

Rozprawiwszy się z zakupami, Kenneth skierował swoje kroki tu:

Hotel Loheyde w całej krasie. Najlepszy w mieście, ponoć bywał tu sam cesarz Wilhelm II. Przed głównym wejściem, widocznym na rogu, stoją te budki z wartownikami, które sportretowałem w poście. To ponoć autentyk, choć warty wystawiano raczej wtedy, gdy w hotelu zatrzymywał się ktoś ważny, jak właśnie cesarz, czy w czasach faszystowskich oficjele NSDAPowscy. Ale uznałem smaczek za ciekawy na tyle, by go zastosować. A w sumie… kto wie, może w Wilhelmshaven akurat gości sam Führer, albo chociaż ten pan...

No to po zameldowaniu czas na spacer po parku:

Widoczny w parku kościół to jeden z kilku, jakie określane są mianem “garnizonowych” (na mapie naliczyłem chyba ze trzy).

Majestatyczny budynek przy Hindenburgstraße, jaki Kenneth mijał, to ten:

Obecnie Virchowstraße, niegdyś Hindenburgstraße. Numer 15. Siedziba władz okręgowych partii faszystowskiej (NSDAP-Kreisleitung). Wyobraźcie sobie ten budynek udrapowany wielkimi czerwonymi płachtami ze swastyką i obleziony przez ludzi w brunatnych mundurach Parteigenossen... z których większość mieszka w tym hotelu obok. Ważne info: zaraz za hotelem, przecznicę dalej, jest siedziba Gestapo. To tak na wypadek wpadki

Na razie jednak Kenneth opuścił park i idzie Gökerstraße, mijając po drodze główne wejście do stoczni:

A po drugiej stronie stołówkę dla stoczniowców:

To w okolicach tych budynków mógł się natknąć na tłumy stoczniowców. Mimo niedzieli, gospodarka wojenna Rzeszy pracuje, więc nie ma przerwy… może poza przysługującym każdemu stoczniowcowi Mittagessen, na które każdy robotnik idzie do stołówki właśnie

Wkrótce Kenneth opuszcza Gökerstraße i dochodzi do Bismarckstraße, aż w końcu wychodzi na wielgachny plac, na którym stoi równie okazały pomnik Żelaznego Kanclerza:

Stary Otto, w nieodłącznej pickelhaubie na głowie, surowym wzrokiem patrzy na okalający go plac i chodzących po nim ludzi, jakby mu się nie podobało, że tak sobie się szwendają z kąta w kąt. Gdzie tu pruski dryl i porządek!

Zwiedziwszy plac, Ken ruszył dalej Bismarckstraße, idąc w kierunku portu. Po drodze, po lewej stronie, mija Dom Marynarza - Seemannshaus:

Typowy “klub garnizonowy” dla marynarzy i podoficerów - jest tam kasyno, czytelnia, miejsce, gdzie można posiedzieć, pogadać i socjalizować się z kolegami ze służby. Stąd opisane przeze mnie w poście spore grupki marynarzy.

Minąwszy Seemannshaus, Kenneth doszedł do kolejnego kościoła garnizonowego. Nie znalazłem fotki pokazującej ten kościół z zewnątrz, ale wydaje mi się, że poniższa pocztówka pokazuje jego wnętrze:

To w tym kościele (jak na bogobojnego Szwajcara przystało, Kenneth wszedł, aby się chwilę pomodlić i porozglądać) mógł zobaczyć wywieszone na parafialnej tablicy ogłoszenie o specjalnej mszy żałobnej za poległych na morzu.

Wyszedłszy z kościoła skierował się wzdłuż Jachmannstraße, ulicy, za którą są już właściwe koszary i budynki bazy wojskowej. Na przykład stoi tam budynek Szkoły Oficerów Pokładowych:

A po drugiej stronie jest cały wielki kompleks koszarowy na czele z takimi fajnymi koszarami:

Cały ten teren jeśli nie jest ogrodzony, to z pewnością gęsto patrolowany. Budki strażnicze na co drugim skrzyżowaniu, wartownicy, dużo mundurowych, możliwości jakichś “partyzanckich” działań zasadniczo znikome. Duże ryzyko wylegitymowania i dekonspiracji.

Przeszedłszy mostem Jachmanna i popatrzywszy sobie, jak w basenach stoczniowych i wyposażeniowych robotnicy i dźwigi portowe pracują przy budowie i wyposażaniu statków:

...udał się trasą prowadzącą na najsłynniejszy most obrotowy Europy - Most Cesarza Wilhelma:

Stamtąd było już dość blisko na promenadę spacerową ciągnącą się wzdłuż południowo-wschodniej grobli osłaniającej port:

Wracając, Kenneth zdążył jeszcze z perspektywy mostu przyjrzeć się zacumowanym w porcie okrętom wojennym Kreigsmarine:

...po czym udał się z powrotem do hotelu zabudowaną budynkami mieszkalnymi, sklepami i budynkami obsługującymi stocznię Roonstraße:

Po drodze mijał jeszcze (po lewej, więc nie widać na pocztówce) sporej wielkości plac apelowy, na którym grupa marynarzy ćwiczyła akurat osławiony “gęsi krok”, paradny krok wykorzystywany podczas defilad wojskowych.

Zwiedziwszy sobie tak dokładnie miasto, Kenneth wrócił tymczasowo do hotelu Loheyde, pod którym kończy się nasza wycieczka. Ken opuści jednak hotel, aby udać się w umówione “kontaktowe” miejsce, przekazać odręcznie napisany meldunek ze swoimi ustaleniami (w skrócie: przemyślenia z wycieczki, wzmianka o dogodnych punktach obserwacji, wzmianka o zauważeniu furmanek przypominających pogrzebowy kondukt i informacja o mszy… to ostatnie na wszelki wypadek) i odebrać ew. dalsze rozkazy.

Mam nadzieję, że ten wyczerpujący post się komuś przyda, jeśli coś jeszcze nie jest jasne, to się odzywajcie
 
__________________
Mam dość ludzi tak szczelnie zawiniętych we własną zajebistość, że zza krawędzi rulonu nie dostrzegają innych ludzi.
Loucipher jest offline