Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-07-2019, 14:09   #11
Asmodian
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Rynek kupców bławatnych tętnił życiem, niczym serce jakiegoś ogromnego potwora. Przewalające się wąskimi uliczkami masy podróżników i przechodniów wszelkich ras i maści spotykanych w tym ogromnym mieście kończyły swój bieg na niewielkim placu, skupionym dokoła przeuroczej fontanny. Grupka gapiów, głównie ciekawskich dzieciaków, i okolicznych straganiarzy obserwowała zamieszanie, w którego centrum znajdowała się niewielka, wręcz niewidoczna z oddali osoba.
Gnom przewracał właśnie ogromne, dłuższe niż on sam kartelusze z rozmaitymi wykresami i notatkami, wprowadzając jakieś poprawki, a przynajmniej takie wrażenie można było odnieść z jego przedziwnego zachowania, kiedy dyrygował krótkimi acz niezrozumiałymi dla postronnych grupą robotników, pilnowanych jednak przez dwóch zbrojnych Sułtana. Ci wykazywali daleko mniejsze zainteresowanie, a oparci o swoje halabardy szczerzyli białe zębiska do stojących nieopodal kobiet, które czekały z wiadrami, strzygąc do wojowników długimi rzęsami, widocznymi spod jedwabnych chadorów.

- Wszystko gotowe Mistrzu Corrundusie – zameldował jeden z robotników, a imponujący kapelusz niewysokiego osobnika podniósł swój imponującej długości nochal znad notatek.
Gnomi wynalazca zerknął jeszcze raz na robotę, którą była całkiem sporej długości rura, która rozpoczynała swój bieg zpod cembrowiny fontanny, podążając kilkoma sprytnymi zygzakami w głąb jednej ulicy, przechodząc przez świeżo wymurowaną obudowę kryjącą jakąś gnomską machinerię, wychodząc dalej w stronę dzielnicy portowej i niknąc w zakratowanym włazie do miejskich kanałów, z których nawet o tak wczesnej porze dnia dało się wyczuć okropny smród dawno nie czyszczonych fekaliów.
Otworzyłeś zawór w pompie? - upewnił się gnom, patrząc twardo prosto w głupiejącą coraz bardziej twarz robotnika.
-Taa...na pewno. Przestawiłem to coś, tam. No...ten "wichajster" – umysł robotnika, niemal nie przyzwyczajonego do wysiłku intelektualnego w końcu przypomniał sobie "fachowy" termin, a twarz bystrzaka od razu się rozpogodziła.
Ja ci dam...wichajster, durny ciołku ty... No dobrze. Zaczynamy. Odsunąć się! - krzyknął wynalazca przekręcając niewielki, mosiężny zawór za pomocą dziwnego, stalowego klucza, który wydobył z pod obszernej szaty.
Przez chwilę, niewiele się działo. Urządzenie, ukryte w budynku zawyło, zabulgotało i po chwili dało się usłyszeć szum zasysanej gdzieś z pod fontanny wody, która przez chwilę przestała działać, a po chwili z głośnym sykiem i gulgotem wypuściła ponownie strugi wody, ochlapując dzieciaki, które zapiszczały ucieszone nową rozrywką.
Gnom zadowolony złożył kartelusze, chowając je do torby przy pasku i zatarł ręce.
- Za kilkanaście godzin, wasza kanalizacja będzie czysta jak żebracza misa i sucha jak obecnie moje gardło – gnom przetarł czoło dłonią. Po tylu tygodniach od przybycia, upał wciąć był nieznośny i dawał mu się we znaki – Napiłbym się. Widziałeś gdzieś moją torbę alchemiczną? - zapytał robotnika, opierając się jednocześnie o drewniana rurę. .
- Tą z butelkami? Wlałem do kanałów, razem z poprzednimi, tak jak kazaliście, mistrzu. – robotnik wciąż patrzył na inżynieryjny gnomi cud, nie mogąc uwierzyć, że przez chwilę mógł być częścią czegoś, co nazywano magią.
- Że co?! - Mistrz Corrundus aż podskoczył z wrażenia – Chyba nie chcesz powiedzieć, że wlałeś całą torbę odczynników, wraz z ogniem alchemicznym do kanału pełnego wybuchowego gazu?! - wynalazca złapał się za głowę i zaczął natychmiast zakręcać zawór, wiedząc co znajduje się w jego torbie i jak zadziała bezpośredni strumień wody na pewien składnik alchemiczny, który znajdował się razem z butelkami. Przez chwilę mocował się z kluczem, zaworem, a żyły na jego rękach nabrzmiały. Zawór w końcu puścił, jęcząc rozpaczliwie i głośno, protestując niczym krnąbrne dziecko.

Było jednak za późno. W kanałach poniżej działa się magia. A przynajmniej tak to wyglądało dla kogoś, kto nigdy nie zetknął się z pojęciem alchemia organiczna. Wiedza powszechnie dostępna dla każdego alchemika, aby nie mieszać razem gówna, calcuum carbiduum i ognia alchemicznego bo można pozbyć się wielu rzeczy. Na przykład rzęs. Albo tyłka. Albo całej dzielnicy. Robotnik nie wydawał się być świadomy tego, co miało się dziać, gnom jednak przezornie klapnął za cembrowinę fontanny, kuląc się za swoim zaworem, czekając na nieuniknioną reakcję. Przaśne dowcipy młodości w tej chwili nie wydawały się takie zabawne.

Głuchy odgłos eksplozji zachwiał przez chwilę gruntem, posyłając siedzące przy cembrowinie fontanny dzieciaki prosto w stawik. Urządzenie, zamknięte w ceglanym budynku zaczęło nagle głośno świszczeć, po czym eksplodowała również, posyłając dach skrywającej je budowli na pobliską szulernię, a z nieba poczęły spadać wielkie ciemne i nieprzyzwoicie cuchnące placki breistej substancji. Owa ciecz, będąca zapewne zawartością kanalizacji wylewała się też z licznych pęknięć drewnianych ruch, zwłaszcza jednej która rozlewała się wielką kałużą niemal na połowę rynku.Tłum, przestraszony, skulony na ziemi lub pochowany pod straganami budził się niczym drapieżna bestia z zimowego snu. Mistrz Corrundus zmarszczył brew, spojrzał z rosnącą w oczach wściekłością na robotnika, poczerwieniał, i też eksplodował. Klątwami, które miały dotknąć co najmniej siedem pokoleń bezrozumnego robotnika.

- No żesz...kurwa...ja pierdolę!.... - zakończył obsceniczną tyradę jednoczesnie wyciągając zza pazuchy różdżkę, wyglądającą na jakieś nieznane, trzeszczące i brzęczące urządzenie i po serii dziwnych wymachów wykrzyczał sylaby, splatając zaklęcie. Oczy robotnika niemal wyszły z orbit, jęknął, a przynajmniej próbował, po czym jego ciało zaczęło w gwałtownym tempie kurczyć się i zielenieć.
- Quaark.... - zarechotał robotnik, zamieniony tajemniczą klątwą w wielką żabę, którą gnom pochwycił za jedną z chudych łap, podniósł do góry, i wrzucił stworzenie do rosnącego, cuchnącego bajora. Przez chwilę przechadzał się wzdłuż drewnianej rury, zamyślony, z rękami na plecach, mrucząc i dokonując pod nosem nowych obliczeń, jakby jego umysł zaprzątał już jakiś nowy koncept, kiedy do jego uszu doszedł rosnący pomruk niezadowolenia. Zimowa bestia w postaci tłumu zbierała już całkiem sporą delegację, uzbrojoną w resztki straganów, stołki, butelki i kamienie, zamierzając wymierzyć szybką i skuteczną sprawiedliwość, nie patrząc na strażników. Czarodziej zerknął jeszcze raz na pobojowisko, szukając swoich ochroniarzy, jednak ci najpewniej ulotnili się nieco wcześniej, być może zauroczeni wdziękami dziewek, lub co bardziej prawdopodobne domyślając się wyniku prac wynalazcy.
- Szlag by to...! - pisnął, kreśląc w powietrzu różdżką niewielkie okręgi, po czym klasnął dłońmi. I zniknął pozostawiając po sobie zaśmiecony do granic możliwości rynek, i czystą niczym żebracza miska kanalizację.

***

Spotkanie z Wezyrem okazało się owocne. Pozwoliło na spotkanie starych znajomych. Rashad był dobrym wojownikiem, i od ich ostatniego spotkania wydawał się dojrzalszy, niż przy pierwszym spotkaniu. I choć nie mógł sobie odmówić serdecznego, choć nieco kąśliwego komentarza kiedy widział wojownika z kolejną, długonogą pannicą do których Rashad najwyraźniej miał słabość, to jednak widział co potrafi robić ze swoim ostrzem, a używanie sztuki magicznej i wiedzy, w połączeniu z praktyczną prostotą wojowników były dla Orryna jako badacza całkiem interesujące.
Inni towarzysze wciąż pozostawali zagadką. Tajemniczy pół-elf, od którego aż wionęło mocą, którą albo niespecjalnie rozumiał, albo niespecjalnie kontrolował, Tabaxi o nieco pochopnym języku, czy długonoga kusicielka Andraste, która jak każdy elf zdawała się po prostu bawić życiem. Kompanię zamykał szlachcic o nazwisku równie egzotycznym co Rashad, i Orryn miał tylko nadzieję, że pomiędzy dumnymi arystokratami nie dojdzie do żadnych tarć. Sytuacja wydawała się zbyt poważna, by brnąć w wewnętrzne niesnaski, choć wydawała się do odwrócenia. Jak każde zaklęcie, tak i klątwy dawało się odczynić, choć przy wyjątkowo silnych, w które zaangażowano moc istot wyższych, nie było to wcale proste. "Czas pokaże. Ale czas ucieka" pomyślał i rzucił się do pracy, zapominając, że umówił się z towarzyszami na jednego.

Orryn spędził więc większość czasu na przygotowanie się do wędrówki. Ciesząc się, że Wezyr zadba o ich zaopatrzenie, sporządził jego rachmistrzowi sążnistą listę potrzebnego ekwipunku, uwzględniając w nim dwie beczki wody i wina, oraz kilkanaście innych, nieco bardziej powszechnych przedmiotów w rodzaju lin, klinów drewnianych i metalowych, kilofa, szpadla. Gnom nie zapomniał też o zapasie ziół i ingrediencji alchemicznych, solidnej porcji suchego prowiantu, wachlarzu z piór strusia i kilku łokci płótna. Ostatnie przytroczyć zamierzał za pomocą skomplikowanego systemu rzemieni i tyczek do siodła na grzbiecie muła, który miał niewątpliwy zaszczyt towarzyszyć gnomowi w jego podróży i nieść jego szacowną osobę. I kiedy podążał już na miejsce spotkania z resztą towarzyszy, kierując mułem z palankinu, wachlowany przez niewidzialnego sługę i owiewanego delikatnym, kojącym powiewem wiatru, zerkając co jakiś czas na dachy domostw i zatłoczone ulice oczami swojego chowańca, przepięknej białej sowy, która krążyła na znacznej wysokości nad palankinem czarodzieja. Ten zaś, korzystając z jej bystrego wzroku z łatwością wybierał mniej zatłoczone ulice.
- Hmm... - mruknął, pykając w fajeczki, kołysany spokojnym krokiem idącego spokojnie muła. Otworzył książkę, trzymaną na łęku siodła i zagłębił się w lekturze.
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline