W zasadzie nie wiedziała, czego mogła się spodziewać po zielsku, które stalkerzy znaleźli w Strefie. Spodziewać się można było wszystkiego – Japończyk mógł nagle zmutować, wpaść w berserk i pozabijać ich wszystkich, mógł umrzeć w agonii lub też po prostu paść na ziemię i po prostu umrzeć. W Strefie możliwe było wszystko.
Koichi wybrał opcję berserka. Sigrun instynktownie sięgnęła w stronę kabury, gdzie był schowany Glock, ale… Jeśli naprawdę miałby umrzeć, co by to zmieniło?
Tym bardziej, że Kari i Abi postanowiły za wszelką cenę przyszpilić go do podłogi, co okazało się złym pomysłem.
Zamieszanie wybuchło nagle i bez ostrzeżenia. Kiedy Koichi wrejterował w okolice Sigrun, ta posłała parę kułaków w stronę jego nosa. Jak się okazało, bez większego rezultatu. Japoniec, który nagle stracił rozum przewalił się przez całą kryjówkę po to, żeby wpaść na Davida. Tam zakotłowało się, zamieszało i skończyło się tak szybko, jak się zaczęło.
- Było ostrzec, związać go – Sigrun rzekła, podnosząc z ziemi nieco zmiętego peta, który wypadł jej z ust podczas szamotaniny. - Kurwa, co jak co, to planning i management macie zjebany – Sigrun wypuściła dym w stronę stalkerek, rozmasowywując siniak na nodze.
Tymczasem, Koichi postanowił uciąć sobie drzemkę. Czy miał z niej wyjść – tylko czas miał to pokazać.
- Wyjdzie z tego? – zapytała Kari.
- Haha, jak dla mnie wygląda na denata – Sigrun wyszczerzyła zęby w stronę stalkerek.
W międzyczasie, powrócili Nick i Pszczółka. Sigrun nie omieszkała dodać do raczej lakonicznej wypowiedzi Kari nieco bardziej soczystych detalów całego zajścia, jak Japończyk zaczął wrzeszczeć, taranować wszystko co się da i w gruncie rzeczy zachowywać się, jakby postradał rozum. Zupełnie jak ludzie za starych, dobrych czasów, kiedy alkohol lał się strumieniami i nie trzeba było myśleć o tym, co jutro.
Rozmowa stalkerów zmartwiła ją, jeśli, oczywiście, pozostało w tym świecie Strefy cokolwiek, co mogło ją zmartwić. Z miejsc zwyczajnie niebezpiecznych, to znaczy, pospolicie niebezpiecznych, z jakich składała się głęboka Strefa, w której się znajdowali, postanowili, ot, tak dla zabawy, przejść się w stronę jeszcze bardziej niebezpiecznego miejsca. Które zapewne było na poziomie czegoś w stylu lewiatanów – chociaż, kto wie? Sigrun nie miała pojęcia, co mogło ich spotkać w „Instytucie”. Nikt nie miał pojęcia z hibernatusów.
Na propozycję Nicka o dołączeniu do stalkerów na wyprawę do Instytutu, Sigrun odparła:
- Wiesz co Nick, ty to, kurwa, się rozminąłeś z powołaniem. Ty powinieneś był, kurwa, wiesz kim zostać? Pierdolonym wodzirejem w telewizji, jeśli za murem puszczają jeszcze teleturnieje.
- Czaisz, mistrzu? Byś sobie wyjeżdżał na parkiet na czerwonym dywanie i gadał, no, tutaj, widzicie, moje ulubione chujki, macie bramkę numer jeden, dwa i trzy. I wiesz co byłoby zajebiste w tym teleturnieju? Że którąkolwiek z opcji byś nie wybrał, to zawsze masz przejebane. Niby możesz przeżyć, ale w sumie niekoniecznie. Nie zdarza się za często. W bramce numer jeden zejdziesz, zje cię wielki wilk. No chyba, że przeskradasz się koło niego. W bramce numer dwa, zajebie cię sukinsyn z piekła rodem. A bramka numer trzy? A, kurwa! Giniesz i chuj. A co tam!
Roześmiała się.
- A tak konkretnie? Tak konkretnie to nie zostawiasz nam wyboru i chyba wolę iść z wami, co za różnica w jakości zgonu. Te wszystkie niby-wybory każą mi myśleć, na co wy tych ludzi z kriosnu budzicie? Jak bym wiedziała wcześniej, że przez coś takiego będę musiała przechodzić, to na drzwiach skrzynki bym sobie przypierdoliła kartkę „NIE PRZESZKADZAĆ”. Spała bym se dalej. He. Panowie – tu zwróciła się do pozostałych hibernatusów – raczej wyboru dużego nie mamy?
Sięgnęła automatycznie po kolejnego peta, ale jakoś nie miała ochoty. Może ze zdenerwowania.