Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-07-2019, 23:34   #12
Marduc
 
Marduc's Avatar
 
Reputacja: 1 Marduc ma wspaniałą reputacjęMarduc ma wspaniałą reputacjęMarduc ma wspaniałą reputacjęMarduc ma wspaniałą reputacjęMarduc ma wspaniałą reputacjęMarduc ma wspaniałą reputacjęMarduc ma wspaniałą reputacjęMarduc ma wspaniałą reputacjęMarduc ma wspaniałą reputacjęMarduc ma wspaniałą reputacjęMarduc ma wspaniałą reputację

Słońce dawno już minęło zenit chyląc się powoli w kierunku horyzontu kiedy opuścił pałac. Narada była interesująca acz niekoniecznie z tych samych powodów co dla reszty skuszonych sułtańską wdzięcznością awanturników. Choć, napomniał się w myślach może źle oceniał swoich przyszłych towarzyszy. Kto wie czy nie sięgają wzrokiem dalej. Snując swoje rozmyślania sięgną do kieszeni po gorzki korzeń którego soki pobudzały znużone myśli. Tej nocy nie planował dużo spać a każde źródło sił będzie cenne. Farshid zaczął rozglądać się za kimś, kto mógłby wiedzieć dokąd zabrano kapłankę, spodziewał się iż do koszar ale nie miał czasu na uganianie się za widmem jej ogona po całym Nul Agbar. Tak jak można było oczekiwać podbiegł do niego około dziesięcioletni chłopak o twarzy nicponia. Młode szczury przyciągał widok zagubionego możnego którego troski można rozwiać za kilka miedziaków.


- Witaj dobry Panie. Potrzeba Ci czegoś?
Dostrzegając chłopaka, jeden ze strażników zaczął podchodzić w stronę dzieciaka, krzycząc głosem pełnym irytacji.
– Znowu tu jesteś szczurze?! Mówiłem ci już byś się stąd wynosił! To nie miejsce dla takich jak ty!

Szlachcic uniósł dłoń w kierunku strażnika powstrzymując jego nadgorliwość.
- Spokojnie. A ty - Zerknął na nicponia obracając w palcach drobną monetę. - Chodź za mną…

Oddaliwszy się kilkanaście kroków zaczął rozpytywać gnojka o kobietę tabaxi prowadzoną przez strażników. Z dawnych hulaszczych czasów zapamiętał sztukę rozmowy z takim elementem. Lawirowania między obietnicą zysku, a nie wzbudzeniem zbytniego zainteresowania. O dziwo niegdyś też najczęściej pytał o kobiety. Choć zupełnie innej profesji.

- Tak dobry Panie, słyszałem jak dowódca strażników powiedział dokładnie gdzie mają zabrać wysoką tabaxi. Zaprowadzę cię tam... oczywiście jeśli w międzyczasie nie zapomnę gdzie to było... - Odpowiedział dzieciak pokazując dziurawy uśmiech i wyciągając rękę po pieniądze.

Mężczyzna spojrzał na ulicznika po czym sięgnął do puzderka ukrytego gdzieś w zakamarkach jego wystawnej szaty. Zanurzył palce w tuszu i sięgną do oczu spokojnym gestem wcierając ciemne cienie w pozornie zmęczone powieki. Słowa nie były konieczne w tak prostej sztuczce a jego oczy zalśniły nienaturalnym blaskiem odbijając w tęczówkach płomienie hipnotyzujące ofiarę niczym oczy węża.

- Potrafię zadbać o sojuszników ale dla zdrajców mam specjalne względy… Więc mów chłopcze co naprawde wiesz…
Chłopiec wyraźnie wzdrygnął się, czując że coś nienaturalnego dzieje się w pobliżu.
- Czterech rosłych strażników z takimi długimi włóczniami wyprowadziło tabaxi przed bramę. Poprowadzili ją w stronę Dzielnicy Spokoju. Znam tę drogę bardzo dobrze Panie.
- Prowadź więc młodzieńcze a więcej takich znajdzie drogę do twej kiesy.

Rzucił chłopakowi drobna monetę, taką za którą można było dostać posiłek. Może nie w szanowanym przybytku ale sam jadał czasami za mniej.
Dzieciak, tak jak obiecał, zaczął prowadzić szlachcica uliczkami w stronę północnej części gdzie zlokalizowane były główne punkty militarne miasta. Młokos musiał zaiste bardzo dobrze znać się na podróżowaniu po mieście, gdyż kierował ich ścieżkami, o których pogrążony w rozmyślaniach Farshid nie miał wcześniej pojęcia.

Gdy byli już mniej więcej pośrodku Dzielnicy Przyjezdnych, chłystek przyspieszył, skręcając w pobliski zaułek. Gdy tylko Farshid udał się za nim zauważył, że malec rozmawia z uzbrojonym, zamaskowanym mężczyzną.

- Jak zwykle dobra robota szczurku. Spisałeś się na medal.


Nie pierwszy i niestety nie ostatni raz próbowano go napaść. Szemrane typy z jego własnej dzielnicy nauczyły się trzymać z daleka. Raz że dawał zarobić tym którzy nie zadawali pytań, a dwa nie było to ani zdrowe ani opłacalne zajęcie, próbować ograbić maga ognia. Teraz wyrwany z zamyślenia niemal znudzonym gestem uniósł ramię odkryte w bogato haftowanym rękawem. Właśnie teraz misterny wzór wyszywany czerwono złotą nicią na czarnym materiale wydał mu się ostoją porządku w tym podłym świecie. To dobrze że takie piękne rzeczy istniały. Ludzie którzy trudnili się uczciwymi zawodami doskonaląc swój kunszt robili coś pożytecznego. Nie to co ten mały zdrajca, Farshid przeniósł wyprane z emocji spojrzenie na dzieciaka. Zadowolona z siebie twarz zdrajcy stanowiła obrazę dla wszystkich którzy wierzyli w prawdę.
- Nie powinieneś był brać ode mnie pieniędzy zdrajco. - Powiedział w zasadzie do samego siebie kiedy dwie jaskrawe iskry wlokąc za sobą łańcuch żaru popędziły przez pustą uliczkę by z głuchym tąpnięciem trafić w plecy niedoszłej nadziei bandytyzmu. Szczeniak padł twarzą w piach niczym szmaciana lalka.

Zamaskowany oprych stał jak wryty kiedy jego rozmowa została tak nagle i definitywnie przerwana. Opuścił wzrok na martwe już ciało pomocnika zaskoczony takim obrotem sytuacji. Niedoszła “ofiara” napadu cofnęła się w cień jednej ze słomianych markiz dających odrobinę chłodu na spalonych słońcem ulicach Nul Agbar. Cień ten powitał gościa jak swego obejmując pasmami mroku które w parę chwil ukryły go pośród gry przytłumionych świateł i niewyraźnych kształtów.
Zbir podniósł wzrok mrugając zaskoczony rozglądając się po zaułku który do niedawna mógł zwać własnym. Zaraz też zza maski zaczęły się sączyć podszyte strachem kłamstwa.

- Szlachetny Panie Aka Manah, litości, przyszedłem tylko porozmawiać. Proszę Dobry Panie. Moim mocodawcom bardzo zależy na współpracy!

Farshid stał oparty o ścianę z rękami skrzyżowanymi na piersi obserwując jak zamaskowany mężczyzna chodzi tam i z powrotem nerwowo kołysząc swoim bułatem w promieniach zachodzącego słońca. W końcu sam nieudolnie skrył się między pustymi skrzynkami po przeciwnej stronie ulicy. Resztki straganów pamiętały pewnie czasy kiedy ulica ta cieszyła się obecnością handlu a nie tylko podejrzaną reputacją.

Choć cieszył go strach widoczny w oczach bandyty, tak właściwy w spotkaniu ze sprawiedliwością, ale nie miał czasu na zabawy. Sięgną po wiszące mu u pasa mosiężne berło i ściskając je w dłoni ruszył w poprzek ulicy nieść sprawiedliwy gniew tam gdzie był najbardziej potrzebny. Wychodząc z cienia uczynił dłonią kilka znaków kończąc je zaciśnięciem pięści. Jeśli stojący po drugiej stronie napastnik miał jakieś plany widać je jedynie po wytrzeszczonych w wysiłku oczach i płytkim urywanym oddechu zmagającego się z własnym ciałem mężczyzny. Broń wypadła ze zwiotczałych palców uderzając o kamienny próg opuszczonego domostwa. Nagły brzdęk to jedyny dźwięk który wypełniał zaułek oddalony od częściej uczęszczanych uliczek w mieście. Dwaj mężczyźni mierzą się w nim wzrokiem. Dwie przeciwności. Bogactwo ciemnego acz krzykliwego w akcentach złota i czerwieni stroju i prosty ubiór pustynnego nomady. Modne buty o zawiniętych noskach stojące naprzeciw bosych stóp pokrytych pyłem. Zahaczające o przesadę wypomadowanie kruczoczarnych włosów i wąsów stanowi namacalny dowód próżności i narcyzmu jednego za to zamaskowane oblicze kryje swojego właściciela za anonimowym płótnem chusty. Silne niczym rzemień ciało bandyty jest teraz podobnie jak ów rzemień napięte i uwiązane tymczasem niższy od niego niepozorny mężczyzna buja się swobodnie na piętach obserwując bezsilne zmagania drapieżnika zamienionego nagle w ofiarę. Zaraz też rzekoma ofiara sięga po porzucone “kły” drapieżnika i bez cienia gniewu przecina byłemu właścicielowi ścięgna w nodze. Ranna noga nie potrafi już utrzymać zamaskowanego bandyty w pionie więc pada on roztrącając zbutwiałe skrzynki dawnego straganu. Paraliż nie pozwala mu jednak nawet krzyknąć choć charczenie i źrenice mówią same za siebie że pozostało mu czucie. Czarownik zwalnia mentalne kajdany pochylając się nad rannym z ciekawością padlinożernego ptaka. Głos jego brzmi niczym podczas swobodnej popołudniowej pogadanki jednak niesie w sobie nuty obiecujące rychłą zmianę gdyby jego ciekawość nie została szybko zaspokojona. Podobnie jak rosnąca kałuża krwi zdobiąca piasek ulicy.
- Kto czego ode mnie chce?
- Moi zleceniodawcy chcieli jedynie porozmawiać z tobą, dlaczego zostałeś wezwany przed oblicze Wezyra. Powiedziano mi, że jesteś tylko zwykłym kuglarzem od sprawdzania magicznych zabawek… - odparł pokonany, po czym ugryzł się w język mając nadzieję, że nie uzna tego za zniewagę.
- Kto. Nie masz się już czego bać. Ciebie już nie ma. Pytanie tylko czy odejdziesz szybko czy powoli.
- Litości Panie. Przecież nic złego nie zrobiłem. Gildia Białego Atłasu Panie. Przeciwnicy władzy Jego Sułtańskiej Czci.
Czarnoksiężnik wciągnął powietrze przez zęby rozważając swoje opcje. Mogła to być prowokacja obliczona na sprawdzenie jego lojalności. Nie mógł ryzykować. Kocia kapłanka stała się nagle jeszcze bardziej cenna teraz kiedy trzeba było nie tylko zatkać jej usta ale i wykorzystać umiejętności które może posiadać.
- Starczy, teraz spłoń…
Pstryknął palcami przywołując płomień i kierując go w stronę ociekającej krwią nogi niedoszłego bandyty. Swąd spalonego mięsa zmieszał się z krzykiem przypalanego mężczyzny. I trwał tak długo aż dręczony w końcu zemdlał. Płomień jednak zasklepił ranę powstrzymując krwawienie. Biały Atłas, czuł że trzeba będzie zadać o nich kilka pytań. Może nie temu pionkowi, Farshid zerknął na leżącego mu u nóg posłańca, ale i on odegra w tym swoją rolę. Wyszedł z zaułka rozglądając się za kimś odpowiedniej postury, wracającym do domu robotniku który za parę miedziaków zaniesie rannego “kolegę” do rodzinnej posiadłości Aka Manahów tam już przetrzymują go dla Farshida służący nie szczędząc niespodziewanemu gościowi uroków słynnych piwnic w których jednak zazwyczaj trzymano wino nie przestępców.

Główne koszary Nul Agbar były powszechnie znane jako więzienie dla największej ilości skazańców w mieście. Podziemny system cel pod budynkiem, był ponoć tak wielki, że naraz mógł przetrzymywać setki więźniów. Rzeczywista ich liczba nigdy nie była tak liczna, z uwagi na to iż wyrokami za zbrodnie częściej były kary cielesne lub egzekucje.
Budynek koszar był fortecą sam w sobie. Wysokie wieże i grube mury górowały nad resztą okolicy.


Farshid właściwą swemu stanowi arogancja wparował do komendantury garnizonu szukając kogoś umiarkowanie ważnego. Raz czy drugi wyciągano go stąd w bardziej hulaszczych latach więc znał procedury i podążał za nimi jak robili to niegdyś jego starsi bracia. Z pewnością siebie domagał się by prowadzono do dowódcy. Przedstawienie pod tytułem roszczeniowy szlachcic przerwało pojawienie się kapitana El-Madaniego.

- Bądź pozdrowiony Panie. Nie sądziłem, że dane nam będzie znów tak szybko się spotkać. - powiedział na powitanie Nadal.
Farshid złożył ręce w zwyczajowym powitaniu po czym odparł.
- Opatrzność wyprostowała nasze ścieżki tak bym nie musiał kłamać jakiemuś słudze Sułtana co do powodów mej wizyty. Muszę omówić z kapłanka Bastet pewne sprawy natury ezoterycznej. Możliwe iż powiązane z… - zawiesił głos i rozejrzał się konspiracyjnie - … "przysługą" której oczekuje od nas Wezyr.
El-Madani przyjrzał się uważnie szlachcicowi.
- Niestety w tym nie mogę ci pomóc. Jeśli chcesz widzieć się z kapłanką, będziesz musiał porozmawiać z naczelnikiem więzienia. Nadzorca, który pełnił dzisiaj służbę jest… chwilowo niedostępny, strażnicy zaś pewnie nie są autoryzowani do podejmowania takich decyzji. Zaprowadzę cię biura naczelnika, jeśli taka jest twa wola. Sam mam tam pewną sprawę do załatwienia.
Szlachcic skina w podzięce głową.
Dobre słowo od kogoś kto podobnie jak naczelnik pozostaje w Sułtańskiej służbie na pewno nie zaszkodzi. Prowadź więc Kapitanie.
Droga do gabinetu naczelnika więzienia nie była daleka, w międzyczasie też nikt nie zatrzymywał idących mężczyzn. Wreszcie doszli do dużych, okutych żelazem, drewnianych drzwi. Po tym jak zapukali, z wnętrza dobył się ochrypły, zrzędliwy głos.
- Czego?!
Farshid nacisnął klamkę i uprzejmie wpuścił kapitana przodem. Przyjmując jowialny ton.
- Bądź pozdrowiony Mości naczelniku…
Za biurkiem siedział stary, pomarszczony krasnolud z nosem zatopionym w papierach.


- Powiedzieć ci gdzie mam twoje pozdrowienia?... - burknął w odpowiedzi - A to ty El-Madani. Nie przypominam sobie bym miał jakiś interes do Gwardii. Ciebie też skądś kojarzę - zwrócił się do Farshida widocznie starając sobie przypomnieć jego twarz - Nieważne. Nie mam dla żadnego z was czasu. Wynoście się!*

Młodszy z synów seniora rodu Aka Manah nie się zbyć z tropu gburowatości przywódcy miejskich klawiszy. Wparował do gabinetu naczelnika i wygodnie rozsiadł się na miejscu dla gości.
- W porządku, Mości Hassanie, Pozdrowienia nie opłacają żołdu ani nie zabierają głosu na dworze podczas debat o cięciach w garnizonie stołecznym naszego od pokoleń cieszącego się pokojem królestwa. - Głos Farshida do tej pory przepełniony był zrozumieniem a gesty wyrażały nawet pewne zadowolenie w odpowiedzi na “zdrowy rozsądek” dowódcy straży. Teraz jednak spadł o kilka tonów do lodowatego.
- Aka Manahowie natomiast robią to dość często. To my wybieramy byłych zasłużonych strażników na ochroniarzy w naszych magazynach. Mimo że półświatek zaoferowałby młodszych i silniejszych osiłków za połowę ceny. To my nie popieramy tych którzy woleliby oddać pilnowanie porządku w ręce lokalnych gildii czy świątyń. Więc to nie jest tak że nie masz do mojej rodziny czy gwardii żadnych interesów. - Tu skinął na towarzyszącego mu kapitana. - Po prostu nie masz ich dziś. Ale kiedy jutro będziesz jakiś miał to pytanie brzmi czy wolisz przyjść jako petent z pustymi rękami... Czy jak przyjaciel odbierający dżentelmeńską przysługę…
Zawiesił swój hipnotyzujący głos dając naczelnikowi czas na kilka obrotów trybików w jego krasnoludzkiej czaszce.
- Aka Manahowie? - starzec skupił wzrok na twarzy Farshida, widocznie coś sobie przypominając. Po chwili wybuchnął tubalnym śmiechem - Hahaha, teraz poznaję cię nicponiu. Ileż to razy już nie witaliśmy cię w naszych przybytkach. Dawałeś nam sporo rozrywki swoimi popisami. Widzę jednak, że tym razem nie jesteś tutaj w charakterze więźnia. No ale proszę, ależ wyrosłeś. Dobrze - masz moją uwagę.
Młodszy z mężczyzn skrzywił się nieco. Z tego co on zapamiętał dawał miejskiemu garnizonowi głównie okazje do zarobku w formie łapówek jakie musiano wręczać by rozmaite skandale rozwiał wiatr z pustyni.
- Przed godziną przyprowadzono tu z pałacu Sułtana kobietę Tabaxi. Jej jednodniowy wyrok jest w najlepszym wypadku żartem a w najgorszym lekcją wychowania która Wielki Wezyr postanowił dać tej krnąbrnej kocicy. Nie zmienia to jednak faktu że muszę się z nią naradzić w sprawach państwowych niezależnie od tego czy dzisiejszą noc spędzi w luksusowej komnacie czy w twojej… “gościnie” Hassanie. Oddeleguj kogoś by mnie do niej zaprowadził i umożliwił rozmowę bez niepowołanych uszu i nie będę cię już odrywał od pilniejszych obowiązków.
- Tak, tak - naczelnik jedynie machnął ręką jakby odganiał natrętną muchę - Swoją drogą po co tu sprowadzacie kapłanki. Same z tego kłopoty będą. Idźcie do nadzorcy i niech was zaprowadzi do odpowiedniej celi.
Farshid jedynie się uśmiechnął porozumiewawczo jakby tłumacząc się iż pouczanie Wezyra szczególnie twarzą w twarz nie jest najzdrowszą z rozrywek.
- Jeśli o swojego nadzorcę chodzi, to musimy porozmawiać. Musisz lepiej dobierać ludzi, którzy dla ciebie pracują. Kapłanka została przeniesiona do więzienia na górnych poziomach. Powiedz któremuś strażnikowi, by zaprowadził tam Pana Aka-Manaha.
Naczelnik spojrzał groźnie na kapitana lecz nie protestował. Wezwany strażnik odeskortował Farshida, podczas gdy krasnolud z kapitanem pozostali sami mierząc się spojrzeniami.
Aka-Manah prowadzony był w górę schodów na kolejne piętra, aż wreszcie znalazł się przed ciężkimi, drewnianymi drzwiami z małą kratką. Skinął głową strażnikowi wskazując nią drzwi celi.
- Otwórz i zostaw nas samych.
Strażnik posłuszny rozkazom naczelnika otworzył drzwi celi i odszedł na koniec korytarza zgodnie z poleceniem. Czarownik zaś wszedł do “celi” kapłanki i rozejrzał się niespiesznie po wnętrzu oceniając wystrój.
- Podnieśli standard od czasu kiedy ostatni raz tu byłem… choć może nie uznawali mnie za aż tak prestiżowego gościa jak ty Pani. - ukłonił się płytko Yasumrae stojącej przy oknie.
 
Marduc jest offline