Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-07-2019, 12:14   #13
Kata
 
Kata's Avatar
 
Reputacja: 1 Kata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputację

[media]http://www.youtube.com/watch?v=Kz8vB31UfDo[/media]

Związali jej ręce i ciągnęli za opinającą szyję obrożę niczym zwierze, prowadząc aż pod strzelisty budynek koszar. Musiała przyznać że robił on wrażenie, ale zważywszy na okoliczności nie była w stanie teraz docenić kunsztu tej architektury. Z jednej strony Yasumrae wdzięczna była za ukrycie jej tożsamości pod peleryną narzuconą przez strażników, a z drugiej.. czuła się jakby prowadzono ją na egzekucję. Czy możliwe było że jej jednodniowa kara była tylko grą przed innymi zebranymi na spotkaniu, a tak naprawdę sułtan skazał ją na śmierć? Nigdy wcześniej nikt jej nie skazał, nawet jeszcze kilka lat temu gdy kradła by zaspokoić głód.
Słyszała że lochy pod koszarami były ogromne, a jej kocie łapki na myśl o zwiedzaniu ich, mimowolnie zapierały się i potykały byle tylko spowolnić to co było nieuniknione. “Eskorta” Yasumrae w końcu jednak wprowadziła ją głównym wejściem do pomieszczenia w którym chyba rejestrowano więźniów. Prostota tego miejsca sprawiała że nie było na czym zawiesić oka. Duży pokój, pozbawiony okien z jedyną drogą z i do pomieszczenia przez solidne, żelazne drzwi. To co rzuciło się jej w oczy to półki naścienne, na których leżały łańcuchy wszelkich rozmiarów. Niektóre były tak drobne iż zdawały się być zrobione na niziołków… albo dzieci.

W tym pomieszczeniu żołnierze przekazali kapłankę w ręce nadzorcy i wyszli. Postawny, brodaty mężczyzna siedział za biurkiem przeglądając jakieś papiery dopóki nie upewnił się, że zbrojni odeszli. Gdy został już sam na sam z dziewczyną uśmiechnął się paskudnie i wyjął zza skrzyni kufel wypełniony jakimś nieznanym świństwem.



Czuły węch tabaxi od razu wyczuł smród taniego alkoholu.

- No no no, co my tu mamy? Nieczęsto zdarza nam się przyjmować takie ładne stworzonka. Niech mnie diabli jeśli każdego dnia to miejsce zaczyna coraz bardziej przypominać schronisko dla parszywych zwierząt! – powiedział obleśnie.

Yasumrae związana i z irytującą magiczną obrożą na szyi stanęła niezbyt kwapiąc się by iść dalej. Zamiast tego włos zjeżył się jej z niepokojem na grzbiecie, gdy odwróciła się za odchodzącymi strażnikami. Wcale nie miała ochoty zostawać sam na sam z jakimś prostakiem i głupcem którego ktoś posadził na tak wysokim stanowisku. Próżnie się łudziła że zostanie odeskortowana aż do celi. Mężczyźni wyszli zostawiając ją samą z pijanym nadzorcą, ale przecież i z takimi miała już do czynienia pływając na okręcie. Tabaxi nie obdarzyła go wcale przyjemnym wzrokiem, raczej czymś w rodzaju znudzenia na tą rasistowską wzmiankę o schronisku. Była dość zirytowana sytuacją by jeszcze wysłuchiwać jego zbędnych skomleń.

- Zatrudnij się w teatrze jeśli taki jesteś wybredny co do towarzystwa. - Powiedziała kpiąco, nie kryjąc swojego niezadowolenia. -Jutro już mnie tu nie będzie więc czyń swoją powinność i prowadź bo też nie specjalnie mam ochoty na słuchanie twoich jęków.

- Oj jęki rzeczywiście będą, ale nie moje - odpowiedział zwalisty mężczyzna wstając zza biurka i kierując się w stronę kapłanki, na co ta wzdrygnęła się. - Widzisz, to ode mnie zależy kto i czy w ogóle stąd wychodzi. Zdarzają się przecież “wypadki”, gdzie nowo przybyły więzień musiał zostać dłużej przetrzymany, bo znaleziono przy nim niebezpieczne narzędzia, lub niefortunnie potknął się o własne nogi na schodach.

Zaczął obchodzić kobietę, uważnie taksując ją od stóp do głowy.

- Sam miałem kiedyś kotka podobnego do ciebie. Lubiłem wykręcać mu łapki, aż czuć było, że wychodzą ze stawów…

Futro jeszcze bardziej zjeżyło się na jej skórze gdy słuchała nadzorcy, próbując zignorować jego irytujące spojrzenie. Nastroszony niczym miotełka do kurzu ogon tabaxi zawinął się blisko ciała, szukając schronienia gdy poczuła nasilający się niepokój. Odcięta od mocy swojej bogini i związana nie była w stanie się obronić, a mężczyzna wyraźnie miał do niej jakąś pretensję. Nie czuła litości ani współczucia, w myślach gardząc tym podczłowiekiem i marząc by usłyszeć jego krzyk po tym jak chełpił się swoim okrucieństwem. Kocie usta rozchyliły się w opanowaniu które przyszło jej z wysiłkiem. Była kapłanką, musiała panować nad emocjami, a przynajmniej tak sobie mówiła. W myślach zaczęła szukać usprawiedliwienia, czemu pijany mężczyzna przed nią jest tym czym jest. Gdy zaczął zbliżać się do niej emocje jednak sięgnęły zenitu i skrępowana kobieta uniosła poddenerwowany głos.

- Tylko na tyle Cię stać. By znęcać się i grozić słabszym, bo boisz się przyznać że poza tym miejscem jesteś nikim. Spójrz tylko na siebie.. śmierdzący tanim piwem, sfrustrowany szukasz ofiar by poczuć władzę nad własnym życiem. Dlatego grozisz skrępowanej kobiecie, której nie znasz i która nic ci nigdy nie zrobiła. Wpadłeś w błędne koło które cię strawi i zniszczy, chyba że przestaniesz iść ciągle tym samym torem i narodzisz się na nowo. Jeszcze nie jest za późno by się zmienić. Podążając za radami Bastet możesz odzyskać spokój ducha.

Spojrzała jeszcze na nadzorcę, mając nadzieję na jakąś refleksję na jego twarzy. Mężczyzna zatrzymał się i zaczął przyglądać Yasumrae jak na jakieś dziwadło po czym wybuchnął śmiechem.

- Hahaha a to dobre. Zobaczymy jak długo będziesz w stanie głosić te kazania, gdy się tobą wreszcie zajmę. Chętnie posłucham, gdy zaczniesz wreszcie błagać o litość.

- To posłuchaj tego - odezwał się nagle surowy męski głos. Następnym co kapłanka zobaczyła, była ręka łapiąca brodacza za głowę i uderzająca nią mocno o kamienną ścianę. Yasumrae krzyknęła wystraszona w tym samym czasie gdy twarz nadzorcy głośno powitała twardą powierzchnię. Nieznajomym okazał się młody mężczyzna, którego tabaxi miała już nieprzyjemność spotkać, podczas rozmowy z wezyrem. Jego twarz była teraz pełna gniewu i obrzydzenia. Nie miała pojęcia skąd się on nagle pojawił, ale musiał być niezwykle utalentowany w sztuce skradania, bo nawet czułe zmysły kocicy nie wykryły jego obecności.


- Ty podła kanalio. Posłuchaj mnie teraz bardzo uważnie. W tym momencie zabierzesz swą tłustą dupę do Hafara i każesz sobie wymierzyć pięćdziesiąt najmocniejszych batów na jakie go stać. Dwadzieścia za chlanie na służbie i trzydzieści za bycie skurwysynem. Osobiście pójdę się upewnić, że prosiłeś o najmocniejsze uderzenia, inaczej sam poprawię każdy kijem. Możesz się też przygotować, do rychłego przeniesienia do patrolowania pustyni. A teraz zejdź mi w tej chwili z oczu. - Powiedział srogo jej wybawca.

Przerażony mężczyzna, trzymając się za złamany, zakrwawiony nos nie czekał nawet chwili na powtórzenie rozkazu i czym prędzej wybiegł z pomieszczenia, zostawiając kapłankę samą tajemniczym młodzieńcem. Nie było go jej żal, bo kim trzeba być by znęcać się nad kotkami? Związana wtuliła plecy w ścianę i obserwowała całą scenę, ale odwróciła pyszczek na moment gdy nieznajomemu złamano nos. Zapadła cisza, a podkulona tabaxi patrzyła na swojego wybawcę z nieufnością i w milczeniu. Kto wie czy nie miał być jej kolejnym katem? Najwyraźniej lubiła spadać z deszczu pod rynnę.
Mężczyzna jednak nie uczynił nic niepokojącego. Odwrócił się w stronę tabaxi, spoglądając na nią tym samym surowym spojrzeniem co wcześniej.

- Wybacz proszę to co tu zaszło Szacowna Kapłanko - skłonił się głęboko w geście wstydu - Nie jesteśmy w stanie panować nad każdą gnidą, która chce zaciągnąć się do służby w garnizonach. Nie miałem okazji wcześniej się przedstawić. Jestem Nadal El-Madani i służę jako kapitan w Sułtańskiej Gwardii.

“Skoro posadę nadzorcy w największym więzieniu w mieście może objąć każda gnida to chyba nawet się nie staracie” - pomyślała tabaxi przez moment milcząc i oceniając sytuację. Została niby uratowana, ale ten mężczyzna wcale nie budził jej zaufania po ostatnim spotkaniu. W dodatku nie pasowało jej to jak się do niej zwraca w kontekście ostatnich wydarzeń. Nie był szczery i używał tytułów które używane w ten sposób przypominały bardziej kpinę i splunięcie w twarz.

- Daruj sobie te “Szacowne Kapłanki” jeszcze niedawno chciałeś mnie zabić za kilka słów w zamkniętym pomieszczeniu. Nazywam się Yasumrae Kiya, ale to pewnie już wiesz.. - Kocica nie opuściła ściany, osuwając się po niej na jakąś stojącą obok ławę na której usiadła z wtulonym w kamień policzkiem i obserwowała go. Była zmęczona całą tą sytuacją i miała już serdecznie dość dzisiejszego dnia. Duże turkusowe oczy tabaxi unikały kontaktu wzrokowego za każdym razem gdy wyczuła na sobie jego spojrzenie. Irytowało ją to, że to on ma władzę nad jej losem. - Może i powinnam podziękować Ci za pomoc, ale nie ufam Ci.. co tu właściwie robisz?

- Musisz zrozumieć, że to co zrobiłaś było obrazą domu rządzącego, która nigdy dotąd nie miała miejsca. Musieliśmy na to zareagować, jako słudzy władcy. Jeśli chodzi zaś o powód, dla którego tu jestem, to przyszedłem dopilnować, że nic ci się nie stanie, Szacowna Kapłanko.

“Znów to zrobił.. mówi tak specjalnie by mnie zirytować czy..?” - pomyślała wypuszczając powietrze przez nos z cichym fuknięciem.

- Nie przyszłam tam nikogo obrażać, lecz po odpowiedzi.. i to powinniście wyczuć. A władcy naszego kraju to nie bogowie i w oczach historii popełniali, i popełnią jeszcze nie jeden błąd. Gdybym chciała podjudzać ludzi do buntu stałabym i krzyczała hasła przed rozjuszonym tłumem, a nie rozmawiała z wami. - Yasumrae przerwała na moment po czym uniosła się i zaczęła dziwnie ocierać plecami o ścianę, przymykając jedno oko. Dopiero po chwili wyłapała spojrzenie kapitana gwardii i dodała. - No co? Ramię mnie swędzi!

- Takie panuje tu prawo, a żołnierz jest od tego by go przestrzegać. Wybacz, że nie możesz się podrapać, ale twe więzy zostaną zdjęte dopiero po doprowadzeniu cię do celi. Jeśli zechcesz mi towarzyszyć, moglibyśmy się tam od razu skierować.

Kobieta spojrzała na bok zirytowana ślepą praworządnością i komentarzem Nadala.

- Jestem kapłanką, wytrzymam wiele. - odpowiedziała tajemniczo, nie bardzo ujawniając czy mówi poważnie, kpiąc czy też myśląc o czymś zupełnie innym. Chodziło jej jednak o kilka rzeczy zaczynając od nie zgadzania się z decyzją sułtana co do jej osoby, system rządów, problemy jakie tworzy ludzkie społeczeństwo i kończąc na towarzystwie El-Madaniego. Minimalnie wywinęła oczami starając się by tego nie zauważył i wstała.

- Prowadź. Na pewno wprowadzana przez kapitana sułtańskiej gwardii zrobię furorę wśród więźniów. - powiedziała cicho po czym westchnęła i wyprostowała się, posłusznie czekając.


[media]http://www.youtube.com/watch?v=Ma6S8_oQkbI[/media]

Ruszyli bez słowa, lecz Yasumrae ze zdziwieniem zauważyła, że zamiast kierować się w dół do lochów, zaczęli się wspinać w górę schodów. Po pokonaniu kilku pięter, dotarli wreszcie przed ciężkie, drewniane drzwi, wzmocnione stalowym okuciem i małą metalową kratą pozwalającą zaglądać do środka. Wnętrze pokoju było niewielkie i skromnie urządzone, ale nie licząc krat w oknach zdecydowanie nie wyglądało na więzienną celę. Była tam prosta przycza, stolik z taboretem, a okna dawały sporo światła.


Tak jak obiecał wcześniej, po wprowadzeniu do celi zdjął z niej więzy, skórzaną opaskę pozostawił jednak na szyi. Uciążliwe do tej pory buczenie, ucichło i stało się niemal niesłyszalne.

- Wybacz skromne warunki, ale jest tu zdecydowanie lepiej, niż w kwaterach niejednego żołnierza. Pilnować cię będą moi zaufani ludzie, nie tutejsi strażnicy, więc możesz być spokojna o swoje bezpieczeństwo.

On wciąż nie rozumiał że tu nie chodziło o warunki jej aresztu, ale sam fakt pozbawienia jej wolności. Tabaxi rozprostowała palce uwolnionych rąk i zrobiła kilka kroków by zatrzymać się naprzeciw okratowanego okna. Patrzyła przez nie moment, zamyślona po czym odezwała się do kapitana spokojnym głosem, nie odwracając się.

- Rozumiem. Dziękuję za eskortę. - te kilka jałowych słów miało wyraźnie sugerować że chciała zostać sama.

- Mając na względzie twoją pozycję, kościół Bastet na pewno zawnioskuje o twe rychłe uwolnienie, na co oczywiście będziemy musieli się zgodzić. Jutro powinnaś już cieszyć się wolnością. - Powiedział El-Madani zza jej pleców, a po chwili dodał nieco łagodniejszym tonem - Proszę abyś nie odrzucała możliwości udziału w tej misji. Bez twej pomocy to przedsięwzięcie będzie miało znacznie mniejsze szanse powodzenia. Wiedz, że cała Makarydia na ciebie liczy.

Na te słowa oczy kocicy zapłonęły gniewem. Wpierw upokorzyli ją przy wszystkich zebranych i rozłączyli z jej boginią, odbierając symbol który do nich nie należał. El-Madani sugerował dla niej karę śmierci, jakby uczyniła komuś krzywdę dość dużą by móc to uzasadnić. Potem pozbawili tytułów jakby to co robiła dla sułtanatu nie miało znaczenia. Ba, gdyby to od ich decyzji zależało zapewne zostałaby zdegradowana także w hierarchii kościoła Bastet. Wszystko na co pracowała, okazało się nic nie warte w jednej chwili i zapewne równie dobrze mogła przeżyć życie pijąc wina po karczmach, rabując statki jako piratka lub egoistycznie powiększając tylko swoje bogactwa poprzez handel. To że poświęciła się by czynić życie innych lepszym zostało zapomniane. Gdy służyła radą, leczyła rany i choroby, zdejmowała klątwy i ratowała najcenniejszy dar życia który większość miała tylko raz. I to wszystko było nic nie warte.
Teraz mężczyzna miał czelność prosić ją o pomoc, tylko dlatego że była mu potrzebna. Więcej.. próbował wpłynąć na jej decyzję jakąś psychologiczną wzmianką sugerując że nawet jeśli nie dla niego, to pomoże mieszkańcom Makarydii. Chciała powiedzieć mu “Zejdź mi z oczu”, ale biorąc sobie słowa Andraste do serca po prostu milczała.

Kapitan gwardii, gdy uznał, że nie uzyska już odpowiedzi skłonił się nisko i wyszedł na zewnątrz.

- Wyprawa wyrusza za dwa dni o świcie spod Bramy Niebios - usłyszała przez kratkę w drzwiach. Ostatnim dźwiękiem jaki dobiegł do jej uszu był odgłos klucza zamykającego zamek.

Gorycz i zawiść spływała przez nią powoli, niczym skażona żywica wypływająca z rannego drzewa, a wtedy delikatna kobieca dłoń uniosła się. Smukłe, ciemno granitowe palce dotknęły chłodnej powierzchni ściany jej celi, z czułością wspinając nieopodal okna. Ani czas jej kary, ani warunki nie były ciężkie.. a jednak dla Yasumrae wolność była jednym z najważniejszych praw istnienia. Zaledwie kilka lat temu przybyła do Makarydii i była wtedy zupełnie nikim, choć teraz czuła się podobnie. Próbując przystosowywać się do ludzkiego systemu życia i państwa odkryła że jest to trudniejsze niż myślała. Czasem zastanawiała się czy popełniła błąd dołączając do ludzkiej społeczności i czuła się zdrajczynią.

Wielkie kocie oczy wpatrywały się w stronę portu i morza które rozpościerało się na horyzont, ale nie to było tym co widziała. Nostalgia malowała zupełnie inny obraz w którym to jej kraj trawił ogień wojny, głodu i niepewność przyszłości. Ogień który przygnał ją z południa aż tutaj, do Makarydii. Nie znała wcześniej wstydu takim, jakim widzieli go ludzie. Nie nosiła ubrań, bo przecież natura obdarzyła ją już futerkiem, a jedzenie sztućcami wydawało się zbędną abstrakcją. Czy to czyniło ją gorszą od innych? Czy Andraste tak na nią patrzy?

Tam skąd przybyła, różnice klas społecznych nie były aż tak widoczne jak w świecie ludzi, a przecież mimo swojego “barbarzyństwa” tabaxi także posiadały wielu mędrców i osób o szlachetnej duszy. Ludzie tylko pogłębieli różnice społeczne i konflikt, ucząc swoją szlachtę by była w każdym aspekcie inna od swoich pobratymców z niższych klas. Czy służyło to tylko temu by szlachta mogła spać spokojnie, mimo tak złego traktowania przez nich innych ludzi? Wywyższając się i uważając za lepszych.. bo jedzą za pomocą metalowych widełek, bo stać ich na pstrokate ubrania? Bo znają kwiecistą mowę której równie dobrze można by uczyć zwykłych ludzi? Szlachectwo nie uzasadnione przez szlachetne czyny nie było dla Yasumrae nic warte. Było niczym rak, który trwał żywiony przez organizm społeczeństwa bez jego woli.

Yasu, od czasów gdy przybyła, zmieniła się nie do poznania. Był czas gdy tabaxi za miedziaki polowała w śmierdzących miejskich kanałach Nul Agbar na szczury. Wciąż pamiętała pierwszego upolowanego gryzonia którego przyniosła w zębach i z dumą wypluła na biurko nadzorcy. Mężczyzna oczywiście strasznie się wściekł, ale ona czuła się jakby zdobyła jakąś górę. W końcu wiedziała że przysługuje się ludzkiej społeczności, a tak bardzo chciała być wśród nich zaakceptowana. Była to jej pierwsza praca i nie ostatni upolowany szczur, ale szybko odkryła że nie jest w stanie ani się z tego utrzymać, ani nikt nie szanował jej poświęcenia by kanały były czyste. Przeciwnie, ludzie gardzili nią patrząc z nie mniejszą odrazą niż na owe szczury które musiała łapać. W miejskich kanałach nie tylko jednak szczury żyły, a konfrontacja z dziwnym krwiożerczym potworem i widok szkieletów tabaxi wśród ścieków skutecznie sprawiły że Kiya nie chciała już tam schodzić.

Była brudna, niedożywiona i zapchlona gdy spróbowała ukraść kurę ze straganu by zaspokoić szalejący instynkt głodu. To wydarzenie rozpoczęło nowy okres w jej życiu, gdy poznała swojego wybawiciela i kata zarazem. Człowieka o imieniu Omar. Wspomnienia te zamknięte w szczelnej skrzyneczce wylądowały na dnie morza jej duszy, ale odcisnęły swoje piętno i zmieniły sposób postrzegania ludzi. Kilka lat później, gdy Yasumrae otworzyła świątynię Bastet w której to była główną kapłanką, imię to powróciło. Dwie osoby zginęły podczas pożaru, którego słup dymu widoczny był w całym mieście i który pochłonął cały budynek, zamieniając go w zgliszcza. Po mieście rozeszły się plotki jakoby przybytek spłonął z powodu zemsty człowieka o imieniu Omar. Szeptano że chciał odegrać się na jednej z tabaxi która podobno go porzuciła i z którą sypiał. Część głosów mówiła że przybytek spłonął za sprawą woli boskiej, bo działy się tam niegodziwe rzeczy. Inni zaś mówili że to sabotaż sił piekielnych które opętały niewinnego człowieka, zmuszając go do strasznych rzeczy. Jakkolwiek było naprawdę, budynek spłonął, a kościół Bastet zaczął tuszować sprawę.


*

Dostojna czerwień pasm jej szat podkreślała wysoki status i zgrabne nogi zasłaniając, a jednocześnie tworząc zadziorne wcięcia które ukazywały kobiece krągłości bioder. Materiał opływał po najróżniejszych górkach jej ciała z subtelnością zawijającego się języka fali, a ostre kontrasty smolistej czerni i karmazynu nadawały “pazura” tej kreacji. Jej krótkie futro było zupełnie inne niż kilka lat temu. Teraz zadbane, czyste i bijące zdrowiem pokrywało większość jej ciała, ale tylko w paru miejscach było dłuższe. Najbardziej na ogonie i za strzelistymi uszami, przypominając nieco ludzkie włosy. W jej umaszczeniu królował kolor granitu z przeplatającymi się granatowymi, maskującymi łatkami, a także mleczna biel, która rozlewała się od spodu ciała, przez brzuch aż do noska i na policzki.
Kocia kapłanka obserwowała zza krat kołyszące się w porcie statki, a dłoń która dotykała ramy okna zatrzymała się. Saadia - “jej” galera cumowała przy keji pośród mieniącego się złoto, w zachodzącym słońcu morza. W pomieszczeniu rozległ się zgrzyt, gdy niedawno głaszcząca ścianę dłoń dziewczyny teraz przeciągała po niej w zawiści pazurami. Drobne palce i niewinne pazurki rozrywały wierzch kamienia niczym nóż szarpiący płótno, zostawiając na jego fakturze trwały ślad i odrywając okruszki.

Zastanawiała się czy jej załoga i kapitan usłyszą o degradacji jaką otrzymała. Status oficerski otrzymała od razu gdy stanęła na pokładzie, bo w końcu jedyny medyk na okręcie i osoba duchowna nie mogła być na równi z każdym marynarzem. Były to jednak jedynie ceremoniały, których tabaxi nie wykorzystywała by się wywyższać. Jej kocia łapa stanęła na okręcie by coś sobie udowodnić, by przemóc się i złamać bariery. Pokonać lęk przed wodą i zyskać siłę. Ten hart ducha był jej niezbędny by przetrwać.


Saadia stała się jej nowym domem, który jak na galerę przystało był ciasny i pełen wyzwań. Z początku nie patrzono na nią zbyt przychylnym okiem, ale szybko zyskała szacunek i przyjaźń załogi. Długi, smukły okręt wyposażony w liczne wiosła potrafił płynąć z sporą prędkością, a główną metodą walki był abordaż. Dlatego właśnie na pokładzie znajdowała się mała armia i tabaxi której zadaniem była opieka na rannymi i w razie możliwości łatanie ich. Magiczny medyk był prawdziwym skarbem na który niewiele okrętów mogło sobie pozwolić, a raz uratowane życie owocowało długiem wdzięczności którego nawet gniew sułtana nie był w stanie przerwać. Medycyna konwencjonalna była powolna, bolesna i mało wydajna, ale także niezbędna, gdyż mocy kapłańskiej nie było dość by wyleczyć wszystkich. Yasumrae była nawet przez pewien czas kucharką, gdy ich pokładowy kucharz zginął nieszczęśliwie podczas walki. Żaden z marynarzy nie narzekał na przygotowane przez nią posiłki, choć nie wiadomo czy rzeczywiście sobie radziła, czy też nikt nie chciał ryzykować urazy ze strony jedynej lekarz na pokładzie.

To właśnie na okręcie doszły ją słuchy o tyranii Murafaty I, jak i o tym że jego potomek Murafata III nie przebiera w środkach by zdjąć klątwę. To wtedy podjęła decyzję by wrócić na ląd i poznać prawdę apropo tej straszliwej masakry. Chciała wierzyć w system i swojego sułtana, a teraz tkwiła zamknięta w celi z magiczną obrożą na szyi.

Coś niepokojącego trawiło ją od środka i sprawiało że kapłanka, która oddała życie ratowaniu życia innych, czuła że potrafiłaby je odebrać z chłodną znieczulicą jeśli tylko uzna to za słuszne. Nie była już młodą kotką, rozkosznie wierzącą w bajki i trochę jej tego brakowało. Tak optymizmu, jak i szczęśliwego dzieciństwa.

Owoc musi upaść by powstać mogło drzewo. Czy tak samo było z nią? I na jaką ziemię się stoczy nim wyrośnie przesiąknięta jej gruntem? Czemu w ogóle goni za jakimiś ideami zamiast przeżyć życie w próżnych przyjemnościach? Czy to dlatego że nie ma własnego domu i próbuje uczynić nim Makarydię, zmieniając ją i formując w coś co uzna za właściwe?

Puchaty ogon tabaxi zakręcił się w powietrzu, rozdrażniony skołatanymi myślami, gdy usłyszała kroki, a drzwi do jej celi otworzyły się. Nie odwróciła się od razu, wpatrując w swoją galerę z pewną tęsknotą, ale jej wykręcone w tył ucho wyraźnie wskazywało że nie uszło to jej uwadze. Zwróciła twarz przez ramię, a źrenica dużego, turkusowego oka z pionowej kreski rozszerzyła się na czarny, niezbadany okrąg. Nie spodziewała się ujrzeć tu tego mężczyzny..

 
__________________
In the misty morning, on the edge of time
We've lost the rising sun

Ostatnio edytowane przez Kata : 17-07-2019 o 22:06.
Kata jest offline