Wędrówka na czele gromady przesiedleńców miała jedną, niezaprzeczalną zaletę - nie trzeba było wdychać tumanów kurzu, jaki na leśnym trakcie wzniacała setka par szurających nóg, o końskich kopytach czy kołach wozów nie wspominając. A że JeanLuc potrafił nieźle przemawiać, a siły przekonywania dodawał mu fakt, iż wydzierał się z wysokości siodła, porządek dało się utrzymać nawet w nocy, której, dzięki bogom, nie zakłóciła żadna niespodziewana wizyta.
Brak nocnych niemiłych niespodzianek był, niestety, jedynie ciszą przed burzą. Bo trudno było sądzić, iż spotkanie z ogrami odbędzie się w miłej i spokojnej atmosferze i zakończy się podaniem sobie rąk.
Ernst zsiadł z konia (co prawda konno łatwiej się ucieka, ale ewentualną walkę lepiej było stoczyć stojąc na stałym gruncie. Zrobił dwa kroki do przodu, stając na czele całej grupy.
- Szukacie może pracy? - spytał głośno. - Bo my poszukujemy dzielnych wojowników, którym niestraszne są jakiekolwiek niebezpieczeństwa.
Szansa nie była wielka, ale miał nadzieję, że kupi nieco czasu potrzebnego na przygotowanie do walki.