Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-07-2019, 23:50   #112
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=ycHvL3W3_PA[/MEDIA]
Poranne wstawanie było zdecydowanie nie dla Lamii. Najchętniej pospałaby jeszcze ze 3 godziny i wstała koło południa, zjadła odgrzane przez Amy śniadanie i dopiero potem zaczęła myśleć co dalej robić ze swoim życiem weterana w stanie spoczynku, aspirującego do nowej roli reżysera filmów akcji dla dorosłych. Tym razem jednak pobudka, mimo nieludzkiej pory, nie wywołała w niej odruchu psychopatycznego mordercy, chcącego wybić do nogi wszelkie życie znajdujące się w zasięgu wzroku, a to wszystko dzięki Betty. Jej pięknej, zmysłowej i fascynującej łaskawej pani…

Zapach jabłek, ten ciepły błysk w oku i łagodny głos przypominający aksamit sprawiały, że w jednej sekundzie Mazzi zapomniała o obolałym ciele, piachu pod powiekami oraz całej reszcie. Wstała chętnie, idąc za okularnicą wpierw do łazienki, potem do kuchni, gdzie w szlafroku usiadła do stołu między nią, a Madi - dwoma cieniami zeszłej nocy, podczas której nie do końca potrafiła oddzielić jawę od snu, lecz bolący tyłek przemawiał za opcją że wyuzdane zabawy jej się nie przyśniły.

- Dzięki Amy… jesteś aniołem - mruknęła widząc śniadanie i zaraz rzuciła się na nie jakby przez tydzień nic nie jadła. Gryzła i połykała, nie marnując czasu na żucie, a zaspokoiwszy pierwszy, potem drugi głód, zaczęła mówić. Opowiadała o spotkaniu w Neo, umowie na niedzielę z Tashą i całym zajściu na zapleczu. Gestykulowała przy tym żywo, nadając wesoło o każdym, nawet najdrobniejszym szczególe. Przy drugiej kawie przeszła do powrotu, gdy nagle pośrodku drogi wpadła na pomysł aby podjechać pod koszary Boltów i spróbować dorwać kumpla z wojska. Streściła sam przyjazd, gadkę z chłopakami na bramie, a kiedy przyszedł moment pojawienia się kapitana, siedziała wyszczerzona nieobecnie, z maślanym wzrokiem wbitym w talerz choć go nie widziała. Zachichotała niczym nastolatka, rumieniąc się przy detalach garderoby.

-... dał Cichemu rzeczy do prania, a jemu się nie chciało tego ogarnąć, więc dał pewnie kotom, a koty to wiadomo… nic same nie pomyślą i wszystko spierdolą jeśli się ich nie przypilnuje. Pewnie wrzucili jego ciuchy w jednym sorcie z resztą, nie rozdzielając na białe i kolorowe. Zafarbowały w praniu… ale podobno jedna różowa koszulka do spania nie robi tragedii.

- Język Księżniczko. - Betty swoim zwyczajem nie przegapiła słownictwa jakie jej zdaniem nie wypadało dobrze wychowanej damie i następczyni tronu. Ale poza tym całą resztę opowiadania Lamii z zeszłego wieczoru dziewczyny słuchały jak bajki.

- Ooo… i udało wam się ją namówić na prywatny występ w niedzielę? Taką gwiazdę estrady? I będziemy mogły się nią pobawić? - Madi z dziwną radością dźgała poszczególne kawałki jedzenia i pakowała sobie do ust gdy tak chciała się upewnić czy na pewno dobrze wszystko wylapała z tej wieczornej relacji.

- Jej, i pojechałaś do niego na koszary? Przecież to za miastem jest. I nie bałyście się tak jechać po nocy same? Ale to Steve pewnie się ucieszył. Naprawdę sprali mu koszulkę? - Amelia zwróciła uwagę na nieco inne rzeczy ale też reagowała na tą opowieść z ciepłym ożywieniem.

- Oj, nie dziw się Amy, wojsko to taki zawodowo zorganizowany chaos i bałagan. Niby sami spece a tu sama widzisz. Prania porządnie zrobić nie umieją. - Betty wyjaśniła swojej najmłodszej gołąbeczce paradoks istnienia wojska. Zwłaszcza tej większości zarządzanej przez mężczyzn. Co mogą być pokonani przez coś tak oczywiście prostego jak zwykłe pranie która każda z nich pewnie mogłaby zrobić szybciej, lepiej i z zamkniętymi oczami.

Mazzi zaśmiała się krótko, chociaż wzrok nadal miała średnio przytomny, utkwiony w zeszłej nocy przed bramą jednostki wojskowej. Pociągnęła kawy i dolała sobie nową porcję.

- No tak, ogarnęłyśmy ją na niedzielę, Tashę. Będzie do dyspozycji - wymamrotała w kubek, upijając kawy. Bardzo jej potrzebowała - O 20 przyjedzie do Honolulu, więc my tam będziemy na 19 żeby wszystko przygotować. Betty chodź z nami - oprzytomniała i spojrzała na pielęgniarkę, łapiąc ją za rękę. Zsunęła się na ziemię, klękając obok jej krzesła i pocałowała zgrabne palce - Wiem że w poniedziałek masz na rano, ale pewnie o północy skończymy. Nie chcę się bawić bez ciebie, źle mi z tym. Szykujemy porządną imprezę, więc… byłabym zaszczycona gdybyś zechciała się na niej pojawić. Jako gość specjalny, Val chętnie porobi za podnóżek… i zaplanowałyśmy niespodziankę z tej okazji. Do tego będą chłopaki… rozerwiesz się, a nie ciągle robota i robota. Nie daj się prosić, jeśli sobie życzysz to cię tam zaniosę.

- Oh, Księżniczko… Ale mnie podeszłaś… - Betty uśmiechnęła się jakby rzeczywiście jej faworycie udało się ją podejść. Amelia i Madi zamarły zaciekawione co wyjdzie z tej sceny. Ale masażystka szybko się otrząsnęła.

- Lamia ma rację. Chodź z nami. Co tak będziesz sama siedzieć w łóżku. Może zaliczysz coś fajnego? No co ja mówię! Na pewno zaliczysz jeśli coś ci podpasuje. No i spójrz na nią, zobacz jak ją ucieszysz jeśli pojedziesz z nami. A jak masz ochotę to zrobię ci masaż. Jaki tylko zechcesz. Najfajniej jakiś mocno erotyczny. Może nawet na spółę kogoś byśmy puknęły? - Madi szybko dorzuciła się do przekonywania Betty do wzięcia udziału w niedzielnej, klubowej imprezie. Okularnica spojrzała na nią jakby sama już nie wiedziała co mówić i myśleć.

- Przemyślę to gołąbeczki. Może rzeczywiście jest jak mówicie. No ale na razie chyba już wszyscy zjedli to chyba musimy już wychodzić jak jeszcze mamy podjechać do Jacka i podrzucić go do jego pracy. - okularnica szybko wstała przy okazji podnosząc swoją ulubienicę do pionu i całując ją czule w usta.

- A ja też dostanę? - Madi bez żenady upomniała się o swoją dolę. Ale w tak zabawny sposób, że rozbawiła Betty i Amelię bo obie się roześmiały. Ale gospodyni puściła Lamię i odwróciła się do masażystki aby teraz ją obdarzyć pocałunkiem.

- Skoro wychodzimy nie wypada zostawiać młodej, delikatnej dziewczyny samej w wielkim, pustym i ciemnym domu - Mazzi zatarła w duchu ręce i posłała Madi pełne wdzięczności spojrzenie. Wsparcie się przydawało, a atak z dwóch stron rozpraszał przeciwnika przez co łatwiej opuszczał gardę. - Gdyby się tak stało, że jednak łaskawa pani zgodziłaby się zaszczycić swą obecnością nasze skromne przyjęcie, trzeba by poprosić Jacka aby przyjechał i zajął się Amelią pod naszą nieobecność. Przecież nie może tak samo zostać nasze słoneczko kochane, no nie? - obróciła się do blondynki i uśmiechnęła się ciepło - Jeśli chodzi o jednostkę… nie jest tak daleko. Byłyśmy bryką, zresztą miałam broń, Eve też… myślę że Diane tak samo… i chyba tak, masz rację. Steve chyba się ucieszył - znowu wzrok jej zmętniał - Ściemniłam że jestem jego dziewczyną, nie oponował. Wpisze mnie w rejestr gości żeby następnym razem nie było lipy… na serio. Ma różową koszulkę - zaśmiała się - Ale cholera… nawet w czymś takim wygląda obłędnie.

- Zgaduję, że bez niej wygląda jeszcze lepiej. - roześmiała się masażystka patrząc zarówno rozbawionym jak i ironicznym wzrokiem na Lamię.

- Zostać sama w domu? Znaczy z Jackiem? W niedzielę wieczór? - Amy za to jak zwykle zainteresowało coś innego i ta myśl sądząc po ożywionym spojrzeniu na twarzy było widoczne mimo grubego opatrunku na połowie tej twarzy. Pomysł wydawał się budzić jej entuzjazm i ekscytację.

- Właśnie jakoś tak - saper potwierdziła, ciągnąc się powoli przez kuchnię, ale stanęła w progu, rzucając blondynce wesołe spojrzenie - Duzi jesteście, znajdziecie sobie zajęcie. Betty też pewnie nie będzie miała nic przeciwko i pożyczy wam parę zabawek. Wrócimy lekko po północy, poza tym… nie będzie raczej problemu aby Jack nocował z tobą. Patrz na nas - machnęła dłonią na siebie, a następnie pokazała Madi - Obie wyspane, wypoczęte i pełne wigoru na nadchodzący dzień. Jak się dobrze ułożyć to w czwórkę też się wyśpi, więc dla waszej dwójki w zupełności wystarczy.

- Oj, ja tylko tak pytałam… - Amelia zarumieniła się na całego ale chyba słowa kumpeli ze szpitala podniosły ją na duchu i rozbawiły. Masażystkę zaś bardziej rozbawiło to spalenie buraka przez blondynkę. Ale pozwoliła sobie na przelotne spojrzenie i nie dręczyła dziewczyny bardziej. Zamiast tego dołączyła do znikającej w progu Mazzi. Śniadanie dobiegło końca, czas było się zbierać. Niektórzy do pracy, a niektórzy... cóż. Ktoś musiał się opierdalać, gdy zapierdalać musiał ktoś.




Droga na trasie dom-szpital minęła w mgnieniu oka. Sierżant pożegnała pielęgniarkę i już wracała z załadowaną paką do punktu ładowania. Dzięki Jackowi nie musiała dźwigać tego szajsu sama, jednak co facet to facet i niech wszelkie tępe pizdy-wojujące feministki się wypchają, bo nie wiedzą co gadają. Jazda samochodem była o niebo przyjemniejsza niż drałowanie z buta, lub miejskimi środkami transportu. Dzięki niebieskiej bryce obróciły raz-dwa-trzy i już parkowały pod kamienicą, gdzie czekała na nie niespodzianka.

- Di! - śmiech Lamii było pewnie słychać dwie przecznice dalej, gdy dopadła do motocyklistki i wzięła ją w ramiona, ściskając mocno na powitanie. Podniosła ją też zaraz z ziemi i okręciła wokół, całując na powitanie jak na dobre kumpele przystało. Dopiero po czasie zorientowała się że tamta trzymała gorfa, na szczęście udało się go nie zgubić, ani niczego nie pobrudzić.
- Nie no, nie będziemy chyba siedziały w domu, co? - popatrzyła na dwie skrajnie różne towarzyszki: jedną bladą, jasnowłosą i ubraną po dziewczęcemu oraz drugą o ciemnej karnacji, hebanowych włosach i skórzanych ciuchach - Dawajcie, lecimy na miasto. Zrobimy zakupy, poszwendamy się. Jest też misja do wykonania zanim Betty wróci - objęła Amelię w pasie - Znasz to miasto najlepiej, bez ciebie zadanie zakończy się fiaskiem.

- Ja? Mam jechać z wami? A gdzie? Co chcecie kupić? - Amelia chyba była gotowa usunąć się w cień i zostać w domu dlatego gdy Lamia się do niej zwróciła bezpośrednio zareagowała jak dziewczynka niespodziewanie wywołana do tablicy. Ale też chyba nawet zrobiło jej się przyjemnie, że kumpela ze szpitala była dla niej taka miła.

- No na mnie nie liczcie, ja tu byłam kilka razy ale przecież na imprezie to nawalona w trzy dupy. Drogę do nas to znam. I do starego kina. I tyle. - Diane pokiwała głową wspierając pomysł byłej wojskowej przyznając się z rozbrajającą szczerością, że właściwie nie zna miasta w jakim się znajdowały.

- Najpierw do krawcowej zdjąć miarę - sierżant szybko zaczęła wyliczać, odginając palce - Potem na lunch, mogą być lody albo coś niezdrowego. Następnie chciałabym zahaczyć o antykwariat i jakiś papierniczy, po książkę i papier do pakowania. Na koniec, albo jakoś pomiędzy… szukam piżamy. - dodała ze śmiertelnie poważną miną - Męskiej, takiej na mięśniaka o rozmiarze dobrze odkarmionego byczka. Musi być polarowa i w stonowanych kolorach, najlepiej jednolitych żeby się nikt nie przypierdalał że nieregulaminowa. Zima idzie - skrzywiła się - Przecież te szorty i różowa podkoszulka są cienkie i nie nadają się na mrozy… po co ma się przeziębić? No… - westchnęła, celując palcem w Diane - Nie komentuj.

- Dobrze. - Indianka zgodziła się ale aby ukryć uśmiech zaczęła bez pośpiechu wydłubywać paczkę pomiętych skrętów a z niej pomiętego skręta a potem go odpalać więc w dość naturalny sposób wyłączyła się na chwilę z dyskusji.

- Aha, takie rzeczy… - Amelia pokiwała blond główką i popatrzyła gdzieś w dal zalanej słonecznym blaskiem ulicy. - No tak, to tak… chyba wiem, gdzie możemy zacząć… krawcowa na miarę no to tak, to chyba tam. Powinno być otwarte. I książka… A jaka? Bo jest trochę różnych miejsc gdzie można jechać po książki. I ciuchy też. Tak, chyba już wiem gdzie możemy pojechać. - blondynka zastanawiała się mówiąc na głos jak pewnie w głowie układała sobie mapę punktów gdzie można było podjechać jak się miało czas i samochód. Ale w końcu uśmiechnęła się gdy ta mapa widocznie ułożyła się w końcu w jakąś sensowną całość.

- Potrzebuję specjalnej książki, ilustrowanej Kamasutry - saper powiedziała radośnie - Żeby były ładne obrazki pozycji i opisane co i jak. Najlepiej alfabetycznie… zawsze chciałam przelecieć cały alfabet - z uciechy aż klasnęła w dłonie.

- Kamasutrę? A są jakieś tylko dla dziewczyn? - motocyklistka zaśmiała się wesoło i kosmato wydmuchując pierwszy kłąb dymu przez trochę wyglądało jakby się zakrztusiła. Zresztą może i się trochę zakrztusiła z tej złośliwej uciechy.

- Kamasutra z obrazkami? Betty ma taką. Chcesz zobaczyć teraz czy jak wrócimy? - Amelia zrobiła trochę zdziwione oczy ale okazało się, że ma całkiem konkretne informacje o książkowej pozycji na jakiej zależało jej kumpeli.

- A wiesz gdzie taką kupić? - Mazzi popatrzyła na Amy - Wersja damsko-męska. Potrzebuję takiej na prezent.

- Hmm… - Amy zamyśliła się nad tym pytaniem zastanawiając się chwilę. - No myślę, że jest parę miejsc… no ale może nie być tak od ręki ale można zamówić to jak się trafi to handlarz zostawi. - uznała w końcu po tej chwili namysłu.

- Obskoczymy - saper zadecydowała i od razu zrobiło się jej lżej. Że też wcześniej na to nie wpadła i nie zaczęła załatwiać póki sobota nie zbliżyła się wielkimi krokami. Teraz zostawało zaciskać mocno kciuki i liczyć na łut szczęścia.

- Co się zwykle daje facetom na prezent? - spytała dziewczyn, a z tego wszystkiego ramiona jej opadły i dokończyła zrezygnowanym tonem - Nie flachę, ani nic ze szpeju. Coś… no żeby pokazać że ci zależy, ale nie wprost. Bez durnych serduszek, misiaków i innego szajsu. Chociaż pluszak - zadumała się i pokręciła głową - Wyśmialiby go chyba w koszarach.

- Pewnie tak. - Di zgodziła się z wnioskami ciemnowłosej rozmówczyni i zaciągnęła się szlugiem zastanawiając się nad tym dylematem. - No jak flachy nie to sama sobie utrudniasz. - rzekła wydmuchując dym w postaci artystycznych, stopniowo się rozwiewających kółek. - No nie wiem… Poza wyuzdanym numerkiem to jeszcze jakaś spluwa albo nóż… nie wiem… zależy co lubi… albo co mu jest potrzebne… - Indianka przestała zerkać na rozwiewające się koła dym i popatrzyła krzywo na Lamię by dać jej znać, że sama sobie robi problemy.

- Może coś do ubrania? Jakąś kurtkę, śpiwór czy coś… może nawet kubek albo termos jakiś taki fajny… - zagadnienie poruszone przez Lamię pobudziło do pracy umysłowej także blondynkę więc rzuciła swoimi pomysłami jak tak stały sobie przed klatką schodową aparatmentowca.

- Kosę - sierżant zamarła, jej ręka odruchowo powędrowała pod kurtkę, tam gdzie Gerber. Wyjęła go, patrząc na ostrze i rękojeść melancholijnym wzrokiem. Andy miał identyczny, z głupia frant że udało się jej zdobyć taki sam. Dobra, przedwojenna robota za psie pieniądze na pchlim targu, albo kopalni skarbów jak kto woli.

- Chodźmy, zobaczymy te antykwariaty i księgarnie… i piżamę. - westchnęła z tym przynajmniej powinno pójść prosto. Amy nawiguj, ja prowadzę.

No i w końcu doszły do momentu w którym można było uznać, że mają całkiem niezły plan działań. Diane jeszcze chwilę dyskutowała bo pewnie wolałaby jechać swoim mechanicznym rumakiem niż robić za pasażera kabaryny Betty ale w końcu dała się przekonać aby darować sobie wycieczkę jednośladem. Więc Lamia siadła za kierownicą kombi, Amelia jako ich przewodniczka obok nich a Diane znów, jak ostatniej nocy u Eve czyli na tylnej kanapie w przerwie pomiędzy przednimi siedzeniami.

W samochodzie, nawet o tej dość wczesnej porze, zrobiło się gorąco jak w szklano - metalowej szklarni. Trzeba było pootwierać okna i opuścić zasłonki aby uchronić wzrok przed jaskrawym, porannym Słońcem. No i ruszyły w miasto. Póki Lamia jechała spokojnie to nawet jakoś szło. Chociaż ten poranny ruch był bardzo rozpraszający i deprymujący. Wydawało się, że każdy inny użytkownik drogi chce ją wyprzedzić, minąć, wtarabanić się bez ostrzeżenia na drogę z bocznego wyjazdu. Bo przecież migacze to zbytek, nawet jak są w samochodzie o ile są. A tu potem jeszcze parkowanie, szukanie miejsca, ostrożne manewry aby się zmieścić no gdy Lamia wreszcie wysiadała za pierwszym razem była już prawie pewna, że może coś tam kiedyś prowadziła czy przeszła jakiś kurs no ale zawodowym kierowcą to na pewno nie była. Przecież po tych drogach jeździły same debile! No jakby mogli to by człowieka rozjechali!

Na szczęście jazda się skończyła. Za to Lamia mogła zacząć rozumieć dlaczego Eve niezbyt przepada za prowadzeniem auta.
- To tutaj. Chodźcie, zobaczyć co tam mają. - Amelia wskazała na jakąś witrynę sklepu kilka samochodów dalej. Weszły tam a tam była istna graciarnia. Czego tam nie było! Książki, komiksy, czasopisma, płyty CD, kasety VHS a nawet winyle. A do tego masa dziwnych rzeczy. Nakręcane zabawki, zabawki na baterie. sterowane zabawki, piłki, plakaty, ciuchy no na samo oglądanie można było spędzić pewnie cały dzień albo chociaż pół.

Amelia widocznie znała się chociaż trochę ze sprzedawcą który okazał się jakimś zasuszonym dziadkiem. Porozmawiała z nim chwilę i dziadek miał, całkiem sporo literatury światopoglądowej i to z obrazkami albo filmami no ale akurat nie w takim stylu w jakim Lamia szukała. Więc chociaż oglądało się całkiem przyjemnie no to jednak to nie było to.

Potem pojechały na jakieś targowisko. Ruch był spory bo w końcu był ranek. Tutaj zeszło sporo. I czasu i uwagi. Mnóstwo sprzedających i jeszcze więcej kupujących. Wydawało się, że jest tutaj wszystko. Może tylko broń wojskowa Lamii nie rzuciła się w oczy i twarde narkotyki. A reszty było cała masa. Co chwila warto było się zatrzymać bo coś wpadało w oko. A to smaczna przystawka, świeże owoce, ryby, jakieś ciekawsze ubranie, nawet stara strzelba, sztucer czy pistolet. Z amunicją już jednak było kiepsko. Była nawet dziczyzna spoza miasta albo jeszcze żywa świeżynka. Od kur, gęsi, kaczek po świniaka. Można było nawet umówić się na coś na teraz albo na później. Więc tak, handel kwitł w Siux Falls na całego. Przynajmniej na tym targowisku.

I chociaż Amelia w dwóch czy trzech budkach, wozach czy bagażnikach gdzie handlarze prezentowali swoje towary nie znalazła żadnej Kamasutry albo były w takiej szczątkowej formie, że właściwie ich nie było to w końcu los się do nich uśmiechnął.

- Ooo! Pani wie co dobre! To starożytna sztuka miłości jest! Bardzo dobrze, bardzo dobrze! Ja mam tu coś takiego. Tam ja mam i ja pokaże zaraz. Tak, tak starożytna sztuka, prosto z Chin. - Amelia w końcu trafiła na jakiegoś skośnego co się uśmiechał gdy tylko do niego zagadała. I kiwał głową i nawet miał taki śmieszny, chiński, okrągły kapelusz. Co prawa kilku innych mówiło coś podobnego. Chociaż z mniej chińskim akcentem. Diane miała minę jakby machneła już na to ręką gdy facet poszedł gdzieś przebierać w sowich skrzyniach i półkach. Mamrotał coś przy tym, kto wie, może nawet po chińsku a może tylko tak sobie mamrotał, całkiem zwyczajnie.

- O jest! Tak, mówiłem, że mam! Chińczyk nigdy nie oszuka klienta! Tak, mam, o tutaj, mam. Proszę spojrzeć jaka piękna! Prawdziwa skóra! Ekskluzywne wydanie, teraz nawet jakby ktoś chciał to nic takiego nie da rady zrobić. Niepowtarzalna okazja! A to okładka! A w środku? Pani popatrzy jaki piękny papier. Widzi jak się błyszczy? Po tylu latach! Co za jakość! - facet widać handel miał wyssany z mlekiem matki bo umiejętnie pobudzał ciekawość i prezentował towar. Książka rzeczywiście prezentowała się okazale. Zupełnie jakby tylko trochę jej kartki na brzegach pożółkły od dekad na świetle słonecznym no ale poza tym wyglądała jak nowa.


A wewnątrz rzeczywiście papier błyszczał się nadal, nawet po tak długim czasie. Sprzedawca przekładał po kolei pierwsze kartki jeszcze nie dając towaru do ręki a już było widać pierwsze literki a potem obrazki.

- Ooo… A to ciekawe… - Di nagle wyglądała na całkiem zainteresowaną gdy pojawiły się pierwsze wizerunki fikuśnych pozycji. Amelia trochę się zaczerwieniła i rozejrzała się ukradkiem dookoła ale też puszczała ciekawego żurawia.

- Tak, pani zobaczy, pani zobaczy. Towar pierwsza klasa, nie śpieszyć się, obejrzeć a potem pohandlujemy. - sprzedawca w końcu podał im tą książkę aby mogły ją swobodnie obejrzeć widząc, że ich apetyty już został należycie pobudzony po tej małej przystawce.

Przeglądając książkę strona po stronie, sierżant doszła do wniosku, że są jednak cuda na tym świecie, które się filozofom nie śniły. W kwestiach seksu nie uważała się za laika, albo turystę który przypadkowo zabłądził do dzielnicy czerwonych latarni jak to się kiedyś mówiło. Co nieco potrafiła, z niejednego pieca chleb jadła… ale przy paru pozycjach wybałuszyła oczy, przekrzywiając kark i mrużąc oczy w próbie wyobrażenia sobie rysunków na żywo.

- To tak się da? - mruknęła zafascynowana, gładząc palcami jedno ze zdjęć od patrzenia na które zaczynała ją już boleć plecy. Potwierdziło się też stare powiedzenie, że kto jak kto, ale żółtek zawsze ma wszystko.

- Nawet się nie będę targować - szepnęła, nie kryjąc zachwytu. Oczami wyobraźni już widziała minę Steva, gdy rozpakuje prezent. Popatrzyła na dziewczyny, potem na stragan - A wy coś chcecie od niego?

- Nie wiesz, mnie to wystarczy jak to przerobimy w jakiejś kompozycji coś z tej książki. - Di oderwała wzrok od kolorowego albumu z ciekawymi zdjęciami i chyba straciła zainteresowanie całą resztą tego co tutaj było.

- Nie, ja dziękuję. - Amelia zapewniła szybko i troszkę nerwowo. - To ile za tą książkę? - zapytała starszego Azjatę wskazując na trzymaną przez lamię książkę.

- No taki piękny album, no to tylko koneser by go docenił. Tak, pani widzę prawdziwy koneser. To na pewno rozumie, że to nie wypada tak oddawać za darmo. A może coś jeszcze by pani chciała? Mam bardzo piękną i gustowną lampkę i świecznik, czajniczek też. Pani zobaczy, na pewno się pani spodoba. - sprzedawca nieco cofnął się, jeszcze trochę w głąb swojego straganu a w końcu odwrócił się tyłem wracając głębiej w trzewia swojego stoiska ale odwracając się ku klientkom i zachęcając gestem aby za nim poszły.

Oczywiście, zakup jednej rzeczy nie wchodził w grę, żółtek chciał wcisnąć jak najwięcej… ale niektóre bambetle miał niczego sobie, nie tylko książkę.
- I tak myślałam, czy nie kupić nowej lampki - Mazzi zrezygnowała ze stawiania oporu i machnęła ręką. Co jej szkodziło wziąć paczkę kadzideł, albo lusterko na toaletkę? Oprócz paru toreb ciuchów i broni nie miała nic, a Betty nie obrazi się przecież jeśli wstawi do swojej sypialni kilka osobistych gambli.
- A poduszki? - zagaiła sprzedawcę - Takie ładne, czerwone albo żółte? Figurki smoków? Wazony?

- Ooo! Pani jaka mądra! Tak, tak, dobrze pani mówi, bardzo dobrze! Ming wszystko ma! - Chińczyk aż roześmiał się jakoś tak weselej niż do tej pory. Wydawało się, że mówią z Lamią tym samym językiem popytu i podaży. Podszedł do jakiegoś zawalonego mnóstwem detali regału i ostrożnie wyjął z niej jeden fant.

- Tak, tutaj prawdziwy, chiński lampion. Starożytna technika! I wciąż działa! Idealna na te czasy! I stylowy i zawsze modny a jaki praktyczny! No i zabawny. Idealny do takiej książki! - facet zaprezentował ów lampion. Był czerwonawej barwy a do środka można było wsadzić jakąś niezbyt dużą świeczkę czy podgrzewacz. A nawet i wysoką można było włożyć tylko wystawałaby poza lampion. Sam zaś lampion miał na swoich dekoracjach scenki z jakąś kobietą w sukni co grała na jakimś instrumencie i jakimś panem po przeciwnej co wyciągał ku niej ręce. Wydawali się jakąś parą a gdy od środka jeszcze na chwilę Ming włożył i zapalił jakąś świeczkę to okolica zajarzyła się ciepłym, czerwonym blaskiem a postacie ożyły kontrastowymi, ciemnymi barwami. Nie było trudno wyobrazić sobie taką dekorację w jakiejś sypialni.
- A tu proszę! Prawdziwa zabawa! I jaki dowcip! Tylko dla prawdziwych koneserów! Dla odważnych kobiet i mężczyzn. Zwłaszcza kobiet. - podał teraz Lamii czajniczek. Ale czajniczek misternej roboty. Pomalowany i w ozdobiony figurką jakiegoś fausta czy innego żartownisia. Figurka zastygła w istnym rozbawieniu co rzeczywiście mogło wyglądać zabawnie. Górowała nad wieczkiem czajniczka śmiejąc się bezgłośnie. Ale najbardziej rzucało się w oczy to, że dzbanek miał dzióbek wykonany w formie nabrzmiałego przyrodzenia, wręcz gargantuicznych rozmiarów w porównaniu do wielkości figurki. Co może i nawet wyglądało zabawnie gdy się nalewało z takiego dzióbka do kubków.

- A tak, poduszki tak, oczywiście. Jaki kolor? Czerwone? Niebieskie? Czarne? Białe? Żółte? Ming wszystko ma! - zapewnił swoje klientki podchodząc do jakiejś skrzyni którą otworzył. A były tam same poduchy! Małe, bardzo małe, i prostokątne, okrągłe, jako serducha, jako obręcze na kark do spania na siedząco ale najwięcej było kwadratowych. I jakie wzory! Smoki, węże, tygrysy, sowy, koty, psy no cała menażeria. Nic tylko wybierać!

- Pani sobie przejrzy i poogląda. I wybierze. Bez pośpiechu. A jak wybierze to popatrzymy na lustra. - Ming odsunął się ze dwa kroki i czekał aż sobie klientka upatrzy coś z tego kufra pełnego poduszek.

Po pierwszym oczopląsie saper pogrążyła się w radosnym grzebaniu, odkładając na bok coraz to nowe gamble. Na macie przed stoiskiem wylądował stos złotych, czarnych i czerwonych poduch, pled w podobnej kolorystyce, czajnik z penisem który już wiedziała że sprezentuje Eve…

- Eeej, zobaczcie! - machnęła na dziewczyny - Na pewno niczego nie chcecie? Weźcie… są śliczne! Oooo… i ten wazon! Lampion też w dechę… dobrze że wzięłyśmy furę. Myślicie że spodoba się Eve - pokazała na kutasi imbryk.

- Jest bardzo zabawny. - Indianka skomentowała małe arcydzieło gdy wzięła je w ręce i obejrzała go sobie dokładnie. Amelia pokiwała głową na znak cichej zgody z tym wnioskiem. - Ale no ja nie, muszę wracać do Mason to na motor za dużo nie wezmę. - Diane popatrzyła na te wszystkie ciekawe i kolorowe gamble jakie wybrała sobie Lamia ale coś nie traktowała sprawy bardziej niż jako ciekawostki.

- A ja no nie mam zbyt wiele pieniędzy. - przyznała zawstydzona blondynka czerwieniejąc się jeszcze bardziej. Chińczyk zaś oddalił się na dwa czy trzy kroki aby mogły sobie w spokoju przejrzeć towar i pogadać.

Mazzi machnęła ręką, przeliczając w głowie talony i gamble na wynajęcie Tashy. Dobrze, że blondi wzięła na siebie część kwoty… ta z aparatem. No i żołd był w poniedziałek, z głodu nie zdechnie, mieszkać gdzie miała…
- Dobra, dobra… bez wymówek - ofukała w żartach Amelię, ciągnąc ją za rękę między stragany - co ci się podoba? Chcesz takie świeczki? Albo durnostojki? Apaszkę? Poduchy?

- Noo… - dziewczyna miała wyraźne opory aby coś sobie wybrać chociaż chyba podobało jej się chociaż parę rzeczy.

- Potraktuj to jak prezent od Lamii. Jak kumpela dla kumpeli. Takie wyjście na drożdżówki czy co. Najwyżej potem ty coś jej dasz albo ugotujesz i będziecie kwita. - motocyklistka wtrąciła się do rozmowy wspierając Lamię i Amelię w przełamaniu oporów i dylematów okaleczonej dziewczyny.

- Ah prezent… no tak… no dobrze… to ta poduszka mi się podoba! Jest bardzo ładna! - Amelia w końcu uśmiechnęła się i podniosła ze skrzyni jedną z poduszek. O dziwo wypatrzyła jakąś z wizerunkiem X-Men pewnie z jakiejś dawnej komiksowej kolekcji. Wzięła ją w obie dłonie i pokazała obydwu swoim kumpelom na co się zdecydowała.

- Mutastyczna - saper wyszczerzyła się i pokazała kciukiem za plecy, gdzie sterta rzeczy do kupienia. Wygrzebała jeszcze parę świeczek, bo czemu nie i w końcu pomachała ręką do Chińczyka.
- Tobie kupię flaszkę - mruknęła motocyklistce, całując ją w policzek.

Najgorszą częścią okazało się zapłacenie, a raczej wytargowanie ceny za trzy pudła pierdół pierwszej potrzeby do domu, a raczej do sypialni. Nawet papier się znalazł do pakowania, prezentów. Oczywiście złoto-czarny. Humor całej trójce dopisywał szampański, więc powrót do kamienicy minął im błyskawicznie i o dziwo Diane nie komentowała niczego odnośnie prezentów dla tylko kumpli z wojska.

 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline