Kapitan Sci-Fi | Woods rozsiadł się wygodnie przy stoliku tuż przy wejściu. Miało to na celu umożliwić pozostałym agentom łatwe odczytanie adresu następnego spotkania, który miał zamiar zapisać na kupionej przed chwilą gazecie, a także zabranie rzeczonej gazety przez ostatniego wychodzącego z trójki. Na razie jednak, ponieważ zjawił się pierwszy, zamówił u kelnerki kawę krótkim "Kaffee, bite" starając się brzmieć jak ktoś, kto nie ma ochoty wdawać się w rozmowę.
Po otrzymaniu kawy podziękował, zgasił papierosa i poświęcił swoją uwagę gazecie, którą rozłożył i powoli przeglądał, choć głównie koncentrował się na samych zdjęciach i rysunkach, których nie było zbyt wiele. Starał się nie rozglądać wokół. Wyjątek stanowiły momenty, gdy ktoś wchodził do środka, wówczas mimowolnie rzucał okiem na przybysza. W ten sposób dobrze wiedział kiedy w lokalu pojawili się pozostali agenci. Z wyjątkiem tego jednego razu nie zaszczycał ich jednak spojrzeniem.
Zarówno Faucher, jak i Hawthorne, przemknęli obok jego stolika i zajęli swoje własne gdzieś w głębi sali. Najwyraźniej żadne nie było dziś rozmowne, co nie mogło dziwić, byli przecież w Wilhelmshaven dopiero od kilku godzin. Już miał powoli zbierać się do wyjścia, gdy w gwarze rozmów usłyszał głosy mówiące płynnym francuskim. Płynnym, ale jednak z nutką obcego akcentu, jak po chwili zauważył.
Zainteresowało go to, chociaż nawet nie zwrócił się w stronę rozmawiających mężczyzn, dalej pochłonięty trzecią stroną gazety, na której nie potrafił rozszyfrować ani jednego zdania. To o czym tamci mówili również wydało mu się ciekawe. Gdzie bowiem mógł pracować zagraniczny specjalista? Raczej nie jako doker w porcie, choć i tej możliwości nie można było wykluczyć. Niemniej był to trop wart sprawdzenia.
Woods złożył starannie gazetę, po czym wyjął ołówek i na jej brzegu napisał drukowanymi literami: "ZUR OLDENBURGER GRENZE, BORSENSTRASSE". Rozejrzał się po sali, na której błyskawicznie wyłowił swoją szefową. Poczekał chwilę aż ta spojrzy w jego kierunku (to że on wgapia się w ładną kobietę raczej nie powinno nikogo dziwić) i wówczas trzykrotnie stuknął ołówkiem w gazetę, dając jej do zrozumienia, że adres następnego spotkania został już na niej zapisany.
Po tej krótkiej czynności schował ołówek i zostawił należność za kawę na blacie z dala od gazety. Wyciągnął kolejnego papierosa i włożył sobie do ust, ale nie zapalił go. Podniósł się z krzesła, nie zapominając o płaszczu i kapeluszu, po czym skierował się do stolika, przy którym rozmawiała dwójka usłyszanych przez niego mężczyzn. Zbliżył się do nich niespiesznie, by zdążyli go zauważyć i przerwać emocjonalną wymianę zdań. Odezwał się do nich płynnym francuskim:
- Proszę wybaczyć moją śmiałość, ale nie mają może panowie ognia? - wskazał na papierosa, którego zdążył już wyciągnąć z ust i teraz trzymał pomiędzy palcami prawej dłoni. - Obawiam się, że zużyłem ostatnią zapałkę, a w tym lokalu nie mają już ani jednego pudełka na sprzedaż - poinformował ich z udawanym żalem.
Gdy mężczyźni łaskawie poratowali potrzebującego, ten zaciągnął się z lubością i znów odezwał:
- Bardzo dziękuję. Panowie pozwolą, że się przedstawię. Nazywam się Fabio Schar. Raz jeszcze proszę o wybaczenie, ale czy mieliby panowie coś przeciwko temu abym postawił im po kuflu piwa? Nie odmówiłbym również pogawędki w moim rodzimym języku.
W dalszej części rozmowy pan Schar wyjaśnił, że jest przedstawicielem francuskiego koncernu, który przyjechał do Rzeszy w interesach, choć nie wdawał się w szczegóły, w jakich. Tajemnica handlowa. Jego tłumacz zatruł się hotelowym jedzeniem i teraz leży w swoim pokoju, albo raczej przy muszli klozetowej, a on sam nie ma nawet do kogo gęby otworzyć, bo nie najlepiej zna niemiecki.
Zabawiał też swoich nowych znajomych opowiadaniami o swoich poprzednich wyprawach do innych krajów, zwłaszcza zachwycając się przedwojennym Paryżem, w którym, co był łaskaw opowiedzieć ze szczegółami, gościł m.in. na placu Pigalle. Przy okazji wyszło na jaw, że pracuje w branży motoryzacyjnej, a ponadto wygadał się, że jego firma niejednokrotnie wykonywała zlecenia dla wojska, również niemieckiego. Prosił jednak, gdy dotarło do niego co powiedział, żeby nikomu tego nie powtarzali.
W końcu przyszedł też czas na to, by rozmówcy odwdzięczyli się podobnymi opowieściami z własnej pracy, do czego jednak ich na siłę nie namawiał... |