Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-07-2019, 17:06   #28
Arvelus
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację


Kyle wyszedł z jaskini a za nim, jak mroczny cień, podążał Kinbarak.
Krok za krokiem wynurzali się, a ich oczom ukazywała się… widownia. Ryki i wrzaski wznosiły się z tym jak wychodzili na szczyty. Okrzyki które miały zmrozić im krew w żyłach napełniały ich życiem i dumą. Jak artysta witany na scenie oklaskami.

Przerwali zaklęcie. Magia znów działała wokół nich. Dwa kukri wielkości wielkich mieczy wylądowały w ziemi. Teraz zbliżał się ostatni moment. Ostatnie starcie. Nadszedł czas przygotować największe działa. Kyle sięgnął po różdżkę i wypowiedział słowa zaklęć. Ostrza zalśniły magią tak potężną, że wiele artefaktów ustępowało im mocą. Ostatnie zaklęcia owionęły ich nieistniejącym kokonem. Byli gotowi.

Pokraczne szeregi żabich hezrou i byczych glabrezu na lewej flance… demoniczna szarańcza… z prawej diabły. Prawo i chaos zjednoczone aby dopaść ICH! Cóż to za wpaniała konieczność zmusiła je aby zwarły szyki przeciwko nim! Ale widział.. nieludzkim spojrzeniem dostrzegał, że tam już trwały walki. Tam gdzie surowa dyscyplina diabłów ścierała się z dzikim szałem demonów i dawne nienawiści i urazy Wojen Krwi tam musiała lać się krew. Ale generałowie tych armii wiedzieli, że tak to będzie. Ale to było poświęcenie na które byli gotowi. Teraz w desperacji. Pojedyncze próby się nie udały. Każdą z nich przechodzili z łatwością. To teraz najwyraźniej chcieli ich zmęczyć. Zmusić do popełnienia błędu. Nie rozumieli, że wyprowadzenie tych armii było ich błędem.

- Nie zabijaj ich
- zbyt szybko - poprosili Marduka, wiedząc, że on pewnie ma w zanadrzu jakieś zaklęcia potrafiące druzgotać całe równiny
- daj nam się pobawić…

~ * ~

Bitwa trwała długo. Za każdą zadaną bliźniakom ranę legion demonów padał martwy. Było tak jak Kinbarak sobie wyobrażał wcześniej. To demony się cofały przed nim. Widziały śmierć. Widziały nieokiełznany żywioł. Nie dało się go powstrzymać… to jak próbować powstrzymać huragan, albo wodospad. Kinbarak - mroczniejszy z braci zapominał się w przelewie krw. Kyle - rozsądniejszy wiedział, że to dopiero początek. Że wysyłane są przeciw nim plewy by ich obwąchać. By może ich zmęczyć, ale wątpił by którykolwiek z dowódców się łudził, że to coś da. Każda zadana im rana wyparowywała wraz z krwią którą przelewali.

W pewnym momencie ponad nimi zgromadziły się chmury. Zbyt szbko. Były zbyt czarne…. i rozświetlały je blaski w kolorach czerwieni, pomarańczu i zieleni. Deszcz piekielnago ognia runął z niebios. Demony uległy panice, uciekając w popłochu, ale to była kwestia sekund, a odległość była zbyt wielka. Kinbarak zdawał się nawet tego nie zauważać… wciąż miotał deszczem magicznej stali za uciekającymi demonami, a Kyle… Kyle nie widział w tym sensu. Spojrzał niebo i rozwarł ramiona jakby witał blask poranny słońca na twarzy. Wokół nich rozegrałaa się rzeź. Demony płonęły i umierały dążąc wydać z siebie tylko krótkie jęknięcia. Ale krzyczały… krzyczały wszystkie których gorejące płomienie jeszcze nie dopadły. A Kyle patrzał wprost w nie… widział jak rozpływają się w nicość na ułamek sekundy nim miały w niego uderzyć. Jak każda magia rozbijała się i zanikała nim się do nich zbliżała. Każdy plugawy rytuał który miał wzmocnić szeregi przestawał działać gdy tylko dochodzili do zwarcia… ale niewielu dochodziło. Kyle i Kinbarak uzupełniali się. Nie potrzebowali wymieniać słów aby znać swoje plany.

~ * ~

- JAK TO SIĘ DZIEJE?! - ryczał Kehr-Dagon, dowodzący szarańczą Otchłani na swoich pozostałych doradców złamawszy kark jednemu z nich - CZERWONE SABATY INCUBI AMMARANTHI NIE MOGĄ JEDNEGO ZAKLĘCIA RZUCIĆ DOBRZE?!
- Panie! - zawyła Leilhran, sukkub reprezentujący wszystkie trzynaście sabatów biorących udział w tej bitwie… z których żadne zaklęcie jeszcze nie wywarło na walczących żadnego wpływu - są otoczeni polem antymagicznym! Nie jes…
Przerwała gdy Dagon złapał ją za kark i prawie rozbił twarz na magicznym zwierciadle przez które obserwował szczegóły bitwy.
- To wyglądał na pole antymagii!? - ryknął pokazując jej latające ostrza z których każde, za każdym jednym razem wracało… a gdzie jedno było miotnięte tam trafiały dwa nim znów, wyraźnie magicznie, znajdowało się w jego rękach - to wygląda jak niemagiczny oręż? - pokazał teraz rany wyrwane w martwych demonach… płonące błekinto, każda wielka na stopę… tego nie mogło zadać niemagiczne ostrze
- Ttto… nnie tak... - dyszała walcząc o dech w morderczym uścisku dowódcy, bała się jak nigdy… doskonale wiedziała, że zła odpowiedź oznaczać będzie jej śmierć - damy radę. Litości panie…
Miotną nią o ścianę z siłą która zabiła by nie tylko śmiertelnika ale większość demonów nawet… ale w swym okrucieństwie znał metodę i wiedział na ile może sobie pozwolić z którym ze sług.
- Zróbcie to. Szarańcza potrzebuje waszego wsparcia. Jeśli jesteście bezużyteczni to zaraz DOŁĄCZYCIE W JEJ SZERREGI!
- Daj mi wysłać moje szwadrony, panie! - wyrwał się Dagoth-Ur. Pierwszy dowódca kawalerii użyczonej przez Orcusa
- NIE! Jeszcze nie czas.

~ * ~

Kyle z Kinbarakiem wydali z siebie ryk wzywajcy demony do dalszej walki. Stali pośrodku dogasającego morza piekielnego ognia, wśród spopielonych zwłok szarańczy. Dym się unosił wysoko i gęsto, dając nadzieję oddziałom skrytobójczych osyluthów zajść ich z tyłu, ale szybko zatracili tę nadzieję, gdy okazało się, że bliźniacy nie potrzebują wzroku by widzieć. Nastąpiła chwila spokoju. Nawet demoniczni generałowie nie chcieli wysyłać swoich oddziałów wgłąb dymów… nie aby dbali o ich życia, ale dbali o swoje zasoby. Wiedzieli, że po tej bitwie sojusz okaże się tymczasowy i ci lordowie którzy stracą zbyt wiele swoich wojsk, jeśli nie dokonają w czasie bitwy na tyle wiele aby Kehr-Dagon to dostrzegł i roztoczył nad nimi własny protektorat staną się łakomym kąskiem dla nieskończonej rzeszy rywali i pretendentów na ich miejsca.

~ * ~

- Co tam się dzieje?! - ryknął ddowódca demonów niecierpliwiąc się kiedy bliźniacy opuszczą zasłonę - przegnajcie ten dym, tyle Sabaty dają radę zrobić, nie mylę się?
- Nie mój panie

~ * ~

Wiatr zawiał… i choć magia nie działała w bezpośredniej okolicy Kyla z Kinbarakiem to dym szybko został zdmuchnięty. I wtedy demony ujrzały ich… zajętych pożeraniem zwłok. W ciągu tych minut pożarli połowę zabitych burzą ognia. Zastygli na chwilę gdy dało się ich zobaczyć. Coś było nie tak… coś w nich się zmieniło. Otarli pyski i wyprostowali biorąc wdech. Mierząc wyżej niż kiedykolwiek. W ciągu tych kilku chwil urośli o połowę. Podwójny ryk przeszył róninę z mocą jakiej bracia nigdy nie mieli, a ziemia zadrżała w rytm ich szarży. Wyskoczyli w górę przed drżącymi szeregai szarańczy i zrzucili na nich deszcz stali, a gdy wylądowali nie było nikogo zdolnego stawić im czoła w zasięgu ich ogromnych ramion. Nikt nie chciał się do nich zbliżyć, bo to oznaczało śmierć… nie tylko dla pierwszego który miał to zrobić, ale dla pierwszych dwudziestu to była śmierć nim by się w ogóle zbliżyli. Ale zostać daleko też nie mogli, bo wtedy sięgał salowy deszcz.

~ * ~

- Wyślijcie JĄ
Nikt nie pytał czy jest pewny… wiedzieli, że nie jeste, ale zbyt dobrze wiedzieli, że na każdego z nich jest stu pretendentów którzy z radością zajmą ich miejsca. Nie byli niezastąpieni i ciała sześciu doradców których generał osobiście zabił w czasie tej bitwy dobitnie im o tym przypominały.

~ * ~

- Stój! - Kyle zatrzymał Kinbaraka nim rzucił się na nową postać. Bliźniak ryknął wściekle i wrócił do mordowania szarańczy, gdy Kyle wyszedł na spotkanie tego czegoś. Ten demon był inny… wyjatkowy. Wyglądał jak wielka pluagawa stonoga z pyskiemktóry kiedyś mógł być ludzką twarzą… przednie segmenty uniesione były nad ziemię i spod nich zwisały bezwładne macki przynoszące na myśl meduzy, przetykane długomi owadzimi odnóżami o zbyt dużej ilości stawów. Sama rzeczywistość zdawała się zaginać .Jakb tracić barwy gdy przechodziła.
- Znam cię. Czemu ja ciebie znam! - ryknął do niej Kyle
Dhamara
Imię pojawiło się w jego pamięci, ale nie potrafił do niego przyisć żadnego znaczenia. W szczegółach pysku tego czegoś, tych ludzkich, starał się doszukać wspomnień. Cech który odblokowały by zapomniane czasy. Czemu nie pamiętał?! Otworzył szerzej oczy… czemu nie pamiętał? Czemu nie pamiętał… absolutnie nic. Dopiero teraz zdał sobie sprawę. Jedy umysł wypierał to. Skupiony był na tym co tu i teraz. Wiedział, że… że był grzesznikiem… że walczył o odkupienie… że to jego szansa. Co było jego grzechem?! O co był oskarżony?!
- Kim jesteś?!
Jessteśś mój - słowa nie zostały wypoiedziane… pojawiły się bardziej jako jakaś świadomość w jego umyśle. Wzbudziło to w nim strach. Żadna telepatia nie miała prawa działać
- Czyli nie przyjaciel. Kim jesteś?!
Ważniejsze… czym ty jesteś.
To pytanie zaległo jak góra na jego sercu. Gdzieś tam wiedział, że nie chce wcale znać odpowiedzi na to pytanie. Ale… być przeklęty i nawet nie wiedzieć za co? Czy to nie straszniejszy los?! Nie musiał opowiadać na głos. Nagle przypomniał sobie pieśń. Z dalekiej przeszłości. Z zakrętu życia na którym stanął jako chłopiec. Nie pamiętał go. Nie pamiętał czy to była zmiana na lepszy czy gorsze… ale pieśń mówiła
Wszystko będzie dobrze
Ta pieśń… jej niewypowiedziane słowa ożywiła dawne rany. Przywołała zapomniany ból.
W nagłym szale rozerwał ją na strżepy. Krew i chitynowe łuski wyleciały w powietrze. ochłapy demoniego mięsa rozrzucił wokół siebie.
Krew… tak wiele krwi
Nagle był… człowiekiem. Był w jaskini, zdawać by się mogło całe milenia temu. Jego umysł nie działał dobrze pod zaklęciem tam pierwotnym jak bicie serca dziecka. Jak jego ostrza zawsze powracające magicznie do jego rąk. Zaklęcia pułapki jego własnego umysłu, którą teraz przed nim odsłaniano i wykorzystywano jako wejście aby wreszcie do niego dotrzeć.
Nie był tutaj sam. Kinbarak też tu był, ale jakoś inaczej. Jakby “chwilę temu”, ale równie realnie jak on sam. Były też dwie kobiety. Nie rozpoznawał żadnej z nich. Obie były przerażone, a ich oczy tak bardzo wypełnione… miłością… do niego? Był potworem!

Wstał chwiejnie uderzony tą myślą... czemu tak o sobie myślał? Rozejrzał się… skały były rozorane. Jak pazurami straszliwej bestii, ale był tu tylko on. W ostatnim spojrzeniu na kobiety zrozumiał coś ze swej przeszłości… patrząc na nie patrzał nie na dwa, ale na trzy życia.

Świat zawiował

Wciąż był w tej jaskini, ale teraz… ścierał się. Z Dhamarą!
- Tak, pomiocie - syknęła wężowym językiem. Ścierali się w walce, ale żadne z nich nie walczyło… to już się wydarzyłlo, dawno temu.
- Tutaj mnie zabijasz, nim zdołałam cię uwolnić z okowów jakimi cię obarczono.
- Kim jesteś? - zapytał zdekoncentrowany, wciąż próbując przejąć kontrolę nad własnym ciałem, ale ono samo walczyło.
- Spókrz na swój miecz
To nie było łatwe. Krótkie śmignięcia i szybkie sztychy nie pozwlały mu się przyjrzeć. Ale Kyle czuł… ten miecz należał do niego. Był jego częścią, przedłużeniem ramienia i przeznaczenia.
- Właśnie tak - potwierdziła jego przypuszczenia - ten miecz to Krwiopijca
Kyle milczał. Czy to prawda? Czy miecz o tak złowrogiej nazwie miał być jego częścią?
- Tak. Miałeś wielką przyszłość przed sobą. Byłeś najpotężniejszy ze swego rodzaju. Miałeś dokonać wspaniałych rzeczy. Zmienić Faerun. Spójrz na siebie. Niebiosa postawiły cię jako Obrońcę. Jesteś teraz jedną z najważniejszych istot w całym stworzeniu. Zaraz za Mardukiem - te słowa ociekały jadem - A mogłeś być od niego silniejszy. Mógł nie być godny ci sandałów wiązać! Miałeś stać się inkarnacją martwego boga!
- Czym jestem!? - zakrzyknął Kyle wreszcie odpowiednie pytanie
- Jesteś dzieckiem boga...
Miecz Dhamary został złamany, a ostrze Krwiopijcy werżnęło jej się głęboko obojczyk, rozszczepiając łopatkę, niemal sięgając serca… wystarczająco daleko aby przeciąć potężne żyły i tętnice znajdujące się nad nim.

Kyle nie wygrał. To nie był jego tryumf, a pierwszy krok upadku.
To Dhamara przegrała. Przedwczesny tryumf rozproszył ją.

Świat znów wykonał pełny obrót i rzucił go na kolana.Aerithe (tak ona miała na imię!) widziała spojrzenie Kyle’a. Jakby się skurczył w sobie, ale coś się w nim zmieniło. Urosło. Mięśnie się napięły… rozerwały koszulę i spodnie, zostawiając na nim potargane szmaty.
Spojrzał na kobiety które kochał… jedyne osoby
na których mu zależało na tym parszywym świecie...
Lidia zobaczyła jak z barku odpadł mu płat niszczejącej skóry, odkrywając krwawe mięśnie
...spojrzał, ale nie dostrzegł. Jego zmysły i umysł przepełniła jedna myśl…
Widziały jak zmienia się w bestię… nagie mięśnie po których spływała wrząca krew…
...mmmooorrrd…
Kolce wyrosły z jego obdartego ze skóry ciała… z czaszki, pleców i ramion…
Awatar boga mordu… Zabójca.

Świat znów zawirował… tym razem wielokrotnie. Słońce setki… tysiące razy otoczyło Faerun. Znów rzuciło nim na kolana. Kyle spojrzał na swoją ranę… krwawiła mocno, mimo że Krwiopijca wciąż się w niej znajdował. Pół metra jego ostrza teraz wystawało z jego piersi. Czuł ten przeraźliwy chłód gdy miecz, samą swą obecnością, wysysał z niego życie.
Szał momentalnie wywietrzał z jego umysłu. Erdogan podniósł niedowierzające spojrzenie… na zapłakaną twarz córki. Miał córkę… nie pamiętał jej imienia, nie pamiętał jaką osobą była, ale pamiętał… że ją skrzywdził. Nie.. że dopiero ją skrzywdzi…. że to go skrzywdzono… że krzywdzono go raz po raz przez tak długi czas, że zmuszono go do robienia tak straszliwych rzeczy, że walcząc z otchłanią sam wpadł w nią tak głęboko, że już nie było dla niego ratunku. Scena z przeszłości znów ożyła. Patrzał na jej dłonie, które przed chwilą dzierżyły Krwiopijcę, który teraz go zabijał. Wiele miesięcy temu, gdy wrócił do lochu kultu Bhaala, gdzie zabił Dhamarę nie znalazł ani ostrza ani ciała swej dawnej mistrzyni. A teraz dzierżyła go jego córka… i ona go nim przebiła…
- Bo stałeś się potworem! - odpowiedziała na niezadane pytanie
- Bo zniszczyłbyś wszystko! - powtarzając słowa Alastora… (kim był Alastor?!)
- Bo ten mrok zniszczyłby ciebie! - które od miesięcy szeptał jej do ucha gdy spała…
- By… by… by uratować cię przed tym mrokiem…
W tym momencie rozgrywała się ciężka batalia w jego duszy.
Kyle walczył z Kinbarakiem. Ojciec Shiry z Pomiotem Bhaala.
Jeden rozumiał jej decyzję. Chciał powiedzieć “w porządku”... otrzeć jej łzy… uspokoić i powiedzieć, że nie ma żalu… że ją kocha i aby to były jego ostatnie słowa.
Zebrał w sobie resztki mocy, które z niego uciekały z każdą sekundą… czuł jak śmierć się zbliża.
- Ten miecz… Krwiopijca… przeklinam go. Jego ostrze będzie łaknąć krwi najbliższych tych co go dzierżą. I ty… - spojrzał na córkę - ciebie też przeklinam… Skazuję cię na życie. Będziesz żyła, ale będziesz niosła śmierć… a ślady twego przejścia znaczyć będzie chaos!

A całej scenie akompaniował demoniczny rechot Alastora, który sam
nie mógłby lepiej wymyślić, jak ta historia miałaby się zakończyć…

~ * ~

- Kinba-raaak! - przeciął równinę krzyk a, demony odstąpiły od walki. Wielki tytan spojrzał w stronę Kyle… i widok zjeżył mu sierść na plecach. Jego twarz była maską bólu i nienawiści.
- Ty to zrobiłeś! To twoja wina!
Nie pozostawiała ona wątpliwości. Bliźniacy zwrócili ostrza przeciw sobie.
Kyle “Kinbarak” Erdogan w jakże poetyckim starciu człowieka z tym co było mu przeznaczone.

 

Ostatnio edytowane przez Arvelus : 27-10-2020 o 09:28.
Arvelus jest offline