Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-07-2019, 00:11   #15
Marduc
 
Marduc's Avatar
 
Reputacja: 1 Marduc ma wspaniałą reputacjęMarduc ma wspaniałą reputacjęMarduc ma wspaniałą reputacjęMarduc ma wspaniałą reputacjęMarduc ma wspaniałą reputacjęMarduc ma wspaniałą reputacjęMarduc ma wspaniałą reputacjęMarduc ma wspaniałą reputacjęMarduc ma wspaniałą reputacjęMarduc ma wspaniałą reputacjęMarduc ma wspaniałą reputację

Budynek koszar - Cela “gościnna” na piętrze

Zamek zatrzeszczał kiedy strażnik obracał w nim klucz. Kocica nie miała cierpliwości do kolejnego natręta więc nie odwróciła się od razu. Strażnik posłuszny rozkazom naczelnika otworzył drzwi celi i odszedł na koniec korytarza zgodnie z poleceniem. Do “celi” kapłanki wszedł natomiast mężczyzna który drażnił się z nią przed audiencją i rozejrzał niespiesznie po wnętrzu. Oceniając tak wystrój jak i sylwetkę kocicy wpatrzonej w okno.

- Podnieśli standard od czasu kiedy ostatni raz tu byłem… choć może nie uznawali mnie za aż tak prestiżowego gościa jak ciebie Pani.

Ukłonił się płytko Yasumrae stojącej przy oknie i stanął pośrodku pokoju chowając ręce w szerokich rękawach czarnej szaty wyszywanej czerwienią i złotem. Nie przeszkadzało mu że czeka niczym na posłuchanie u władczyni. Widok był przyjemny, a suknia okrywająca ciało tego zwierzęcia bardzo gustownie uszyta. Jakiejkolwiek bogini służyła ta kocica, znała się na rzeźbiarskiej robocie. Smukłe ale silne nogi, kuszące krągłości wszystko pokryte delikatnym i krótkim niczym skórka brzoskwini futerkiem. Czy aby na pewno wszystko zaczął się zastanawiać chłonąc jej wdzięki wzrokiem.
Gdy wtulona w ścianę przy oknie kobieta odwróciła twarz, nie udało jej się ukryć zaskoczenia. Uniesiona brew i dało się dostrzec lekki niepokój w oczach które powiodły za mężczyznę jakby oceniając czy nie ma więcej niespodzianek.

- To Ty… Jesteś ostatnią osobą której się spodziewałam. - kocica łypnęła nieufnie na Farshida, z nutką zaciekawienia.

Mężczyzna podszedł do jednego z prostych krzeseł stojących w pokoju i rozsiadł się na nim wygodnie zakładając nogę na nogę, nie spuszczając wzroku z tabaxi. Tymczasem Yasumrae przesunęła się tak by swoją sylwetką zasłonić ślad pazurów na ścianie i oparła o nią, odwracając już w pełni w stronę niespodziewanego gościa. Nie wydawała się pewna siebie, ale też nie było w niej cienia skruchy, a dłonie miała schowane za plecami.
Czarnoksiężnik oceniał ją wzrokiem jakby ważył kolejne słowa. Mowę ciała miał zupełnie inną niż podczas ich kłótni. Teraz był poważny, choć kocicy nie umknęły spojrzenia jakie jeszcze przed chwilą rzucał na krój jej sukni lub to czego nie okrywa tak szczelnie.

- Powiedzmy sobie coś co już wiesz. - splótł palce w piramidkę - To o co pytałaś u sułtana to prawda. Niepopularna jak widzisz…. - przesunął dłonią prezentując pomieszczenie - ...ale prawda.

- To jakaś próba? Wezyr wysłał Cię tutaj by sprawdzić moją lojalność? - kobieta o kociej twarzy przechyliła buzię patrząc z ukosa na szlachcica który najwyraźniej czuł się bardzo swobodnie w jej celi, albo chciał się chełpić tym że w przeciwieństwie do niej jest wolny.

Kilka białych wąsów Yasumrae wykrzywiło się razem z małym grymasem który przeszedł przez jej twarz. Nastroszone kocie uszy skierowane wprost na Farshida oddawały mu całą swą uwagę, ale dostrzegł też pewne skrępowanie w oczach kapłanki gdy ślizgał wzrokiem poniżej poziomu jej oczu.
Skinął głową w uznaniu jej podejrzeń a z kieszeni płaszcza wydobył cienką butelkę pewnie nawet nie litrową o wymyślnym grawerunku na pięknie wydmuchanym zielonym szkle. Postawił ją na prostym biureczku i skina na pryczę by usiadła z nim.

- W porządku. Nie musisz odpowiadać. Może to i była próba a wtedy grając ostrożnie możesz zawsze twierdzić że lojalnie wyraziłaś oburzenie. Powiem więcej. To czy to prawda nie ma najmniejszego znaczenia.

Raz jeszcze czarownik zanurzył ręce w przepastnych rękawach swojej szaty. Wydobył z nich mały fragment srebrnego runa. Czy to lis czy inne stworzenie pozostało niewiadomą ale przeznaczenie tego skrawka futra było dla kapłanki nieznane do momentu kiedy Farshid pogłaskał go skomplikowanymi gestami jakby kreślił jakieś glify. Wtedy to w pokoju rozległo się głośne bzyczenie. Niczym plaga szarańczy w szumie której utonęły kolejne słowa. Jedynie zaskoczona hałasem kobieta Tabaxi będąc bliżej i widząc ruch jego warg potrafiła zrozumieć co mówi.

- Jeśli sułtan poświęcił poddanych celowo... - Opuścił ton głosu tak by jeszcze bardziej zachęcić kocicę do konspiracji - ...to jest tyranem niegodnym rządzenia. Jeśli zaś powiedziano nam prawdę i był to tylko wypadek. - Wzruszył ramionami.
- Wtedy jest nieudolnym starcem który również powinien odejść .

Hałas ucichł Tabaxi jednak nie ruszyła się ani o krok, zasłaniając dalej ścianę którą zdewastowała i nie kwapiąc się by obnażyć przed szlachcicem to jak temperamentne ogarnęły ją tu emocje. Wyczuła jak jej oddech przyspieszył, wspominając dawną urazę, ale też próbowała jakoś poukładać sobie w głowie jego intencje. Wciąż miała bowiem problemy z zrozumieniem ludzi, a już z pewnością szlachty z którą niewiele miała do czynienia i zazwyczaj unikała. Spróbowała rozluźnić sylwetkę, udając że bardzo wygodnie jest jej podpierać ścianę i chciała sprawiać wrażenie pewnej siebie, by nie myślał przypadkiem że jeśli jest w celi to da sobą pomiatać. Przez krótki moment zawiesiła oczy na butelce którą przyniósł. W głębi duszy miała ochotę się napić i przestać rozmyślać o tym wszystkim, ale niekoniecznie tu i z nim. Tabaxi miała też słabość do ładnego szkła i gdyby osiedliła się gdzieś na stałe, zapewne zbierałaby butelki o egzotycznych kształtach i pięknej kolorystyce.
Słowa mężczyzny stały się bardziej śmiałe niż wzrok który pozwalał sobie na dość wiele jeszcze niedawno. Mimo że tak byłoby lepiej, jej natura nie mogła pozwolić pozostawić tego bez odpowiedzi.

- On już od dawna nie żyje, a teraz pozostała tylko klątwa i jego kolejny potomek. - Odpowiedziała nieco zaskoczonym głosem kocica i jak na to że jej pyszczek był dość innej budowy niż ludzki, słowa były składne, bez jakiś bardzo widocznych nalotów obcego akcentu. Mimo to gdy mówiła, dało się dostrzec długie kiełki i szorstki język. - Cokolwiek planujesz, “Chłopcze od bransoletek”.. - podkreśliła dość szyderczo, chyba wciąż urażona po ostatnim spotkaniu. - .. te ściany raczej mają uszy więc radzę uważać co mówisz.

Mężczyzna nalał sobie tymczasem trunku do cynowego kubka i bez pośpiechu zanurzył usta w lekkim winie. Przepłukał usta i gardło zaschnięte od pełnego niechcianych wrażeń spaceru po mieście. Lub od strzępienia języka na bezużytecznych grubasów z brodami mających się za Panów tego miejsca. Wszystko by spotkać się z tą kocicą. Musiał przyznać że tak zawadiacko oparta o ścianę wyglądała ponętnie i nawet jeśli jej mowa smakowała octem to widok był przedni. A zły posmak… cóż od tego miał wino w dodatku najwyraźniej całe dla siebie.

- To teraz coś czego być może nie wiesz choć rozegrało się na twoich oczach. Nie wygłaszałaś tych “podłych oskarżeń”... - - Zrobił kpiącą minę podkreślając ironię swych słów i kompletny brak szacunku dla wyroku który cię tu sprowadził jednak głos pozostał poważny.
- ...publicznie by trzeba było bronić majestatu. A jednak cię uwięziono. Od razu po przybyciu byle pachołek zaczyna ci grozić i niespodziewanie przybywa rycerz na białym koniu. Nie kto inny jak kapitan gwardii by cię uratować zapewniając sobie wdzięczność i lojalność. Cóż za wygodny zbieg okoliczności…

Dolał sobie drugą porcję dając swej rozmówczyni chwilę by się sama zastanowiła nad niesamowitym szczęściem jakie ją spotkało, samemu taksując ją przy okazji chłodnym spojrzeniem na dnie którego drzemały ogniki zainteresowania.

Puchaty ogon który wcześniej dyndał sobie gdzieś za czerwienią jej szat, teraz zawachlował nerwowo, zamiatając podłogę celi. Yasumrae zdziwiło to że szlachcic zupełnie zignorował jej obelgę, dążąc najwyraźniej sumiennie do swojego celu zamiast tak jak ona pozwolić sobie na wybuchy emocji. Ta mała prowokacja się nie udała, a czarnoksiężnik na tym skorzystał w jej oczach mimo że nie taki był plan. Przełknęła gorycz swojej małej porażki w milczeniu, skupiając się na ważniejszym temacie. Jej czarne rzęsy zatrzepotały w drobnym roztargnieniu, a wzrok kotki zagubił się w pomieszczeniu, skacząc po nim niby uciekająca myszka.

- Skąd wiesz…? I nie myślałam o tym w ten sposób.. Nie wierzę by to było ukartowane.. - Rzuciła słowami i zmieszana podrapała się po głowie między uszami. Gdy w końcu wróciła spojrzeniem na Farshida, z pewnym ociąganiem się jej sylwetka oderwała się od ściany.

Z kocią gracją stawiając łapki kapłanka podeszła, nie ukrywając tego że musi się przemóc w sobie by zaakceptować jego towarzystwo. Usiadła obok, tak jak chciał od samego początku i poprawiła na sobie materiał szat naciągając tak by dodawały jej posągowej urody. Także zarzuciła swoje długie nogi jedna na drugą, choć w bardziej niż on kobiecy sposób. Długi czerwony jęzor jej szaty który zwisał od pasa, leżąc na kolanie akurat rozlał się w stronę czarnoksiężnika, zasłaniając widok na nogi, a z przeciwnej strony pozostawiając je zupełnie odkryte. Poprawiła dłonią jego czerwone pasmo i oparła obie łapki na kolanie. Co widział jednak z tak bliska zupełnie dobrze, było jej odkrytą kocią stopą której inności tabaxi najwyraźniej się nie wstydziła. Tym razem te turkusowe oczy patrzyły wprost w jego własne z dużą uwagą, ale ciężko było dostrzec w nich wszystkie emocje. Kocia stópka zabujała w powietrzu, przez moment rozszczepiając palce i wyciągając pazurki.. co było raczej przypadkiem niż jej celowym działaniem.

- Jeśli nawet, to kapitan gwardii nie zyskał tym ratunkiem mojej sympatii. Kara śmierci była jego inicjatywą, a gdyby Wezyr na to przystał mogłaby się spełnić. Nie zaufam temu człowiekowi.. - zrobiła pauzę.- ..ale po części chyba się mylisz. Może nie wygłosiłam tych słów przed tłumem, ale pośród ważnych osób ze szlachty. Spodziewałam się jednak że zamiast działać bezmyślnie i emocjonalnie, władza wykorzysta to by zyskać moją i waszą lojalność. A także kościoła Bastet. Kończąc, wypuściła głośno powietrze przez swój przypominający diamencik nos i mimowolnie ujawniając że trawią ją nerwy.

Tajemniczo się uśmiechając szlachcic wysłuchał kapłanki do końca przerywając jedynie by postawić przed nią przynajmniej do połowy jeszcze pełną butelkę. Kubek zachował dla siebie drugą porcję sącząc już dużo ostrożniej. Przez oziębłą maskę jaką przywdział przebił się raz czy drugi delikatny uśmieszek a spojrzenie które w założeniach miało przyszpilać ją do ziemi ochoczo podziwiało jak się mości na posłaniu. Było w tym coś kociego jak i nie pozbawionego klasycznego kobiecego uroku. Kiedy wrócił wzrokiem na jej turkusowe oczy o pionowych źrenicach. Zobaczył że dał jej to małe zwycięstwo dając się omotać małemu przedstawieniu jakie zrobiła na jego użytek nogami i wyzywającą szatą. Złożył palce razem przeplatając je ze sobą i zaczął mówić pozbawionym emocji monotonnym tonem.

- Nie wiem. Ale sama oceń co jest bardziej prawdopodobne. Przypadek? Czy to że się umówili? Kara śmierci? - Prychnął.
- Wyrok na nas zapadł kiedy zgodziliśmy się wziąć udział w tym szaleństwie. Rodowi panującemu grozi wymarcie a oni wysyłają. - Przyłożył dłoń do serca zaczynając wyliczać na palcach. - Czarną owcę rodziny? Pijaka i utracjusza którego do niedawna każdy by się chętnie pozbył? A może uchodźcę który jest większym problemem niż ktokolwiek byłby skłonny przyznać mu w twarz… - Tym razem wskazał na siedzącą naprzeciw kocicę. - Kapłankę która nawet nie jest człowiekiem…
- “Która nawet nie jest człowiekiem”? Co chcesz przez to powiedzieć?! - Wcięła się mu w trakcie, oburzona sugestią jakoby tabaxi były w czymś gorsze.

Uśmiechnął się do niej jakby spodziewając się tego pytania a ona zagrała dokładnie taką rolę jaką chciał.

- Cały miot waszej pary królewskiej umiera w niewyjaśnionych okolicznościach. Kogo wyślecie? Swoich najlepszych? Czy bandę awanturników? Może gnomiego kuglarza? Albo nożouchą wierszokletkę lub ladacznicę bo z nimi nigdy nie wiadomo który fach wiedzie prym....
I nie do końca wiadomo czy mówi o elfkach czy poetkach. Zaraz też pociągnął spory łyk z kubka dając sobie chwilę wytchnienia po tym oratorskim uniesieniu pełnym jadu.
- Jeszcze raz tak nazwiesz Andraste w moim otoczeniu a zostawię Ci trwały ślad na twarzy. To moja przyjaciółka. - Tabaxi posłała mu piorunujące spojrzenie, ale zaraz sięgnęła po butelkę wina. Chociaż ubrana niczym wysoka kapłanka, wyciągnęła w połowie wystający korek zębami w iście marynarskim stylu i z równą wprawą. Wypluła go na bok, na łóżko i pociągnęła z butelki, mrużąc przy tym oczy i wychylając w tył uszka.
- Sądzisz że Wezyr podziela twój sentyment do tej kobiety? A to on wybierał nie ty…
- Mnie nikt nie wybrał, sama się zainteresowałam. Być może Andraste tak samo. Sułtan jest zdesperowany bo jego poprzednie próby zawiodły, nie wiem więc czemu się dziwisz, że chwyta się każdej, nawet desperackiej próby ratowania swego jaśnie oświeconego tyłka. - Kapłanka wyciągnęła język oblizując po winie, aż po swoje wąsiki na jednym policzku.
- Bardziej zastanawia mnie jaki TY masz interes w naszej rozmowie, że aż przyszedłeś tutaj zamiast korzystać z uroku miasta nim wyruszysz na pustynię. Dolała mu do kubka mierząc bezczelnym wzrokiem z miną jakby to ona chciała go rozpić i sprawić że jego język stanie się bardziej swobodny w swej wypowiedzi. Złożyła butelkę na swym łonie i zadarła brew, oczekując odpowiedzi.

Farshid rozłożył ręce w geście bezradności pozwalając by szata rozsunęła się nieco odsłaniając jego tors. Nie jest to klata wojownika ot przeciętnego mężczyzny których wielu kocica widywała bez koszul na pokładzie sułtańskiej galery. Zazwyczaj mężnieli pod wpływem trudów morza. Lub wpadali do niego. Ten tutaj nie miał takiej okazji a jednak jakoś przeżył. Czy był to po prostu kolejny rozpieszczony szlachetka urodzony nie tylko z łyżeczką ale całą przeklętą chochlą głęboko w zadku? Czy też jego talenty spoczywają gdzie indziej ukryte przed oczami nie uważnych obserwatorów. Zaraz też znów pogłaskał kawałek futra zamieniając kolejny jego fragment w wysuszony kawałek skóry a odgłos skrzydeł milionów owadów znów wypełnił pomieszczenie.

- Pytasz co ja z tego mam. Potrzebuje twojej pomocy i dyskrecji. Mówisz że sułtan jest zdesperowany a mimo to wszystko leży w rękach wezyra który zamiast armii i kolejnych zaufanych ludzi wysyła… ludzi znikąd… zbędnych po których nikt nie będzie płakał. Oraz swojego szpicla. Słowem naszą dzielną kompanię.
W pokoju gościnnym tymczasem zapadły ciemności kiedy słońce skryło się już za horyzontem i nawet czerwona łuna nie rzucała swojego blasku na stygnące ulice.

- Nie wiem jak dla ciebie, ale dla mnie to wygląda na pozorowany wysiłek tak by do ostatnich chwil nie pokazać kart. Wysiłek w którym my jesteśmy pionkami spisanymi na straty… czego chcę? Przeżyć. Ty też powinnaś. - Dopił zawartość swego kubka i odstawił go na blat.

- “Niech Sułtan się Wezyra strzeże i przestrogi serio bierze, nie ma co tu dłużej kryć Sułtanem Wezyr chciałby być.”
Zacytował wierszyk dla dzieci zawierający w sobie sporo ludowej mądrości która mądrzy władcy powinni pamiętać. Że prawe ręce władców mają dziwną skłonność wbijania im noża w plecy. Skończył wreszcie mówić i odchylił się na krześle odpychając się od pryczy nogą tak by balansować na krawędzi przewrócenia. Sytuacja tak bardzo podobna do tej w której znajduje się on sam lub jeśli wierzyć jego słowom całe królestwo.

- Żyje w tym mieście od urodzenia. Od paru lat widzę więcej niż inni. Więc mówię ci jak miejscowy do obcej. Czeka nas wojna domowa. I lepiej zawczasu zająć jak najlepsze miejsce.
W pokoju zapanowała noc. Noc i cisza. Oczy jego rozmówczyni zaczęły niejako świecić w ciemności, swoimi teraz okrągłymi źrenicami przypominającymi księżyc w pełni. Kotka wypuściła przez nos powietrze w jakimś takim rozbawieniu.

- Taak… to by układało się w całość. - Zrobiła pauzę, unosząc butelkę i zamknęła oczy biorąc większy łyk prosto z gwinta. Jednym okiem spojrzała na niego gdy Czarownik podniósł dłoń korzystając z jej przerwy na łyczek.
Co więcej nie przychodzę tu sączyć ci jad do uszu i prosić byś uwierzyła mi na słowo. Chcę byś sama się przekonała. Poproś swoją Panią o wróżbę. Nie gdzie znajduje się Serce a jakie przeciwności bronią dostępu do niego. Jeśli czeka tam na nas zasadzka to wolałbym o niej wiedzieć. Jeśli nie i jestem po prostu zapijaczonym paranoikiem… - Ponownie rozłożył ręce w geście obojętnej bezradności.

- Wszyscy będziemy szczęśliwsi i mądrzejsi o wiedzę która pomoże nam przeżyć.

- Bardzo ciekawa rozmowa, zaiste Farshidzie. Jednak tutaj zakończymy temat Wezyra i Sułtana.. bo widzisz, też lubię żyć. Kościół utrzymuje swą pozycję poprzez nie ingerowanie w walkę o najwyższy stołek, dostosowując się do tego kto aktualnie go zajmuje i pilnując by wpływy mieć na tym samym poziomie. Nie przyłożę dłoni do żadnego przewrotu, bo jestem lojalna wobec władcy. - mówiąc to kocica patrzyła się na swoją uniesioną stópkę, prężąc pazurki, po czym odłożyła butelkę i opadła nieco na to łóżko, podpierając się łokciami. Jej wzrok wydawał się trochę zamglony zmęczeniem lub alkoholem, a kobieta nabrała trochę swobody lub też znudziło ją bycie oficjalną. Chociaż wciąż w stroju kapłanki, teraz była po prostu zmęczoną kobietą, łaknącą odrobiny wygody.

- Przy okazji z tego co wiem w żyłach Wezyra płynie niebiańska krew.. tacy raczej nie są zbyt skorzy do zdrad.

Farshid uniósł dłonie w geście pojednania poprawiając się na krześle. Sądząc po tym jak patrzy na tabaxi źródłem niewygody nie koniecznie było jednak twarde więzienne krzesło. Wzrok prześlizgnął mu się po jej długich nogach tak nachalnie że był wyczuwalny niewiele mniej niż dotyk. Odziana była w czarne getry niczym muszkieterki o wysokich cholewach jednak pozbawionych podeszw by zrobić miejsce na jej łapy. Do tej pory widywał ją głównie stojącą zawsze o te pół głowy nad nim dzięki osobliwym kocim stopom które unosząc swoją właścicielkę na palcach dawały bezczelnie nieuczciwą przewagę wzrostu. Teraz jednak kiedy położyła się niczym na jakieś uczcie mógł podziwiać ją z zupełnie innej perspektywy. Perspektywy która nieco poplątała mu szyki i dalsze knucie.

- Ale dość o polityce i czekających nas trudach. Muszę powiedzieć że choć pewnie przywykłaś do większych luksusów to ten pokój jest lepszy niż wiele dostępnych w licznych zajazdach naszego pięknego miasta. A jeśli mamy spędzić kolejne tygodnie pośród piasków to za parę dni będziesz wspominać ten... - Pociągnął dłońmi wokół na chwilę przerywając pożeranie kocicy wzrokiem i odwracając wzrok ku surowym pustym ścianom. - ... lokal jako symbol dekadencji.

W owym półmroku Yasumrae widziała go doskonale, tak samo jak to gdzie zerkał. Nie była pewna czy chce go za to karcić czy też zaciekawiona pozwolić mu kontynuować ten bezczelny proceder. Z jednej strony irytowało, a z drugiej intrygowało ją to na ile sobie pozwala. Wino troszkę uderzyło jej do głowy, sprawiając że zaczęła ignorować szum który wywoływała jej durna obroża. W całym swym uwielbieniu dla magii, kapłanka stwierdziła że może być ona strasznie upierdliwa. Była wdzięczna Farshidowi że oszczędził jej tych swoich knowań w miejscu gdzie nie czuła by taka rozmowa była dość prywatna i bezpieczna. Jakiekolwiek on tam sobie zabezpieczenia wymyślił Sułtan miał więcej pieniędzy i lepszych specjalistów. Jeśli już miała dyskutować na temat przyszłości państwa, wolała zrobić to gdzieś z dala Nul Agbar. Mogło mu się wydawać, ale czarnoksiężnik miał wrażenie że tabaxi nawet uśmiechnęłą się kątem swych kocich ust.

- Straż pozwoliła Ci tak długo u mnie siedzieć? Nikt nawet nie sprawdza czy przyszedłeś udusić mnie jakąś starą szmatą? El-Madani zapewniał mnie że jego osobiści strażnicy będą pilnować mojej celi… - Powiedziała tajemniczym głosem choć wydawała się spokojna. Jej wzrok leniwie ślizgał się po dekoracjach jego szaty, którą uznała za ładną i gustowną. Chwilę później, po tym jak bezczelnie wodził po jej nogach wzrokiem tabaxi sama spojrzała na swoje łapki.

- Nawet sobie nie wyobrażasz w jak złych warunkach kilka razy się znalazłam, przeżyję bez łóżka z baldachimem. - Tu urwała na moment, po czym rozłączyła nogi, pozwalając by czerwony jęzor jej szat opadł między uda, a nawet pomagając w tym mu dłonią. Z władczą i królewską gracją uniosła jedną nóżkę, opuszczając ją na jego kolano. Druga kocia stopa dołączyła, opierając się na kostce pierwszej. Tym razem to ona zrobiła mu ten pokaz bezczelności, rozkładając swoje długie i wąskie stópki tak że widział każdy ich najdrobniejszy detal. Różowe poduszeczki od spodu, futerko dookoła paluszków i bardzo ledwo widoczne, w tym momencie schowane pazurki. Zrobiła sobie z niego swój podnóżek, wyraźnie rozbawiona jego zaskoczeniem.

- Patrzysz się ciągle na mnie, jakbyś nigdy wcześniej nie widział tabaxi. Proszę, popatrz sobie. - kocica ściągnęła i rozprostowała pokryte białym futerkiem paluszki swoich łapek zwracając na nie jego uwagę.
Mężczyzna uśmiechnął się widząc o ile śmielej poczyna sobie kapłanka po pół butelki wina. Bardzo możliwe że od wizyty w pałacu nie miała nic w ustach a nawet lekki trunek na pusty żołądek nie pozostawał obojętny. Nie zamierzał jednak narzekać. Nie wiedział czy sytuacja jest dla obcej tak samo interesująca jak dla niego jednak odrobina różnorodności i okazji do poznania innych kultur szczególnie w taki sposób nie była dlań przykrym doświadczeniem.

- Tak jestem tu już troche, zastanów sie jak to świadczy o moich poprzednich słowach. Jak wielu więźniów trafia tu z jednodniowym wyrokiem? - Innemu człowiekowi grymas ten by umknął w nikłym świetle gwiazd i ulicznych lamp jednak wyczulone na światło kocie oczy Tabaxi dostrzegły uniesienie brwi. Tym czego nie przegapiła by nawet ślepa byl dotyk mężczyzny który wyraźnie odebrał jej bezczelnie ułożenie stóp na kolanach jako zaproszenie. Poczuła jego palce na poduszeczkach kiedy jak gdyby nigdy nic zaczął dogadzać jej masażem. Zwrócił uwagę i to dużo intensywniej niż się spodziewała.

- Do ilu więźniów chwile potem przybywa kapitan gwardii a zaraz po nim ktoś szlachetnie urodzony? Twoja sprawa śmierdzi polityką na milę. I nasi gospodarze wolą się od tego smrodu trzymać z daleka. Dając nam tak pożądaną ciszę i spokój.

Dalej ugniatał jej poduszeczki, kciukami unosząc raz to jedną raz drugą nogę kapłanki wyżej by raz delikatnym, raz silniejszym naciskiem nieść towarzyszce ukojenie w niewoli. Powieki tabaxi zatrzepotały niespokojnie, a źrenice uciekły do sufitu w chwili słabości tą błogą przyjemnością. Mimowolnie opadła z łokci na plecy, dla większej wygody zaciągając dłonie pod głowę, a po ciemnym pokoju rozległo się ciche, jednostajne kocie mruczenie. Kapłanka zdawała się tego nie kontrolować, w zasadzie, wzrokiem skupiona gdzieś w innym świecie, z szyją zadartą do sufitu i puchatym ogonem leniwie unoszącym się by głaskać po łuku powietrze.

- Widywałem twój lud dość często jednak to co widzę dziś nijak się ma do odzianych w obszerne płaszcze pełne sekretnych kieszeni na towar ulicznych handlarzy lub obwieszonych jedynie jakimiś uprzężami złodziejaszków z portowych gangów. Dlatego zaspokajam ciekawość. Pytanie jednak… - Tymczasem podczas masażu niepostrzeżenie odstawił jedną z jej nóg na jedno… a drugą na drugie kolano. - Jak dalece pozwolisz mi być ciekawskim… - Mimo ciemności wzrok szlachcica zawędrował na pasek materiału spoczywający na łonie kapłanki.

Mruczenie ucichło. Z wolna, jakby wybudzając się z jakiegoś snu tabaxi spojrzała na niego przez górki swoich okrytych szczelną czerwienią szaty piersi i strzeliste szczyty nóg, które mężczyzna ułożył tak by kocica znalazłą się w dość jednoznacznie wyglądającej pozycji. Jakiś błysk wstydu pojawił się w jej oczach, bo chyba nie do końca do tego zmierzała, a rozchylone kolana skrzyżowały się, niczym dwa miecze broniące dostępu do jej świętej ziemi. Łapki które postawił na swoich kolanach wczepiły swoje pazurki na tyle mocno że poczuł jak wbijają się przez materiał ubrania w jego skórę. Jedna z kocich nóg uniosła się, a chowająca pazurki stópka naparła poduszeczkami na twarz czarnoksiężnika, ostrożnie ale stanowczo go odpychając. Druga stopa, niby niewinnie i subtelnie ale też naparła na jego klatę, wypychając go od siebie. Nagle rozległ się głośny trzask. Krzesło na którym niedawno się bujał, przechyliło się nieco za mocno i runęło w tył na oparcie, przewracając się razem z czarownikiem. Yasumrae zerwała się, unosząc na dłoniach na łóżku by spojrzeć za lecącym w tył człowiekiem i upewnić czy nic mu się nie stało.
Nie była to trudna sztuczka, wystarczy ją znać. Taki upadek jest niegroźny o ile nie ulegnie się panice i nie zacznie wymachiwać rękami. Farshid uderzył plecami o podłogę ale napięte mięśnie sprawiły że nie gruchnął tyłem głowy o deski. Podparł się na łokciach w wiernej acz dużo mniej intymnie i pociągająco wyglądającej kopii pozycji kocicy sprzed paru chwil.

- Rozumiem że nadużyłem juz twojej gościnności Pani.
Mimo panującego w pokoju półmroku i nagłego zwiększenia dystansu widok półleżącej na pryczy kapłanki wciąż działał na jego wyobraźnie. A choć jej błyszczące oczy wypełniało teraz zatroskane to mogło być bardziej przydatne uczucie niż tak przelotna przecież żądza która gościła w nich poprzednio. Wstał poprawiając szaty i jeden szczegół który dostrzegła zapadł kapłance w pamięć, przypasane przy pasie berło z ciężkiego spiżu. Misternie zdobione w sceny których nie potrafiłby opisać ale na pewno nie były przyjemne. Postawił krzesło tym razem dalej od tabaxi i usiadł na nim okrakiem wspierając brodę na splecionych dłoniach.
Farshid, gdyby nie krótkie futerko na jej twarzy mógłby przysiąc że kocica uśmiechnęłą się z rumieńcem. Subtelnym ruchem dłoni odgarnęła swoje włosy, przyglądając mężczyźnie w milczeniu z jakąś satysfakcją lub rozbawieniem.

- Ufam że wino ci smakowało. Gdybym wiedział przyniósłby więcej. Produkuje je moja rodzina więc kiedy już wyjdziesz masz jeszcze jeden pretekst by mnie odwiedzić.

- Może lepiej nie, po kilku kieliszkach mogę zachowywać się w mniej przewidywalny sposób. - odpowiedziała.

Nie umknęło tabaxi jak Farshid pociągnął palcem po szyjce stojącej na stoliku butelki jakby wodził nim po ciele. Ogon kapłanki Bastet zawinął się kładąc na kolano, a dłonie położyła na udach.

- Nie wszyscy możemy korzystać z "gościnności" wezyra jako wymówki by zaniedbać nasze obowiązki. A tych przed wyruszeniem na piaski mam kilka. Choćby zasugerować naszym szklarzom nowy kształt butelki. Zgodziłabys sie może pozować do projektu?

- Żartujesz sobie… takie coś nie jest możliwe.. - Zaśmiała się krótko, kręcąc głową i niedowierzając w pomysły czarnoksiężnika.

Przez parę chwil szlachcic gestykulował rysując w wyobraźni wizje nowego trunku o nazwie Królowa Nocy o stylizowanej na skąpo odzianej tabaxi butelce a kiedy temat się wyczerpał odetchnął i dodał już na poważnie.

- Pamietaj prosze o czym rozmawialiśmy. Nie musisz mi wierzyć na słowo. Ale dobrze by było gdybym wzbudził choć cień niepokoju i szczyptę podejrzliwości co do motywów naszych "przyjaciół" na dworze.

- Wyruszę z wami.. ale bynajmniej nie przekonana prośbą El-Madaniego.. - zadeklarowała się nim wyszedł, patrząc mu uważnie w oczy.

 
Marduc jest offline