Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-07-2019, 23:00   #8
Amduat
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację
Tura 4 - Czarny Elvis

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=artaYKPCt_E[/MEDIA]
Silnik nie zdążył do końca ostygnąć, wnętrze auta nawet mimo otwartych przez pewien czas drzwi, nosiło w sobie zdecydowanie cieplejsze powietrze niż rześki majowy poranek na wyżynach i u podnóża gór. Niewielkie auto z nadprogramowymi pasażerkami wznowiło niekończącą, zdawałoby się, podróż do przodu. Z trzech osób pod metalowym daszkiem zrobiło się pięć, brakło wygody z jaką do tej pory nowojorskie trio się poruszało, ale za to zyskali przewodnika który ich nakarmił. Poza tym miłym starszym paniom o aparycji bajkowej dobrej babci się nie odmawiało. Nie wypadało tak po ludzku…

Co innego jej wnuczka - dzikie, dziwne stworzenie, które do kościoła co prawda nie wzięło strzelby, lecz gdy wsiadała King zauważył że na plecach za paskiem od spodni ma klamkę. Czarną, z plastikową obudową i małą. Jeśli miałby zgadywać, postawiłby któryś z modeli Glocka, może ‘27. Nie patrzył jednak na nią tylko z powodu broni, kątem oka w odbiciu wstecznego lusterka wyszukiwał znaku od Kim, że po sprawie. Czuł niesmak, czyżby się starzał? Ludzie często wierzą, że żyją zgodnie z własnym sumieniem i uważają, że są wystarczająco silni, by nie zważać na to, co myślą o nich bliźni. W nielicznych wypadkach to prawda, ale takich ludzi jest mniej, niż się powszechnie sądzi. Z paroma wyjątkami, ludzie różnią się nie tym, czy pragną podziwu, czy nie, lecz tym, czyj podziw spodziewają się wzbudzić. Albo jakie cele osiągnąć i przede wszystkim jakim kosztem.

Zwalczyć samemu pokusę może się wydawać zwycięstwem, lecz świadomość, że ktoś nie uległ pokusie, którą myśmy byli dla niego, boli jak niepowetowana porażka… podobno. Tak King słyszał kiedyś od podpitej Giny, gdy ta złapała melancholijnego doła przy jesieni, zamykając się w ich biurze z butelkę podłej whisky i starym odtwarzaczem z płytą Alice in Chains - po tym ją znalazł, bo zawodzącą chrypę Lane’a dało się słyszeć już z parteru. Pani doktor spojrzała na niego zamglonym wzrokiem, gdy wszedł do biura. Długo wtedy rozmawiali na tematy zwykle nieporuszane. Ona mówiła o swoich zawiedzionych nadziejach, on o swoich porażkach. Wznosili toasty zwycięzców, tych którzy przeżyli - to się tylko liczyło, prawda?

- Przetrwanie kupuje się niewinnością
- zaśmiała się wtedy, pochylając tułów przez oparcie kanapy aby sięgnąć po nową paczkę wyrobu czekoladobodobnego - Rodzisz się obficie obdarzony niewinnością i zerową wiedzą na temat metod przetrwania, a resztę życia spędzasz na przehandlowaniu jednego za drugie...

- Dziękujemy, że zgodziłyście się panie pokazać nam drogę
- teraźniejsza doktor uśmiechnęła się do nowych pasażerek - Jeśli za bardzo wieje proszę mówić, przymknę okno… co do… - pokazała ręką na szybę i tak zamarła, gapiąc się w nią intensywnie.


Reszta pasażerek, oczywiście oprócz staruszki automatycznie skierowała głowy w tę samą stronę. Na wzniesieniu, z pół setki metrów od drogi i wśród zdawałoby się martwych drzew, stał na tle rozwiewającej się mgły…

- Oooo…zobacz babciu, Elvis znowu uciekł! - Helen zaśmiała się wesoło, a śmiech ten miał złośliwe zabarwienie.

- Skaranie boskie z tym capem! - babuleńka westchnęła i pokręciła głową - Oby tylko w szkodę nie wlazł jak ostatnio.

- To kozioł sąsiadów -
dziewczyna wyjaśniła spoglądając na Ginę - Z drugiej strony rzeki. Gdzie się łachudry nie zamknie, stamtąd wylezie albo się uwolni i zawsze łazi po opłotkach szukając co i komu zeżreć. Byłoby w porządku, gdyby do tego nie był złośliwy. Dzieciaki gania, w praniu dziury wygryza. Depcze grządki, robi przed drzwiami, a jak ktoś nie zamknie domu to i w sieni potrafi narozrabiać. U nas ostatnio ze dwa miesiące temu wlazł jakoś na strych obory i wyżarł cały worek owsa.

- A bo to diabeł jest, nie zwierze!
- babcia prychnęła i przeżegnała się odruchowo. - Zło wcielone, plaga egipska i nikczemnik!

- Ludzie plotkują, że to stary O’Brian
- małolata dorzuciła zamyślona, a tymczasem kozioł zniknął im z oczu, zostając gdzieś za plecami.

- Jakaś kolejna miejscowa legenda i folkor? - Kim wykorzystała okazję, podłapując temat który chyba zaczynał jej się podobać, a we wstecznym lusterku King zobaczył jak uśmiecha się szybko i puszcza mu oczko… czyli się udało. W kurtce tokującej wesoło nastolatki zagnieździła się pluskwa, już nie było miejsca na żale i rozterki.

- Folklor - Helen poprawiła ją odruchowo, lecz nie skomentowała - John O’Brian należał do sekty, która trzydzieści lat temu upatrzyła sobie okoliczne lasy za siedzibę kultu. Przyjechali gdzieś z St. Louis, zaczęli robić swoje porządki. Podobno facet był nawiedzony. Gadał z umarłymi, albo czytał w myślach. Patrzył się komuś prosto w oczy i wiedział takie rzeczy, że… - pokręciła głową, zerkając na babcię, która najwyraźniej postanowiła uciąć sobie drzemkę i posapywało spokojnie przez nos.
- Podobno za karę po śmierci zmienił się w czarnego kozła… wołamy go Elvis, mieszka to tu, to tam. Ostanio sąsiad go złapał… ale Elvisa nie da się zamknąć. Zawsze jakoś wylezie…

- A nie lepiej go pałą w łeb i do gara? -
powsinoga jakoś sceptycznie podeszła do tematu, na co nastolatka zaśmiała się cicho.

- W łeb i do gara? - spytała jakby właśnie starsza kobieta popełniła błąd nowicjusza - Myślisz że nie próbowano? Ludzie zamykali go w klatkach, w piwnicach, raz nawet zakopali żywcem… i się wygrzebał. Strzelali do niego, topili, próbowali otruć i rozwalić łeb siekierą - zrobiła przerwę i dokończyła grobowym głosem - Ten co strzelał nie trafił… zginął następnego dnia na polowaniu. Ktoś go postrzelił. Kiedy zamachnięto się na Elvisa siekierą, spadło ostrze i trafiło synka zamachowca. Umarł na miejscu. Ten który próbował otruć Elvisa przekręcił się w dwa miesiące. Podobno rzygał czarną krwią… tak samo jak cały jego inwentarz.


Droga też się zmieniła. Wyjechali z luźnej wiejskiej zabudowy, kierując się nawet nieźle utrzymaną drogą aż dotarli do mostu i sennego miasteczka za nim. Nadal praktycznie nie widzieli nikogo, lecz sytuacja ta zmieniła się ledwo przekroczyli rzekę. Wtedy w otwartych oknach domów dostrzegali już bez problemu poranny ruch i migające sylwetki. Poboczem sunęło paru przechodniów, ktoś jechał dorożką, inny konno, a każdy w tym samym kierunku - w górę, tam gdzie na wzniesieniu nad koronami drzew majaczyła wieża z charakterystycznym krzyżem na czubku. Za to wewnątrz bryki atmosfera zrobiła się mało wesoła.

- Ja pierdolę… - Kim jęknęła i zrobiła znak krzyża - Weź już nic nie mów, co? O klątwach, przeklętych kozłach, kultach, trupach… - wzdrygnęła się, a jej blada twarz kontrastowała z ciemnymi włosami.

- Mówiłam, tutaj ludzie przesądni - małolata zrobiła minę wcielenia niewinności. Posiedziała tam minutę czy dwie i nagle wychyliła się do przodu, opierając się Kingowi o ramię i pokazując na placyk przed nimi.
- Tutaj się parkuje. Kościół jest zaraz za bramą - powiedziała cicho i pokazała na drugą stronę.
Rzeczywiście za płotkiem stał biały drewniany budyneczek do którego zmierzało coraz więcej ludzi.
- Tam macie bar, tam jest szpital, a tam buda szeryfa. Jak pójdziecie jeszcze kawałek prosto, dojdziecie do alejki handlowej. Dziś niedziela to wszystko pozamykane, ale zwykle od samego rana można już kupić co potrzeba. Ubrania, broń, tekstylia i ładne rzeczy w sklepach. Jedzenie i wyroby rolników na straganach. Dzień handlowy jest we wtorek i czwartek… i nie wspominajcie publicznie że widzieliście Elvisa. Tutaj to zły znak.
 
__________________
Coca-Cola, sometimes WAR
Amduat jest offline