Kapitan Sci-Fi | Woods pożegnał się z nowymi znajomymi i zapewnił, że jeszcze zajrzy do tego lokalu. Na przykład jutro koło trzeciej. Po wszystkim przespacerował się jeszcze wzdłuż portu, chcąc jak najlepiej poznać okolicę, a następnie skierował się do hotelu, gdzie w swoim pokoju został do nocy.
Następnego dnia zaserwował sobie kolejny spacer, wybierając jednak inną trasę od poprzedniej. Szedł niezbyt spiesznie, często rozglądał się na boki, lecz z równym zaangażowaniem co port, podziwiał też budynki stojące naprzeciw. Przysiadł też w jakiejś knajpce na piwo, a wreszcie skierował się do umówionego na kolejne "spotkanie" lokalu.
Znów przyszedł pierwszy, znów zamówił kawę i zapalił papierosa, i znów nie zostawił pudełka zapałek na stoliku. Nadal nie miał niczego do zameldowania, a z tego co planował zrobić, nie zamierzał się spowiadać. Prócz dumy kierowała nim w tym przypadku zimna kalkulacja. Posunięcie było dość ryzykowne i jeśli źle to rozegra, skończy się to zapewne w najgorszy sposób, a wówczas najlepiej będzie jeśli śledczy nie dowiedzą się, że w jakimś lokalu spotkał się z Belgijką i Szwajcarem na pogaduchy.
Po opuszczeniu Zur Oldenburger Grenze skierował swoje kroki na dworzec, gdzie zamierzał znów spotkać znajomych z poprzedniego dnia. Oczywiście ucieszył się na ich widok, od razu postawił obu kolejkę i podjął nowe tematy tym samym wesołym tonem co wczoraj. W rzeczywistości wyczekiwał jednak dogodnego momentu, by zaatakować, a ten zdarzył się po jakiejś godzinie, gdy Eric udał się do baru po kolejne piwa. Woods, udając że jest już lekko podchmielony, powiadomił Eugene'a o konieczności skorzystania z toalety, choć użył o wiele prymitywniejszych i wulgarnych określeń, co wywołało salwę śmiechu obu starszych panów.
Wstał od stolika i nieco chwiejnym krokiem ruszył do pokoiku dla dżentelmenów. Przechodząc koło baru poklepał przyjaźnie, czekającego na napełnienie kufli, Erica po plecach. Nachylił się też do niego i szepnął, tak by tylko młodzian mógł usłyszeć:
- Chyba będę mógł pomóc twoim bliskim - rzucił całkowicie trzeźwym tonem. - Chcesz wiedzieć więcej, przyjdź o dwudziestej do Alter Palast przy Bismarckstrasse - podał nazwę lokalu, który zapamiętał ze swoich przechadzek jako miejsce dobre na spotkanie trójki agentów. - I ani słowa Eugene'owi, nie chcę go w to mieszać - bez słowa wyjaśnienia udał się do toalety.
Gdy z niej wyszedł znów był wesołym, lekko pijanym Fabio Scharem, który wkrótce pożegnał się z dwójką Alzatczyków i wyszedł. Postanowił coś zjeść, a potem z wolna zaczął się kierować na Bismarckstrasse, układając sobie w głowie co powie Ericowi.
Zacznie od przeprosin za tą całą konspirację, ale chciał by to co powie zostało tylko między nimi dwoma. Zapewni też, że bardzo polubił młodzieńca i dlatego chciałby mu pomóc. Zamierzał go postraszyć wizją wznowienia działań wojennych, podczas których Alzacja, bez względu na to która strona zaatakuje, stanie się terytorium przyfrontowym, a być może nawet front się przez nią przetoczy niczym ciężki walec, niszcząc wszystko na swojej drodze. Kilka zasłyszanych, bardzo obrazowych historyjek z poprzedniej wojny powinno wywrzeć odpowiedni efekt. Oczywiście nie omieszka zaznaczyć, że armia niemiecka nie jest bandą barbarzyńców, tak po prostu zachowują się wszystkie wojska świata. A kto wie jaki będzie stosunek francuskiej do ludzi, którzy dwadzieścia lat wcześniej byli obywatelami niemieckimi?
Po odmalowaniu pesymistycznej wizję przyszłości, Woods wreszcie podsunąłby rozwiązanie. Jego firma mogłaby zapewnić jego żonie i dziecku miejsce zamieszkania z dala od granicy, a także transport do tegoż. Gdyby chciał, zapewne udałoby się nawet zorganizować ich przejazd do Niemiec przez Belgię, albo Szwajcarię, choć to ostatnie z serca odradza, bo mogłoby spowodować serię niewygodnych pytań ze strony organów ścigania. Lepiej poczekać z tym do końca wojny.
A wszystko za spełnienie jednej, drobnej prośby, na razie niewypowiedzianej... |