Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-07-2019, 20:11   #204
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 27 - Rozstanie

Kryjówka



Gdy Mervin popatrzył po twarzach mężczyzn i kobiet jacy jakoś mieścili się w resztkach dawnego living room dostrzegł na nich różne emocje i grymasy. Ale w przypadku stalkerów było to głównie powątpiewanie.

- No cóż, turysto. Widocznie za mało widziałeś tej strefy i dalej uważasz, że to po prostu zrujnowane atomówkami miasto. - odparł zamaskowany stalker wstając ze swojego krzesła i przyglądając się swojej ulubionej, bzyczącej maskotce.

- Teatr i park, pewnie, jakie to proste. Mapę zrób. - Kari prychnęła i pokręciła głową na takie pomysły. Sądząc z ironicznego tonu chyba nie uważała pomysłów Londyńczyka za takie proste do zrealizowania. Bo planowanie trasy i robienie strefowych map chyba cała czwórka stalkerów uważała za równie sensowne jak budowanie lodowych zamków na Słońcu.

- Nie wiem dlaczego uważasz, że nagle wszystkie strefowce nagle zlecą się do Instytutu. Mówiłem, że tam coś jest. A nie, że zasysa wszystkie strefowce z okolicy jak odkurzacz. - Norton też pokręcił głową ale już się zbierali do drogi. Kto co miał do zapakowania po kieszeniach czy plecaka to się pakował. Tak czy siak musieli opuścić tą kryjówkę. Zostało życzyć sobie nawzajem powodzenia i pożegnać się.




Mervin i Marian



No to zostali sami. We dwóch. Reszta odeszła razem z czwórką stalkerów. A gdzie mieli iść Polak i Brytyjczyk? Okolica nie wyglądała zbyt zachęcająco. Kupa gruzów. Przemielone nieznaną siłą budynki. Może podmuch atomowy, może regularne klasyczne bombardowanie, może jakaś tajna broń a może jeszcze coś innego co skosiło cały sektor miasta przy samej ziemi rozsypując ściany, sufity i podłogi w kupę nierozpoznawalnych gruzów.





Byli na jakiejś jednej, wielkiej hałdzie gruzów. Całe sterty tych hałd. Ledwo dało się rozpoznać gdzie dolinami szły niegdyś jakieś ulice. A często nawet one znikały przysypane gruzami budynków jakie niegdyś tędy biegły. No i okazało się, że orientacja i nawigacja w strefie wcale nie jest taka prosta i oczywista.

Nie mieli kompasów. Przynajmniej takie które działałyby jak należy w strefie. A bez tego nie dało się ustalić kierunków świata. Zresztą były tu jakieś kierunki świata? Nie było też nieba aby móc ustalić to samo albo chociaż porę doby i przybliżony czas. Tylko ta czerwona kopuła mgły która przesuwała się razem z obserwatorem. Ta czerwona mgła kryła też dalsze okolice, czasem na pół setki kroków, czasem na dwie ale zwykle gdzieś tak pośrodku. Więc odpadało nawigowanie według jakiegoś odległego punktu do jakiego można by zmierzać. Bez miaronadajnych mierników czasu i odległości nie można było nawet prowadzić nawigacji zliczeniowej aby chociaż mieć mniej więcej pojęcie o przebytej odległości. Ta czerwona mgła zi ruiny zdawały się być wieczne, niezmienne i monotonne utrudniających złapanie namiaru na cokolwiek. Jedna hałda gruzu wydawała się identyczna z sąsiednią i setką innych jej podobnych. Zapewne gdyby ktoś tutaj kiedyś bywał może mógłby coś rozpoznać, jakieś trasy czy punkty no ale obydwaj byli tu pierwszy raz. Przynajmniej odkąd stolica Wielkiej Brytanii zmieniła się w głęboką strefę. Więc wszystko dla nich było nowe i szli tędy jak pierwszy raz. Dwójce hibernatusów wydawało się, że są pośrodku bezimiennej pustyni gruzów. Tak bezimiennej, że właściwie mogliby być na dowolnej kupie gruzów na tym świecie.

Ostatnie względnie rozpoznawalne okolice to przy kryjówce stalkerów w podziemiach katedry Westminster Abbey. Ale gdzie to było? Jak dawno temu? Teraz dwójka podróżników nie miała pojęcia nawet gdzie można by się udać w miejsce gdzie już przecież byli. A lotnisko? No tam jeszcze nie byli i też każdy wybrany kierunek w tym gruzowisku wydawał się równie losowy. Można było iść w ciemno licząc, że trafi się na coś znajomego. No i przetasowanie. Stalkerzy mówili, że niedługo ma być. Ale też nie było wiadomo co to właściwie oznacza poza tym, że “puzzle” czy “kafle” mogą zmienić swój układ.

- Spróbujcie znaleźć wejście do metra i iść tunelami. - poradził im Nick na rozstaniu. Stalkerzy zrobili zrzutę i nawet odstąpili dwóm hibernatusom trochę zapasów. Pudło czarciego pyłu, kilka tych dziwnych świeczek i parę konserw. Abi nawet dała im jeden, własnoręcznie zrobiony gwizdek podobny jak podarowała wcześniej dziewczynom. Tylko rada Nortona wydawała się równie bezużyteczna jak i wszystkie poprzednie. Gdzie tu niby na tym gruzowisku znaleźć zejście do metra?! Może i kiedyś było ale teraz pewnie i tak przywaliły je hałdy gruzów.

No ale iść musieli. Odkąd opuścili kryjówkę nic ich nie maskowało. A jeśli wierzyć temu co wymądrzali się stalkerzy to strefa była wybitnie wyczulona na takich świeżaków jak oni. Poruszanie się po wiecznie obsypującej się pod każdym krokiem kupie gruzów było skrajnie niewygodne i bardzo męczące. Marian miał wyraźnie lepszą kondycję od Mervina to po prostu się spocił i zasapał. Ale Mervinowi samo maszerowanie na przełaj przez ten niekończący się gruz dawało mocno w kość. Do tego Polak raz osunął się po jednym z gruzowisk i rozdarł sobie o coś nogę. Nie wyglądało zbyt poważnie ale trochę piekło no i lepiej było to zabandażować. Podróż przez te kupy gruzów same w sobie były dość ryzykowne.

A ruiny były bezludne ale nie puste. Z okolicznej mgły dochodziły ich odgłosy. Różne. Osuwające się kamienie jakby coś tam myszkowało w tym gruzie. Skowyty, szczekania, skrzeki jakiejś strefowej menażerii niewiadomego pochodzenia. I podróż przez ten gruz nie wiadomo jak długo, jak daleko, i w jakim kierunku.

---


Rzuty na gruzwalk

Marian 10
Mervin 2


---




Instytut



No i nadszedł czas pożegnań. Najpierw w kryjówce no a potem kawałek dalej gdy stalkerzy uznali, że już im nie po drodze z dwójką która postanowiła poszukać własnej drogi wyjścia ze strefy. Ostatnie słowa, ostatni uścisk rąk, życzenia powodzenia i już. Stalkerzy zrobili jeszcze zrzutkę ze swoich zapasów aby zostawić dwóm hibernatusom trochę świec, puszkę z czarcim pyłem i kilka konserw. Nick nawet poradził im aby spróbowali pójść tunelami metra. Chociaż na tym gruzowisku żadnych zejść do metra nie było widać. A potem trzeba było ruszać za stalkerami, przez te zrujnowane hałdy bezimiennego gruzu. Jak stalkerzy rozpoznawali tutaj drogę i kierunki to pozostawało ich tajemnicą. Ale dość często Norton przystawał aby sprawdzić swoje drutowate wahadełko a Pszczółka bez przerwy mamrotał do swojej Fifi.

Szli gęsiego. Nick i Pszczółka na początku, potem trójka hibernatusów i dziewczyny na końcu. Przy każdym kroku gruz obsypywał się pod nogami i wydawało się, że z czerwonej mgły wyłaniają się przed nimi i znikają za nimi tylko kolejne hałdy bezimiennego gruzu. Ale w końcu wydostali się na jakiś mniej zrujnowany teren. Po typowo strefowej czasoprzestrzeni czyli po nie wiadomo jakiej odległości ani czasie. Nawet Koichi musiał dać sobie spokój z technikami liczenia oddechów. Podróżowanie przez ten gruz było zbyt absorbujące nie było szans aby się skoncentrować na liczeniu bo groziło to gapiostwem a gruz był sam w sobie wymagającym przeciwnikiem. Każdy krok mógł grozić osunięciem się na dół, nadzianiem się na jakiś szpikulec, wpadnięciem w dziurę i podobnymi atrakcjami. Co zresztą całej siódemce zdarzało się co chwila. Prawie na każdej hałdzie ktoś się wywracał, osuwał, łapał w ostatniej chwili czegoś lub kogoś albo to on kogoś łapał czy jego łapano. Ruinom było obojętne czy dopadną stalkera czy hibernatusa czy ktoś miał doświadczenie w takim terenie czy nie. Wymęczyły, zakurzyły, ubrudziły i wypociły solidnie całą siódemkę. Na szczęście mimo, że sponiewierani to jednak poza standardowymi otarciami i zadrapaniami nikomu właściwie nic się nie stało.

No i nie byli sami. Nie było w okolicy żadnych innych ludzi. Chyba. Ale nie znaczy, że były tutaj tylko same ruiny. Były też dźwięki wyraźnie wskazujące, że w okolicy są jacyś strefowcy. Na tą okoliczność Nick kazał nieść pierwszemu hibernatusowi jakąś dymiącą racę. Co było o tyle niewygodne, że chwytna zostawała tylko jedna ręka a przy przedzieraniu się przez ten gruz było to spore utrudnienie.

No ale wreszcie wyszli na jakiś asfalt. Też z kawałkami gruzu no ale już dało się iść dnem tej zrujnowanej ulicy. Po bokach szczerbiły się wypalone, zrujnowane ściany, na ulicy wciąż stały wraki wypalonych samochodów no ale już ten najgorszy etap z tym morzem ruin chyba się skończył. Tempo więc można było znacznie zwiększyć a właściwie po prostu iść normalnym marszem. I tak szli sobie przez nieco mniej zagruzowane kwartały i ulice aż wreszcie Nick a potem pszczółka zatrzymali się.

- Jest. - mruknął cicho Nick wpatrując się w ulicę przed sobą. Dzięki temu postowjowi pozostali zdążyli się zebrać przy nim i też sobie pooglądać to samo co on. Jakaś klasyczna żelazna brama z resztą równie żelaznego ogrodzenia. Stalkerzy ruszyli do przodu. Ostrożnie, Nick podchodził z wyciągniętym wahadełkiem, Pszczółka z dłonią nad którą buszowała mu latająca pszczoła, Kari wydawała się nasłuchiwać czy nawet węszyć w tej swojej półmasce a Abi trzymała się blisko Nicka. W końcu podeszli w pobliże bramy i mogli rozejrzeć się po tym co jest po drugiej stronie ogrodzenia.





Brama nie była właściwie nawet zamknięta. Ale rzeczywiście wydawało się, że posesja jest wycięta w ogóle z innej bajki. Dotąd szli przez zrujnowane miasto gdzie dominowały gruzy, betonu, stali, szkła i asfaltu. A tutaj było jak zdziczała dżungla haszczy, drzew, trawy i tego typu żywe rośliny. Jak wyspa zdziczałej zieleni otoczona przez morze ruin.

Na samym początku rzucało się w oczy ogrodzenie. Takie klasyczne, kojarzące się z epoką wiktoriańską. Dość niski murek, ceglane słupy w regularnych odstępach i stalowe pręty między nimi. Zardzewiałe, zarośnięte krzakami, porośnięte mchem i trawą no ale dalej stanowiące realne wyzwanie do pokonania gdyby ktoś się na to zdecydował. Chociaż sama brama była właściwie otwarta.

Dalej, za bramą była główna droga wjazdowa. Prowadziła do majaczęcego w głębi budynku. Budynek też wydawał się z wiktoriańskiej epoki. Może jakiś dawny dworek, uniwersytet czy podobna instytucja. Sensacyjna dla stalkerów wiadomość, że widać w budynku światła potwierdziła się. No świeciło się w tym czy tamtym oknie jakby jakieś światła tam nadal działały.

Ale bliżej, kilkanaście kroków za bramą, niedaleko drogi, stał jakiś gąsiennicowy transporter. Ale widać było, że to już złom i lata świetności dawno już ma za sobą. Stał burtą do linii drogi więc widać było jakieś dziury w burtach, całą rdzę jaką był pokryty i nawet kępki trawy które na nim wyrosły to tu to tam.





Poza drogą trudno było coś zobaczyć bo zielsko a nawet drzewa pleniły się tam jak las pierwotny starając się pokryć wszelką działalność człowieka. Co sprawiało jednak, że poza tą osią wzdłuż drogi niezbyt było widać co tam się kryje w tym zdziczałym ogrodzie, parku czy co to tam było kiedyś a tym bardziej co było za nim.

- Chyba coś próbowali wytruć. - Pszczółka odezwał się pierwszy wskazując na jakieś dziwne instalacje przy zardzewiałym transporterze. No też to coś porosły pnącza i krzaki ale jeszcze dało się rozpoznać jakieś spore butle i cysterny podpięte do stojaka z dyszami. Jak jakaś instalacja do zadymiania lub coś podobnego. Trudno było teraz powiedzieć co to właściwie miało być kiedyś. Ale teraz wyglądało na taki sam zdezelowany złom jak i ten transporter. Stały dwie takie instalacje, po obu stronach drogi, zaraz za bramą jakby flankowały wejście na posesję.

Podobnie stały czerwono - białe pachołki i barykady które częściowo nadal blokowały przejście. Chociaż obecnie dało się je ominąć bez większych problemów. Tuż za nimi była konstrukcja z zawalonych worków z piaskiem i wielkich, siatkowanych kostek z jakich kiedyś pewnie ułożono w posterunek kontrolny. Teraz z trudem dało się to rozpoznać co to było i jaki miało pierwotny kształt. Całość wyglądała jakby zaraz za bramą był jakiś posterunek czy punkt kontrolny. Ale obecnie niewiele z tego zostało.

- Byliście wewnątrz? - Kari zapytała obydwu stalkerów którzy mieli tu okazję rozejrzeć się wcześniej. Pszczółka pokręcił przecząco głową.

- Nie, tylko obeszliśmy dookoła. Spieszyliśmy się aby zdążyć wrócić do was i jeszcze raz wrócić tutaj. Na szczęście zdążyliśmy. No ale na wycieczki tutaj nie mieliśmy czasu. - opiekun Fifi wzruszył ramionami streszczając jak wypadł wszcześniejszy wypad z Nortonem. Kari pokiwała głową przyjmując to do wiadomości.

- To co teraz robimy? - Abi zapytała odwracając wreszcie wzrok od tej nietypowo zielonej lokacji i popatrzyła na pozostałą trójkę stalkerów pytającym wzrokiem.

- My się przejdziemy na drugą stronę. Znaleźliśmy inne wejście. - Nick widocznie miał na myśli stalkerową grupkę bo na nich patrzył. - A turyści pozwiedzają sobie budyneczek. - wskazał kciukiem za plecy na drogę prowadzącą do budynku.

- Uważajcie na żywokłącza. Jak wam się wyda, że krzaki się ruszają bez żadnego wiatru albo nagle was złapią i zacznął wciągać to właśnie to. Żywokłącza. - Pszczółka milcząco zaaprobował plan kolegi i dorzucił od siebie wskazówkę dla trójki hibernatusów.

- I na czarny mech. Taki podobny jak zwykły mech. Tylko czarny. Zgnieciony wypuszcza zarodniki. Same zarodniki nic wam nie powinny zrobić ale alarmują inne strefowce. Więc to taki marker gdzie akurat są intruzi. - Norton rzucił kolejną uwagą. Chociaż w parku za ogrodzeniem żadne krzaki się nie ruszały i nie było widać żadnego mchu, ani czarnego ani zwykłego. Chociaż zwykły był na tym wraku i ogrodzeniu.

- Pewnie będą też hellhoundy. No ale te już spotkaliście więc przecież nie straszne wam kilka piesków prawda? - Kari też dołożyła swoje trzy grosze oglądając trójkę ochotników na te strefowe zwiedzanie.

- Nam wystarczy, że wejdziecie do środka i będziecie sobą. Jeśli nam się uda to spróbujcie wytrwać do czasu aż usłyszycie gwizdek. Cztery krótkie. Oznacza wezwanie na zbiórkę i odwrót. Trzy długie oznacza kaszanę. I dalej już musicie radzić sobie sami. Pytania? - Norton wyjął z kieszeni gwizdek i delikatnie w niego zagwizdał na tyle by wydobył się cichy świst demonstrując o jakie sygnały chodzi. Cztery krótkie odwrót, trzy długie wolna ręka co do działania. Stalkerzy wyglądali na poważnych i skoncentrowanych. Chociaż każde na swój sposób. Nick wydawał się poważny a nawet ponury. Pszczółka jak zwykle głównie bawił się ze swoją Fifi i inne rzeczy zdawały się schodzić na dalszy plan. Kari wyglądała jakby pchana ciekawością i podekscytowaniem zbadania tajemnic tej sławnej strefowej lokacji. Abi była skonsternowana i chyba nawet zdenerwowana.


---


Rzuty na gruzwalk:

David 2
Sigrun 3
Koichi 4
Nick 1
Abi 7
Pszczółka 4
Kari 4

---




Joe



No! Wreszcie Joe miał swoje zabawki i był gotowy do zabawy! Znów był silny i zdecydowany a nie takim słabeuszem o kulach jak wcześniej. Drzwi prawie puściły, już widział czarne szpony rozdzierające metal. Metal jęczał i gniótł się szarpany siłą potężniejszą od siebie. Wtedy Joe posłał serię z obydwu luf w tą dziurę. Łomot na chwilę ustał a zza drzwi rozległ się zwierzęcy ryk bólu i wściekłości. Na stalowych drzwiach dostrzegł ściekającą posokę. Trafił! Trafił go! Stwór oberwał!

- Co ty robisz Joe?! Mówiłam, żebyś uciekał! Miałeś czekać na dole! Jestem na dole a ty gdzie?! Dlaczego cię tu nie ma Joe?! - niespodziewanie usłyszał głos Keiry. Chyba przez jakieś głośniki bo jak inaczej? Rozejrzał się dookoła szukając wzrokiem tych głośników. Na słuch to bladolica brzmiała na bardzo wkurzoną, zirytowaną i rozczarowaną tym, że go nie ma gdzie uważała, że powinien być. No ale utknął. Nie widział w tej szpitalnej zbrojowni innego wyjścia niż to jakie właśnie forsowało to coś z korytarza. Od kiedy w szpitalach są zbrojownie? I to tak świetnie zaopatrzone jak prywatny arsenał jakiegoś Punishera czy jakiejś grupy specjalnej.

- Oh! - Joe jęknął i spróbował się schylić gdy po momencie ciszy nastąpiło gwałtowne uderzenie. Wyrwane drzwi tylko śmignęły mu tuż nad głową boleśnie trącając ramię. Ale na szczęście chociaż ramię zapłonęło żywym ogniem bólu od tego uderzenia to udało mu się zejść z linii strzału drzwiami i nie oberwał po całości. Teraz prędko zanim…

Zdążył tylko mniej więcej nakierować automat w stronę poczwary i pociągnąć za spust. Lufa wypluła tylko kilka pocisków z których część nawet trafiła w pierś stwora ale bez realnego efektu. Potwór wylądował tuż przed Joe’m i chlasnął go na odlew swoją wielką łapą. Trzaśnięty Joe poleciał w bok jak szmaciana lalka przewalając jakiś regał i wpadając na następny. Po nim zsunął się na podłogę a kolejny spadł na niego obsypując go całą masą wojskowego żelastwa. Zamroczyło go i ogłuszyło. Dzwoniło mu w głowie. Mniej więcej docierało do niego, że musi się ruszyć, wygrzebać z tego złomu i coś zrobić bo stwór bez problemu przewalił kolejny regał razem z wojskowa zawartością i rycząc wściekle rozpruwał szponami gruzowisko aby dostać się do ofiary.

Głupcze, sądzisz, że coś znaczysz? Że coś zdziałasz? Zostaniesz tu na zawsze. Dołączysz do mojej kolekcji.

Joe nie był pewny czy słyszał jakiś szyderczy głos czy mu się zdawało. To stwór tak gadał? Ktoś inny? Stwór chyba tylko warczał i rozrywał wszystko i wszystkich co mu wpadło pod szpony. Joe próbował w niego wycelować. Udało mu się. Automat z bliska posłał serię w stwora który właśnie odwalił regał który przygniótł Joe’go. Zaryczał ze złości i złapał za mizernego przy nim człowieczka. I znów cisnął nim o ścianę. Tym razem Joe osunął się tuż po framudze wyrwanych drzwi. Już nawet widział korytarz. Stary, zaniedbany korytarz. A gdzie woda? Gdzie zraszacze? I chyba już nie słyszał alarmów.

Nie możesz mnie zabić! Nic nie może mnie zabić!

Znów usłyszał ten szyderczy głos. Może poczuł. Jakby czuł sam gniew i szyderstwo kogoś czy czegoś a tylko jego umysł jakoś ubierał to w znane dla siebie słowa. Jęknął. Chyba stwór rozpruł mu plecy. Czuł jak go palą żywym ogniem, jak krew ścieka po żebrach na podłogę. Ale miał szansę! Wystarczy wyskoczyć, zebrać się, wypełznąć ze zbrojowni póki stwór był wewnątrz. Musiał tylko… wstać… a brakowało mu tchu. Jęknął łapiąc się za krawędź futryny i próbując się chociaż podciągnąć. Coś odwróciło jego uwagę.

Cichy, metaliczny dźwięk. Obły kształt toczący się po podłodze w stronę potwora. Stwór też go dostrzegł bo skierował na niego swój pysk. Granat! Joe jęknął, musiał się wydostać zanim granat wybuchnie! Sapnął gdy próbował podciągnąć się na jeszcze sprawnej ręce na zewnątrz. Złapała go jakaś dłoń. Blada, szczupła o pomalowanych na czarno paznokciach. Złapała za nadgarstek i szarpnęła bez ceregieli. Ból zranionej ręki i pleców zaćmił mu na chwilę umysł i ledwo zdawał sobie sprawę, że chyba znalazł się znów na własnych nogach. Ktoś go popchnął w plecy na zachętę?

Doszedł do siebie kilka kroków dalej. Gdy okolicą szarpnęła eksplozja. Cała zbrojownia wyleciała w powietrze. Zranionym człowiekiem eksplozja rzuciła gdzieś w głąb korytarza. Ledwo upadł na podłogę a ta zawaliła się i spadł niżej. Na górze coś płonęło, szalały eksplozje. Joe wreszcie zdołał podnieść się na czworaka. Odwrócił się za siebie. Tak, pożar, tym razem prawdziwy. I zawaliło się piętro czy dwa od tych eksplozji.

Ale… ale chyba słyszał… odgłos szatkujących co się dało szponów. Odgłos furii i złowróżbny skrzek. Tak, cokolwiek to było eksplozja zbrojowni tego nie zabiła. Najwyżej dała mu trochę czasu. Złapał drugi oddech, jedno ramię miał właściwie bezużyteczne ale pozostałe trzy kończyny sprawne. Mógł się przemieszczać starając się nie zwracać uwagi na ból w plecach. Jeszcze chwila. Bo zakręciło mu się w głowie gdy przy pomocy ściany wrócił do pionu. Obraz zawirował jakby oglądał źle nagrany obraz dwóch korytarzy nałożonych na siebie i przenikających się. Klatka piersiowa też go cisnęła. Spojrzał w dół i dojrzał jakby skrzyżowane na piersi pasy. Ale nie, nie… Przecież miał kamizelkę, musiał widocznie zbyt ciasno zapiąć zamknięcie. No i już. Złapał oddech i obraz uspokoił się. Korytarz. Chociaż trochę jakby mniej szpitalny. No i bez wody, zraszaczy, za to jakiś taki bardziej opuszczony jakby trafił na jakiś rejon szpitala gdzie robiono remont i był zamknięty dla pacjentów i personelu. I to chyba dość dawno ten remont i chyba go nie ukończono. Bo tyle pyłu wszędzie i kurzu. Ale za nim rozciągało się gruzowisko i pożar. A z wnętrza wciąż wyłapywał odgłosy rozwścieczonej bestii. Pewnie znów zacznie go szukać jak tylko pozbiera się po wybuchu.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline