Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-07-2019, 22:10   #29
Ehran
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację

Marduk zatrzymał się tuż przy wyjściu z jaskini. Poczuł znany zapach. Czy to możliwe? Nie... a jednak. Ta słodka ulotna woń. Wiedział, do kogo należała.
Rozejrzał się dookoła. Widział tysiące demonów i diabłów. Szarańcza. Znał ich.
Lecz nie mógł dostrzec źródła znanej woni. Zirytowało go to.

W odpowiedzi na prośbę Kyle 'a Marduk ukłonił się .
- Będzie jak sobie życzysz przyjacielu.
Marduk przesuną wzrokiem po zgromadzonej armii. Jego mózg oceniał wrogów. Przewidywał ich ruchy, szacował możliwości. Ponownie szukał... Lecz zapach przeminął, jakby go nigdy nie było. Czy mu się zdawało?
- Należą do ciebie. -
rzekł spokojnie.
Odprowadził wzrokiem bliźniaków, gdy ci ruszyli w stronę zgromadzonej armii. Nie śpieszyło mu się.
Pod nim wyrósł tron, na którym Marduk przysiadł. Z zgrzytem z ziemi wyrastała skalna kolumna, wynosząc tron coraz to wyżej. Obok niego stał jego cień. A może było na odwrót? I to cień siedział, a prawdziwy Marduk stał?
Z swej platformy, pradawny Lord Zeno'Tzul przyglądał się rzezi jaką bliźniacy rozpętali wśród armii demonów. Nie ingerował... zbyt często.

Raz zatrzymał baterię katapult i balist.
- Tss, tsss, to nie czysta gra. - stwierdził, gdy w powietrze poszybowały pierwsze głazy i bomby zapalne.
Niebo zrobiło się czarne od pocisków.
Które w chwilę potem zawróciły, by runąć na przerażone załogi katapult.
To Marduk, przyśpieszył swój czas i spokojnie podleciał do każdego pocisku, by go popchnąć w drugą stronę.
Gdy czas ruszył znów swoim rytmem, Marduk siedział znów na swym tronie.

W pewnym momencie poczuł czyjeś spojrzenie na sobie. Uśmiechnął się i pochwycił wiązkę szpiegującej magii.
Kehr-Dagon zbladł, gdy w jego magicznym zwierciadle pojawiła się twarz Lorda Zeno'Tzul.
- Witaj Dagon. Lady Leilhran. A, jest i Dagoth-Ur. No ładnie ładnie. - Marduk uśmiechnął się.
- Uciekajcie, idę po was - syknął złowrogo, a zwierciadło wybuchło w chmurze ostrych odłamków szkła.

Jednak nim spełnił swą groźbę, coś innego przyciągnęło jego uwagę.
Zza jego pleców, daleko nadciągała kolejna armia.

Wzbijając kurz maszerowało równym krokiem 10 legionów Merregon 'ów.
A nad nimi, machając ciężko swymi wielkimi skrzydłami leciały smoki. Różne, złote, czerwone, umarłe.
Pomiędzy nimi leciały na swych skrzydłach zastępy aniołów.

Marduk zamknął oczy. Znał tą armię. Więc jednak. One tu były. Przybyły po niego.

Marduk wzbił się w powietrze. Skalna kolumna, na której siedział, natychmiast rozpadła się i runęła w dół, wzbijając tumany kurzu.

Gdy zbliżył się do nadciągających zastępów, stalowe legiony zatrzymały się z zgrzytem uderzających o siebie stalowych tarcz.
Merregon 'ony wykorzystały swą zdolność do teleportacji, by zrobić w swych szeregach wyrwę, plac o szerokości i długości dwustu kroków.
Na środku wylądował ogromny drakolicz, szczerząc złowrogo swe kły.
Marduk wylądował przed nim. Jego pazury zazgrzytały o skalne podłoże. W obecnej postaci był większy nawet od martwego smoka.
Drakolicz pochylił swój łeb, by z jego grzbietu mogły zejść trzy niewiasty.

Marduk przyglądał się im.
Wszystkie były piękne. Wszystkie znał.

Pierwsza miała włosy o barwie krwi, duże zielone oczy i długą obcisłą suknię, z jakiegoś cienkiego lecz nieprzejrzystego materiału. Opinała ją szczelnie od zgrabnej szyi, poprzez duże piersi, krągłe biodra i krępując nogi, tak, że chodzenie musiało zapewne sprawiać problemy. Liczne wycięcia w strategicznych miejscach pozwalały prześwitywać skórze i kusić, nie ukazując za wiele.
- Witaj Nino. - rzekł Marduk.

Druga dziewczyna miała długie czarne włosy, a na sobie krwiście czerwony skórzany strój. Zaciskała pięści. Była zła. Jej śliczne orzechowe oczy zwężały się w złowrogie szparki, gdy spojrzała na Marduka.
- Dario. - Marduk skinął uprzejmie głową.

Ostatnia dziewczyna miała włosy o barwie srebra, skórę ciemno oliwkową i skośne mądre czarne oczy. Ubrana była w króciutki top z siatki, dookoła bioder wisiał ciężki pas z srebrnych płytek, z którego zwisał z przodu i z tyłu niezbyt szeroki pas z białego jedwabiu. Na rękach i kostkach u bosych nóg miała założone wiele dzwoniących o siebie obręczy z różnych metali.
- I ty, Xiu. bądźcie pozdrowione.

Marduk skurczył się, przyjmując swą ludzką postać. Jego cień pozostał w swej ogromnej postaci, spoglądając z góry na maluczkich ludzi.
Xiu skinęła ręką, szepcząc jakieś zaklęcie. Obok pojawił się przepyszny namiot.

- Tęskniłyśmy za tobą panie - rzekła Nina słodko.
- Nawet bardzo - dodała uwodzicielsko Xiu podchodząc bliżej i kładąc smukłą dłoń na piersi Marduka. Jej czarne oczy lśniły, a uśmiech opromieniał.
Marduk pochwycił jej dłoń i przyciągnął do ust, składając delikatny pocałunek na oliwkowej skórze. Xiu westchnęła cichutko.
- A ty Dario? Również tęskniłaś?
Daria nie odezwała się. Obróciła się na pięcie i ruszyła w stronę namiotu. Marduk wsłuchiwał się w poskrzypywanie jej skórzanego kostiumu.
- Obawiam się panie, że nadal ma do ciebie pretensję -
rzekła Nina.
- Nie przejmuj się nią, gdy masz nas - zamruczała Xiu, wślizgując się pod bok Marduka. Jej zapach był teraz odurzający. Nie spodziewał się, że ją jeszcze spotka. A teraz czuł ciepło jej ciała u swego boku. Gdyby to tylko mogło tak trwać.

Marduk rozejrzał się dookoła. - To wszystko wasi niewolnicy? - zapytał.
- Tak. - Odparła Nina.
- Każdy ma w głowie nekrotyczny tumor - zachichotała perliście Xiu. -[i] Są nasi, już na zawsze. Zbierałyśmy ich przez stulecia. Jak nam nakazałeś panie.

***

Marduk leżał na licznych poduszkach. Przytulona do jego boku, z główką na jego piersi leżała Xiu. Marduk wolną ręką gładził jej odkryte plecy, w drugiej zaś trzymał kielich wina.
Obok , bardzo blisko, przycupnęła Nina.
Jedynie Daria przyklękła dalej. Jej ciało napięte było niczym struna. Jakby w każdej chwili gotowa była do ataku.

- Czemu nie dołączysz do nas Dario? - zapytał Marduk. - Stęskniłem się twego ciała.
Dziewczyna prychnęła. -
Zbliż się, a wydrapię ci oczy - warknęła.
Marduk uśmiechnął się. -
Nadal taka zadziorna? Gdy się pierwszy raz spotkaliśmy, bardziej się cieszyłaś z mego przybycia. Pamiętasz?

***

Tysiąclecia temu, okres pomiędzy upadkiem Imaskar (-2488) a powstaniem Mulhorandu (-2135)

Oddech dziewczyny wydobywał się z trudem - biegła potyka-jąc się rozpaczliwie. Kilka godzin wcześniej jej długie umięśnione nogi stą-pały miękko i pewnie jak nogi jelenia.
Jeleń jest rączy, ale ogary - cierpliwe. Od południa już ścigali ją przez gęste knieje czarnego lasu.
Teraz jej opalone nogi były podrapane i posiniaczone, a bose stopy pozostawiały plamy krwi na węzło-watych korzeniach, gdy dobywając resztek sił przemykała pod próbującymi ją pochwycić ostrymi gałęziami.
W jej długie, czarne włosy wplątały się liście i mech. Obdarta, krótka suknia zwisała w brudnych strzępach wokół jej smukłej sylwetki. Urywany od-dech był jedynym dźwiękiem, jaki wydawała.

Marduk z daleka słyszał ujadające psy, rżenie koni, szczęk oręża oraz nawoływania myśliwych. Czuł też ich dusze, gniew i żądzę mordu.
Czuł też determinację ich zwierzyny, umykającej dziewczyny. Coś w smaku jej duszy było znajomego. Pokrewnego...

Dziewczyna biegła, słysząc nawoływania wojowników dookoła. Wściekle ujadały psy. Były za blisko. Wiedziała, że nie ucieknie.

Nagle psy zaskomlały, mimo zawołań swych panów, nie chciały iść dalej. Podkuliwszy ogony, zerwały się i umknęły. Ludzie je przeklnę li, jednak byli już za blisko, potrafili podążyć samemu po krwawym śladzie dziewczyny. Nie zwrócili uwagi, że las dookoła zamilkł niczym grobowiec. Zbyt pewni siebie parli na przód, czując już smak swej zwierzyny.

Dziewczyna podbiegła do starego martwego dębu, skrytego za obrastającym go ostrokrzewem. Nie zwracając uwagi na kaleczące jej ciało kolce, przemknęła między krzakami.

przylgnęła ciaśniej do chropowatej kory starego drzewa. Pokryte brudem i krwią, opalone ciało dziewczyny oraz jej poszarpane ubranie z szorstkiego, brązowego materiału zlały się ze zbutwiałym drewnem.
Dziewczyna Zamarła w bezruchu, tylko piersi falowały jej i powieki drgały niespokojnie.

Dookoła, bardzo blisko krążyli wojownicy. Odziani w kolczugi i skórzane pancerze, na rosłych wierzchowcach przeczesywali teren.
Jeden zsiadł z, parskającego niespokojnie ,wierzchowca i torując sobie drogę mieczem, przeszedł przez ostrokrzew. - Tu jest zawołał! - alarmując swych towarzyszy.
Dziewczyna doskoczyła do niego powalając ciosem w tchawicę na ziemię. Rzężenie uciszył przejęty miecz.
niczym dziki kot zapędzony w pułapkę, dziewczyna prychnęła szczerząc ostre zęby na swych prześladowców. Jej lśniące od potu, atletyczne ciało naprężyło się w oczekiwaniu na ostateczną walkę. Z wdziękiem uniosła miecz, wdzięczna, iż może stoczyć ostatni bój.

Marduk przyglądał się temu, skryty przed ludzkim wzrokiem za zasłoną między światami. Dziewczyna podobała mu się Była jak dzika kocica, nawet w chwilę śmierci prychała i szczerzyła groźnie zęby.
Już wiedział. Jej krew do niego przemawiała. Czuł zawartą w niej moc, nawet z tej odległości.
Wiedział jak powinien jej użyć. Wahał się, lecz jedynie przez trzy uderzenia serca, nie dłużej. To co zamierzał uczynić było potworne. Lecz potrzebował broni przeciw bogom.

Część wojowników zsiadła z koni, by wejść między ostrokrzew. Wraz z nimi szedł odziany w pozłacaną zbroję kapłan. Symbol Horus-Re przywołał bolesne wspomnienia w umyśle Marduka.

Wraz z kapłanem było szesnastu wojowników. O wiele za dużo, by samotna Daria mogła, by mieć nadzieję pokonać. Pragnęła jedynie zginąć w walce.
Wojownicy jednak nie chcieli dać jej nawet tego. Kapłan skinął na dwójkę, którzy unieśli kusze. Celowali w nogi. Szczęknęły mechanizmy i ostre pociski śmignęły, zamierzając wgryźć się w miękkie mięso.

~ Mogę cię uratować ~ rozbrzmiał miękki, obiecujący bezpieczeństwo głos w głowie dziewczyny. Czas jakby zwolnił.
~ Kim...
~ Nie ma na to czasu. ~ przerwał jej głos.
~ Czeka cię los gorszy niż śmierć. Pochwycą cię. Zaciągną z powrotem. Zamęczą publicznie na śmierć Wiesz o tym. Jesteś już martwa. Oddychający trup, nic więcej. Lecz ja mogę to zmienić ~ obiecywał.
~ Czego chcesz w zamian? ~ zapytała.

Zrobiła na nim wrażenie. W mig się Domyśliła, że skoro z nią rozmawia, a nie przystępuje do ratowania, to znaczy, że czegoś chce.

~ Chcę, byś mi służyła. Chcę byś była mi posłuszna z własnej woli. Chcę, byś oddała mi swą duszę ~ odparł miękko.
Daria wpatrywała się w, powoli przemieszczające się, groty. Trafią w jej nogi. Nie uda jej się odskoczyć. A tamci? Widziała jak ktoś rozwija arkan by ją ją pochwycić. Inni jeźdźcy objeżdżali już jej kryjówkę, by odciąć ewentualną drogę ucieczki. Nieznajomy miał rację. Nie było już nadziei. Zginie jak jej matka. Lecz czy warto było oddać się mu? Czy nie lepiej przejść spokojnie w zaświaty?

Nieznajomy wyczuł jej opór. I jej lęk. Wykorzystał go. Dziewczyną szarpnęło. W mgnieniu oka ujrzała co ją czeka.
Ostry ból w łydce. Zaciskający się na jej ramionach arkan. Potem ciągnięcie za koniem. Nie długo. Nie mogli jej uszkodzić, przynajmniej nie za nadto.
Bicie, zbiorowy gwałt na rozkaz kapłana. Powtarzające się zawsze, gdy grupa zatrzymywała się na popas.
Wreszcie powrót do stolicy. Wielka świątynia boga słońca. A u jej stup zebrana tłuszcza. Ona była darem dla nich. Kaci prezentowali swe narzędzia. Drobiazgowo opisując, każde z nich i co się za jego pomocą czyni. Dopiero potem przeszli do pracy. Daria zawyła z bólu, tu, nie w wizji. Darła się jak opętana, gdy mistrzowie nad nią pracowali, a kapłani uleczali. Ile trwała ta katorga? Nie wiedziała.
A potem wszystko minęło. Wizja urwała się. Znów była w lesie. Groty były bliżej, dużo bliżej. Zza krzaków widziała odzianego w złoty pancerz kapłana. Uśmiechał się do niej rubasznie. A może jej się tylko zdawało.

Cisza. Miękki bezwład w zawieszonym czasie. Nic się nie działo.
~ Jesteś jeszcze? ~ Daria nie wytrzymała.
~ Czekam ~ odparł Marduk spokojnie.
~ Możesz przystać na moją propozycję, ale i możesz nie czynić nic. Twoja wola ~ rzekł jakby mu nie zależało. A zależało, i to bardzo.
~ ZGADZAM SIĘ! ~ zawyła Daria.
~ Znakomicie ~uradował się Marduk.

Groty nie sięgnęły celu. Zatrzymały się w powietrzu i spadły bezsilnie w dół.

- Odejdźcie , jeszcze czas. - syknął Marduk. Pojawił się z znikąd, jakby zawsze tam stał.
- To nie dotyczy ciebie, kapłanie. Ty tutaj zginiesz. - wyjaśnił uczciwie.

Rozjuszeni wojownicy skierowali w jego stronę kusze. Lecz nim skończyli ruch, okazało się, że celują w pustkę.

- Nie będę powtarzał. Umykajcie! - syknął ponownie Marduk zza ich pleców.

Spłoszone konie parskały i stawały dęba. Ale wojownicy nie dali się zastraszyć. Był z nimi kapłan. - Zabić go! - nakazał. Wojownicy unieśli miecze i ruszyli w stronę Marduka, kapłan tymczasem mamrotał jakieś zaklęcie.

Nigdy go nie skończył. Marduk pojawił się równocześnie w kilku miejscach. A przynajmniej tak zdawało się.
Stojąc za dwoma wojownikami pochwycił ich za hełmy i trzasną nimi o siebie nawzajem. Metal wgniótł się, a spod niego wypłynęła zmieszana z krwią lepka masa mózgowa.
Równocześnie był przed dwoma innymi wojownikami, którym, wbijając smukłą, dworsko wypielęgnowaną dłoń, w klatkę piersiową, wyrwał jeszcze bijące serca.
Kolejnemu jednym uderzeniem strącił głowę z ciała. Z kikuta trysnęła fontanna krwi. Wojownik zrobił jeszcze jeden krok naprzód, nim jego ciało zauważyło, iż jest martwy i runęło w dół.

Najgorzej potraktował kapłana.
Marduk trzasnął pięścią prosto w twarz kapłana. Siła jego uderzenia musiała być potworna. Jego pierwszy i drugi palec zanurzył się w oczach mężczyzny. Krew i płyn oczny trysnął na ramię Marduka.
Marduk położył drugą rękę na ramieniu nieszczęśnika. zapierając się tym sposobem, odarł całą jego twarz ze straszliwym trzaśnięciem tłuszczu, mięsa i skóry.
Przez chwilę kapłan stał wyprostowany z rękami na wpół uniesionymi jakby w modlitwie. Jego twarz była obnażona do kości policzkowych i zwisała mu z podbródka, wywinięta na zewnątrz, jak mokra okrwawiona broda. Chwiał się, a jego szczęka z wolna opadła, gdyż nie było już mięśni, które by ją podtrzymywały. Między zębami płynęła krew, spływając szkarłatną strugą po złotym napierśniku.
Ale Marduk jeszcze nie skończył. Jego nienawiść wobec sług obcych bogów, którzy zniszczyli jego Imaskar nie znała granic. Chwycił jego lewe ramie. Jedno ostre szarpnięcie i cichy trzask i kończyna pofrunęła gdzieś w miękki mech. Następne trzaski nastąpiły prawie natychmiast po pierwszym.

Zapanowała cisza.

Pozostający na wierzchowcach i poza kręgiem ostrokrzewu wojownicy przyglądali się w milczeniu całemu zajściu.

- O Boże! O Boże! Ben! Ben! Boże, pomóż mi! Rozciął mi brzuch! O Boże! Żołądek mi wychodzi!- skomlał ostatni stojący wojownik patrząc w rozpaczy z szeroko rozwartymi oczyma na towarzyszy poza ostrokrzewem.
W ciszy, jaka powstała rozbrzmiał Odgłos, jakby ktoś upuścił mokry ręcznik. ostatni stojący wojownik ze zdumieniem patrzył na swój lśniący śluzem żołądek, leżący na jego stopach.

Dookoła walały się zmasakrowane ciała i to, co pozostało po rozdartym na strzępy kapłanie.
długie pasma jelit i połyskujących mięśni porozciągane były po całym terenie wewnątrz ostrokrzewu.
U stup dziewczyny, zamarłej w bezruchu, leżała klatka piersiowa, niczym krwawy ochłap, niczym makabryczny prezent.
Kawałek rozpłaszczonej twarzy wystawał z błota, tuż obok bosej stopy przerażonej dziewczyny. Z jednym okiem, połową zakrwawionej brody, bez szczęki. W pobliżu leżały pokryte lepką krwią szczątki złotego pancerza, pogięte niczym papier kawałki grubego metalu były ułożone w mniej lub bardziej schludny stosik.
Daria nie wytrzymała, pochyliła się i wymiotowała.

Marduk odwrócił spojrzenie od dziewczyny.
- Umykacie? - zapytał cicho, obracając się powoli w stronę pozostałych wojowników .
Tym razem reakcja była natychmiastowa.

Jedynie jedno uderzenie serca Marduk śledził galopujących przez las na złamanie karku wojowników. Potem obrócił się w stronę dziewczyny.
Blada niczym płótno wpatrywała się w niego z lękiem. Lecz nie odłożyła miecza. Gdy zrobił pierwszy krok w jej stronę, miecz natychmiast powędrował w górę. Musiała wiedzieć, że nie ma szans, lecz i tak stawiała opór.

- Już dobrze moje dziecko. Nic ci nie grozi. - skłamał gładko.
Podszedł bliżej. Miecz uniósł się. Zamajaczył niepewnie przed jego twarzą. Ręka dzierżąca go drżała lekko. Marduk powoli chwycił za ostrze i odchylił je.

- Mam do ciebie wielkie plany dziecko.
- Pozwól mi odejść -
rzekła niepewnie, z trudem zmuszając zasznurowane z przerażenia gardło do wydania dźwięku. - proszę - to ostatnie zabrzmiało już bardziej rozpaczliwie.
- Nie. Nie mogę tego zrobić. Tak mi przykro - rzekł. Delikatnie pogładził ją po włosach, po policzku. Jego dłoń zsunęła się dalej, po jej szyi i na odsłonięte ramie.
Jego palec delikatnie zanurzył się w ranie, niewielkim nadal krwawiącym rozcięciu.
Dziewczyna syknęła, lecz nie odsunęła się. Nie mogła. Była niczym sparaliżowana.
Marduk uniósł lepki od krwi palec do ust. Zamknął oczy. Już wiedział. Już wiedział, czyją córką była. Uśmiechnął się wrednie. Zemsta mogła być jego. Zemsta będzie jego.

- Czy wiesz kim byli twoi rodzice? - był ciekaw.
- Moją matką była wysoka kapłanka Horus-Re. Nim... nim ją zdradzono. - Daria spojrzała z nienawiścią na resztki kapłana.
- A twój ojciec?
- Nie wiem... moja matka nigdy o nim nie opowiedziała.

Marduk się roześmiał. - Twoim ojcem jest sam Horus-Re. A ty, moje dziecko, pomożesz mi go zabić! - ostatnie słowo Marduk wysyczał przez zaciśnięte zęby.
Daria osunęła się na ziemię. Już wiedziała, że jej nigdy nie wypuści.

Po upadku Imaskar, przez kilka lat słuch po Marduku zaginął. Lecz powrócił, by nękać nowo powstający naród, zbudowany na kościach jego ukochanego imperium. Wrócił by się mścić. Wrócił by nieść śmierć i pożogę.
Zawarł pakty z demonami i diabłami. Znalazł zło starsze niż ten świat, oddał wszystko, by się zemścić.

***

W namiocie...

- Nie cieszyłam się. Byłam przerażona- rzekła Daria twardo. -I taka głupia... powinnam była wybrać śmierć. - - Być może - przyznał Marduk, tracąc zainteresowanie Darią. A może umykając przed odpowiedzialnością.

W zamyśleniu pogłaskał włosy Niny. - Ty też mnie nienawidzisz? - zapytał wreszcie.
- Tak panie. Lecz i kocham - odparła Nina. - Uratowałeś mnie z rąk księcia demonów. - Dziewczyna pochyliła się do przodu, by pocałować Marduka. Ten wykorzystał chwilę, by sięgnąć do jej piersi. Pieścił rozkoszną okrągłość przez cieniutki materiał puki trwał pocałunek.
- To co mi zrobiłeś... nam zrobiłeś... - kontynuowała Nina, gdy się na powrót wyprostowała. - było potworne... lecz to co tamten robił... było gorsze. - przyznała szczerze.
Marduk skinął zadowolony głową.
- Lecz już czas panie... czyż nie dość cierpiałyśmy? - zapytała po chwili Nina.

Marduk nie odpowiedział.

- A ty Xiu? - skierował swe słowa do białowłosej Azjatki, która ułożyła swą główkę na jego brzuchu i teraz błądziła palcami po jego ciele.
- Ciebie najmocniej skrzywdziłem. Nie uratowałem przed nikim i niczym... za to odebrałem wszystko... - przyznał.

***

Czasy po otwarciu orczych wrót i sprowadzeniu na Toril orków i ich bóstw...

Po przyczynienia się do otwarcia orczych wrót, Lord Marduk przywdział orcze ciało i kierował częścią orczych hord, a jego cel był jeden, wybić tych, którzy zniszczyli jego dom...

Wielka hala tonęła w półmroku. Kopcące pochodnie, umieszczone w zardzewiałych uchwytach w ścianach, ani zwisające na łańcuchach żelazne kosze wypełnione jakąś gęstą płonącą mazią, nie były w stanie przepędzić panującej w orczej hali ciemności.
Zimne, wyciosane w naturalnej skale ściany były ozdobione licznymi zebranymi w walce trofeami. Znalazły się tam rozwieszone bronie, zarówno orczych bohaterów jak i godnych pieśni wrogów.
I tak obok nieporęcznego or czego berdysza wisiał złoty miecz inkwizytora, obok rogatego hełmu, starannie wykonany hełm boskiego championa.
Na ścianach wisiało również wiele tarcz, z różną heraldyką. Przez wieki wiele z nich wyblakło, a jedynie nieliczni na powierzchni pamiętali znaczenie znaków lub plemiona, które dawno przeminęły. Jednak orki pamiętały, w swych gardłowy pieśniach o swych zwycięstwach i swych porażkach , nadal wspominali dawne bitwy, chwałę i krew.
Lecz nie tylko broń i rynsztunek zdobiły ściany wielkiego holu. Wiele zwierzęcych futer zostało rozciągniętych na zimnej skale. Tu i ówdzie swymi pustymi oczodołami spoglądały na ucztujących czerepy powalonych potworów i herosów.
Ci jednak, siedząc przy długich stołach, nakrytych gęsto jadłem i trunkiem, rycząc, jedząc i śmiejąc się, nie zwracali najmniejszej uwagi na relikty dawnych lat, spoglądające tak obojętnie na nich.
Uwagę zebranych wojowników rozpraszały również tu i ówdzie tańczące zmysłowo na stołach branki.

U szczytu hali, na podwyższeniu z czaszek stał, górując nad wszystkimi, masywny, groteskowy tron, zbudowany z kości i broni pokonanych wrogów.
A na nim siedział ogromny ork. W jego dłoni dzban krwawego wina, naznaczony licznymi cięciami skórzany pancerz zdobił jego szeroką pierś.
Białe włosy skrywały pochyloną w zadumie szorstką twarz.
U stóp władcy leżała piękna niewiasta, najnowsza branka z kolejnego podbitego miasta. Jej sarnie oczy wpatrywały się z nieskrytym przerażeniem w biesiadujących orków, na swego nowego pana i władcę, nie odważyła się spojrzeć ni razu.

Uwagę władcy przyciągnęła walka gladiatorów na środku sali. Krew tryskała z rozszarpanego ramienia, brocząc kamienie szkarłatem.

Odgłos bosych stóp po drugiej stronie holu, tupiących o zimną kamienną posadzkę przyciągnęło spojrzenie orczego władcy.
Ze łzami w oczach umykała tam od grupki, rechoczących gromkim śmiechem, orków jedna z niewolnic. Jej skąpa tunika kleiła się od miodowego sosu, w którym podawała żeberka na stół.
To była Xiu. Młoda i niewinna. Jeszcze z czarnymi, a nie białymi włosami.

Marduk podążył za nią swym niewidzialnym okiem, widział jak biegnie korytarzami podziemnej orczej fortecy. Jak zatrzymuje się przy tryskającym na poboczu źródełkiem. Niewiasta przycupnęła na krawędzi kamiennej misy, tworzącej mały basen, w którym zbierała się krystalicznie czysta i dość zimna woda.
odrzuciła na plecy długie, czarne włosy, zsunęła do pasa tunikę i zaczęła obmywać nie tylko twarz, lecz również białe ramiona i piersi.
Marduk starał się sobie przypomnieć jej imię, lecz nie potrafił. Wtedy nie poświęcał jej wiele uwagi. Była jedną z wielu. Lecz... już wtedy było w niej coś niezwykłego. Nie rozpoznał w niej od razu boskiego nasienia. Było skryte. Lecz ujęło go coś innego. Może jej niewinność, delikatność... sposób bycia. Niezłomność pomimo wszystkiego, co jej uczynił.

Wrócił myślami do tamtej bitwy, odbywającej się stosunkowo niedawno, jak dla kogoś, kto żyje tak długo jak on.

***

Za ich plecami było ich miasto. Łuny pożarów podświetlały od dołu na pomarańczowo powstałe z gęstego tłustego dymu czarne chmury. ogień hulał wśród ruin, strzelały pękające na skutek żaru belki.

Marduk spoglądał na poległych legionistów boga słońca. Walczyli dzielnie. Tak jak się spodziewał, nie dostrzegł w ich oczach strachu gdy ich zabijał. Jedynie stanowczość i absolutną pogardę dla śmierci.
Ci umarli z honorem. Ci, którzy stchórzyli, cóż... Ork uniósł swój łeb, spoglądając na truchła tych mniej fortunnych.
Wzdłuż drogi do głównej bramy miasta w błoto wbito drewniane pale. Gniły na nich trupy, czerwone i ociekające krwią ludzkie ochłapy.

Po zdobyciu miasta i trzech dniach nieustającej grabieży, orki popędzili ludzi na południe.
w stronę najbliższego zejścia w pod mrok.

wszyscy pozostali przy życiu ludzie mieli zostać sprzedani w niewolę. mroczne elfy płaciły dobrze, a i kilkoro z pewnością orki zachowają dla siebie, wszak ludzcy niewolnicy zużywali się tak szybko w ich mroźnej fortecy. Ludzie szli zatem, pozbawieni majątku, nadziei i godności, w brudnych i podartych ubraniach. Jeńcy nie byli związani, lecz krążący dookoła orczy wojownicy skutecznie zniechęcali ich od jakichkolwiek prób ucieczki.
Od czasu do czasu, gdy jakiegoś z orczych hersztów naszła chęć, krążyli swobodnie wśród maszerujących ludzi, wyszukując najładniejsze dziewczęta.
Marduk był wśród nich, zawsze chętny do takich polowań. Wojna sprawiła, że jego krew znów wrzała, znów huczała w żyłach.

Gdy któryś z brutali przydybał ludzką ślicznotkę, bezceremonialnie chwytał ją za nadgarstek i prowadził w pobliskie krzaki. Niektóre z niewiast próbowały się szarpać, lecz zwykle wystarczyło jednak wymierzyć im kilka policzków bądź klapsów, by zmusić je do posłuszeństwa. Z rzadka w obronie swojej córki lub młodej żony występował któryś z mężczyzn. Wtedy dla orków zaczynała się dopiero prawdziwa zabawa i jakże okrutna.

Tym razem Marduk odnalazł wśród tłumu młodą, może 16 letnią dziewczynę, chowała się, lecz jego bystre spojrzenie spostrzegło rysujące się pod brudną obszerną szatą kobiece kształty. Nie mogła się przed nim chować. Nikt nie mógł...
Z paskudnym uśmiechem wielki ork podszedł do niewiasty, roztrącając zgromadzonych dookoła niej mężczyzn. Nikt z jej pseudo ochrony nie odważył się stawić mu czoła.

Jedynie dziewczyna uniosła dumnie głowę, dobrze wiedząc co ją czeka. Nie spuściła wzroku, gdy napotkała spojrzenie ogromnego orka, herszta, który wybił jej miasto, zamordował rodziców i rodzeństwo. Widziała to wszystko z swego ukrycia.

Ork sięgną do jej szat, rozrywając brudne płótno, tylko by odsłonić pod spodem bogato zdobioną suknię. Marduk kiwnął głową, jakby dokładnie tego się spodziewał.

Gdy wziął ją za rękę, nie opierała się. Wyprowadził ją z tłumu, minął straż i ruszył w stronę nieodległego gaiku.

- Rozbieraj się! - warknął, gdy znaleźli się poza widokiem.- Nie chcę ci podrzeć sukni. Innej nie dostaniesz.
Dziewczyna zaczęła rozwiązywać swą szatę drżącymi rękoma. Była naprawdę piękna. Xiu zdjęła szatę, która spłynęła na wysuszoną przez wczesnojesienny skwar ziemię. Stała przed nim naga, drżąc ze strachu, a mimo to wpatrywała się w niego nieugięta płonącymi oczyma w kształcie migdałów.

***

Marduk, siedząc na swym tronie podrapał się po kwadratowej, szerokiej szczęce. Tak to była ona. Zabrał ją dla siebie. Służyła na jego dworze. Mimo to nigdy nie poznał jej imienia. Ostatnio znów go długo nie było, dawno nie brał tej księżniczki do swej alkowy. Postanowił to dziś nadrobić.
Marduk wstał, uwolniony od jego ciężaru kościany tron zaskrzypiał głucho.

Nie zdążył zrobić kroku, gdy w hali tronowej rozwarły się liczne portale. Z magicznych bram wyskoczyli skrytobójcy Mulhorandu. To bogowie go zauważyli i wysłali swe sługi.
Walka była niezwykle krwawa i zajadła, lecz równocześnie krótka. I nie chodziło wcale o niego. Celem była Xiu. Atak na jego osobę miał tylko odwrócić jego uwagę od tych, co mieli wykraść dziewczynę.
Nie udało się. Marduk był szybszy, niż się spodziewali.

Co było w niej tak ważnego? Ten, który chciał ją uratować, miast tego skazał ją. Gdyż teraz Marduk przyjrzał się jej uważnie. Zdzierając z niej jej tajemnicę, każdą zasłonę. Bolało. I to bardzo. Lecz nie tak, jak to, co miało nastąpić potem.

***

W namiocie...

- Ja... - zaczęła Xiu niepewnie. - Powinnam cię nienawidzić. One ze mnie szydzą... - Tu Xiu nie odważyła się spojrzeć na Darię i Ninę -lecz nie potrafię. Taką mnie stworzyłeś panie. Jestem twoja. Zawsze. - Xiu przytuliła się bardziej. Zamilkła na chwilę.
- Lecz... - zaczęła cichutko, niepewnie. - To już tak długo trwa. Proszę... przerwij nasze cierpienie... -

Marduk zasępił się. Czuł żal. Skrzywdził te dziewczęta tak okrutnie... I po co? By stworzyć z nich broń, przeciw bogom Mulhorandu? Krew z ich krwi, by ich zgładzić...
Było ich więcej. Dużo więcej. Lecz tylko te trzy przeżyły. A i nawet tego do niedawna nie był pewien.

***

Tysiące lat temu....

Samotna wieża wznosiła się z morskiej toni. Fale biły wściekle o mury, jakby wiedząc, że plugawy twór bezcześci świętość wody. Wiatr szalał między poszarpanymi blankami.
Jak daleko oko sięgało, było tylko morze. Marduk postawił swą wierzę w najmniej dostępnym miejscu na Torilu. Daleko od jakiegokolwiek lądu. Wśród zdradliwych prądów i ostrych podwodnych skał.
Wiatr nie był w stanie zagłuszyć krzyków i rozpaczliwego przepełnionego absolutną agonią wycia uwięzionych tu bożych dzieci.

Marduk zapisywał coś w księdze. Wyniki kolejnych badań. W laboratorium śmierdziało. Wpadająca przez wąskie okno morska bryza nie była w stanie usunąć odoru krwi i fekaliów. Przyzwyczaił się. Jego badania były ważniejsze, niż komfort.

Na zimnym metalowym stole leżała dziewczyna. To była Xiu. Była naga i drżała z zimna i przerażenia. Płakała cicho. Wiedziała już, że nie wolno mu przeszkadzać krzykiem, czy błaganiem. Wtedy było tylko gorzej.

Marduk odłożył pióro. Spojrzał na dziewczynę. Patrzył na nią, jak na robaka pod szkiełkiem. Potem przesunął spojrzenie na stojące na sąsiednim stole słoje. W mętnej cieczy pływały w nich odrażające stworzenia. Pozyskane na różnych planach pasożyty i symbionty. Wszystkie starannie dobrane do tej właśnie dziewczyny. Do tego obiektu, bo tak właśnie wtedy o nich myślał.

Marduk podszedł bliżej. Ignorując dziewczynę, skupił się na słojach. Coś sprawdzał, dziewczyna nie mogła dostrzec.

Czasem unosił jakiś słój. Xiu widziała coś co przypominało ogromnego kleszcza, złowrogo zaciskającego żuwaczki. Słyszała od innych, jak to jest, gdy to coś wpełza pod skórę. Wzdrygnęła się.
Marduk uniósł inny słój. W nim znajdowało się coś, co przypominało kobrę. Lecz składającą się z surowych mięśni, niczym nie okrytych. I o tym Xiu słyszała. Zacisnęła odruchowo szczęki. Nie potrafiła sobie wyobrazić, że Marduk wyrwie jej język wkładając to ohydztwo na jego miejsce.

Wreszcie wybrał jeden. Otworzył go i zanurzył w lepkiej cieczy swoją dłoń. Gdy ją wyciągnął, trzymał coś długiego i białego. Jakiś rodzaj tasiemca, o długim oślizłym ciele, z którego co jakiś czas wyrastały niby płetwy pełne zadziorów. stwór był ślepy, z obu stron zakończony paszczami pełnymi malutkich lecz ostrych ząbków. Miękkie ciało grube na jakieś trzy, może cztery palce.
Marduk zaprezentował stwora przerażonej Xiu. - Wiesz co to jest? - odczekał chwilę. Lecz dziewczyna tylko przecząco pokręciła głową. - Uczyni cię silniejszą. Zobaczysz, polubicie się. - obiecał.

- A teraz otwórz usta. Szeroko - nakazał.
Dziewczyna nie posłuchała. Przeciwnie, zacisnęła szczęki.
Marduk westchnął. Pochwycił jej twarz drugą ręką i naciskając, zmusił do rozwarcia szczęk. Podprowadził oślizgłego tasiemca do ust. Dziewczyna wierzgała wściekle, lecz nic to nie dało. Już po chwili obrzydlistwo wpełzło jej do ust. Zaczęła się dławić. Charczała, rzucała się, łzy płynęły po policzkach. posmarkała się.... a stwór nieubłaganie pełzł w dół przełyku. Tasiemiec poruszał się tak okrutnie powoli.
Xiu nie mogła nabrać powietrza, dusiła się. Zrobiło się jej ciemno przed oczyma.
Wreszcie, machając na boki, wślizgnął się ogon, wpierw do ust, potem poprzez przełyk aż do żołądka i dalej.
Dziewczyna nabrała łapczywie powietrze. A potem wymiotowała.
Nic jej to nie dało.

- Bądź wdzięczna, iż wprowadziłem go tą stroną. - rzekł surowo.

Potem troskliwie starł jej żółć z ust. skwapliwie oczyścił. A potem położył świeżą mokrą szmatkę na czole, by nieco jej ulżyć.
Wiedział, że najgorsze dopiero nadchodzi. Teraz pasożyt uwinie sobie gniazdko w jej jelitach. To potrwa trochę.
Xiu szarpnęła się spazmatycznie. Chciała skulić, by choć trochę zmniejszyć ból podbrzusza. Niestety, była przywiązana do stołu.
Zawyła rozpaczliwie.

Marduk coś zanotował w swej księdze i zostawił rzucającą się z bólu Xiu samej sobie. Wyszedł. Ona została sama z swym rozsadzającym wnętrza bólem. Wpadająca przez wąską szczelinę okna morska bryza nie dawała ukojenia. A jej krzyk unosił się nad wściekle trzaskającymi o skały falami.

- Chcę nad nią popracować - odezwał się gulgoczącym głosem stwór - jest obiecująca.
Marduk obrzucił monstrum wrogim spojrzeniem. Zapach rozkładu unosił się wokół niego. Ogromny, wiszący w powietrzu, składał się z niewiele więcej jak groteskowej twarzy i licznych ramion, kończących się w chirurgicznych narzędziach z jakiegoś koszmaru. Ziemi trzymał się czterema grubymi łańcuchami, zakończonymi ostrymi hakami. To był Sibriex. Jeden z potworów zniewolonych przez Marduka, by wspierały go w jego eksperymentach.
- Wpierw odejmę jej ramiona - Sibriex poruszył ogromnymi skalpelami, które zaklekotały o siebie metalicznie - przytwierdzę silniejsze, z ciała demonów. Potem wydłubię jej oczy. Najpierw jedno. Powoli, bardzo powoli, by mogła się rozkoszować uczuciem. Potem dam jej kilka dni, by narosło napięcie oczekiwania na wydłubanie drugiego. Dam jej skomleć o litość. Bardzo to lubię. Jak już zabiorę jej światło, włożę na ich miejsce takie, które widzą więcej i sieją panikę. A potem. Może potem obedrę ją ze skóry. Jeśli przeżyje, okryję tłuszcz, mięśnie i kości czerwoną skórą hartowaną w piekielnym ogniu. Ach, jaka to będzie przyjemność. Będzie krzyczała, aż zedrze sobie gardło. A potem jeszcze głośniej, choć już bezdźwięcznie. O tak. Chcę nad nią pracować! Żądam tego! - zagulgotał podniecony Sibriex.
- Jeszcze nie jest gotowa. Znaj swoje miejsce! - warknął Marduk.
- Jest obiecująca. - przyznał. - Będę szkolił ją osobiście. Trzeba ją wiele nauczyć. I dobrze wytresować. Tak, odpowiednio wytresować. Dopiero wtedy oddam ją tobie. Gdy sama doceni ile w nią inwestuje. Dopiero, gdy sama o to poprosi, dopiero wtedy będziesz mógł nad nią pracować.
Sibriex skrzywił się. Był niecierpliwy.

***

W namiocie...

Cisza przedłużała się. Trzy dziewczęta wydawały się wstrzymywać oddech. Czekały na odpowiedź.

- Proszę... - przemówiła wreszcie Xiu z mokrymi od łez oczyma.
- Zwróć nam dusze, zwolnij i pozwól wreszcie odejść w zaświaty... Jeśli nas kiedyś kochałeś, daj nam proszę odejść panie. Daj nam wreszcie spoczynek... - szeptała Xiu drżącym głosem.

- Nie potrafię... - przyznał Marduk z rozpaczą w głosie. Co miał im powiedzieć? Że ich dusze dawno są poza jego zasięgiem. Że nie potrafi złamać zaklęć i rytuałów?
Lecz mógł spróbować im ulżyć. Zmniejszyć ból... Może....

Nie dostał szansy.

- Więc giń! - zawyła Daria. Iluzja prysła. Żal ścisnął serce Marduka widząc ją taką, jaką ją stworzył. Niby nadal była to ta sama śliczna dziewczyna. Lecz teraz za jej plecami rozłożyły się błoniaste skrzydła. Jedno złote oko z tęczówką w kształcie klepsydry, drugie krwiście czerwone z absolutnie czarną tęczówką. Długie szpiczaste uszy, z wyrastającymi w tył, niczym wachlarz kolcami. Dolna szczęka została zastąpiona większą, pokrytą łuskami, z bardzo ostrymi dużymi kłami.
Z jej torsu wyrastały liczne ramiona, podobne do długich macek , zakończone trzema szponiastymi palcami. Marduk znał konkretną liczbę: 8.
Z pleców zaś wystawały długie macki, zakończone ostrymi hakami. I tu Marduk znał konkretną liczbę: 24.
Nogi Darii przypominały tylne odnóża świerszcza. Stworzone by jednym susem przenosić ją na ogromne odległości.

Marduk uniósł się błyskawicznie. Za wolno jednak. Potężna magia uderzyła w niego. Jego zabójczynie nie były groźne tylko w zwarciu wręcz. posiadały inne dary. Udoskonalone przez niego samego i treserów, których sprowadził dla nich. Marduk runął do tyłu, odrzucony magicznymi pociskami.

Nina uniosła się gibkim gładkim ruchem. Również ona przybrała swoją prawdziwą postać. Miała te same oczy co Daria. Czerwoną skórę, z widocznymi bliznami po przeszczepie. Z ust wysunął się długi jęzor z martwego mięsa, którego dotyk skutecznie paraliżował każdą ofiarę. Nogi miała długie, z wieloma stawami. Stworzone, by szybko biegać. Nie miała skrzydeł, za to z jej kręgosłupa wyrastała duża ilość długich macek. Zakończony długim trującym kolcem ogon prawie ginął w gmatwaninie wijących i strzelających dookoła macek. Jej ręce zamieniono na ramiona ghula, których dotyk skutecznie unieruchamiał ofiarę. Głowa z tyłu była wydłużona, a mózg wyrastał na wierzch. Na piersiach miała żywy pancerz, trochę przypominający skórę rekina. Marduk wiedział, że symbiont wgryza się wieloma mackami w jej ciało. Chroni, lecz i pożera, wysysając żywotne soki z dziewczyny.
- Jeśli nie możesz nam dać wiecznego spoczynku, jeśli nie chcesz zwrócić dusz, to rozszarpiemy i twego ducha, panie! - syknęła Nina, ostatnie słowo praktycznie wypluwając wraz z zbierającą się w jej ustach flegmą.

Nina skoczyła do przodu, jej pazury i kolce lśniły od trupiego jadu. Nie sięgnęła Jenak swej ofiary. Xiu wystrzeliła do przodu uderzając w siostrę. Zza pleców Xiu wyrastały skrzydła o białych piórach, podobne do tych, jakie noszą erinyes. Ptasie, z pazurami na górnym zgięciu. Miała te same oczy co pozostałe. Cztery smukłe ramiona, nie tak długie, za to niezmiernie silne, zakończone ostrymi pazurami o długości sztyletów. Z jej ust wystrzelił długi język z ostrym kolcem. Również jej skóra została przeszczepiona. Choć o podobnej karnacji, jak jej naturalna skóra. Z kręgosłupa wyrastały, przebijając się boleśnie przez ciało kostne wypustki. Widać było nadal blizny po wyjęciu oryginalnego kręgosłupa i zastąpieniu go tym... bardziej giętkim, potrafiącym się rozciągać. Sam kręgosłup przechodził gładko w długi, podobny do bicza ogon. Na środku jej czoła umieszczone było trzecie oko. Które otwierając się, omiotło Ninę polem anty magii. Dodatkowe kilka par widmowych ramion rozwinęło się, by sięgnąć w głąb Niny, przenikając jej pancerz i ciało.

Jednak i Nina nie pozostała dłużna swej siostrze. Obie dziewczęta zakotłowały się. Szpony i haki szarpały ciało. Kły rwały mięso.

Marduk podskoczył na nogi. Chciał doskoczyć i rozdzielić Ninę i Xiu, lecz wtedy dopadła go Daria.

Również na zewnątrz rozpoczęła się jatka. Setki tysięcy stalowych demonów wystrzeliło z łuków lub runęło na cień Marduka. Podobnie smoki i anioły. Niebo przeszyły wyładowania magii i smoczego oddechu.
Lecz oni wszyscy nie władali czasem. Nie mieli szans. Cień Marduka uruchomił sekwencję zapętleń. Zatrzymywał czas, rzucał swe moce i powracał na chwilę do normalnego nurtu, tylko po to, by przed wyjściem znów wrócić do zatrzymanego czasu. Rzeka czasu trzeszczała aż od nagromadzonego paradoksu.
Skutek był taki, iż w tej samej chwili pojawiły się przywołane przez cień Marduka stwory. Głównie były to Thelihydry. Abominacje przypominające pospolite hydry, jednak oślizgłe i pokryte śluzem, smoczymi łuskami, a z ich długich karków wyrastały paszcze o czterech mackach, zupełnie bez oczu
W powietrzu szybowały dream master quori atakujące grupami anioły i smoki.
Pole walki przeszyły liczne ściany ognia. Ziemią wstrząsnęły trzęsienia, a na niebie pojawiły się liczne wyładowania.
Z wysokości spadały głazy.
 
Ehran jest offline