-
Nikt z gości nie wspominał, o tym że dla mnichów z klasztoru pracuje. Przyjdźcie wieczorem, będziecie mieli okazję porozmawiać. Zarówno z naszymi gośćmi, jak i z miejscowymi – odpowiedział Hector, zanim zniknął za drzwiami.
*
-
A cóżem ja jest? – staruszek z kotem mlasnął bezzębnymi ustami. Kot zamiałczał, ale mało przekonująco. –
Jacyś przyłażą. A że nie stąd, to obcy. A czy awanturnicy, to nie wiem. Awantur nie robią, to pewnie nie… Skąd mam wiedzieć, po co tu są. Na polach nie robią, w gospodarce nie pomagają. Ale, jakem Reinwald Lutter, to nic dobrego z tego nie będzie. A Wy, że co macie garnki na sprzedaż? To mnie nie trzeba, już mam… *
-
Ależ tak – niemłoda już kobieta, z siwiejącymi, rudymi włosami wymykającymi się spod zawiązanej na głowie białej chustki, do pomysłu wynajęcia lokum podeszła entuzjastycznie. –
Jak najbardziej możecie spać w stodole. Ostatnio pojawiły się tam szczury, to jak jakiegoś wypatrzycie, ubijcie. A i ponoć lis kręci się w pobliżu, więc kurki nie są najbezpieczniejsze. Rudzielca przepędźcie, gdyby się pojawił. Nic mi płacić nie musicie, tylko nocą miejcie baczenie na szkodniki. I przygotujcie się na wczesne budzenie, po przy bydle praca zaczyna się przed brzaskiem. I tak nieco spokojniej będzie, bo mój syn Armand na pastwiskach z bydlętami już siedzi.
Catherine de Reux zaprowadziła gości do wysokiego, obszernego budynku, w którym stacjonowały dwa muły i wyliniały osioł. W przybudówce, częściowo otwartej na wnętrze urządzony był kurnik. Wnętrze pachniało sianem i zwierzęcym nawozem. Większą część piętra zajmował skład siana i słomy, powiązanej w grubaśne snopki. Wchodziło się po dosyć chybotliwej drabinie.
-
Rozgośćcie się. A ja zaraz wody nagrzeję. Oczywiście idziecie wszyscy na poczęstunek do Hectora? – z nadzieją wdówka spojrzała na Caspara i Dietmara. Patrzenia na Gwen raczej unikała.