Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-07-2019, 15:58   #249
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Ustawiczne przechodzenie na pełne słońce ogrodu oraz zacienione komnaty. Zaczęły zlewać się w niewyraźny obraz błysków i pulsowań. Smocza Jeźdźczyni zalała się szczypiącymi łzami, nie widząc dokąd jest prowadzona. Kiedy przeszła przez żarzące się ogniem, uchylone drzwi i poczuła ciężki, duszny i niemal pylisty zapach kadzideł, domyśliła się, że znalazła się w sali przodków. Miejsce to było czymś na kształt świątyni, choć nie było ono poświęcone żadnemu bóstwu. Sala tronowa i mauzoleum bez ciał w jednym. Najwyższe i najważniejsze miejsce domu. Jedyne którego nie da rady podsłuchiwać, czy podglądać.
- Ja go kocha…
Trzask!
Silny policzek wytrącił z równowagi oślepioną bardkę, która zachwiała się, niezbyt zaskoczona tym ciosem. Żołądek ścisnął się automatycznie, jakby szykował się do wymiotów, ale Chaaya była zdeterminowana, by wyjawić całą prawdę.
Uniósłszy zapłakaną twarz spojrzała w kierunku zamazanej plamy przedstawiającej najpiękniejszą z najpiękniejszych. Nagły smutek, za dawnym życiem, za niewinnością, złapał ją za serce.
- Nie mogę tu zostać.

Głucha cisza zalęgła się po kątach i osiadła grubą, niczym kołdra, warstwą na dywanach, meblach i zebranych niewiast. Młoda tawaif rozluźniła się, wpatrując się spokojnie, nieco smutnie, lecz stanowczo w Laboni. Zdążyła się przyzwyczaić do półmroku i w niemym podziwie i trwodze mogła podziwiać niemal niezmienny wygląd babki. Nie drgnęła i nie uniknęła kolejnego siarczystego policzka, który zaróżowił jej buzię.
Zasługiwała na gniew. Zasługiwała także na karę. Mrowiąca skóra przypominała jej kto tu rządzi oraz gdzie jej miejsce. Poczuła się bezpiecznie, wiedząc, że ktoś nad nią czuwał. Ktoś kto potrafił wytknąć jej błędy.
Kamala zarumieniła się i zaczęła ciężej oddychać, walcząc ze wzbierającym płaczem pełnym ulgi, oraz z narastającym pragnieniem palącym jej trzewia.
Stała tu… skruszona i bezradna jak dziecko, błagając o wybaczenie, jednocześnie marząc o tym by kolejny cios padł z ręki Jarvisa. Wyobrażała sobie jak dociskana jest do ściany i przyduszana. Sundari wpadła w dygot i nie wiedząc jak sobie poradzić z uczuciami, których nie czuła od tylu lat, dotknęła się drżącą dłonią do policzka. Dopiero teraz dotarło do niej, że na języku czuje krew.
- Ranveer mnie nie zostawił… Ranveer nie żyje. - Usłyszała swój własny głos.
Głos zwiastujący rozpętanie piekła.

Rozjuszona matrona zdjęła złoty kapeć na płaskim obcasiku, po czym trzepnęła pociechę na odlew. A później jeszcze raz i jeszcze. Po głowie i ramionach i w tyłek i w dłonie i ręce próbujące osłonic ciało przed atakiem. Nie były to silne ciosy, lecz zaskakująco szybkie. Chaaya uklękła przed babcią, w kółko powtarzając te kilka zdań, niczym zaklętą mantrę.
Kocham go. Nie mogę tu zostać. Ranveer nie żyje. Kocham go. Kocham go. Nie mogę tu zostać. Kocham go. Nie żyje.
W końcu dojrzała tawaif upuściła na ziemię bucik, a jej uczennica posłusznie włożyła go jej na stopę.
- To za to, że mnie zostawiłaś - odparła sucho Laboni i odwróciła się do tronu, na którym się rozsiadła. Wyglądała jak arcykapłanka dziwnego bóstwa, arcykapłanka śmierci, bo to właśnie symbolizowały pawie. Ptaki te, mają być boskimi wysłannikami Śmierci i w swych szponach przenosić wędrujące dusze, dbając by każda trafiła do swojego nowego naczynia, wybranego zgodnie z jej dobrymi i złymi uczynkami poprzedniego wcielenia. Krótko mówiąc… pawie ta takie anioły stróże białych ludzi.
Właściwie… gdy tak Starzec kontemplował nad wyglądem pierwowzoru tej wrednej raszpli z którą się użerał na codzień, doznał niejakiego olśnienia. Laboni otaczała dziwna aura. Aura chaosu i siły, lecz także niezgłębionej mądrości. Mądrość ta cechowała wszystkie istoty, które wiernie służyły bogom...

Młodziutka kurtyzana podczołgała się do nóg nadobnej kobiety i położyła głowę na jej kolanach, wystawiając się pod czułe i spokojne głaskanie.
- Jest dla ciebie dobry? - spytała łagodnie babcia, zgarniając krótkie kosmyki włosów z twarzy bardki.
- Hai daadee - przyznała cichutko panienka, pławiąc się pod czułym dotykiem mentorki. Och tak. Z pewnością była w domu.
- A czy sprawia ci przyjemność? - dopytywała się bez cienia wstydu.
- I to jaką! - Zaśmiała się Chaaya i wkrótce obie kobiety cicho chichotały.
- To dobrze, bardzo dobrze.

Nastał moment prawdy. Kamalasundari nabrała głęboko tchu i zanim straciła rozpęd i odwagę, zaczęła opowiadać jak uciekła, z kim spiskowała, kto jej pomógł, gdzie się udała, co zwiedziła, jak żyła, kiedy i gdzie zginął Ranveer oraz… oraz te sześć lat, które straciła w niewoli.
Nie owijała w bawełnę, nie bawiła się w krasomówstwo i dyplomację. Opisywała wszystko z przerażającą dokładnością, co jej robiono, co ona robiła im, co robili inni sobie nawzajem. Przez cały ten czas delikatna dłoń nie przestawała głaskać jej po głowie, ani żaden dźwięk nie padł z ust słuchaczki.
- …I gdy Janus nie wrócił… znowu zostałam sama. Nie wiedziałam co mam robić. Nie miałam jak inaczej spłacić długu, niż po prostu nie zaciągnąć się w szeregi organizacji. Tylko tak czułam, że nie zawiodę jego zaufania.
Dziewczyna odetchnęła głęboko i zamknęła oczy, czując się wyczerpaną do granic możliwości. Choć poowiedziała całą historię, nie poczuła ulgi.
- Cóż… mogłaś przynajmniej napisać, martwiłam się, nie wiedziałam czy jesteś bezpieczna… czy żyjesz - odparła prosto z mostu babka, a w tej prostocie zawarte były szczere i proste uczucia zawodu, troski i miłości.
Tancerka westchnęła cicho ze wstydu, bowiem nosiła się z zamiarem napisania listu już dobrych kilka tygodni… ale ciągle nie miała czasu bowiem kochała się z Jarvisem.
- Tak czy siak… nie przejmuj się tak Ranveerem. Wygranie wojny będzie trudniejsze, ale nadal realne. Pewnie już słyszałaś historię o pokonaniu demonicznego smoka-generała i to jeszcze przez kobietę. Ludzką! Widzisz? A podobno taki silny i potężny, niepokonany, ą i ę, a teraz rozpada się w locie i capi jak kozi zad po sraczce. W życiu nie liczy się tylko siła… ale także rozum, czego jak widać nasi wrogowie nie mają.
~ Powinnaś jej rzecz… że to ty… a właściwe ja pokonałem tego wrednego demona. I że to dzięki nam ich armia pogrąża się w rozsypce, walcząc między sobą ~ wtrącił dumnie Starzec. Zanim jednak Chaaya zdążyła się odezwać, Laboni z niejaką satysfakcją kontynuowała.
- Od zawsze powiadano, że smoki to majestatyczne istoty i na tym ich opis się kończy. Robią dużo hałasu i bałaganu i nic poza tym, a czerwone to najgłupsze z najgłupszych, nawet białe nie są tak tępe, ponieważ one przynajmniej kierują się instynktem.
Ukryty głęboko skrzydlaty, miał nieodparte wrażenie jakby jakiś chochlik uparcie brzdękał w zepsutą strunę, powoli doprowadzając go do szału.
- Z wróżkowych smoków można się pośmiać, bo robią wiele psikusów i ogólnie to są całkiem ładne, metalicznym da się wytłumaczyć, że jest coś ważniejszego niż błysk łusek w świetle zachodzącego słońca, ale chromatyczne…. to prawdziwe osły. Po co je bogowie stworzyli? Chyba, żeby się z nich nabijać.
Antyczny rzadko wychylał się ze swojej kryjówki, brutalnie przejmując ciało bardki. Wiedział dobrze, jaki to, dla jej duszy i ciała, ciężar. Ale… to… było ponad wspaniałomyślność czerwonego smoka. Dziewczyna zadrżała nagle, gdy jaźń smoka spychała świadomość złotoskórej… choć o dziwo nie do końca. Coś było inaczej, coś z czego gad nie zdawał sobie sprawy, aż do teraz. Powiązanie z maskami jakie zrobił połykając Deewani działało w obie strony. Tak jak on mógł mentalnie podglądać maski, tak teraz… one dosiadały jego jaźń… jak to czyniły z Kamalą.
Oczy młodszej kurtyzany rozbłysły lekkim blaskiem, z ust wydobyła się strużka dymu świadcząca o tym, że w swojej wściekłości się zagalopował, ale w tej chwili nie był tego świadom.
- Waż swoje słowa samico, albowiem twoja marna osoba ma zaszczyt przebywać w towarzystwie antycznego… duszy antycznego smoka, który może obrócić to całe miasteczko w perzynę, jeśli tylko zechce! - ryknął skrzydlaty… piskliwym głosikiem Chaai, naśladującym mężczyznę o głębokim basowym głosie.

“IIIiii gdzie ja jestem? Gdzie ja jestem?” załkała przerażona Nimfetka miotając się w mrokach umysłu… ni to swojej stworzycielki, ni to Starca. Deewani jednak nie była tak zmartwiona, bo już dawała nura w wielką górę złota, piszcząc przy tym jakby się kąpała w ukropie.
“Rubinowy pierścionek! I obsydianowa miniaturka smoka! Moje! Moje!”
Było to wielce deprymujące tym bardziej, że…
- No i proszę - mruknęła zadowolona matrona wciąż głaszcząc głowę wnuczki. - Wielki Ferragus we własnej osobie, jak ci się podoba kobiece ciało?
Starsza dama zdawała się nie przejmować groźbami.
- Ładne… miękkie. Ale dusza jeszcze słaba… wzmocni się dzięki mej opiece. A gdy zyskam potężniejsze… - Rozmarzył się smok z początku odruchowo poddając się pieszczocie. Po czym nagle oderwał się od prawdziwej Laboni i odskoczył do tyłu. - Wiedz kobieto, że twoją wnuczkę spotkał wspaniały zaszczyt. Nie każdy ma okazję gościć w sobie duszę potężnego smoka.
- Chyba na odwrót - odparła przyjemnym dla ucha, wystudiowanym głosem o lekkiej chrypce w cichym śmiechu. - Zostałeś już okrzykniętym pokonanym przez niewiastę, choć mało kto wie, że nadal żyjesz.
- Nie ja… tylko piekielny uzurpator, który zniewolił moje ciało…. niech pławi się we wstydzie. I niech próbuje zapanować nad moim ciałem. Beze mnie jest ono martwe… i nie ma mocy. Jest uwięziony w trupie i musi pilnować, by reszta się nie dowiedziała. - Zaśmiał się on złośliwie i splótł ramiona dumnie pod biustem… nieświadomie naśladując w postawie Deewani. - A co do zaszczytów, to Chaaya nie jest wielkim wojownikiem, ani magiem… a choć ma swoje talenta, to nie takie jakie oczekiwałbym od mojego naczynia. Niemniej, jest moja i jej nie puszczę dopóki nie dokończymy naszej transakcji.

Tawaif odrzuciła pukle za ramię i uniosła lewą brew wraz z lewym kącikiem ust, w delikatnej drwinie, która w uroczy sposób ujawniła dołeczek w lewym policzku. Wyraz ten był szelmowski i kojarzył się Starcowi z małą łobuzicą. Nawet bardzo.
- Ludzie nie widzą uzurpatora, tylko zdechłego smoka, który jakąś siłą porusza się jeszcze po świecie. Na cześć Chaai powstają już hymny, zwrotki o tobie nie są tak bohaterskie jak właśnie o niej. Przeczytać ci parę? Mam na podorędziu wszystkie kompozycje. - Tu kobieta poklepała miejsce gdzie poduszka stykała się z siedzeniem tronu, gdzie chyba było coś grubego ukryte.
- Skoro ciało mego skarbu nie jest dla ciebie wartościowe, to po coś je w ogóle opętywał, czyżby wiodła tobą bezsilna desperacja? A może samotność?
- Naprawdę sądzisz, że obchodzą mnie zdania waszej rasy? Pamiętam czasy, gdy byliście niewolnikami elfów i dzikusami. - Parsknął sarkastycznym śmiechem gad. Trochę sztucznym, co nie mogło ujść tak bystrej obserwatorce jak Laboni. - Niech ma swoją sławę. I moją łaskę. A to, że jestem w Chaai wynika z paktu jaki zawarliśmy. Ona tymczasowo użyczyła mi swojego ciała, by w nim, przemierzając świat, znalazł potężniejsze naczynie. Ja wyrywając się z więzienia w jakim byłem, doprowadziłem do upadku demoniczną inwazję załamując jej postępy. Przynajmniej na tym odcinku frontu. Nie musisz mi dziękować samico.
- Obawiam się czerwoniutki, że nawet twoi pobratymcy nie mają ochoty poznać twojej wersji zdarzeń, to od nich wiem jak się nazywasz. Podpisali cię na ścianie w jakiejś grocie - wyjaśniła obojętna piękność, wyciągając spod pulchnego tyłka opasłą księgę, owiniętą czarnym całunem z wymalowanym pieczęcią w kształcie septagramu.

“Dewciu nie powinnyśmy tam zaglądać. Wiesz? Wiesz?” kwiliło Nimfiątko, czepiając się welonu siostrzanej maski, która stając na palcach przy wielkiej ścianie, zaglądała ciekawsko do pęknięcia w którym coś widziała.
“Cicho durna pało, bo cię usłyszy i nas zamknie” fuknęła podekscytowana chłopczyca “w ogóle dlaczego tutaj jesteś? To ja będę smokiem nie ty… ooo coś się poruszyło, widziałam ogon, czy to wspomnienie?”
Coś rzeczywiście się pojawiło… obie usłyszały cichy syk i coś uderzyło o ścianę, gdy tymczasem w szczelinie dało się dostrzec wściekłe, smocze... oko, które z pewnością nie należało do Ferragusa.

- Myślisz durna babo, że ja... potężny Starzec, boję się moich pobratymców? Zwłaszcza, że wrócę potężniejszy i silniejszy niż one?! Jeszcze nauczą się respektu farbowane jaszczurki!! - pieklił się antyczny, wydzierając głośno.
Laboni otworzyła nieśpiesznie księgę i przeglądała stronice z ozięble obojętną miną. Ciemne jak noc oczy, rozświetlił błękitny blask, jakby kurtyzana patrzyła na coś świecącego tym światłem, lecz skrzydlaty nigdzie nie mógł dostrzec jego źródła.
- Usiądź lepiej, bo się cały spociłeś. Napij się wody z różą, jeśli masz ochotę - burknęła pod nosem, po czym podparła się łokciem na poduszce i oparła głowę, delikatnie przekręcając się do pozycji półleżącej. - A teraz mnie wysłuchaj. Jesteś durniejszy od kamienia. Wyjawiłeś mi wszystkie swoje plany i parę sekretów, lecz nadal twierdzisz, że kogoś tu przechytrzysz?

“Co tam widzisz didi?” dopytywała się łagodna dziewuszka, coraz bardziej zaciekawiona milczeniem chłopczycy.
“Cicho! Smoka… widzę smoka, to nie Starzec… jest pięęęęknyyyy” szepnęła.
“Pokarz ja też chcę zobaczyć. A nie jest straszny?” Nimfetka zaczęła włazić siostrze na plecy.
“Nic a nic, jest jak wyrzeźbiony z rubinu, idealny, prawie jak sztuczny, łoooo, a to oko lśni jak bursztyn.”
Dziewczęta przytuliły się do szpary, wpatrując się z fascynacją smoczej piękności, przy której nawet smukła Godiva i giętki Nvery nie mogli się umywać.

- Ha! To ty jesteś głupia. - Smok wskazał tawaif oskarżająco “swoim” (bo kobiecym) zgrabnym palcem - Myślisz, że to co ci powiedziałem jest tajemnicą skrywaną przeze mnie? Wcale nie. Twoja wnuczka o niej wie i jej samiec też. Zdradziłem ci tylko warunki naszej umowy, tej którą zawarłem z Chaayą.
Matrona zaśmiała głośno, wysoce ubawiona tą rozmową.
- Jakiś ty rozkoszny Ferragusku, nic dziwnego, że demony tak cię polubiły. Idealnie nadajesz się na marionetkę.
- Miały szczęście… - sapnął wielce rozdrażniony smok i zmienił temat rozmowy.

Kiedy maski umilkły przyglądając się ukrytej i uwięzionej smoczycy. Do ich uszu dotarł bardzo cichy, kobiecy głosik, melodyjny i nieludzki, śpiewający tęskną pieśń.
Głos ów nie płynął z pęknięcia a gdzieś z drugiej strony jaskini.
Szalona nie bardzo przejęła się muzyką. Gdyby usłyszała odgłosy walki, to by pierwsza pognała w tamtym kierunku. Nimfetka miała jednak czułe, na sztukę i piękno, serce. Gdy nasyciła swe oczy przepiękną bestią, zaciekawiona zaczęła krążyć pomiędzy kopcami złota w poszukiwaniu źródła muzyki.
To była próba odwagi dla delikatnej i nieco tchórzliwej maski, bo musiała bardzo się oddalić od swojej odważnej siostry, ale pieśń uwodziła niczym czuły kochanek.
W końcu Nimfetka doszła do szczeliny prowadzącej do kolejnej jaskini... pozbawionej sufitu, za to pełnej klatek wielkości człowieka. W jednej z nich siedziała dziewczyna o białych oczach ślepca, kruczoczarnych włosach i podobnej barwy piórach wyrastających kończyn. To ona śpiewała.

- Jesteś pewna, że warto drwić z potężnego smoka, który wkrótce odzyska ciało i który zna wszystkie plany najeźdźców na ten plan egzystencji? - zapytał retorycznie i z dumą Ferragus podkreślając swoje znaczenie.
- Za dużo peplasz. Takie beztroskie mielenie ozorem nie wróży ci nic dobrego. Poza tym jesteś naiwniejszy od kurczaka, zanim zdążysz dokonać tej swojej wielkiej zemsty… jeszcze z dwa jak nie trzy razy wpadniesz w czyjąś niewolę. Niech się tylko świat dowie, że na rynku jest darmowa dusza antycznego smoka. - Stara kurtyzana chyba nie dosłyszała owej retoryki, bo gad uzyskał od niej odpowiedź nawet i z nawiązką. - Poczekaj tylko. Daemony już pukają do tego świata, a kto wie… może nawet bogowie zechcą się wtrącić?

Drobna dziewuszka stanęła jak wryta, wpatrująć się w nieznajomą wielkimi, jak spodki, oczami. Wkrótce jednak oszołomienie przeszło i młoda tancerka, zaczęła się powoli wycofywać z jaskini, by zaraz puścić się pędem w kierunku Deewani.
To miejsce było dla niej zbyt przytłaczające i straszne.

- No tak… wy śmiertelnicy nie macie pojęcia o prawdziwej naturze świata - odparł kpiąco smok, próbując zachować fason i wyjść na tego mądrzejszego. - Gdyby bogowie mogli sobie tak wskakiwać tutaj, to by już dawno to robili. Jednakże im byt jest potężniejszy, tym bardziej jest związany z rodzimym planem. Bogowie są zbyt wielkimi potęgami, by tu się pojawić. Ba… nawet ich wysłannicy mają z tym problemy. Nie mówiąc o awatarach bogów. Myślisz kobieto, że dlaczego demoniczna armia korzysta z ludzi i masy pomniejszych demonów? Te potężniejsze mają problemy z utrzymaniem się w tej rzeczywistości na dłużej! - Wzruszył ramionami dodając. - I tak… wiem o tym. Dlatego w swoim geniuszu ukryłem się z Chaayą w miejscu nie tak łatwo dostępnym dla ścigającej mnie armii demonów. W dawnej stolicy elfiego imperium.
“Zapomniał” dodać, że był to pomysł kochanka jego naczynia.
- Bogowie już dawno tutaj są i nas obserwują, a to, że żaden ci się nie objawił to żadna nowość - rzekła dosyć spolegliwie Laboni, śledząc wzrokiem karty książki. - Ukryliście się w mieście mgieł? Jak to się wymawia... La Raskel? - przeczytała ostrożnie, przewracając stronę.
Serce Kamali zabiło mocniej, bowiem zaczęła poznawać to co widział Starzec.
- Oczywiście, że obserwują, wspierają czarami słabsze rasy. Bo my smoki nie potrzebujemy opieki żądnych kultu potęg. My sami jesteśmy potęgami - rzekł dumnie Starzec ignorując pytanie, by nie dać matronie satysfakcji z tego, że się domyśliła… albo dobrze odczytała.
Problem z naczyniem polegał na tym, że podlegał ludzkim ograniczeniom. Jako smok wyczuwanie magii miał w małym paluszku (a dokładniej w nosie). Nie mógł więc od razu odkryć mocy promieniującej z księgi.
- Ty nie rozumiesz. Szkoda mi czasu na rozmowę z tobą. Oddaj mi moje dziecko, muszę z nią jeszcze pomówić - mruknęła znudzona dama, traktując gada jak niedorozwiniętego służącego.
- Za kogo mnie masz samico! Nie jestem jakimś tam gachem próbującym wkupić się w twoje łaski! - Tym krzykom towarzyszyły gesty dłoni i… po chwili magiczne pociski, które poleciały w kierunku Laboni. Smok co prawda nie mógłby skrzywdzić samej kobiety, ale… rozwalił głowy wszystkim pawiom zdobiącym jej tron. Zadowoliwszy się tym aktem wandalizmu, jego dusza wycofała się w głąb Sundari, psiocząc i klnąc pod nosem i obiecując starej tancerce piekielną zemstą. Kiedyś.
- Obskurny wsiur bez jajec - fuknęła rozzłoszczona tawaif, strzepując resztki łebków ze swojego ciała. - Rozwydrzony smarkacz. Nic dziwnego, że tak mało smoków dożywa sędziwego wieku. Banda bezmózgich jaszczurek!
Jej wnuczka zamrugała sennie i klapła tam gdzie stała, zbyt zmęczona samowolką skrzydlatego. W dodatku miała jakieś dziwne wspomnienia z miejsc, w których nigdy nie była, i istot, których nigdy nie spotkała. Do tego wszystkiego zaczęła boleć ją głowa.

Laboni naprawiła tron za pomocą magii, po czym podeszła do skołowanej pociechy i wziąwszy ją pod ramię, ostrożnie przeprowadziła do siedziska, na którym obie przysiadły. Tak, że księga znajdowała się pomiędzy nimi.
- Skąd wiedziałaś, że to ja? - spytała sennie Chaaya, dotykając skórzastej okładki, niezbyt pięknej książki. Gula zareagował na jej dotyk bardzo pozytywnie, zupełnie jakby się cieszył, ze spotkania z bardzo starym i drogim przyjacielem. Bardka nie wiedziała, że daemon ucieszył się z powodu spotkania z bratem i nieco rozczulona przytuliła wolumin do piersi.
- Kochana… nawet tępe demony posługują się listami gończymi, by kretyni którzy dla nich pracują, musieli sprzątać po nich bałagan - odparła stara kurtyzana, kręcąc nosem na widok zachowania dziewczyny. - Zostaw go… to nie przyjaciel, a niewolnik - skarciła ją, odbierając tom.
- Kiedy rozeszła się wieść, że demoniczny smok upadł pokonany przez kobietę, oczywistym było, że musiałam się dowiedzieć kim ona była.
Kamala była niepocieszona, oparła się plecami o poduszki i zwiesiła smutno głowę.
- To nie można zaprzyjaźnić się z niewolnikiem? - zapytała z zawodem, a matrona cmoknęła w zdegustowaniu.
- Nie, ty moja głupia kózko. Ech, doprawdy… to nieszczęście, że takie dwie pierdoły dzielą jedno ciało. - Laboni pogłaskała wnusię po policzku. - A więc latasz na zielonym smoku? Trochę mały… pewnie podrabiany. Słucha się? Nie to co ten czerwony niedojda?
~ Prawdziwe smoki nie służą za wierzchowce… ta wredna baba winna wiedzieć takie rzeczy ~ sarknął złośliwie Starzec, kotłując się z gniewu i pogardy. ~ Powiedz jej to!
- S-słucha ba-abciu… - szepnęła speszona yancerka, nie wiedząc co począć. Miała pouczać Laboni? Tą Laboni z Pawiego Tarasu?!
Starsza kobieta uśmiechnęła się hienio.
- Już ci truka nad uchem co? Wykapany facet. Tylko to potrafi… ujadać kobiecie nad głową jaki to on nie jest, a jak przychodzi co do czego… to ty go ratujesz a nie on ciebie.
- N-no… ale bo… - Chaaya zbierała się, by przekazać wiadomość, jak służka, którą przecież była.
- Nie kłopocz się… pewnie i tak nie ma nic ciekawego do powiedzenia - zbyła ją babcia, całując w czoło.
~ Wykapana baba… trajkocze i trajkocze... mocna w gębie, ale nie w czynach. Myśli, że pozjadała wszystkie rozumy, bo tutejsze samce nie mają dojść jaj, by przetrzepać jej skórę za to pyskowanie. Silna tylko swoją urodą… ale ta przeminie szybko ~ syczał niczym wąż Ferragus plując “jadem”. Oj, podpadła mu oryginalna Laboni.
~ Obawiam się, że nie… ~ dodała przepraszająco złotoskóra, nie mogąc przezwyciężyć strachu przed Najwspanialszą Z Najwspanialszych. ~ Jest taka piękna… i majestatyczna… wyglądam przy niej jak wydziobana kura. ~ Westchnęła smętnie, przyglądając się twarzy opiekunki, która kontynuowała.
- No ale powiedz mi kismis, co robiłaś na pustyni, skoroś trafiła w objęcia tej traszki?
~ Ha…. nie do ciebie należy ta ocena. Tylko do mężczyzn. Gdyby wystawić twój goły zadek i jej, to i tak Jarvis dosiadłby ciebie. Ona jest przeszłością… upudrowaną i wypacykowaną. Niemniej tylko przeszłością ~ odparł Starzec i huknął na Chaayę. ~ Zabraniam ci myśleć inaczej. Po stokroć wolę ciebie jako naczynie niż ją!
- Dostałam zlecenie znalezienia smoczycy… takiej prawdziwej a nie… - Dziewczyna urwała, widząc, że słuchaczka, rozumie i nakazuje jej przeskoczyć niepotrzebne tłumaczenia. - Były przesłanki, że gdzieś na pustyni ukrywają się srebrne smoki, więc polecieliśmy do Zerrikanu i…
- Do Zerrikanu? Do tej dziury zabitej dechami, gdzie rządzą ifrity? A po kiego akurat tam? Na miłość boską, czy nie ma lepszych miejsc na pustyni? - obruszyła się dama.
- Noo… ee… ja nie byłam lider…
- No taaak! - sarknęła babka. - No jakże to tak, fujary by im poodpadały jakby pozwolili kobiecie dowodzić. Tfu… psie syny, mówie ci. Nic. Niewarte. Śmiecie.
- Jarvis taki nie jest - zaprotestowała Kamala, ale bardzo, bardzo cichutko. Od razu dostała pstryczka w ucho, więc od razu spokorniała.
- Wszyscy co tryskają spermą są śmieciami. Ranveer taki był, Jarvis taki jest… i ta czerwona pluskwa… ten kleszcz co ci sie przyssał do łona również taki jest. - Obwieściła ten fakt starsza z tawaif.
- Tak babciu… - przytaknęła spolegliwie wnuczka i dostała pacnięcie w tył głowy.
- Nie słyszę cię. Jacy oni są?!
- Śmieciami!... Są! - wyskandowała Sundari, truchlejąc pod gniewnym spojrzeniem.
- No… kontynuuj… tylko się streszczaj, nie mamy całego dnia.
~ Tak narzeka na samców, a przecież siedzi wygodnie na tyłeczku wykorzystując całe ich stada… co za żałosna arogancja ~ przygadaływał smoczy kocioł ludzkiemu garnuszkowi, po czym zaczął dopingować swoją “czempionkę”. ~ A ty się nie dawaj tak traktować… w końcu ona oczekuje, że jej się postawisz. Ile jeszcze zamierzasz trzymać się babcinej spódnicy. Jesteś prawie zamężna!

Młodsza tancerka westchnęła, będąc wyraźnie przytłoczoną wielkimi osobistościami. Zdążyła się już przyzwyczaić, że to ona lśniła… a nie wszyscy w około. Czyżby od zawsze była tylko niezbyt drogim kamyczkiem, wśród białoskórego żwiru?
- Znaleźliśmy srebrną smoczycę, która zgodziła się przejąć władzę w Jaskini. W drodze powrotnej zaatakowała na horda… i… reszty nie pamiętam. Bardzo źle zniosłam ten… pakt… to… - szukając odpowiedniego słowa, zaraz została zagłuszona.
- Dobra, dobra… tyle mi wystarczy, a teraz posłuchaj, bo i ja mam parę informacji, które mogą ci się przydać w przyszłości… gdyby stało się najgorsze. Cicho siedź jak mówię! - Zaprostestowała Laboni widząc, że jej pociecha już chciała się wtrącić.
~ Trochę zaczynam sobie przypominać dlaczego uciekłam… ~ burknęła smętnie w myślach.
~ Teraz też możemy uciec, albo podbić te wsiowe królestwo i zasiąść na tronie ~ odparł buńczucznie smok zapominając, że ów tron oszpecił.
~ Nie będziemy nic podbijać… chyba, że lędźwia Jarvisa ~ zaordynowała spolegliwie kokietka, po czym uśmiechnęła się myśląc o kochanku.

- Sułtanat jest nasz - ciągnęła babka - to znaczy mój, więc się nie martw. Przewrót nie był taki trudny, bo nasz ostatni władca wychował pizdę a nie syna. Na tronie siedzi jeden z zakonu i ma łeb na karku, można mu zaufać… myśli w przeciwieństwie do większości spermiarzy…
Chaaya nieco zbystrzała słuchając podbojów babci, oraz dalszych jej planów.
- Osiągnęliśmy kilka drobnych zwycięstw na polu walki, dzięki czemu zyskaliśmy przychylność ludu, ale już teraz przybłędy ruszają w konwój i kto wie co to z nami będzie...
~ Przybłędy to nie rdzenni Dholianie ~ wyjaśniła Starcowi dziewczyna.
- Te kocie szczyny uciekają do innych królestw w nadziei, że problem sam zniknie, a oni wrócą na gotowe. Niech sczezną podczas drogi, albo bądź tak miła i zrób użytek z tego skarabeusza i spopiel ich wszystkich. Oszczędzi to wszystkim zachodu, czasu i jedzenia.
- Babciu… - pisnęła niezadowolona bardka. - No jak tak można… a jak są tam dzieci?
- To się nazywa… wspomagana selekcja naturalna i nie wyskakuj mi tu z babcią, bo cie przerzucę przez kolano i zleje na goły zadek. Rozbestwiłaś się na wolności.
- Przepraszam, już więcej nie będę. - Od razu skurczyła się tancerka.
~ Mogę użyczyć mojej mocy… i pokryć czarnym smarem jej szatę. To z pewnością zmieni jej gadkę ~ zasugerował uprzejmie Ferragus.
~ Starrrcze… ~ zaśmiała się rozbawiona złotoskóra. ~ To moja babka i mentorka… należy jej się szacunek ~ upomniała go uprzejmie.

- Tak czy siak… dobrze się składa, że tu jesteś i że nie możesz tu zostać. Zrobisz dla mnie kilka rzeczy. Słuchaj uważnie bo to ważne. Zabierzesz Gulę z miasta, teraz gdy Ranveer nie żyje, możesz go wziąć ze sobą.
- Dlaczego? To twoja księga, twój skarb - zaprotestowała, zaniepokojona kochanica czarownika.
- Ranveer nosił ze sobą brata Guli. Księgę trzeba było więc ukryć, by nie wpadł w ręce Malhari, bo z pewnością źle by się to skończyło. Pamiętaj… jeden daemon to problem, ale dwa… potrafiące ze sobą spiskować? O nie, nie… zabierzesz księgę i ukryjesz, jeśli miasto padnie, to demony nie dostaną dodatkowej broni. Aha… i uważaj. Przepowiednia powoli się spełnia i w naszym wymiarze kompletuje się trzecia - ciągnęła Laboni z niezadowoleniem dostrzegając na twarzy słuchaczki niezrozumienie.
- Trzecia z rodzeństwa. Jest cholernie niebezpieczna, być może najniebezpieczniejsza ze wszystkich. Chroń Gulę za wszelką cenę. Nie może spotkać się ze swoim rodzeństwem i nie może wpaść w ręce wroga, czy zrozumiałaś to ty chuda małpiatko?
- Tak babciu - rzekła potulnie Kamala czując wyraźny niepokój w sercu, choć nie rozumiała dlaczego.
~ Podrzuci się księgę miedzianemu… ukryje ją dobrze i będziemy mieli problem z głowy. ~ Starzec od razu znalazł rozwiązanie sytuacji.
~ Jesteś tego pewny? Sam mówiłeś, że jest głupi. Nie wiem czy to dobre rozwiązanie ~ rozmyślała na prędce bardka.
~ Jest miedziany… lubi zagadki i sekrety jak one wszystkie. I ma gnoma, który buduje pułapki. Jest na tyle głupi, by nie docenić tego co mu podrzucimy. Nie potrafiłby skorzystać z potęgi artefaktu, więc go ukryje głęboko ~ odparł dumnie smok.
~ Ale… ale… on się tak ucieszył. Tęsknił za mną, ja za nim też… to kiedyś był mój najlepszy przyjaciel… nauczył mnie zielarstwa… i historii… ~ mruczała w zawstydzeniu Sundari. Z pewnością miała dobre serce, skoro litowała się nad kimś, kto z chęcią zjadłby jej duszę.
~ Coś ci powiem na temat demoniszczy. A wiem o nich sporo, bo jeden porwał moje ciało! ~ odparł z wyraźną nienawiścią gad. ~ Nie czują sympatii, przyjaźni czy czułości… nawet sentymentu… jedynie ambicję i sadyzm. Dla nich jesteś narzędziem do wykorzystania, jak każdy śmiertelnik… a ta księga pewnie nie cierpi całej twojej rodzinki, bo była dla niej narzędziem. Ja bym nie cierpiał na jej miejscu. Więc jeśli cieszy się na twój widok… to ja bym się zaczął martwić na twoim miejscu.
~ Nie prawda! Nie wierze ci! Jesteś zazdrosny i samolubny tak jak Jarvis! Chciałam pierścionek a on mi nie pozwolił zabrać i teraz ty robisz tak z księgą. Babcia mi ją dała, więc teraz księga jest moja! MOJA! ~ oburzyła się dość dziecinnie tancerka. ~ Nie oddam jej! Będę ją czytać! Będę się uczyć i spędzać z nią miło czas!
~ Z demoniszczem czychającym na dusze ludzi i nieludzi. Na szczęście masz mnie, więc póki jesteś moim naczyniem przypilnuję tej księgi. Ale najlepiej byłoby ją wcisnąć miedzianemu ~ sarknął gniewnie Ferragus. ~ I nie jestem zazdrosny… nie mam o co. Jestem samolubny i zły… jak każdy straszliwy czerwony smok. Jestem najstraszliwszy i najbardziej zły z nich wszystkich.
~ Dupa tam! Tylko się umiesz przechwalać! ~ Wybuch złości w pełni opanował Chaayę, która zwinęła babci księgę z kolan i otworzyła ją.
- Czy Ferragus jest najstraszliwszym, czerwonym smokiem na świecie? - spytała, żądna wiedzy, a na czystych kartkach zaczęło pojawiać się pismo, jakby pisane niewidzialną ręką. Litery żarzyły się błękitnym płomieniem, jakby były wyrwami do innego wymiaru.

Nie.

Brzmiała odpowiedź.
~ Żebyś ty tak umiała się postawić babce, to byśmy tu mieli wygodniejszą pozycję w negocjacjach. A księga ci kłamstwa pociska. Widocznie nie potrafi odpowiedzieć na każde pytanie ~ odparł ironicznie smok.
- Bardzo dobrze… pokaż mu gdzie jego miejsce - zaśmiała się mrukliwie Laboni, poklepawszy wnusię po główce jak grzeczne zwierzątko, które wykonało sztuczkę. - A teraz dosyć tej zabawy… rodzina czeka w głównej sali zabaw… idź dziecko, idź i zatańcz dla nich i dla całego miasta.
- A ty babciu? Nie będziesz patrzeć? - zdziwiła się zarumieniona Kamala, która bardzo chciała pokazać idolce jak wspaniale tańczy.
- Innym razem… ja mam jeszcze coś do załatwienia.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline