Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-07-2019, 17:06   #252
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

To nadal nie był koniec al bazaaru i jego wspaniałości. Pomijając oczywiście różne rzeźby, czy przedmioty powszechnego użytku, można było także znaleźć broń w postaci noży, kozików, sztyletów, mieczy, albo łuków. Po paski i ozdoby o których istnieniu nie miał pojęcia, jak choćby biżuteria do turbanów!
Kamala widząc, że przywoływacz zaraz jej zemdleje od nadmiaru ornamentów, poprowadziła go do straganów z pierścieniami. W końcu. To znaczy… prawie. Bogowie… oni mieli tu pierścienie z łańcuszkami i bransoletkami i to nie tylko na jeden palec, ale i na wszystkie pięć! No i mieli te nieszczęsne pierścienie na palce u stóp. Były pierścienie ekstrawagandzkie jak choćby z sokołem, papugą, lub kurą… czemu nie? Kto bogatemu zabroni?! No kto? A jeśli by chcieli pierścień, który jest jeden ale na dwa palce to też się znajdzie, a co! Sygnety też były, oczywiście wytworne, ale i nieco tradycyjne(?), lub w kwiatki, a nawet z lusterkiem. Znalazły się też „obrączki” choć nie takie jakie znał z rodzinnych stron. Te były kunsztowne i starannie wykończone.
Na szczęście można było znaleźć także orientalną sztukę, która była bliższa sercu Jarvisa. Drobne złote lub srebrne obrączki w różnorakie motywy słońca, czasem księżyca, lub gwiazd.


~ Powinniśmy wybrać dwie jednolite obrączki bez kamieni z ładnym i identycznym motywem wygrawerowanym na nich ~ rzekł magik, gdy kobieta się przyglądała. ~ Powiedz mi które ci się podobają, to je kupię.
Tancerka jednak zbyt pochłonięta była wybieraniem sobie pierścionków (i owszem) ale na palce ustóp.
~ Ja nie znam się na obrączkach… może ty powinieneś coś wybrać?
~ Może te? ~ spytał telepatycznie przekazując jej wyobrażenie.
~ Dlaczego księżyc? ~ Kurtyzana była ciekawa powodu tym wyborem. ~ Są bardzo… delikatne i subtelne.
~ Jak ty? Jesteś co prawda groźna i drapieżna, ale też i delikatna i subtelna i wyjątkowa. Jak księżyc. Poza tym to srebrny przewodnik miłości i namiętności. Tak przynajmniej wierzymy w La Rasquelle ~ wyjaśnił jej kochanek.
~ W porządku, możemy je wziąć ~ oparła bardzo szczęśliwa bardka. ~ Czy mógłbyś mi kupić jeszcze pierścionki do stóp? Te w kwiatki… takie małe, bym mogła nosić przy nich buty.
~ Tak, co tylko chcesz ~ odparł czule czarownik i dodał “złowieszczo”. ~ Tylko pamiętaj, że jak założymy te obrączki razem, w środku nocy… to będziemy należeli do siebie ciałem, duszą i umysłem. Całkowicie i na zawsze.

~ Ale brednie ~ podsumował sarkastycznie smok, ale bardzo bardzo bardzo cicho.
~ No nie? ~ Ziewnęła Deewani, ale nie brzmiała zbyt przekonująco. Te pierścionki w kwiatuszki bardzo jej się podobały, a teraz były tylko jej, tak samo jak i bardzo, bardzo groźny pas. Gad poczuł jak Kamala rozbija się znowu na fragmenty, tym liczniejsze im dłużej i dalej przebywała poza domem.

~ W takim razie lepiej się bój ~ zripostowała figlarna kokietka, choć rumieniec zdradzał, że wcale taka pewna siebie to ona nie była.
- Ile za te świecidełka. Co?! - Jarvis od razu zaczął sarkać i narzekać słysząc wygórowaną cenę. Łapiąc się za turban, zaczął litanię zarzutów: a to że kamień chyba ma skazę, a że grawerunek nie równy, a że stop za czysty nie jest, a że precyzja wykonania nie dość precyzyjna.
Kupiec odpierał te zarzuty z kamienną miną i stanowczymi argumentami, acz spuszczał z ceny co jakiś czas, aż w końcu doszli do trzydziestu złotych monet i czarownik stwierdził, że niżej nie zdoła ściągnąć ceny. Przybito targu.
~ To gdzie teraz? Co mi chcesz pokazać? ~ zapytał, trzymając mały pakunek w dłoniach.
~ Nie musisz się zmuszać, możemy wrócić kochany. ~ Sundari nie była w stanie prosić o więcej, najchętniej zwinęłaby się w kłębek i poszła spać na długi, długi czas.
~ Możemy zrobić co zechcesz. Chcesz wrócić? ~ odparł czule mężczyzna.
~ A mógłbyś choć raz powiedzieć czego ty chcesz? Tak dla odmiany? Jest mi wystarczająco ciężko i nie musisz mi w tej chwili dokładać zmartwień. Nie wiem czego chce i nie wiem co lubię, przestań ciągle na mnie naciskać ~ burknęła chmurnie Chaaya, mając dość ciągłego przyciskania jej do ściany.
~ Dobrze. Czego ja chcę? ~ Jarvis zamyślił się i spytał. ~ Trochę głodny jestem, a ty? Zjemy coś w twoim ulubionym miejscu, a potem wracamy do domu. Co ty na to?
Złotoskóra kiwnęła głową i bez słowa ruszyła przed siebie. Skręciła raz w lewo raz w prawo, znowu w lewo i lewo i lewo i w prawo… a później to już magik stracił rachubę i nie wiedział czy robili kółeczka, czy może szli prosto przed siebie, czy może czas zwolnił i tak na prawdę stali ciągle i ustawicznie w jednej i tej samej alejce, aż w końcu... tancerka zatrzymała się na środku drogi, wśród jednakowych, takich samych domów z gliny.
Była to stara, i zdawałoby się że licha, robota, która nie miała prawa wytrzymać więcej niż kilka lat, ale z jakiegoś powodu przywoływacz czuł w tym miejscu pierwotnego ducha tutejszych ludów i podejrzewał, że znaleźli się w najstarszej części miasta z pierwszymi “prawdziwymi” domkami, które nie były namiotem.

Tawaif naciągnęła iluzoryczną chustę, przykrywając włosy i osłaniając twarz, po czym weszła na ścieżkę, która miała niecałe pół metra szerokości i chwilę przeciskała się pomiędzy ścianami, aż oboje nie znaleźli się w kłębach mlecznego i smacznie pachnącego dymu. Po kolejnych kilku krokach wyszli na coś na kształt brudnego i zakurzonego podwórka, gdzie biegały kurczęta i tłuste koty wylegiwały się na kamieniach, a jakiś mężczyzna pichcił coś nad topornym paleniskiem.
Oprócz Smoczych Jeźdźców i nieznajomego, w cieniu stało jeszcze trzech starców szepczących coś do siebie.
~ To tu ~ stwierdziła dziewczyna. ~ Tu sprzedają najlepsze dosa w mieście.
~ Co to są dosa? ~ zapytał Jarvis, zaciekawiony przyglądając się temu co wrzucał do garów gospodarz. Właściwie to tylko w nich mieszał, pilnując by nic się nie spaliło. Za to w okrągłych i głębokich patelniach smażyły się białe i lekko przeźroczyste naleśniki.
~ Dosa to naleśnik ~ potwierdziła kurtyzana, jego przypuszczenia. ~ Są chrupiące z wierzchu, ale miękkie w środku, można je jeść z różnymi chatni, ale także z mięsnymi sosami. Tutaj sprzedają tylko jeden rodzaj “specjalność dnia”, czyli to co akurat udało się rano zdobyć na targu.
~ Dobrze. To ja mam zamówić? Dla siebie czy dla ciebie też? ~ zapytał przywoływacz.
~ Ja zamówię za siebie. Tu nie możemy być postrzegani jako osoby, które przyszły… “razem” ~ odparła ~ powiedz ‘Salam babu’ i pokaż na palcach ile chcesz zjeść. Myślę, że jeden lub dwa ci wystarczą. Aha… i machnij tą ręką jakbyś czegoś od niego żądał.
~ Dobrze. ~ Chłopak odsunął się od bardki całkowicie ją ignorując. Podszedł i powiedział. - Salam babu.
Tak jak mu kazała. I pokazał dwa palce. Mężczyzna kiwnął głową, ale odmachnął na niego jakby odpędzał coś z przed siebie, po czym pokazał coś jakby na kształt prośby, by się zatrzymał i nie zbliżał. Na szczęście Chaaya ruszyła mu z tłumaczeniem.
~ Masz poczekać, ktoś jest przed tobą, zawoła cię gdy będą gotowe.
Następnie zbliżyła się nieśmiało i gdy tylko uzyskała ponure spojrzenie kucharza, wytknęła mu jednym palcem, a on fuknął i przepędził ją coś tam cicho utyskująć, aleeee zamówienie przyjął.
Jarvis zgodnie z zaleceniem usiadł gdzieś na uboczu i skomentował.
~ Ciekawe podejście do klientów.
~ Jestem obcą i niezamężną kobietą, jeśli byłby dla mnie miły, mogli by rozswiewać o nim plotki i moi rodzice mieliby prawo żądać od niego ożenku, by zachować honor rodu, a poza tym… to on nie zna wspólnego, więc i tak by się z tobą nie dogadał, a żyje z tego ile ugotuje naleśników, więc czas… jest dla niego ważny ~ wyjaśniła.
~ Rozumiem… więc poczekam cierpliwie. A dzisiejszej nocy urządzę ci pobudkę Kamalo ~ zagroził czule.
~ Co zrobisz? ~ zdziwiła się rozbawiona Sundari. ~ W nocy będę spać na bardzo wygodnym i bladoskórym materacu i biada temu, kto spróbuje mi ten sen zakłócić ~ zagroziła dumnie.
Stary mężczyzna zdjął placki z patelni i ułożywszy je na kamieniu okrytym szarym materiałem, zaczął z garnków nakładać różne sosy, po czym zawijał naleśniki w coś na kształt bukiecików.
Był szybki i sprawny, jakby od półwiecza parał się ich zwijaniem. Zamówienie dla trzech osób, zrobił w ciągu kilku minut i zaraz zabrał się za smażenie nowych porcji. Plotkujący dziadkowie odeszli do jednego z domków, by zjeść posiłek w spokoju.
~ Będę cię pieścić na wszelkie sposoby, aż w końcu raczysz otworzyć oczy. Mam obrączkę do założenia na twój palec Kamalo ~ przypomniał jej czarownik, zabierając się za posiłek i nie zwracając na dziewczynę uwagi.
Faktura placka była interesująca, z wierzchu chrupka niczym wafel, w środku jednak miękka i nieco gumiasta, jakby zrobiony był z dziwnej mąki. Farsz składał się z kilku dodatków. Były gotowane korzenie, które smakowały podobnie do ziemniaków, choć w sumie to nie wiadomo bo były mocno przyprawione. Do tego był sos ze śmietany i ogórka, piklowana cebula i jakieś okrągłe fasolo-ziarna w pomidorach, a całość została posypana natką pietruszki… tylko, że nie smakowało pietruszką, a trochę jakby… mydłem?
Chaaya zakrywała usta szalem, więc nie było wiadomo jaką ma minę. Po pewnym czasie odebrała swoją porcję.
~ Niegrzecznie jest jeść na stojąco… ~ odezwała się jak wredny chochlik, płacąc staruszkowi, więcej niż sobie zażyczył. Na chwilę skupili się na ostrej wymianie zdań, aż mężczyzna w końcu ustąpił… a może to tancerka ustąpiła? Tak czy siak, kobieta wróciła wąską alejką na główną uliczkę i weszła do pierwszego, otwartego domu.
Jarvis zaś skupił się na posiłku pamiętając gdzie poszła i posyłając jej lubieżne wizje przyciśnięcia jej ciała do ściany któregoś z budynków tego miasta w ciemnej uliczce.

Bardka weszła po schodach na górę, witając się z gospodarzami krótkim “Ja na dach”. Przeskoczyła z budynku na budynek i usiadła na gzymsie z dobrą panoramą Dholstanu, po czym sama zabrała się za jedzenie.
Zachodzące słońce odbijało się czerwienią na złotej kopule dachu pałacu sułtana, barwiąc domy dookoła na pomarańczo-różowy odcień. Jakże kojący był to widok dla jej udręczonego serca, szkoda, że nie mogła go utrwalić na stałę i zabrać go do ponurego La Rasquelle.
~ Zjadłem już. ~ Poczuła telepatyczny komunikat od maga, który zatrzymał się pod budynkiem na którym to siedziała i czekał na nią.
~ No to… chodź do mnie ~ odparła mu na to ukochana, przedłużając swoją konsumpcję do maksimum.
Jeździec ruszył więc jej tropem, wchodząc do otwartego domu i po schodach kierując się na górę. Trochę czasu zajęła mu zabawa w gesty i tłumaczenie mieszkańcom o co mu chodzi. Za pierwszym razem gospodarz chaty, chciał go zaciągnąć do wychodka, nim w końcu puścił biednego obcego na górę.
Wredna lisiczka przeskoczyła w między czasie na sąsiedni budynek, a później jeszcze następny. Z pewnością nie miała ochoty paść ofiarą lubieżnego wilka.
Czarownik starał się nadążyć za nią, co nie szło mu tak sprawnie. To nie było jego miasto. Nie znał tutejszych budynków i dachów. Chaaya bez problemu wodziła go za nos. Był jednak uparty i podążał za nią, bez chwili wahania. Zziajany i dosłownie zagotowany, od wciąż przypiekającego słońca, musiał zrobić chwilę przerwy, bo choć jego rusałka pląsała po okolicznych tarasach, to on miał wrażenie, że zaraz utopi się we własnym pocie.
~ Chcesz już wracać? ~ spytała zwycięsko, przypatrując się swojej ofierze… z bezpiecznej odległości.
~ Ja… chyba tak ~ odpowiadał zmęczony towarzysz, który nie przywykły do tego klimatu, męczył się szybciej.

Kurtyzana wykonała kilka susów i stanęła przed nim. Była uśmiechnięta i również zmachana, choć nie biadoliła tak jak mężczyzna. Uśmiechnęła się pokrzepiająco, odgarniając pukle przylepione do jej wilgotnego czoła.
- To wracamy do domu - stwierdziła nie bez smutku w głosie, ale bez chwili wahania przytuliła się kochanka. Wiedziała, że ta chwila musiała w końcu nadejść i niejako pogodziła się z nią. Wyszeptała czar i wyobraziła sobie miejsce do którego chciała trafić. Zamknęła oczy i… gdy je ponownie otworzyła stała w ciasnym pokoiku, na niewygodnym i skołtunionym łóżku. Za oknem trwał środek nocy, a cienkie nitki mgły próbowały wślizgnąć się przez uchylone okno.
- To czy zostaniesz w przyszłości moją żoną Kamalo? - zapytał Jarvis tak po prostu, a potem pocałował jej usta, zanim zdążyła je otworzyć. Żarliwy pocałunek mógł być w tej chwili odpowiedzią, gdyby nie to, że przywoływacz został ugryziony w język.
- Nie wracałabym z tobą, gdybym nie chciała nią zostać - stwierdziła triumfująco, pusząc się jak kwoczka.
- Wiem, ale to część rytuału… sama rozumiesz. Wypadało zapytać - wyjaśnił poważnym tonem sięgając do torby w której to znalazły się ich zakupy.
- Aha… - Dziewczyna usiadła z westchnieniem, rozkładając się na poduszkach. - To co… idziemy spać? - spytała się podczas zdejmowania butów i zawijania się w pościel.
- Oczekiwałem od ciebie więcej entuzjazmu. - Mag wyjął z sakiewki dwie obrączki, które zakupili. Usiadł przed Sundari. - Zwykle jest to ważna chwila dla kobiety w tym mieście.
Tawaif spłonęła rumieńcem i w mig usiadła wyprostowana.
- Ojej… myślałam, że to już koniec… przepraszam.
- No… podaj mi dłoń - rzekł Jarvis trzymając obrączkę.
Złotoskóra wyciągnęła rękę, ale ta mocno jej drżała, więc jeszcze tylko bardziej się zestresowała i speszyła.
- Serce, ciało, umysł, dusza… wszystko to co twoje teraz i moje jest. Wielbić będę ten dar do śmierci i po śmierci. Moją jesteś, moją zostaniesz… przysięgam - szeptał wsuwając pierścionek na jej palec. Następnie drugą dał jej do dłoni.
- Załóż mi na palec. Mówieniem zajmę się ja - powiedział.
Kurtyzana głośno przełknęła ślinę. Spojrzała na pierścionek na swoim palcu i kilka razy zamrugała, jakby chciała ogdonić łzy. Uniosła dłoń i musnęła wargami cienki metal, po czym wzięła obrączkę i zrobiła ruch jakby chciała ją nałożyć ukochanemu, ale zawahała się.
- N-na który palec i u której ręki ja mam ci to założyć? Czy to nie ważne?
- Na który chcesz, zazwyczaj wybiera się ten. - Pomachał serdecznym palcem lewej dłoni. - Ponoć to palec serca i łączy się z nim.
- Skoro tak… - Chaaya wsunęła mu na niego obrączkę i uśmiechnęła się do siebie.
- Moje serce, moje ciało, moja dusza, moje myśli… wszystko twoje do śmierci i po śmierci - mruczał cicho czarownik, gdy umieszczała ten obiekt na jego palcu. - Twój jestem i twój będę, przysięgam.
Ich usta złączyły się w delikatnym pocałunku, niemal muśnięciu. Tak ważna chwila nie potrzebowała innego, prócz tego, komentarza. Tancerka uśmiechnęła się ponownie, przyglądając się ich splecionym dłoniom, po czym zaśmiała się cicho chlipiąc.
- Jutro rano zrobimy ceremonię twojego ludu związaną z tym co zakupiłaś - odparł jej kochanek, głaszcząc ją po policzku. - Bo dziś jesteś już chyba zmęczona?
- To był szalony dzień… - przyznała melancholijnie dziewczyna, wpatrując się w obrączkę. - Nigdy nie sądziłam, że taki przeżyję. Mam ci tyle do opowiedzenia…
- Chcesz opowiedzieć teraz? - zapytał Jarvis tuląc ją do siebie i muskajac nosem policzek. Jak jakiś mały szczeniaczek, ale bardka nie miała na to siły. Zaciągnęła się znajomym zapachem kochanka i powoli zasypiała w jego objęciach.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline