To nadal nie był koniec al bazaaru i jego wspaniałości. Pomijając oczywiście różne
rzeźby, czy przedmioty powszechnego użytku, można było także znaleźć broń w postaci
noży,
kozików, sztyletów, mieczy, albo łuków. Po
paski i ozdoby o których istnieniu
nie miał pojęcia, jak choćby
biżuteria do turbanów!
Kamala widząc, że przywoływacz zaraz jej zemdleje od nadmiaru ornamentów, poprowadziła go do straganów z pierścieniami. W końcu. To znaczy… prawie. Bogowie… oni mieli tu pierścienie z łańcuszkami i bransoletkami i to nie tylko na
jeden palec, ale i na
wszystkie pięć! No i mieli te nieszczęsne
pierścienie na
palce u stóp. Były pierścienie ekstrawagandzkie jak choćby z
sokołem,
papugą, lub
kurą… czemu nie? Kto bogatemu zabroni?! No kto? A jeśli by chcieli pierścień, który jest
jeden ale na dwa palce to też się znajdzie, a co! Sygnety też były, oczywiście
wytworne, ale i nieco
tradycyjne(?), lub w
kwiatki, a nawet z
lusterkiem. Znalazły się też „obrączki” choć nie takie jakie znał z rodzinnych stron. Te były
kunsztowne i
starannie wykończone.
Na szczęście można było znaleźć także orientalną sztukę, która była bliższa sercu Jarvisa.
Drobne złote lub srebrne
obrączki w różnorakie motywy
słońca, czasem
księżyca, lub
gwiazd.
~ Powinniśmy wybrać dwie jednolite obrączki bez kamieni z ładnym i identycznym motywem wygrawerowanym na nich ~ rzekł magik, gdy kobieta się przyglądała. ~ Powiedz mi które ci się podobają, to je kupię.
Tancerka jednak zbyt pochłonięta była wybieraniem sobie pierścionków (i owszem) ale na palce ustóp.
~ Ja nie znam się na obrączkach… może ty powinieneś coś wybrać?
~ Może
te? ~ spytał telepatycznie przekazując jej wyobrażenie.
~ Dlaczego księżyc? ~ Kurtyzana była ciekawa powodu tym wyborem. ~ Są bardzo… delikatne i subtelne.
~ Jak ty? Jesteś co prawda groźna i drapieżna, ale też i delikatna i subtelna i wyjątkowa. Jak księżyc. Poza tym to srebrny przewodnik miłości i namiętności. Tak przynajmniej wierzymy w La Rasquelle ~ wyjaśnił jej kochanek.
~ W porządku, możemy je wziąć ~ oparła bardzo szczęśliwa bardka. ~ Czy mógłbyś mi kupić jeszcze pierścionki do stóp?
Te w kwiatki… takie małe, bym mogła nosić przy nich buty.
~ Tak, co tylko chcesz ~ odparł czule czarownik i dodał “złowieszczo”. ~ Tylko pamiętaj, że jak założymy te obrączki razem, w środku nocy… to będziemy należeli do siebie ciałem, duszą i umysłem. Całkowicie i na zawsze.
~ Ale brednie ~ podsumował sarkastycznie smok, ale bardzo bardzo bardzo cicho.
~ No nie? ~ Ziewnęła Deewani, ale nie brzmiała zbyt przekonująco. Te pierścionki w kwiatuszki bardzo jej się podobały, a teraz były tylko jej, tak samo jak i bardzo, bardzo groźny pas. Gad poczuł jak Kamala rozbija się znowu na fragmenty, tym liczniejsze im dłużej i dalej przebywała poza domem.
~ W takim razie lepiej się bój ~ zripostowała figlarna kokietka, choć rumieniec zdradzał, że wcale taka pewna siebie to ona nie była.
- Ile za te świecidełka. Co?! - Jarvis od razu zaczął sarkać i narzekać słysząc wygórowaną cenę. Łapiąc się za turban, zaczął litanię zarzutów: a to że kamień chyba ma skazę, a że grawerunek nie równy, a że stop za czysty nie jest, a że precyzja wykonania nie dość precyzyjna.
Kupiec odpierał te zarzuty z kamienną miną i stanowczymi argumentami, acz spuszczał z ceny co jakiś czas, aż w końcu doszli do trzydziestu złotych monet i czarownik stwierdził, że niżej nie zdoła ściągnąć ceny. Przybito targu.
~ To gdzie teraz? Co mi chcesz pokazać? ~ zapytał, trzymając mały pakunek w dłoniach.
~ Nie musisz się zmuszać, możemy wrócić kochany. ~ Sundari nie była w stanie prosić o więcej, najchętniej zwinęłaby się w kłębek i poszła spać na długi, długi czas.
~ Możemy zrobić co zechcesz. Chcesz wrócić? ~ odparł czule mężczyzna.
~ A mógłbyś choć raz powiedzieć czego ty chcesz? Tak dla odmiany? Jest mi wystarczająco ciężko i nie musisz mi w tej chwili dokładać zmartwień. Nie wiem czego chce i nie wiem co lubię, przestań ciągle na mnie naciskać ~ burknęła chmurnie Chaaya, mając dość ciągłego przyciskania jej do ściany.
~ Dobrze. Czego ja chcę? ~ Jarvis zamyślił się i spytał. ~ Trochę głodny jestem, a ty? Zjemy coś w twoim ulubionym miejscu, a potem wracamy do domu. Co ty na to?
Złotoskóra kiwnęła głową i bez słowa ruszyła przed siebie. Skręciła raz w lewo raz w prawo, znowu w lewo i lewo i lewo i w prawo… a później to już magik stracił rachubę i nie wiedział czy robili kółeczka, czy może szli prosto przed siebie, czy może czas zwolnił i tak na prawdę stali ciągle i ustawicznie w jednej i tej samej alejce, aż w końcu... tancerka zatrzymała się na środku drogi, wśród jednakowych, takich samych domów z gliny.
Była to stara, i zdawałoby się że licha, robota, która nie miała prawa wytrzymać więcej niż kilka lat, ale z jakiegoś powodu przywoływacz czuł w tym miejscu pierwotnego ducha tutejszych ludów i podejrzewał, że znaleźli się w najstarszej części miasta z pierwszymi “prawdziwymi” domkami, które nie były namiotem.
Tawaif naciągnęła iluzoryczną chustę, przykrywając włosy i osłaniając twarz, po czym weszła na ścieżkę, która miała niecałe pół metra szerokości i chwilę przeciskała się pomiędzy ścianami, aż oboje nie znaleźli się w kłębach mlecznego i smacznie pachnącego dymu. Po kolejnych kilku krokach wyszli na coś na kształt brudnego i zakurzonego podwórka, gdzie biegały kurczęta i tłuste koty wylegiwały się na kamieniach, a jakiś
mężczyzna pichcił coś nad topornym paleniskiem.
Oprócz Smoczych Jeźdźców i nieznajomego, w cieniu stało jeszcze trzech starców szepczących coś do siebie.
~ To tu ~ stwierdziła dziewczyna. ~ Tu sprzedają najlepsze dosa w mieście.
~ Co to są dosa? ~ zapytał Jarvis, zaciekawiony przyglądając się temu co wrzucał do garów gospodarz. Właściwie to tylko w nich mieszał, pilnując by nic się nie spaliło. Za to w okrągłych i głębokich patelniach smażyły się białe i lekko przeźroczyste naleśniki.
~ Dosa to naleśnik ~ potwierdziła kurtyzana, jego przypuszczenia. ~ Są chrupiące z wierzchu, ale miękkie w środku, można je jeść z różnymi chatni, ale także z mięsnymi sosami. Tutaj sprzedają tylko jeden rodzaj “specjalność dnia”, czyli to co akurat udało się rano zdobyć na targu.
~ Dobrze. To ja mam zamówić? Dla siebie czy dla ciebie też? ~ zapytał przywoływacz.
~ Ja zamówię za siebie. Tu nie możemy być postrzegani jako osoby, które przyszły… “razem” ~ odparła ~ powiedz ‘Salam babu’ i pokaż na palcach ile chcesz zjeść. Myślę, że jeden lub dwa ci wystarczą. Aha… i machnij tą ręką jakbyś czegoś od niego żądał.
~ Dobrze. ~ Chłopak odsunął się od bardki całkowicie ją ignorując. Podszedł i powiedział. - Salam babu.
Tak jak mu kazała. I pokazał dwa palce. Mężczyzna kiwnął głową, ale odmachnął na niego jakby odpędzał coś z przed siebie, po czym pokazał coś jakby na kształt prośby, by się zatrzymał i nie zbliżał. Na szczęście Chaaya ruszyła mu z tłumaczeniem.
~ Masz poczekać, ktoś jest przed tobą, zawoła cię gdy będą gotowe.
Następnie zbliżyła się nieśmiało i gdy tylko uzyskała ponure spojrzenie kucharza, wytknęła mu jednym palcem, a on fuknął i przepędził ją coś tam cicho utyskująć, aleeee zamówienie przyjął.
Jarvis zgodnie z zaleceniem usiadł gdzieś na uboczu i skomentował.
~ Ciekawe podejście do klientów.
~ Jestem obcą i niezamężną kobietą, jeśli byłby dla mnie miły, mogli by rozswiewać o nim plotki i moi rodzice mieliby prawo żądać od niego ożenku, by zachować honor rodu, a poza tym… to on nie zna wspólnego, więc i tak by się z tobą nie dogadał, a żyje z tego ile ugotuje naleśników, więc czas… jest dla niego ważny ~ wyjaśniła.
~ Rozumiem… więc poczekam cierpliwie. A dzisiejszej nocy urządzę ci pobudkę Kamalo ~ zagroził czule.
~ Co zrobisz? ~ zdziwiła się rozbawiona Sundari. ~ W nocy będę spać na bardzo wygodnym i bladoskórym materacu i biada temu, kto spróbuje mi ten sen zakłócić ~ zagroziła dumnie.
Stary mężczyzna zdjął placki z patelni i ułożywszy je na kamieniu okrytym szarym materiałem, zaczął z garnków nakładać różne sosy, po czym zawijał naleśniki w coś na kształt
bukiecików.
Był szybki i sprawny, jakby od półwiecza parał się ich zwijaniem. Zamówienie dla trzech osób, zrobił w ciągu kilku minut i zaraz zabrał się za smażenie nowych porcji. Plotkujący dziadkowie odeszli do jednego z domków, by zjeść posiłek w spokoju.
~ Będę cię pieścić na wszelkie sposoby, aż w końcu raczysz otworzyć oczy. Mam obrączkę do założenia na twój palec Kamalo ~ przypomniał jej czarownik, zabierając się za posiłek i nie zwracając na dziewczynę uwagi.
Faktura placka była interesująca, z wierzchu chrupka niczym wafel, w środku jednak miękka i nieco gumiasta, jakby zrobiony był z dziwnej mąki. Farsz składał się z kilku dodatków. Były gotowane korzenie, które smakowały podobnie do ziemniaków, choć w sumie to nie wiadomo bo były mocno przyprawione. Do tego był sos ze śmietany i ogórka, piklowana cebula i jakieś okrągłe fasolo-ziarna w pomidorach, a całość została posypana natką pietruszki… tylko, że nie smakowało pietruszką, a trochę jakby… mydłem?
Chaaya zakrywała usta szalem, więc nie było wiadomo jaką ma minę. Po pewnym czasie odebrała swoją porcję.
~ Niegrzecznie jest jeść na stojąco… ~ odezwała się jak wredny chochlik, płacąc staruszkowi, więcej niż sobie zażyczył. Na chwilę skupili się na ostrej wymianie zdań, aż mężczyzna w końcu ustąpił… a może to tancerka ustąpiła? Tak czy siak, kobieta wróciła wąską alejką na główną uliczkę i weszła do pierwszego, otwartego domu.
Jarvis zaś skupił się na posiłku pamiętając gdzie poszła i posyłając jej lubieżne wizje przyciśnięcia jej ciała do ściany któregoś z budynków tego miasta w ciemnej uliczce.
Bardka weszła po schodach na górę, witając się z gospodarzami krótkim “Ja na dach”. Przeskoczyła z budynku na budynek i usiadła na gzymsie z dobrą panoramą Dholstanu, po czym sama zabrała się za jedzenie.
Zachodzące słońce odbijało się czerwienią na złotej kopule dachu pałacu sułtana, barwiąc domy dookoła na pomarańczo-różowy odcień. Jakże kojący był to widok dla jej udręczonego serca, szkoda, że nie mogła go utrwalić na stałę i zabrać go do ponurego La Rasquelle.
~ Zjadłem już. ~ Poczuła telepatyczny komunikat od maga, który zatrzymał się pod budynkiem na którym to siedziała i czekał na nią.
~ No to… chodź do mnie ~ odparła mu na to ukochana, przedłużając swoją konsumpcję do maksimum.
Jeździec ruszył więc jej tropem, wchodząc do otwartego domu i po schodach kierując się na górę. Trochę czasu zajęła mu zabawa w gesty i tłumaczenie mieszkańcom o co mu chodzi. Za pierwszym razem gospodarz chaty, chciał go zaciągnąć do wychodka, nim w końcu puścił biednego obcego na górę.
Wredna lisiczka przeskoczyła w między czasie na sąsiedni budynek, a później jeszcze następny. Z pewnością nie miała ochoty paść ofiarą lubieżnego wilka.
Czarownik starał się nadążyć za nią, co nie szło mu tak sprawnie. To nie było jego miasto. Nie znał tutejszych budynków i dachów. Chaaya bez problemu wodziła go za nos. Był jednak uparty i podążał za nią, bez chwili wahania. Zziajany i dosłownie zagotowany, od wciąż przypiekającego słońca, musiał zrobić chwilę przerwy, bo choć jego rusałka pląsała po okolicznych tarasach, to on miał wrażenie, że zaraz utopi się we własnym pocie.
~ Chcesz już wracać? ~ spytała zwycięsko, przypatrując się swojej ofierze… z bezpiecznej odległości.
~ Ja… chyba tak ~ odpowiadał zmęczony towarzysz, który nie przywykły do tego klimatu, męczył się szybciej.
Kurtyzana wykonała kilka susów i stanęła przed nim. Była uśmiechnięta i również zmachana, choć nie biadoliła tak jak mężczyzna. Uśmiechnęła się pokrzepiająco, odgarniając pukle przylepione do jej wilgotnego czoła.
- To wracamy do domu - stwierdziła nie bez smutku w głosie, ale bez chwili wahania przytuliła się kochanka. Wiedziała, że ta chwila musiała w końcu nadejść i niejako pogodziła się z nią. Wyszeptała czar i wyobraziła sobie miejsce do którego chciała trafić. Zamknęła oczy i… gdy je ponownie otworzyła stała w ciasnym pokoiku, na niewygodnym i skołtunionym łóżku. Za oknem trwał środek nocy, a cienkie nitki mgły próbowały wślizgnąć się przez uchylone okno.
- To czy zostaniesz w przyszłości moją żoną Kamalo? - zapytał Jarvis tak po prostu, a potem pocałował jej usta, zanim zdążyła je otworzyć. Żarliwy pocałunek mógł być w tej chwili odpowiedzią, gdyby nie to, że przywoływacz został ugryziony w język.
- Nie wracałabym z tobą, gdybym nie chciała nią zostać - stwierdziła triumfująco, pusząc się jak kwoczka.
- Wiem, ale to część rytuału… sama rozumiesz. Wypadało zapytać - wyjaśnił poważnym tonem sięgając do torby w której to znalazły się ich zakupy.
- Aha… - Dziewczyna usiadła z westchnieniem, rozkładając się na poduszkach. - To co… idziemy spać? - spytała się podczas zdejmowania butów i zawijania się w pościel.
- Oczekiwałem od ciebie więcej entuzjazmu. - Mag wyjął z sakiewki dwie obrączki, które zakupili. Usiadł przed Sundari. - Zwykle jest to ważna chwila dla kobiety w tym mieście.
Tawaif spłonęła rumieńcem i w mig usiadła wyprostowana.
- Ojej… myślałam, że to już koniec… przepraszam.
- No… podaj mi dłoń - rzekł Jarvis trzymając obrączkę.
Złotoskóra wyciągnęła rękę, ale ta mocno jej drżała, więc jeszcze tylko bardziej się zestresowała i speszyła.
- Serce, ciało, umysł, dusza… wszystko to co twoje teraz i moje jest. Wielbić będę ten dar do śmierci i po śmierci. Moją jesteś, moją zostaniesz… przysięgam - szeptał wsuwając pierścionek na jej palec. Następnie drugą dał jej do dłoni.
- Załóż mi na palec. Mówieniem zajmę się ja - powiedział.
Kurtyzana głośno przełknęła ślinę. Spojrzała na pierścionek na swoim palcu i kilka razy zamrugała, jakby chciała ogdonić łzy. Uniosła dłoń i musnęła wargami cienki metal, po czym wzięła obrączkę i zrobiła ruch jakby chciała ją nałożyć ukochanemu, ale zawahała się.
- N-na który palec i u której ręki ja mam ci to założyć? Czy to nie ważne?
- Na który chcesz, zazwyczaj wybiera się ten. - Pomachał serdecznym palcem lewej dłoni. - Ponoć to palec serca i łączy się z nim.
- Skoro tak… - Chaaya wsunęła mu na niego obrączkę i uśmiechnęła się do siebie.
- Moje serce, moje ciało, moja dusza, moje myśli… wszystko twoje do śmierci i po śmierci - mruczał cicho czarownik, gdy umieszczała ten obiekt na jego palcu. - Twój jestem i twój będę, przysięgam.
Ich usta złączyły się w delikatnym pocałunku, niemal muśnięciu. Tak ważna chwila nie potrzebowała innego, prócz tego, komentarza. Tancerka uśmiechnęła się ponownie, przyglądając się ich splecionym dłoniom, po czym zaśmiała się cicho chlipiąc.
- Jutro rano zrobimy ceremonię twojego ludu związaną z tym co zakupiłaś - odparł jej kochanek, głaszcząc ją po policzku. - Bo dziś jesteś już chyba zmęczona?
- To był szalony dzień… - przyznała melancholijnie dziewczyna, wpatrując się w obrączkę. - Nigdy nie sądziłam, że taki przeżyję. Mam ci tyle do opowiedzenia…
- Chcesz opowiedzieć teraz? - zapytał Jarvis tuląc ją do siebie i muskajac nosem policzek. Jak jakiś mały szczeniaczek, ale bardka nie miała na to siły. Zaciągnęła się znajomym zapachem kochanka i powoli zasypiała w jego objęciach.