Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-08-2019, 01:09   #118
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=ndjDAtzBMz0[/MEDIA]
Zwykle gdy na coś się czekało, czas ciągnął się niemiłosiernie. Człowiek skrupulatnie odliczał mijające minuty. Próbował zająć się czymś, byle przetrawić parę godzin i z uporem maniaka nie patrzeć na zegarek. Mazzi cały piątek mogła wpisać w rubryczkę “dzień spędzony produktywnie”. Pomijając wypad na herbatkę do Olgi, udało się zrobić zakupy, oddać akumulator do serwisu i na sam koniec pojechać do Honolulu żeby dograć szczegóły przed niedzielną imprezą. Udało się, kolejne punkty na liście “to do” zostały odhaczone, więc pobudka sobotniego poranka przebiegła spokojnie, cudownie nawet. Otworzenie oczu przy Betty było czymś, obok czego nie dało się przejść obojętnie, a co wywołało uśmiech na twarzy saper aż do czasu do śniadania, gdy nagle okazało się, że zaraz trzeba będzie wychodzić, a tu człowiek wciąż w szlafroku i z szopą poczochranych włosów dookoła głowy.
Mimo że jak zwykle Amy podała posiłek od patrzenia na który ślinka sama ciekła, Lamia jakoś nie mogła się przemóc aby coś zjeść. Siedziała sztywno na krześle, kłując omlet widelcem bez przekonania. Słuchała dziewczyn i kiwała głową, myślami błądząc za miastem.

Poprzednia wizyta u jakiegoś tam byle kapitana przebiegła w porządku, chyba. Oczywiście na sam koniec Mazzi musiała chlapnąć głupotę, przyznając się do czegoś, czego raczej nie powinna mówić. Facet mógł się speszyć i tyle w temacie - kto w ogóle powiedział, że dziś przyjedzie?

- Tak… była nowa dziewczyna - odpowiedziała masażystce, odpalając papierosa. W końcu kiep też jedzenie - Crystal, barmanka. Wiesz która?

- Cryystaall… - Madi zmrużyła powieki zastanawiając się nad usłyszanym imieniem i starając się pewnie połączyć to imię z jakąś twarzą. - No nie jestem pewna czy nie mylę… A jak wygląda? - popatrzyła na Lamię pytająco.

- Duże cycki, czarne włosy, lepkie łapy - saper dała rzeczowy opis, zaciągając się porządnie. Po chwili wypuściła dym - Wysoka, wyższa ode mnie. Dobrze że miałam obcasy, inaczej byłaby kicha.

- Coś kojarzę… Ale musiałabyś mi ją pokazać. - masażystka wróciła do spokojnego przeżuwania grzanki z nałożonym roztopionym serem i posmarowaną keczupem. - No ale z wyglądu to nieźle się zapowiada. A jak było? Ta nowa, Olga i w ogóle? - ciemnowłosa dziewczyna popatrzyła z zaciekawieniem czekając na relację z piątkowych przygód dwójki sąsiadek przy stole. Amy też pokiwała blond grzywką na znak, że chciałaby usłyszeć te wieści.

- No cóż… - Mazzi zaczęła niezobowiązująco, a następnie bez ukrywania czegokolwiek i cenzury zdała dziewczynom relację z piątkowej herbatki u szefowej ochrony, wspominając też bardzo dokładnie o tym, co działo się już w czerwonym pokoju. Nawijała wesoło, zapominając na chwilę o stresie dzięki czemu zjadła dwa gryzy omletu.

- Dobrze pójdzie to w niedzielę Olga wpadnie do nas na sesję z dybami. Kto wie? Może weźmie też Crystal to zobaczysz która. Albo umówimy się na karanie wywłoki i pojedziemy zestawem jakoś w tygodniu. Tylko trzeba im dać znać wcześniej parę dni… no i weekendowe wypady też brzmią ciekawie - popiła herbaty - Ciekawa alternatywa jak się nam znudzi Honolulu.

- Ooo raaanyyyy… - Madi była wyraźnie pod wrażeniem co tam się w wczoraj działo. I w gabinecie szefowej ochrony i w tajnych pomieszczeniach w piwnicy pod główną częścią lokalu. Amelia też słuchała z wypiekami na twarzy ale jak zwykle zachowywała się w bardziej stonowany sposób.

- To niezły szlauch z tej Crys. Chętnie bym ją wydup… znaczy ten… poznała dokładniej. I dogłębniej. Mam nadzieję, że przyjdą jutro z Olgą. - masażystka o mało nie palnęła szczerego przekleństwa ale tydzień mieszkania pod bokiem Betty sprawiał, że zaczynała już nad sobą bardziej panować. Za to wróciła z werwą do przerwanego jedzenia które podczas słuchania relacji trochę zaniedbała.

- Ciekawe na jaką zmianę pracuje ta Crys. Jak w dzień to znów jej nie zaliczę. A do “Dragon Lady” pewnie nie przyjdzie. Może wieczorem jakbym jeszcze miała siłę. Albo w weekend. I mają gloryhole? Jej. Ciekawe czy mogłabym tam zapiąć sztuczniakiem jakąś szparę. - fanka męskich ubrań była wyraźnie pod wrażeniem tych rewelacji o starym kinie i wizyta tam albo zapoznanie się z dwójką kobiet z jakimi wczoraj miały przyjemność Betty i Lamia też bardzo ją nęciła.

- I naprawdę na koniec to zrobiła? Połknęła wszystko? - Amelia na widocznej połowie twarzy prezentowała klasyczną mieszaninę fascynacji i niedowierzania w te cuda jakie opowiadała jej kumpela ze szpitala.

- Nooo… co do kropli - saper przytaknęła, dzieląc uwagę między mówienie, palenie i jedzenie - Widać że nie pierwszyzna dla niej. Ciekawe ile razy wcześniej dawała się tak brać w obroty. Też mam nadzieję że przyjdą z Olgą jutro i… ej, a pamiętacie Antona? Tego goryla z którym robiłyśmy sobie fotki na koncercie RB? Też tam był wczoraj. Całkiem nieźle sobie radził. - parsknęła - W tym karaniu. Jeśli chodzi o dziury… pewnie żebyś mogła. Zagada się z Olgą co i jak, tam podobno dużo ludzi przychodzi to kto wie? Może nie tylko Eve byś zapięła.

- Pamiętam! Znaczy pamiętam, że robiłyśmy sobie zdjęcia z jakimś ochroniarzem na tej wieży przy scenie. - Amelia pierwsza krzyknęła gdy ucieszyła się, że coś pamięta i kojarzy z tej sobotniej imprezy w starym kinie. Ale szybko widać uświadomiła sobie, że jednak chyba nie pamięta zbyt dokładnie tego Antona.

- Ojej. No narobiłaś mi teraz smaku na tą Crystal. Chętnie bym jej spróbowała. - masażystka zamoczyła końcówkę tosta w resztkach żółtka z omletu i wymownym gestem wbiła w nią zęby a potem obciągnęła ustami nim palcem nie wsunęła sobie całości do środka. - Ale nie powiem. Na ciebie i Eve też mam sporą ochotę. Dobrze mi się was zapina. - Madi rzuciła towarzyskim tonem opierając się wygodnie o oparcie krzesła i żując ostatni kawałek tosta. - A sobotnia wizyta w czerwonym pokoju i gloryhole brzmi super. - powiedziała niejako na deser zgadzając się sama ze sobą.

- Następny weekend wypadam do Mason coś załatwić - saper zaczęła, a potem machnęła ręką - Jadę się schlać z moimi chłopakami. Trzech których przeżyło i do czegokolwiek się nadaje siedzi w koszarach. Więc tym razem jadę tam nie na pusto i ślepo, ale kto powiedział że to ostatni weekend? - zabujała brwiami, krojąc swój omlet widelcem i aż westchnęła.
- Oj Madi, bo to kwestia strony czynnej. Być zapinaną przez ciebie to sama radocha. Masaż od zewnątrz, masaż od środka. Nie tylko rączki masz złote - ściągnęła usta w niewinny dzióbek i spojrzała na Amy - Eve obiecała wywołać zdjęcia. Ten taki kafar dwa na dwa i krótko ścięty. Zobaczysz to sobie przypomnisz. Wy tam byłyście dla koncertu i muzyki, to ja dewota i denatka zajmowałam się wyrywaniem czego popadnie.

- I nagrywaniem. - Madi dorzuciła swój komentarz do tej dyskusji i upiła łyk kompotu uśmiechając się przy tym kosmato na wspomnienie poprzedniego weekendu.

- No tak, pamiętam, że taki duży był. Ale jak Eve zrobi zdjęcia to pewnie sobie lepiej przypomnę. - okaleczona blondynka pokiwał zgodnie główką nie drążąc dalej tematu. Skoro miały być fotki to sprawa była łatwiejsza niż grzebanie we własnej pamięci.

- I daj spokój. Przyszły weekend nie to ile mam czekać? Dwa tygodnie? Dziewczyno ja mam dzisiaj wolny weekend i żadnych planów jeszcze. Może dzisiaj pojadę? A masz może fotkę tej Crys? Ciebie dzisiaj nie zapnę, Eve też nie no to muszę sobie coś znaleźć nie? - masażystka wróciła jednak do nieco przerwanej myśli gdy chyba opcja wizyty w starym kinie zagościła w niej na dobre.

- Chyba Val miała dzisiaj być na tym grillu. - wtrąciła się Betty niewinnym tonem elegancko krojąc swój omlet nożem i widelcem.

- O, Val… No tak, Val też się fajnie zapina… - masażystka zmarszczyła brwi gdy sobie przypomniała o Val i jej możliwościach.

- Co poradzę, że na dzisiejszy dzień moja dupa ma rezerwację? Nie rozdwoję jej - Mazzi rozłożyła bezradnie ręce i wzruszyła zaraz ramionami - Znaczy te lody… jak już obiecałam to pójdę, nie? Poza tym skoro jest weekend to tam największy ruch będzie. Na pewno znajdziesz odpowiednią dziurę - przepiła herbatą do masażystki - Nie mam niestety żadnych zdjęć. Jakoś wyleciało mi z głowy nagrywanie, wybacz.

- Księżniczko. Wolałabym abyś używała języka należnego dobrze wychowanym damom. - Betty jak zwykle stała na straży królewskiej etykiety i nie pozwalała folgować nawet swojej Księżniczce. Albo zwłaszcza jej.

- No trochę szkoda. Ale rozumiem. Trudno. Jutro cię zapnę. - Madi poddała się jeśli chodzi o plany względem dnia dzisiejszego oraz nocy ale przecież jutro też był dzień prawda? No i były umówione na jutro. - I nie masz żadnych zdjęć? No to nieźle się tam działo. Chociaż trochę szkoda mi tej Crys bo bym wiedziała do kogo w środku uderzyć. Olgę to znam. Znaczy z widzenia. No ale tyle razy tam byłam o tym pokoju i reszcie nie miałam pojęcia. Ciekawe do kogo trzeba uderzyć aby się tam wbić… - Madi mówiła jakby na poważnie zastanawiała się jak dostać się jak najszybciej w tą miejscówkę jaką wczoraj odkryły Lamia z Betty.

- Przepraszam Betty - saper spuściła wzrok na talerz i wznowiła atak na omlet - Spróbuj podbić to tych drzwi, koło baru. Tam jest korytarz i biuro Olgi. Powiedz ochroniarzowi że chciałabyś pogadać z Olgą i że przysyła cię brudna wywłoka od łaskawej pani - dodała, zatapiając zęby w jajecznym rulonie i żując intensywnie.

- No zobaczymy. - Madi pokiwała głową słysząc namiar i też zajęła się jedzeniem. Sądząc po spojrzeniu i zaangażowaniu w dyskusję szanse na szybkie odwiedziny w starym kinie znacznie wzrosły.



Jeśli na coś się czekało, a rzecz ta napawała człowieka strachem gdzieś pod skórą, okazywało się że czas nagle zwijał się niczym sprężyna by wystrzelić w kosmos gubiąc po drodze sporą część minut. Ledwo wmusiła w siebie śniadanie, była sierżant zorientowała się, że chyba ma problem. Stała niezdecydowana przed szafą, przeżywając typowe “nie mam się w co ubrać!”. Lekki stres zmienił się w poważnego nerwa, a ten w początek paniki, gdy przerzucała kolejne ubrania w poszukiwaniu czegoś odpowiedniego… a jeszcze podmalować gębę i się uczesać. Aby na pewno się wyrobić poprosiła Amelię żeby spakowała prezent dla Krótkiego w kolorowy papier i obwiązała wstążką… o ile koleś w ogóle przyjedzie.

Na pomoc z kłopotem ubraniowym przyszła Betty. Razem wyciągnęły zieloną, krótką sukienkę przypominającą rybie łuski. Do tego czarne pończochy i proste czarne buty na wysokim obcasie. Nic wyzywającego, co upodobniłoby Lamię do dziwki. Albo statecznej matrony - tego też nie chciała… na dobrą sprawę sama nie wiedziała czego chce. W końcu chodziło tylko o wypad na lody z kumplem z wojska, prawda?
Z tego powodu ostatnie minuty przed jego przyjazdem chodziła w te i nazad po mieszkaniu, obijając się od ścian i co chwila przeglądając w lustrze żeby poprawić włosy, albo makijaż. Zirytowana zaciskała i rozcapierzała palce dłoni, walcząc z ich drżeniem. Denerwowała się, żołądek też to czuł, kłując boleśnie wewnątrz brzucha… i już myślała że zaraz się porzyga, albo poprosi Betty o coś na uspokojenie, gdy od strony balkonu dobiegł krzyk Diane.

- Przyjechał - saper wyszeptała bezdźwięcznie, lecąc do motocyklistki i udając że wcale nie, a tylko tak sobie szybko podeszła. Chwilę podziwiała samochód, dla niej był spoko. Terenowy, na pewno wytrzymały. Mógł staranować przeszkodę, a pasażerowie by tego nie odczuli. Pewnie szyby też miał wzmacniane, na wypadek gdyby doszło do strzelaniny…
Gdy rozległo się pukanie popatrzyła na pielęgniarkę, przełykając nerwowo ślinę i powtarzając w głowie, że to przecież nic takiego. Idą na lody. Kumple z wojska. Żadna tam mecyja.

Droga do drzwi i otworzenie ich zajęło wieki, podczas których sierżant przypomniała sobie po kolei pierwsze spotkanie z Krótkim, potem pierwszego drinka w Honolulu. Pierwszy raz pod drzewem i pierwszą wspólną noc tutaj, w pokoju obok. W jej łóżku…
- Ogarnij się - upomniała się szeptem, otwierając z rozmachem drzwi wejściowe… i zamarła.

Najpierw zobaczyła kwiaty. Zwykłe, polne drobinki, ułożone w prosty bukiet bez większej finezji, ani pretensjonalnej obecności kwiatów stworzonych po ty, by je podziwiać. Potem usłyszała jego głos, więc automatycznie powędrowała spojrzeniem dalej. Do rękawa ciemnozielonej marynarki, z charakterystycznymi guzikami przy mankietach i krojem nie do pomylenia z niczym innym. Wstrzymała oddech przejeżdżając wzrokiem wzdłuż tego rękawa, a im więcej widziała, tym większe robiły się jej oczy. Nie… to nie mogła być prawda. Zamrugała, przełknęła ślinę i zamknęła oczy, lecz gdy je z powrotem otworzyła obraz się nie zmienił.

Miała przed sobą Mayersa, co potwierdzała nawet plakietka wpięta w klapę. Munduru… a mówił, że nienawidzi mundurów i ma ich dość w pracy. Rozmawiali o tym na balkonie… tydzień temu. Chciała go zobaczyć w mundurze, on się nie tyle co burzył, jednak przychylny pomysłowi nie był… a teraz stał tu przed nią. Nie w zwykłym drelichu, lecz... tym odświętnym. Galowym. Jeśli porucznik Rodney tamtego pamiętnego popołudnia w szpitalu wyglądał jak zdjęty z plakatu, to Krótki wyglądał… jak cud. Stojący tuż przed Mazzi, z bukietem kwiatów w dłoniach.

- Wow… - wyrwało się jej zanim zdążyła zamknąć gębę. Przełknęła ślinę i przyjęła kwiaty trochę zagubiona. Obróciła je w dłoniach, uniosła do nosa i powąchała. Pachniały delikatnie, rześko i nie tak ciężko-słodko jak róże. Podobał się jej ten zapach.

- Dziękuję panu - odpowiedziała przełamując niemoc, choć głos nadal miała lekko zduszony - Są naprawdę piękne. Niestety… umówiłam się dziś już z kimś, może go pan widział. Też kapitan… ale nie przypomina sobie aby był z niego aż taki Apollo i… wejdź proszę - zrobiła krok w bok, zapraszając go ruchem dłoni.

- Pewnie jakiś frajer jak cię zostawił. Ale nie szkodzi, chętnie zajmę jego miejsce. - Steve machnął dłonią jakby chodziło o jakąś drobnostkę i przeszedł przez próg. - Cześć. - zwrócił się do małej gromadki kumpel, koleżanek i przyjaciółek Lamii które nie wiadomo gdzie i kiedy uzbierały się ledwo ze dwa kroki dalej właściwie blokując swobodne wejście w głąb mieszkania.

- Czeeśśćć! - kobiety zachichotały jakby znów były nastolatkami. Ale Lamia przez skórę czuła, że są pod takim samym wrażeniem jak ona sama. Nawet Diane co miała taką awersję do mundurowych się przymknęła i podziwiała oliwkowe widoki. Mazzi czuła też, że gdyby Mayer podbił do którejś z nich w tym momencie to pewnie mało która by mu teraz odmówiła. No ale nie podbił. Stanął krok za drzwiami pozwalając jej zamknąć drzwi a na szczęście Betty jako jedyna zachowała przytomność umysłu.

- Cześć Steve. Miło, że wpadłeś. Zostaniesz może na kawę czy się spieszycie? I Amy, przygotuj wazon, pokazywałam ci gdzie jest. - Betty miękko i gładko przejęła dowodzenie nad sytuacją przełamując stupor i te irytujące uczucie gdy parę osób wgapia się w jedną. I to gościa.

- No kawa… - Krótki zawahał się zerkając na stojącą obok Lamię bo właściwie gdzieś na tym momencie skończył się umówiony plan. Że na 11 w sobotę przyjedzie po nią. A potem zabierze ją na lody.

- No chyba, że chcecie zostać. Robimy grilla. Właśnie przygotowujemy wszystko i nosimy na górę. Wiesz te krzesła i w ogóle. A nie jesteś spięty? Wiesz, masaż pomaga na zesztywniałe mięśnie. - Madi bredziła jak nawiedzona prawie wcale nie ukrywając, że jawnie się ślini do pana kapitana.

- No i jak jesteś może byś pomógł nam wnieść to wszystko albo z akumulatorem. - Diane chyba nie do końca przełamała swoją złośliwą i niechętną mundurowym naturę więc z miejsca znalazła dla mundurowego lepsze zastosowanie.

- Wnieść? Akumulator? - Steve zmarszczył brwi jakby coraz słabiej ogarniał co tu się właściwie dzieje.

- Gołąbeczki. - Betty wkroczyła do akcji przywracając właściwy porządek jednym słowem. A i tak dało się wyczuć w nim naganę takiego zachowania. - Nie zaczepiajcie Steve’a. Steve i Lamia na pewno sami potrafią sobie zorganizować czas. Madi pomóż Amelii w kuchni. Diane weź proszę te krzesła się same nie zaniosą na dach. - okularnica znalazła zajęcie swoim gołąbeczkom więc korek przy wejściu niechętnie ale jednak się rozładował.

Została Mazzi, wciąż stojąca pod ścianą ze zmieszaną miną. Obserwowała całe zajście, mając dziwną ochotę iść do pokoju po gnata. Tak profilaktycznie. Zaraz sama siebie skarciła za podobnie durne myśli. Było źle, albo to z nią działo się coś złego. Zesztywniała tkwiła jak kołek na jednej pozycji, rzucając spojrzeniem od kapitana do własnego odbicia w lustrze. On - elegancki, dystyngowany i przystojny ponad normę dobrego zachowania. W tym cholernym mundurze wyprasowanym w kant. Wyglądał… świetnie, cudownie. Wredny dupek wziął i wywalił skalę swoim numerem. A potem dotarło do Mazzi, że to żaden numer. W końcu miała przed sobą kapitana sił specjalnych, chodził tak na parady i inne bzdury na jakich czasem trzeba się pokazać, więc im więcej na niego patrzyła, tym bardziej uświadamiała sobie jak bardzo nie jest w jego lidze. Nerwowe spojrzenia w lustro pokazywały… co pokazywały. Była za chuda… i te pieprzone blizny. Nawet w kiecce zakrywającej ręce widziała je na ramionach i przy szyi. Znów powróciło pytanie zadane Betty w aucie gdy jechały wczoraj do starego kina. Co mogła mu dać? Oprócz nerwicy, amnezji i napadów paniki…

- Chyba będziemy się zbierać, co? - zmusiła się do uśmiechu, tak jak zmusiła ciało do ruchu, podchodząc do niego i całując w policzek. Na przywitanie… zapomniała o tym - Jestem gotowa i lepiej się zbierać. Obawiam się, że jeśli byśmy zostali twój mundur mógłby się za bardzo pognieść - dorzuciła lżej, zapuszczając żurawia gdzieś za jego plecy i dodała szeptem - Mówił ci już ktoś… że taki tyłek jak twój powinien być nielegalny?

- No nie. Tego to jeszcze mi nikt nie mówił. - kapitan Thunderbolts objął jej plecy przytulając ją do siebie i poklepał ją pokrzepiająco. Odchylił się i spojrzał na gospodynię która zdołała oczyścić przedpole z nadmiaru foczek.
- Dobrze, to my lecimy. Prawdopodobnie wrócimy jutro bo chyba mamy nocować u Eve. - mówił do Betty jakby tłumaczył się matce dorosłej córki gdzie zabiera jej córkę i kiedy zobaczy ją z powrotem.

- Oczywiście Steve. Bawcie się dobrze. Gdyby pogoda nie dopisywała albo byście mieli po prostu ochotę to zapraszam. My będziemy na tym grillu na dachu. - Betty podeszła do nich bliżej żegnając się z nimi jak na dobrą gospodynię przystało, z pogodnym, życzliwym i ciepłym uśmiechem.

- Jasne, dzięki Betty - saper odpowiedziała gospodyni, całując ją na pożegnanie najpierw w policzek, a potem w rękę. Obejmowała przy tym Bolta i coś nie wyglądało że ma najmniejszy zamiar się odklejać. Odetchnęła też spokojniej czując na sobie jego dotyk. Nie był halucynacją, facet z krwi i kości… i to jaki!

- Wy też bawcie się dobrze - dodała zgarniając z szafki torebkę i puściła Krótkiemu oczko - Melduję że oddział gotowy do wymarszu.

- No to wymarsz. - Stece uśmiechnął się i otworzył drzwi które dopiero co za nim zamknęła Lamia. Poczekał aż ona wyjdzie pierwsza.
- Cześć dziewczyny! - krzyknął nieco głośniej i wywołał reakcję jak dźwięk otwieranej lodówki na domowe mruczki. Zanim razem z Lamią zdążyli wyjść na korytarz w holu przed wejściem zleciały się nie wiadomo skąd i jak wszystkie domowniczki i goście. Zazwyczaj stonowana Amy z wypiekami i już bez kwiatów, podekscytowana Val machająca na pożegnanie rączką, Madison z zauważalnym żalem w spojrzeniu, Diane z nieco cynicznym uśmieszkiem no i sama Królowa tego zamku która przejęła władzę nad zamykaniem drzwi.

Betty żegnała się z ciepłym uśmiechem. Już zamykając drzwi rzuciła im na pożegnanie.
- Bawcie się dobrze i wracajcie kiedy chcecie tylko wracajcie cało. - zawołała za nimi gdy już szli korytarzem prowadzącym do schodów.

- Nie bój się, przywiozę ją w jednym kawałku! - Steve odwrócił się do niej i odpowiedział jej z uspokajającym uśmiechem. No i w końcu i drzwi do mieszkania Betty się zamknęły a ich dwójka zaczęła schodzić po schodach. - Rany czuję się jakbym miał 18 lat i zabierał pierwszą dziewczynę na pierwszą randkę. - roześmiał się sprawnie zbiegając po schodach.

- Znaczy co… sugerujesz że jestem płaska i wyglądam na małolatę? Chcesz być moim prokuratorem? Pod rączkę już idziemy, zawsze jakiś początek… ewentualnie to aluzja do dziecinności. Co do rączki to do buzi - saper udała powagę, unosząc krytycznie jedną brew, ale oczy się jej śmiały i nie mogła ich odkleić od towarzysza.

- Zacząłeś chodzić na randki dopiero po osiemnastce? - dodała z nagłym wesołym zainteresowaniem, a potem zachichotała jak małolata - Wiesz… nie pamiętam paru rzeczy i jakby tak spojrzeć. To moja pierwsza randka. Dziwne… nie wiem… jak powiedzieć, mam mętlik w głowie gdy jesteś obok - trochę się zaczerwieniła - Podoba mi się to uczucie, chętnie powitam je częściej.

- Kochana, życie osobiste oficera sił specjalnych to tajne przez poufne. - Steve zrobił ironiczną minę patrząc na nią z góry i trochę przepuścił ją przodem gdy wychodzili z klatki na ten gorący świat zewnętrzny. I trochę przestał się uśmiechać gdy dostrzegł dwie sylwetki chłopców zaglądających przez szyby do wnętrza jego wozu. Chyba tych samych co czasem Lamia widywała ich to tu to tam. Szybko pokonywali odległość do czarnej terenówki a Krótki sięgnął do kieszeni aby wyjąć kluczyki od wozu. Dźwięk ten ostrzegł i spłoszył chłopców bo odskoczyli od wozu. Ale ciekawość była ogromna bo tylko na kilka kroków. Zerkali z zaciekawieniem i na nadchodzącą parę chociaż chyba bardziej interesował ich żołnierz w mundurze niż idąca obok kobieta którą czasem widywali. Ale tak samo jak Steve zadarli głowę do góry bo z balkonu Betty zebrał się mniej lub bardziej dziewczyński doping. Wszystkie tam wyszły, nawet Betty i śmiały się, machały im ręką czy nawet coś krzyczały. Chyba coś nieprzyzwoitego. Steve posłał im niemy salut i puścił Lamię aby obejść maskę wozu.

- Co to za bryka? - zapytał jeden z chłopców. Może Lamię bo była bliżej ich. No i nie była tym obcym, tajemniczym mężczyzną w kompletnym, wojskowym mundurze.

- No tak… zapomniałam, ale co tam się dziwić jak ja byle sierżancina… i to już w stanie spoczynku - Mazzi mruknęła podobnym tonem, zbliżając się do fury, a także zafascynowanych nią brzdąców.

- Fajna, co nie chłopaki? - rzuciła im wesoło, odmachując dziewczynom na balkonie - To cywilny model wojskowego łazika. Ghurka - zmarszczyła brwi, przyglądając się furze, a następnie jej właścicielowi - Nie pamiętam kto je robił - skrzywiła się, by machnąć zbywająco ręką - Idźcie się pobawić gdzieś z dala od ulicy, co? Jeżdżą tu różni szaleńcy, lepiej uważać - skończyła całkowicie bez podtekstu, patrząc kapitanowi prosto w oczy.

- Noo. Fajna! - chłopcy wydawali się tak zafascynowani tajemniczą maszyną jakby to był jakiś gigantyczny resorak do zabawy. Trochę sie cofnęli ale tak dość symbolicznie gdy widocznie ciekawość była silniejsza niż obawa. W tym czasie Krótki usiadł na miejscu kierowcy i otworzył drzwi pasażera. Wewnątrz było względnie czysto. Zupełnie jakby ktoś rano wysprzątał maszynę także od środka.

Fotele były całkiem niczego sobie. Z zagłówkami i pasami, jakby żadnej wojny i końca świata nie było. - Pilnuj ich, żeby żaden mi nie wyskoczył pod koła. - mruknął Steve wskazując brodą na dwóch chłopców z zafascynowaniem obserwujący odjazd czarnej Ghurki. Sam kierowca powoli wycofał maszynę na drogę. Chłopcy na szczęście nie robili żadnych głupot i podeszli za cofającą się maszyną ale w odległości paru kroków. Maszyna zatrzymała się i następnie ruszyła do przodu. Całkiem ostro! Zupełnie jak Ramsey. Steve zaszalał nawet wciskając klakson i odjeżdżając dynamicznie i z werwą. Jakby prowadził jeśli nie wyścigówkę to osobówkę co najmniej a nie wóz średniej wagi. I okna miał pancerne. Z dobre 3 centymetry wzmacnianego szkła. Widać było po grubości ramek w jaki były zapakowane. Z tyłu też była szeroka kanapa na jakiej bez problemu mogło usiąść pieciu, w pełni wyekwipowanych żołnierzy. No a za nią jeszcze paka do ładowania kolejnych albo bagaży.

- To co? Na lody? - zapytał z uśmiechem facet w oliwkowym mundurze uśmiechając się swobodnie do pasażerki siedzącej obok.

Saper skwitowała pokazówkę rozbawionym parsknięciem. No tak, musiał się popisać, pewnie nie tylko dla radości dwóch dzieciaków. Jej też zrobiło się miło, drażniła ją powolna, zachowawcza jazda. Nie tylko furą.
- Na lody, tak od razu? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, posyłając mu zębaty uśmiech i uśmiechnęła się półgębkiem - Faktycznie… zapomniałam że mam do czynienia ze specjalsem i to nie byle jakim. - mówiąc to odpięła pas i przechyliła tułów na lewo, opadając zgrabnie łokciami na kolana galowych spodni. Sięgnęła do rozporka i rozsunęła go, to samo robiąc z guzikami - Dobrze kapitanie, zobaczmy jak u was z podzielnością uwagi, koordynacją wzrokowo-ruchową i działaniem pod presją i w… stanie wyjątkowym. - posłała mu łobuzerskie spojrzenie nim opuściła głowę i dziękując za rozmiar auta pozwalający na swobodne manewrowanie, wyjęła jego członka. Zaraz też zassała go do ust, zaczynając zabawę w nie do końca standardowe lody.

- Tak się lubisz bawić? - kierowca jakoś nie oponował przeciw manewrom pasażerki. Pozwolił jej działać prowadząc bez zauważalnej zmiany. A przynajmniej będąc z twarzą poniżej linii okien i mając ciekawsze zajęcia niż obserwację mijanych krajobrazów Lamia nie dostrzegła zauważalnej różnicy.
- Ja właściwie też. Pomogę ci. - Steve po chwili rzeczywiście wspomógł swoją pasażerkę. A mianowicie złapał ją za tył głowy i mocniej nadziewał jej usta na to co miała od niego w tych ustach. Chyba gdzieś skręcali czasem, zwalniali albo coś mijali jak można było sądzić z ruchu auta.

Uważała, aby na wertepach nie zahaczyć go zębami, zamiast tego pracowała intensywnie, wspomagając się dłonią, językiem i wnętrzem policzka. Za cholerę nie wiedziała gdzie są, ani gdzie jadą. Wnętrze auta było całym jej poznawalnym światem, a kierowca jego epicentrum. Jak na dżentelmena przystało pomagał we wspólnej zabawie. Nie zbulwersował się, ani nie wymiękł. Dobrze, że saper siedziała, bo przez gnojka i tak miała już miękkie nogi. W którymś momencie auto zatrzymało się, tym razem na dłużej. Silnik przeszedł na jałowy bieg, a ona ciągnęła dalej teraz już nie musząc uważać na zakrętach i w dołach. Poprawiła się, siadając wygodniej i stabilniej opierając przedramieniem o kolana Bolta. Głowa chodziła jej w dół i górę coraz szybciej, tak jak coraz szybciej oddychał Mayers.

Jeszcze trochę, jeszcze chwila i poczuła te charakterystyczne falowe ruchy i zaraz miała usta pełne czegoś lepkiego co wystrzeliło od niego prosto do jej wnętrza. Jeszcze chwilę sapnięć i jęków i już mogła się wyprostować do bardziej godnej Księżniczki pozycji. A kierowca z ulgą odetchnął i posłał jej błogie, rozleniwione spojrzenie.
- Teraz nie wiem. Mamy ten punkt z lodami zaliczony czy nie? - zapytał uśmiechając się do niej i z powrotem zapinając swoje spodnie. A gdy Lamia się rozejrzała okazało się, że stoją w jakimś opustoszałym zaułku. Jakaś główniejsza ulica była za nimi. Dobre kilka długości samochodu za nimi.

- A co, śpieszy ci się gdzieś czy już masz inne plany na dziś? - spytała, gdy przełknęła i przepłukała usta bourbonem z piersiówki wyjętej z torebki. Wyciągnęła też szminkę żeby poprawić trochę starty makijaż ust - Cały tydzień czekałam na sorbet, nie myśl że tak łatwo się wykręcisz. Chyba że wstyd się ze mną pokazać na mieście - parsknęła, chowając gamble do torebki i zerkając na Krótkiego z ukosa - Stąd to rozbijanie po zaułkach? Główną drogą to tylko w papierowej torbie na głowie, albo bagażniku, no nie? Żeby nie daj Boże ktoś znajomy nie zobaczył, bo by była siara. Ploty w koszarach, oficerskie dylematy. Trudne Chwile i Sprawy dla Reporterów - dodała grobowym głosem, ale długo tak nie wytrzymała. Zaśmiała się krótko, głaszcząc go czule po policzku - To była przystawka kochanie, chodź. Znaczy jedź. Zróbmy to porządnie, nie od dupy strony, ok?

- Mhm. Dobrze. Bo już myślałem, że jesteś z tych co mają focha o nie wiadomo co. A nie kumpluję się z takimi. I nie zabieram ich na lody. Nigdzie ich nie zabieram. - Steve też parsknął ironią i uruchomił maszynę aby wycofać z powrotem na drogę z jakiej właśnie zjechali. Na chwilę zamilkł gdy znów włączał się do ruchu ale akurat było w miarę pusto więc szybko mu to poszło.Potem znów ruszył z werwą przed siebie i okazało się, że ze dwa zakręty później byli już na placu przed ratuszem i biblioteką gdzie była ta najlepsza i najsławniejsza lodziarnia w mieście. Czarna maszyna zatrzymała się, kierowca i pasażer wysiedli i Krótki skrzywił się widząc jak w ten upał to miejsce w samym środku sobotniego dnia jest oblegane.

- No tak. Lodziki nie poddadzą się bez walki. - westchnął szykując się na odstanie swojej doli w kolejce.

Weekend, dzień wolny, ciepły… do tego lokal o wiadomej renomie przyciągał klientów jak świeże zwłoki muchy. Mazzi jednak daleko było od narzekania. Uśmiechała się promiennie, uczepiona ramienia w wojskowym mundurze.

- Duch wojownika, dobrze - parsknęła, czując się jakby to on ją przed chwilą zaliczył w furze, nie odwrotnie. Albo jakby wypiła nie dwa łyki, a cała butelkę mocnej berbeluchy. Stanęli w kolejce, wtapiając się w tłum. Mazzi widziała stolik przy którym siedziała z Amelią i miejsce, gdzie obudziła się z głową na kolanach Dona po interwencji chłopaków.

- Nie chcę wyjść na pretensjonalną i interesowną - zaczęła niby neutralnie ledwo powstrzymując wyszczerz który sam się jej pojawiał na twarzy gdy tak jakoś przypadkiem zerknęła na towarzysza - Nie muszą być koniecznie lody. Zadowolę się hot dogiem i browarem. Byle z tobą i… - zająknęła się, niestety co palnęła to się nie dało odpalnąć. Sięgnęła do torebki, aby zmienić temat - Mam coś dla ciebie, proszę - podała mu paczkę owiniętą kolorowym papierem i ze wstążką - Może ci się spodoba, a jak nie zawsze idzie tym wypoziomować szafkę.

- Nie no co ty, te lody mają tutaj zajebiste. Cały tydzień na nie czekałem. U nas w stołówce też są no ale przy tych tutaj to cienizna. Ale i tak fajnie, że są. - wyglądało na to, że Steve jest całkiem sporym fanem produktów tej lodziarni i mimo tego upału nie ma zamiaru rezygnować z tego zimnego smakołyku. A po okolicy było paru mundurowych. Szeregowych, oficerów i podoficerów. Ale byli w podkoszulkach albo samych koszulach i to zwykle rozpiętych. Tylko jeden był chyba jakiś oficer ubrany w wyjściowy mundur tak samo jak Steve. Ale siedział ze swoją rodziną przy jednym ze stolików. Niemniej oficer wojsk specjalnych w pełnej gali wydawał się w przyciągać spojrzenia nie tylko wojskowych. Za to Krótki zajął się otrzymaną paczką.

- To dla mnie? - zdziwił się oglądając zapakowany w kolorowy papier pakunek. Przystawił go nawet do ucha i wręcz teatralnie potrząsnął sprawdzając jaki wyda dźwięk. No ale poza szelestem papieru właściwie innego nie było.
- Nie tyka. No to chyba zepsuła ci się ta bomba. - oznajmił gdy popatrzył na swoją towarzyszkę i zrobił krok do przodu gdy kolejka trochę się przesunęła. Wspiął się na schodek przy wejściu więc już mogli się schronić w cieniu wnętrza budynku. No i widząc, że tak nijak nie rozwikła zagadki co jest w środku po prostu w paru ruchach rozdarł opakowanie i wydobył prezent na światło dzienne.

- Oo… książka… - brwi Mayersa lekko powędrowały do góry gdy zobaczył niebieską, skórzaną okładkę ze złotymi napisami. Zerknął ciekawie na Lamię ale nic nie powiedział tylko otworzył ją i zaczął przeglądać. - Oo… z obrazkami… skąd wiedziałaś, że nadmiar literek mnie męczy? - uśmiechnął się ironicznie i znów zrobił kroka do przodu gdy zwolniło się miejsce.
- Tak, tak, ciekawa lektura. - pokiwał głową z miną jakby jakiemuś laikowi dano do ręki studiowanie jakiegoś traktatu naukowego. - Ciekawa tematyka. A zapytam. Tak tylko z ciekawości. A dlaczego właśnie ta książka? - zapytał i chociaż uśmiechał się rozbawiony to odpowiedź chyba naprawdę go ciekawiła.

- Jak to dlaczego? Zobacz na te obrazki. Lepsze niż komiksy Marvela - Mazzi pochyliła się nad książką niby, ale oparła policzek o ramię w mundurze aby ją oglądać - Poza tym pamiętam co mówił Don na temat tego kto u was jest mózgiem, a kto robi dobre wrażenie. Wolałam nie przemęczać ci oczek niepotrzebnie, jeszcze by cię piec zaczęły czy coś. Myślałam nad endosporami wąglika albo tularemii… niestety akurat nie mieli na rynku. Zresztą co to za targ, jeśli nie da się na nim kupić broni biologicznej - popatrzyła do góry, podejrzanie długo zatrzymując spojrzenie na ustach Mayersa. Milczała chwilę nim odpowiedziała - Pomyślałam że może miałbyś ochotę przelecieć ze mna alfabet. Paru pozycji nigdy nie widziałam, ani nie wiedziałam że tak się da. Poza tym książka jest ciekawa, da się karteczkami zaznaczyć strony ciekawsze, na które byś miał ochotę. - podniosła wzrok wyżej, na jego oczy - Wojskowego szpeju pewnie masz dość, co do poezji nie byłam pewna. Ulubionego rodzaju literatury tak samo… mało o tobie wiem. Bo tajne przez poufne i zasłaniasz się żartami o niejawności… życia prywatnego oficerów. Wybrałam coś, co mogłoby ci… się przydać. - wzruszyła ramionami - Zawsze zostaje opcja z wypoziomowaniem szafki.

- Tak, wypoziomowanie szafki, tak… - Steve w zamyśleniu pokiwał głową jakby zastanawiał się właśnie nad tym. Albo nad czymś innym. I znów się trochę przesunęli już wewnątrz głównej sali lodziarni. - Wiesz, myślę, że mam całkiem prosto stojącą szafkę. - uśmiechnął się w końcu i znów otworzył niebieską książkę i zaczął przeglądać co tam się znajduje. - No popatrz to tak też można? - zapytał z trochę przesadnym zdziwieniem w głosie ale wyglądał na zaciekawionego i zadowolonego i z prezentu i jego zastosowania jakie sugerowała Lamia.

- O cholera - saper mruknęła, patrząc na wskazany obrazek. Kobieta stała na rękach i nogami w pasie oplatała mężczyznę też wygiętego pod jakimś karkołomnym kątem. - Trzeba się będzie dobrze rozciągnąć… albo spróbować w wodzie, wtedy odpada część problemów z wagą. Słyszałam że jest taka jednostka komandosów która ćwiczy w starych basenach za miastem. Myślisz że mieliby aparaty tlenowe do wypożyczenia na godziny? - teraz ona udała przesadna zadumę, wymownie lampiąc się na Bolta.

- No nie wiem. W tej jednostce komandosów za miastem to wszystko tajne przez poufne. - oficer jednostki komandosów za miastem odwrócił nieco książkę aby lepiej obejrzeć obrazek światopoglądowy. Z takim poziomem ekwilibrystyki to trochę można było stracić orientację przestrzenną gdzie jest góra a gdzie dół.
Odwrócił kilka kartek i na chybił trafił wybrał następny zestaw do oglądania. - Szkoda, że nie ma gwiazdek na poziom trudności. Niektóre wyglądają tak jakby można było się przy tym połamać. Myślisz, że co by można wziąć na początek? - zapytał zerkając na stojącą obok partnerkę w morskiej sukience.

Sierżant w ostatniej chwili ugryzła się w język by nie palnąć, że jednak prawdą było bredzenie Dona o mózgu zespołu i marionetkach. Przekręciła parę stron, przyglądając się każdej z pozycji po kolei. Oczywiście były też opisy, wskazówki, instrukcje i dodatkowa treść.

- Wiesz że to traktat filozoficzny? - rzuciła mimochodem zatrzymując się na czymś znajomym. Obrazek przedstawiał leżącą kobietę z podkulonymi nogami i złączonego z nią mężczyznę.

- Bogini Indrani - przeczytała, przekrzywiając z zaciekawienia głowę - Inaczej pozycja kraba. W układzie tym kobieta kładzie się na plecach i podnosi lekko rozchylone nogi ku górze, zginając je w kolanach i dociskając uda do brzucha. Stopy spoczywają na klatce piersiowej mężczyzny, pełniąc niezwykle ważną rolę amortyzatora. Partner klęka przed kobietą i chwyta jej kolana, wprowadzając jednocześnie członek do pochwy. Pozycja kraba wbrew pozorom nie jest męcząca dla kobiety, to mężczyzna jest odpowiedzialny za utrzymanie całej konfiguracji a także wykonywanie ruchów. Pomocny okazuje się przy tym mechanizm naturalnego odpychania jego ciała przez jej nogi. Amortyzator stanowi też dla kobiety naturalną ochronę przed zbyt głębokimi pchnięciami, jeśli partner został hojnie obdarzony przez naturę. Ale uwaga, pozycja ta jest dobra także dla mężczyzn mających penis niewielkich rozmiarów, opisywany układ ciał umożliwia bowiem niczym nieograniczoną penetrację. Jeśli tylko kobieta na to pozwoli… - ściągnęła usta w dzióbek, ukrywając rosnące z każdą chwilą podniecenie. Już wyobrażała sobie ich w podobnym układzie. Najlepiej zaraz i chrzanić lody.

- Myślę, że mogłabym wydać ci pozwolenie na przetasowanie wnętrzności, bo niestety zaliczasz się do tej drugiej kategorii - stwierdziła tonem jakby oznajmiała że pożyczy mu parasolkę.

- Tak? Jesteś pewna? No przyznam, że ta uwaga o małym penisie troszkę mnie zaniepokoiła. - Steve uniósł brwi w ironii i popatrzył ponad książką na stojącą obok kobietę. Mimo wszystko wydawał się nawet zaciekawiony i rozbawiony. No ale nie byli tutaj sami. Mowa o elementach ludzkiej anatomii i spółkowaniu, książka o nie tak nieznanym tytule zwracały uwagę okolicy. Jakaś kobieta stojąca przed nimi odwróciła się i przyjrzała im się dokładniej.

- Dostałem książkę od dziewczyny. - Krótki wyjaśnił jej z całkiem ciepłym i pogodnym uśmiechem lekko machając podarowaną, niebieską książką. Kobieta przyjęła to do wiadomości i znów odwróciła się w stronę lady. Zresztą ona już kupowała teraz lody a więc prawie się doczekali. Steve złożył książkę i objął Lamię przyciągając ją do siebie. - Wiesz, myślę, że jakoś sobie poradzimy. Możemy zacząć od tych małych penisów a potem najwyżej zaczniemy piąć się w górę. - rzucił pogodnie jakby na przekór jakimś insynuacjom.

- A to nie od tego dali ci przezwisko kochanie? - saper udała zdziwienie, unosząc nawet brwi dla lepszego efektu. Patrzyła miną mało rozgarniętej foczki która nie czai o co chodzi, ale bardzo się starał. - Oj Steve… - powiedziała w końcu, całując go w policzek z ciepłym uśmiechem - Nie przejmuj się, to z zazdrości na pewno. Coś kojarzę że nie masz na co narzekać… chyba - zmieniła minę na smutną - Tylko wiesz… poprzednio było ciemno… jeszcze wcześniej też, a teraz zanim przyjechaliśmy - pociągnęła nosem robiąc oczy basseta, moknącego na listopadowym, marznącym deszczu - Chyba… kojarzę. Tylko… ta amnezja. Chyba będziesz musiał mi przypomnieć. Dać jakiś bodziec, na odświeżenie pamięci.

- Nie pamiętasz? To było z kwadrans temu. - Krótki zrobił rozczarowaną minę całkiem udanie podejmując się odgrywania ten sceny. - A ja tak się starałem… - westchnął jak to tylko rozczarowany i niedoceniany samiec potrafił. Zupełnie jakby to on był tą bardziej aktywną stroną ten kwadrans temu. - Mówisz, że bodziec na odświeżenie pamięci coś mógłby pomóc? - zapytał tak pro forma gdy się okazało, że jego wdzięcząca się do niego foczka jednak zna jakiś sposób aby naprawić to wszystko. - No zobaczymy. - powiedział i zniżył się trochę aby ją pocałować w usta. W międzyczasie kobieta która ich milcząco obsztorcowała wzrokiem odeszła z lodami i przyszła ich kolej ale ekspedientka przeprosiła na chwilę i znikła na zapleczu. Oficer Thunderboltów przyjął to ze stoickim spokojem rozkładając bezradnie ręce na znak, że nic na to nie poradzą. No i zaraz wyszła kolejna ekspedientka. Tym razem młodsza i całkiem niczego sobie dla oka. Tylko jeszcze chwilę potrzebowała aby zawiązać firmowy fartuszek co Steve ładnie wykorzystał.

- Ooo! Jest Jamie! - ucieszył się wyraźnie gdy ją dostrzegł chociaż mówił dziwnie przyciszonym głosem. - Jamie to nasza ulubiona lodziara tutaj. Szkoda, że Dona nie ma, jak on jest to robią z nią cały kabaret. Zaraz zobaczysz. - szepnął do niej i ciemnowłosa dziewczyna, żująca gumę rzeczywiście podeszła do nich i wydawało się, że zderzyły się dwa kontrasty.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...

Ostatnio edytowane przez Driada : 04-08-2019 o 01:16.
Driada jest offline