Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-08-2019, 01:11   #120
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=5FLn6xgOF6I[/MEDIA]
Wrócili na ganek gdzie przywitała ich uśmiechnięta twarz Travisa.
- Gotowi? No to jazda. Wiesz co i jak. - powiedział rzucając kumplowi kluczyki od samochodu. Ten sprytnie je złapał i podrzucił w dłoni oglądając je ciekawie.

- Dzięki stary. Jak na zewnątrz? - zapytał spoglądając w dół na siedzącego gospodarza.

- Powinno być w sam raz. Zresztą pojedziesz to sam zobaczysz. - odparł bez zająknięcia i na tym się rozstali. Steve machnął ręką na Lamię i ruszył przez podwórko w stronę stodoły.

Przeszli przez te podwórko i dalej, jeszcze za stodołę. Za stodołą okazało się, że stoi jakaś wiata a pod nią pojazdy. Prawdziwe terenówki! Krótki podszedł do końca kilkupojazdowego rzędu i zatrzymał się tam.

- To który wybierasz? Wolisz jechać na dwa wozy czy jednym? - zapytał wskazując na dwa wybrane uterenowione buggy.


Odpowiedzi się nie doczekał, przynajmniej nie takiej której się pewnie spodziewał. Mazzi wpierw nabrała ze świstem powietrza, przyglądając się kolekcji z miną dziecka wpuszczonego do fabryki słodyczy, a potem roześmiała się w głos i równie wesoło co wspomniane dziecko. Z hełmem pod pachą odbiegła od komandosa, prosto pod pierwszą furę. Szybko zanurzyła tułów wewnątrz kabiny, podziwiając deskę rozdzielczą i porządnie pospawaną klatkę, a gdy się napatrzyła, wycofała się, żeby klęknąć celem sprawdzenia podwozia.

- Skąd on je ma?! - wysapała zachwyconym, rozgorączkowanym głosem, podnosząc się z kolan i podskakując pod drugą terenówkę. Ją też obejrzała dokładnie, co pewien czas “ochając” albo chichocząc niekontrolowanie. Wreszcie stanęła przy pierwszej, z klatką bezpieczeństwa pomalowaną na jaskrawy pomarańcz i halogenami na dachu.

- Możemy jechać jednym, ale ja prowadzę! - odskoczyła od maszyny żeby z rozpędzić się i bez zapowiedzi skoczyć na komandosa - Dziękuję, jesteś najlepszy! Może nawet oddam ci kółko jak będziesz grzeczny!

- Mowy nie ma. Nie będę pasażerem. Chcesz to możemy jechać na dwa. - Steve przyjął ten podstępny atak z rozbawieniem bez problemu amortyzując uderzenie drugiego ciała. Trochę się ugiął i cofnął od impetu uderzenia ale dalej trzymał kobietę pewnie i bez wahania. Wskazał gestem na sąsiednią maszynę jaka przypadła Lamii do gustu troszkę mniej niż kanarkowa. I czekał na to jak zareaguje na te negocjacje.

- No weeeź Steve, nie bądź sztywniak! - pacnęła go otwartą dłonią w ramię, przybierając strofujący ton do którego nie pasowały roześmiane oczy - Poza tym gdybym chciała jechać na dwie fury, pożyczyłabym motor od Di - dorzuciła z miną jakby zdradzała mu wielką tajemnicę - Stwierdziłam jednak że skoro to randka i w ogóle, poświęcę się… dla dobra wspólnej sprawy. Bądź jak ja, myśl w kategoriach kooperacji, nie dominacji. Przynajmniej na razie. - wyszczerzyła się perfidnie - Dobra, niech będzie moja strata. Pojadę kawałek i się za milę zmienimy. Będziesz mógł jechać dalej gdzie chcesz i jak chcesz… będę pasażerem, powyrywam gąbkę z siedzeń.

- Taakk? - Steve bez trudu trzymał ją w ramionach nie puszczając jakby trzymał małe dziecko a nie dorosłą kobietę. Popatrzył na nią i lekko skrzywił brwi gdy aż przesadnie główkował nad tym wariantem jaki proponowała.
- No nie wiem. - sapnął gdy widocznie miał jeszcze jakieś wątpliwości. - Ty wybrałaś furę a teraz chcesz jeszcze wybierać kto i jak jedzie? No chyba bym był trochę stratny na takim układzie. - pokiwał głową zwracając uwagę na ten nierówny bilans jaki widział chociaż te negocjacje też widać były, że go bawiły i się droczył z nią na całego.

- Wybierzesz trasę, co ty na co kochanie? - Saper zaproponowała idealną alternatywę - Pokierujesz gdzie mam jechać przez moją milę. Rozumiem że boisz się przyznać że kobieta może być od ciebie lepsza za kółkiem… do tego jakaś tam byle podoficer i to z inżynier, a nie członek najlepszej jednostki komandosów po tej stronie Ścieku - zbliżyła twarz do jego twarzy, klepiąc go po ramieniu uspokajająco. Taki sam ton głosu przybrała - Bez obaw, nie walnę popisówki, obejdzie się bez niewygodnych… sytuacji. Nie chcę cię przecież zawstydzić.

- Nie chcesz mnie zawstydzić? Ty mnie? - brew komandosa w kombinezonie rajdowca uniosła się trochę do góry w ironicznym geście i tak wpatrywał się rozbawionym choć krytycznym wzrokiem mając pewnie spore wątpliwości w tym temacie. Ale w końcu ustąpił. - No dobrze. Zobaczymy co potrafisz. - odpowiedział puszczając ją na ziemię i przekazując jej kluczyki od kanarkowej terenówki. Sam zręcznie wskoczył do kabiny zajmując miejsce pasażera.

- Mam wiele talentów, przez skromność nie wymienię wszystkich - saper wyszczerzyła się, wchodząc do kokpitu. Zapięła pasy, pogłaskała kierownicę i deskę rozdzielczą, ucząc się co gdzie się wyświetla. Byłoby głupio zagotować silnik już po pierwszych minutach jazdy.
- No już… dobry chłopiec - mruczała czule do fury - Pokaż cioci na co tam masz pod maską, nie wstydź się - dodała, wsadzając kluczyk do stacyjki i przekręcając z namaszczeniem.

Maszyna obudziła się całkiem przyjemnym warkotem. Silnik chodził pewnie i miarowo. Na słuch ani na widoczne maski gabaryty do zbyt wielkich ani zbyt mocnych nie należał. Ale maszyna była czysto użytkowa i terenowa co obiecywało niezłe przełożenia mocy silnika na masę pojazdu. Od tego burczenia silnika na jałowym biegu cały pojazd odczuwał wibracje.

- Spróbuj wyjechać tamtędy. - Steve wskazał na jakąś szutrową drogę wychodzącą jakby na zaplecze podwórka. No a przynajmniej z przeciwnej strony niż przyjechali jego wozem.

- Mhmmm - sierżant westchnęła, potrząsając głową i szarpnęła dźwignię ręcznego, zwalniając hamulec. Popuściła sprzęgło i z całej siły depnęła gaz, śmiejąc się jak dziecko.
- Spróbujemy! Jeszcze jakieś życzenia?! - krzyknęła do pasażera - Masz całą milę na marudzenie!

- Po prostu zostań na drodze! Poza drogą mocno szarpie i fika! - gdy silnik wszedł na wyższe biegi i obroty trzeba było do siebie krzyczeć aby się usłyszeć i zrozumieć. Kaski motocyklowe też dokładały do wytłumienia hałasów. W przypadku warczenia silnika i rumoru kół na szutrze nie było to złe ale też i niezbyt sprzyjało rozmowie. A właściwie wzajemnym krzykom.
Za bramą wyjazdową droga była prosta jak w mordę strzelił. Za płotem widać było rozległe, zdawało się nieskończone płaszczyzny. A, że od śniegu który spadł w nocy z czwartku na piątek nic chyba nie padało to okolica była mocno wysuszona a więc za pojazdem i spod kół wzbijały się całe tumany kurzu. Ale jaka frajda! Maszynę prowadziło się jak marzenie! Aż kusiło by dodać gazu jeszcze bardziej bo mimo, że droga była szutrowa to względnie równa no i prosta. Nic tylko pruć prosto przed siebie! Bez ograniczeń, bez zahamowań! Buggy okazał się bardzo szybki, zrywny i sprawny. Takiej prędkości i przyśpieszenia nie powstydziłaby się i niezła osobówka na niezłym asfalcie. Steve darował sobie wrzaski i poklepał ją w ramię aby przykuć jej uwagę i wskazał w bok na jakąś odchodzącą od tej szutrówki boczną drogę.

Mazzi pokiwała głową na znak że rozumie i widzi. Trzymała mocno kierownicę, szczerząc szaleńczo zęby pod hełmem. Czuła wibracje maszyny, widziała rozmazany obraz mijany gdzieś z boku gdy pędzili przed siebie, zostawiając z tyłu tumany kurzu. Mogli jechać gdzie chcieli, nie było ograniczeń. Noga sama dociskała pedał gazu do podłogi, dłonie ściskały kierownicę. Tak właśnie wyglądała wolność, kiedy miało się wrażenie, że nie jadą, a unoszą się ponad drogą niczym para polujących ptaków.
- Trzymaj się! - wrzasnęła nagle, tnąc trasę na ukos. Do zjazdu zostało kilkadziesiąt metrów, ona zaś postanowiła skrócić trasę, zjeżdżając z ubitego piachu na wertepy. Steve ostrzegał o szarpaniu, trudno! Chciała to poczuć, przynajmniej przez krótką chwilę porzucić rozsądek i oddać szaleństwu.

No i to było szaleństwo! Kanarkowa maszyna wyskoczyła na jakiejś bandzie czy co to tam było na poboczu i Lamia przez chwilę widziała błękit słonecznego nieba i wolność gdy szybowali łukiem w powietrzu. Ale prawie od razu łukiem zaczęli zbliżać się ku powierzchni aż gruchnęli o nią przednimi a potem tylnymi kołami. Ale zawieszenie wytrzymało! Amortyzatory zajęczały, zaskrzypiały ale sprawnie złagodziły wstrząs i kolejne. Bo przedni zderzak i koła maszyny prasowały jakieś trawy i krzaki co chwila podskakując na jakimś wyboju. Rzeczywiście rwało! Czuła wyraźny opór na kierownicy aby utrzymać przód maszyny w celu. Ale jakie widoki! Maszyna była tak symbolicznie obudowana, że wydawało się, że całość traw i krzaków umyka tuż przed siedzeniem i nogami kierowcy. Steve też chyba złapał tego bakcyla bo śmiał się i krzyczał coś po kowbojsku.

Trochę nie do końca wyszedł powrót na drogę. Nie znała jeszcze maszyny a i prędkość, mimo tych wertepów, była całkiem znaczna. Więc zwolniła trochę zbyt późno i ta droga nagle po prostu śmignęła im pod kołami gdy przejechali przez nią skosem. Ale dłuższy łuk, korekta, machnięcie kierownicy i najpierw wzdłuż drogi a w końcu nawrót i prosta! Już znów byli na względnie gładkiej powierzchni i mogli pruć do oporu!

Saper już wiedziała, że zapozna się z Travisem i się z nim polubi, choćby po to aby móc jeszcze kiedyś tu przyjechać. Silnik warczał, maszyna drżała, a ona rechotała w najlepsze, pokrzykując ni do siebie, ni do Krótkiego. Wyskakując bryką do góry wykrzykiwała całą złość i strach, wypalając to co złe adrenaliną. Monotonny krajobraz po lewej stronie zmieniał się, po kilku sekundach szybkiej jazdy Lamia rozpoznała rzeczkę płynąca obok szosy. Nie myślała ani chwili, impuls poszedł po mięśniach.

- Teraz ja sprawię że będziesz mokry! - krzyknęła do chłopaka, skręcając w bok i znów wypadając z drogi prosto w rzeczkę.

Pasażer krzyknął bo fala rozbryzgniętej wody i błota zalała kanarkową maszynę, oboje załogantów no i szybki w kaskach. Ale widocznie też mu się podobało. I miał jeszcze ciekawsze pomysły. Otarł szybkę rękawem i wskazał kolejny kierunek. A tam było widać… jakieś górki? Skąd w tym płaskim krajobrazie jakieś górki?

Ale w miarę gdy się zbliżali widać było coraz więcej. Te górki a raczej pagórki były dziwnie regularne. A gdy buggy wypadł na jakąś większą przestrzeń i zatrzymał się Lamia w lot pojęła gdzie ją Krótki pokierował. Tor wyścigowy! Taki na crossy i terenówki! Górki, skocznie, zakręty, bajora, bagna, rupiecie do rozjeżdżania no można było tu chyba zrobić normalne wyścigi off road! Albo wyszaleć się do woli samemu gdy miało się cały tor do dyspozycji.

Niestety umówili się na coś, a Mazzi nie lubiła być gołosłowna. Z ciężkim sercem i wzdychając ponuro zatrzymała maszynę na początku toru. Z wyraźnym wahaniem i trudem odkleiła ręce od kierownicy, odpięła też pasy.
- Wyszło więcej niż mila, ale chyba nie będziesz się fochał, co? - złapała górę ramy i podciągając się, wyszła z maszyny aby zająć miejsce pasażera - Następnym razem jedziemy na dwie fury. Pokaż co potrafisz. Czegoś was w tych komandosach chyba uczą, poza wysługiwaniem się kotami, co?

- Tego by nie dawać kotom białych koszulek do prania. - Steve wyraźnie nie tracił humoru ani rezonu gdy wstał i przegibał się po rurach kabiny na miejsce kierowcy przez co żadne z nich nie musiało wysiadać. Znów zajęli swoje miejsca, zapieli pasy i kierowca popatrzył na pasażerkę. - Spoko, może być na dwie fury. Pościgamy się. A na razie zapraszam na małą wycieczkę krajoznawczą. - uśmiech w głosie dało się raczej słyszeć przez kask niż widzieć. Może trochę po zmarszczkach oczu było widać. I zaraz potem dźwignia biegów zgrzytnęła pod zdecydowanym ruchem dłoni a silnik zaryczał bojowi gdy zwiększono mu obroty. Zaraz potem kanarkowy buggy szarpnął się do przodu znów skutecznie zagłuszając ewentualne rozmowy.

Pojazd pomknął przed siebie jakąś dłuższą prostą. Dłuższą jak na te zawijasy jakie tutaj były ale nie mogły się równać z tymi którymi tak elegancko pruli do tej pory. I wiraż! Buggy zaszorował bokiem i zarzucił swoją żywą zawartością. Jeszcze nie do końca wyszedł z tego sunięcia się bokiem gdy znów zgrzyt dźwigni biegów obwieścił ruch do przodu. I do przodu! Prosto na górkę która była zaraz za tym wirażem. Przez chwilę Lamia czuła jak jakaś niewidzialna kula naciska jej żołądek gdy pruli coraz wyżej i bardziej stromo, ziemia gdzieś uciekła nagle spod kół i już lecieli w samym błękicie nieba. Potem jak jakaś łódka opadali łagodnie na dół który nagle wydał się strasznie daleko i nisko. Teraz czuła w żołądku kolejną kulę tylko naciskającą się od dołu. I łomot! Gdy całą maszyną zatrzęsło od uderzenia ale wytrzymała! I bez wahania ona jak i kierowca rzucili się naprzód, ku kolejnym przeszkodom.

Steve okazał się całkiem sprawnym kierowca. Ba! Śmiało mógłby pewnie startować w takich rajdach bo sprawdzał się w tym świetnie. Maszyna wchodziła i wychodziła z wiraży jak zaklęta, jakby jakimś sposobem jechali po jakichś szynach a nie piachu i zaschniętym błocie. Często nawet na dwóch kołach, tylnych, przednich albo bokiem zależy na czym akurat lądowali, skakali czy brali wiraż. Maszyna i kierowca zdawali się stworzeni dla tego toru. Zresztą pewnie musiał tędy jeździć już nie raz i to też było widać. Potrafił zwalniać i brać zakręt w odpowiednią stronę zanim ten nagle wyskoczył zza jakiejś górki. W końcu jednak wyhamował z iście ułańską finezją gdzieś przed jakimś równiejszym kawałkiem. Zdjął kask i wyłączył silnik.

- Chodź zwilżyć gardło. - roześmiał się uszczęśliwiony jak świnia w błocie. Zresztą byli nawet podobnie uwalani kurzem i błotem które tam i tu jeszcze nie zdążyło wyschnąć. Steve wysiadł z kabiny i ruszył ku jakiejś wiacie i studni która była całkiem niedaleko. - I co? Jak się podoba off road u Travisa? - zawołał odwracając roześmianą głowę ku niej.

Mazzi wygramoliła się na drogę i na lekko trzęsących się od adrenaliny nogach podeszła do niego, ściągając hełm dopiero przy studni. Odłożyła go na bok, popatrzyła na żołnierza i nagle odchyliła kark do tyłu, wydzierając się najgłośniej jak potrafiła. Nie było w tym słów, bardziej emocje szczęśliwego, utytłanego w błocku psa wojny który wreszcie jest… wolny.
Wrzeszczała do błękitnego nieba pokrytego paroma chmurami, do grzejącego przyjemnie słońca i spękanej ziemi pod nogami. Do krwi wciąż płynącej w żyłach i do powietrza pompowanego przez płuca. Wciąż, ciągle żyła. Bez strachu o jutro, bez bólu i beznadziei. Bez śmierci wiecznie wiszącej nad karkiem. Żyła, oddychała. Wreszcie mogła być, czymś więcej niż mięsem.

Rozłożyła szeroko ręce, łapiąc otaczający ją świat w ramiona i stała tak z zadartą głową, zwróconą twarzą do słońca. Ciepły blask grzał skórę łaskawie pozbawioną błota dzięki kaskowi. Nie wiedziała ile tak stała, kiedy dokładnie przestała się wydzierać, zastygając w miejscu i ciesząc niepowtarzalną magią chwili. Oddech wrócił jej do normy, wtedy też opuściła głowę, mimo że nie zebrała się na otworzenie oczu.
- Dziękuję Steve… - wychrypiała z szerokim uśmiechem.

- No... Byłaś boska. - Krótki uśmiechnął się a gdy saper zaczęła wyć do południowego Słońca najpierw się zaśmiał a po chwili do niej dołączył. Stali tak nad studnią i wyli oboje. W końcu przestali no i trzeba było zaczerpnąć wody. A było z czego czerpać bo studnia okazała się całkiem głęboka. No ale wprawne ramiona komandosa szybko uporały się z ciężarem wiadra i podarował swojej dziewczynie ten dar. A dla spieczonego gardła, wyschniętych ust i spoconego ciała te zimne wiadro zimnej wody wydawało się, rzeczywiście darem niebios.

- Zawsze chciałem mieć laskę którą kręcą takie rzeczy. A nie z łachy da się tu przywieźć i nie ma potem ochoty tu wracać. - machnął ręką na znak jak bardzo go cieszy, że mogą dzielić razem tą zakurzoną i ubłoconą pasję jazdy po bezdrożach.

- Boska? - sierżant zmrużyła jedno oko, przypatrując mu się uważnie, aż parsknęła i rozłożyła ręce w geście “no co ja mogę?” - Przez grzeczność nie zaprzeczę. Mówiłam, nie chciałam cię zawstydzać - pokazała mu język, przyjmując wiadro i pijąc łapczywie aż mokre strużki ciekły jej po brodzie i skapywały na uniform. Zimna woda po podobnym rajdzie smakowała lepiej od bourbona z lodem u Claudio.

- Szkoda że siebie nie widziałeś - odpowiedziała, oddając mu wiadro i obdarzając ciepłym uśmiechem. Dobrali się… dwa pustkowiowe wyjce. To że z nią krzyczał rozczulało, ale czego się spodziewała? Przecież też był żołnierzem, widzieli pewne rzeczy tak samo, mieli te same cienie i czarne ściany. Ale nie dziś.

- Tak to jest, jak się zadajesz z tępymi dzidami, a nie porządnymi dziewczynami z budżetówki - ściągnęła usta w niewinny dzióbek, ścierając z przodu kombinezonu trochę błota i jak gdyby nigdy nic pogłaskała bruneta po policzku, rozmazując brunatną maź od ucha aż po czubek brody.

- Hmm… przyjrzała się dziełu krytycznie i dla równowagi ubrudziła mu też drugi policzek. Pokiwała zadowolona głową - Patrz jaki numer, masz taką dziewczynę. To kiedy powtórka? - dodała wesoło, patrząc na niego z miną polującego kota.

- Może być zaraz. - odpowiedział nachylając się nad wiadrem aby chociaż mniej więcej ujrzeć swoje odbicie. - A w ogóle może za tydzień? Ale to trzeba by pogadać z Travisem. Teraz dał mi cynk, że ma furę do przetestowania to nam się udało. Ale no nie tylko my do niego przyjeżdżamy. Czasem przyjeżdżamy całą czwórką. Szkoda, że Cichego nie ma. Ten to jest wariat za kierownicą. Tylko bez niej to taka cicha woda. Dlatego wołamy go Cichy właśnie. - wydawało się, że dowódcę Thunderbolts łączy z podwładnymi nie tylko podległość służbowa. Ale całą czwórką stanowili zgraną paczkę ulepioną z tej samej gliny. Więc chyba trudno było poruszyć jakiś temat aby prędzej czy później nie padło coś o jego chłopakach z oddziału. W końcu jednak pragnienie zwyciężyło więc wziął wiadro i zaczął pić.

Podstępnego ataku widocznie się nie spodziewał bo krzyknął z zaskoczenia gdy dłonie Lamii pchnęły te wiadro gdy nie patrzył i to tak, że ulało się tej zimnej wody właściwie na cały przód jego kombinezonu.
- Ty podstępna zouzo! - krzyknął na nią i z kolei oblał ją resztką pozostałej wody. Ale starczyło tylko na większą plamę na przodzie jej kombinezonu. A sam Steve zaraz roześmiał się wesoło, złapał ją, przyciągnął do siebie i usiadł na cembrowinie studni. - Wieczorem tu jest ładnie. Ładne zachody Słońca tutaj są. Tylko zawsze komary wtedy też są najbardziej wkurzające. - przyznał po chwili bo widok rzeczywiście zasługiwał na pocztówkę albo kartkę z jakiegoś letniego kalendarza. Istna pełnia lata, w ogóle nie dało się poznać, że to już połowa września. Na pewno nie w ten upalny, słoneczny sobotni dzień.
- Zawsze chciałam mieć faceta, który lubi oglądać zachody słońca - saper rozgościła się na jego kolanach, siadając bokiem dzięki czemu mogła się oprzeć o jego tors i położyć mu głowę na ramieniu, nie przejmując się nadmiarem wody czy błotem.
- Pięknie tu - westchnęła, podziwiając widoki i mocniej przytulając komandosa, swojego chłopaka… kosmos - Na komary są sposoby. Przyjedźmy tu kiedyś wieczorem, tak po prostu. Weźmiemy koc, coś do żarcia i posiedzimy… oczywiście po dwóch czy trzech rundkach na torze - dodała weselej i odchyliła się aby móc go pocałować - Jeśli chodzi o przyszły weekend - zamilkła, uśmiech zszedł z jej twarzy. Wróciła też do oglądania okolicy przez długą minutę albo dwie.

- Pamiętasz jak wtedy w lodziarni powiedziałeś o Bękarcie którego wieźliście? - spytała i nie czekając na odpowiedź kontynuowała - Przeżył. Wypisali go zanim dotarłam do szpitala, odszedł z kołchozu zanim w ogóle tam trafiłam. Minęliśmy się… ale - splunęła na piach, pozbywając się błota z ust.

- W Mason mamy jednostkę macierzystą, pojechałyśmy tam z Eve. Widziałam moich chłopaków. Przeżyło trzech… i Wilma, jest tutaj w Sioux w transportówce. Poprosiłam Chudego, naszego kwatermistrza, żeby wyciągnął z archiwum moje akta i zrobił odpis. Dowiem się w końcu skąd pochodzę, coś więcej o… przeszłości. - mówiła, nieświadomie wzmacniając uścisk ramion na ciele Krótkiego - Nie liczę że wygrzebię coś sensownego, jednak to zawsze lepsze niż nic. W przyszły weekend chciałam do nich jechać, wreszcie spotkać się razem i iść w miasto jak… jak chyba za dawnych czasów. Teraz się nie udało. Jeden zjeb siedział w karcerze bo obił wartowników, drugi akurat prowadził szkolenie, a trzeci akurat był w barze to się go złapało. Dziwne… zobaczyć kogoś, kto jest ci bliski i wiesz o tym, ale nie pamiętasz jego twarzy. Przypominają ci się… drobne detale, czasem przebłyski i czujesz jakby ci paliło mózg przez spięcia na łączach. Byłoby mi cholernie miło, gdybyś przejechał się tam w weekend ze mną. Poznał moich chłopaków, bo ja twoich już znam, a innej rodziny nie mam, poza Betty i dziewczynami, ale je widziałeś. Do Mason jest kawałek, czułabym się bezpieczniej i… lepiej. - przełknęła ślinę - Gdybyś był tam ze mną. Czasem przypomnienie sobie czegoś nie jest miłe, ani przyjemne. Raz już prawie mnie zastrzelili i gdyby nie jeden gliniarz, nie siedzielibyśmy tu teraz razem. - podniosła umęczony wzrok i chwilę się na niego patrzyła, aż z trudem, ale zdobyła się na uśmiech - Poza tym mam się czym chwalić. Nie każdemu byle sierżancinie udało się wyrwać pana kapitana służb specjalnych, co ma buźkę jak z obrazka, tyłek jak z mokrego snu i charakter którego ze świecą szukać. No i jest jeszcze… a nieważne - machnęła ręka - Uznasz mnie a jeszcze większego przegrywa i naiwniaka.

- Oj no nie dąsaj się teraz. No powiedz. A za tydzień w Mason City… - słuchał i lekko dotykał jej ramiona albo muskał ustami jej ucho ale nie na tyle by ją rozproszyć i przestała mówić. Słuchał i czuła jak ją wspiera tym swoim dotykiem, spojrzeniem i samą obecnością. - No nie mogę ci na 100% obiecać bo wiesz jaką mam robotę. Ale skoro tak ci zależy to możemy się tam przejechać. - swoim zwyczajem machnął ręką i trochę się skrzywił jakby nie widział problemu w zrealizowaniu takiej drobnostki. No chyba, że Służba go wezwie no ale na to już nie było rady dla śmiertelnika związanego z tą Służbą na dobre i na złe.

- I co tam kitrasz w sobie? Daj spokój, już mi powiedziałaś, że chcesz kręcić porno i zabawiać się z dziewczynami. To już chyba i to zniosę. - próbował jakoś żartem ją zachęcić do tego co w ostatnim momencie wzbraniała się mu powiedzieć.

Zaśmiała się cicho, bardziej niż chętnie przyjmując wsparcie którego tak potrzebowała. Przy Steve wszystko wydawało się proste, do załatwienia albo obejścia. Nie istniały rzeczy niemożliwe, łącznie z przenoszeniem gór czy zawracaniem biegu rzeki kijem. Pociągnęła nosem, pocierając go wierzchem dłoni. Betty miała rację, tak bardzo miała rację…

- Czasem… nie wiem co jest prawdą na krawędzi snu - odpowiedziała, obejmując go za szyję i wtulając twarz w pierś - Ciężko odróżnić wspomnienia, niektóre są… nie wiem, czy to sen, czy jawa. Próbowałam jakoś je poukładać. Ciężko, bo są takie które… nie pasują. Do niczego - skrzywiła się - to jakby ktoś wysypał przed tobą całe wiadro puzzli z różnych kompletów. Niektórych elementów brakuje, obrazy są niepełne. Inne… - wzdrygnęła się, a potem wywaliła zrezygnowana - Pamiętam jak jeden z tworów Molocha wyrwał mi rękę, ale ją mam. W szpitalu Brenn mówił, że znalazł w mojej czaszce dziurę. Niewielką… może odwiert, może… skaza z którą się urodziłam. Dziwnie reaguję na alkohol, w żołądku pływa mi kwas akumulatorowy. Niekoniecznie taki skład, ale silne stężenie. Próbowałam się czegoś dowiedzieć. W mieście jest koleś którego wołają Skaner. Jest dziwakiem, bioenergoterapeutą, szamanem. Ciężko jednoznacznie powiedzieć. Zbadał mnie i powiedział tylko że mam dziwne biopole. Silne… cokolwiek to znaczy - sapnęła, zgrzytając zębami do kompletu - Krwawię, odczuwam ból, strach i… te pozytywne emocje. Przez trochę obawiałam się, czy nie grzebały we mnie maszynki. Może te obrazy coś znaczą, może nie. Nie wiem… po prostu nie wiem. Nie chcę nikogo skrzywdzić… to pewne - skończyła, wzdychając ciężko i opierając się na żywej podporze.

- Wiem, że nie chcesz nikogo skrzywdzić. Od razu to widać. - uśmiechnął się łagodnie i delikatnie, prawie po ojcowsku, pocałował ją w czoło. Potem zastawiał się chwilę nad tym wszystkim co mu powiedziała pocierając dłonią jej ramię w kombinezonie.

- No ja nie znam się na obrazach. Brzmi trochę jak PTSD. Tylko takie mocniejsze. Może spróbuj pogadać z lekarzami co? Może znajdą jakieś wyjaśnienie. Nie wiem co powiedzieć. Ja też różne rzeczy widziałem u chłopaków co sobie wkręcają, co im się wydaje, w co wierzą, no czasami kosmos. Albo strach. Zwłaszcza jak nie wiesz skąd to się wzięło. Bo jak wiesz to całkiem inaczej na to patrzysz. Może tak jest u ciebie? Masz tą amnezję to coś tam pamiętasz ale nie chce wskoczyć na swoje miejsce. - mówił wyraźniej mniej pewnie gdy poruszał się po dość niepewnym gruncie na czymś w czym się nie specjalizował.

- No weź sama zobacz z tą ręką. No przecież masz dwie. I nawet szwów nie ma, że przyszywana była czy co. I nawet wtedy to byś nie miała jej takiej sprawnej. Nawet nie wiem czy to w ogóle możliwe. Może to nie są twoje wspomnienia? Tylko jakiś sen czy co. Może jakiś film oglądałaś albo ktoś ci coś opowiadał i tak po tych przejściach twój mózg zapamiętał pokrętnie, że to o ciebie chodziło? - facet jakiemu siedziała na kolanach a on siedział na cembrowinie studni pośrodku niczego starał się chyba znaleźć jakieś racjonalne wyjście tego wszystkiego. Mówił jakby chciał ją pocieszyć i przekonać jednocześnie.

Było w jego głosie i postawie coś, co sprawiało że człowiek mu wierzył, a jego słowa brzmiały sensownie. Może rzeczywiście ubzdurała sobie te ręce, albo pomyliła koszmar z jawą. Ciężko grzebać w śmietniku jakim była jej głowa i nie zwariować.

- Może i tak… łatam synapsy tym co mam, nie do końca sensownie idzie, a potem wychodzą takie… koszmarki - podniosła głową i pogłaskała go z wdzięcznością najpierw po policzku, a potem poczochrała krótkie włosy czułym gestem. Uśmiechnęła się do tego mniej blado. Odetchnęła spokojniej.

- Gadałam z lekarzami, mówią że… muszę być cierpliwa i spisywać co pamiętam. Ćwiczyć pamięć i czekać… nie brać nic, bo skończę jak Daniel… taaa - parsknęła, zmieniając pozycję z bocznej na bezpośrednią, twarzą w twarz. W tym celu na chwilę wstała i zaraz zakleszczyła mężczyznę udami w pasie.

- Liczę, że kiedyś się wyjaśni i poukłada, do tego czasu chyba… nie ma co panikować, racja. Zwłaszcza że na tym durnym łbie trochę się nazbierało - oparła czoło o jego ramię - Jesteś taki kochany, a ja ci tu smęcę i to przy dniu wolnym. Zaraz się ogarnę, obiecuję.

- No co ty. Przecież od tego ma się kumpli, przyjaciół i takich tam by pogadać jak coś nam leży na wątrobie nie? Nawet jak ten drugi gada jakieś głupoty co się na filmach i komiksach naoglądał. - machnął ręką uśmiechając się jakby się uparł aby zdyskredytować to co sam przed chwilą powiedział. Wstał zmuszając do tego samego kobietę dotąd siedzącą mu na kolanach i chwycił z powrotem za już puste wiadro aby znów zaczerpnąć świeżej wody.

- A łapiduchy no wiem, że bywają wkurzający i jak smęcą. I, że niektórzy to kompletne dupki co wydaje im się, że coś wiedzą i rozumieją. No ale mimo to jest sporo z nich co się jednak na swoim fachu zna. Brenn mówisz? No on jest niezły. Kiedyś był w wojskowym no ale przeniósł się do miejskiego. Słyszałem, że facet starej daty. I taki życiowy. No to chyba nie trafiłaś źle. Spróbuj z nim pogadać. No ale możesz też z innymi. U nas też jest jeden. No ale na jednostce. I on raczej od łatania podrobów to na pamięć chyba niebardzo. No mieliśmy fajną psycholog. Fajna babka. No ale ona jest teraz na macierzyńskim. A ten co ją zastępuje to jakiś dupek. Jak próbował coś tłumaczyć, że Dingo powinien bardziej kontrolować swoją agresję to skończyło się na tym, że Dingo wystawił go za okno. I cholera gdyby nie Don to może naprawdę by go spuścił na dół. - Steve mówił jakby się zastanawiał c o i jak to można poradzić, jak pomóc Lamii no i tak mówił gdy wyciągał już to pełne wiadro z mrocznych czeluści studni. Ale zaczął się w końcu śmiać gdy zaczął opowiadać anegdotkę o swoim indiańskim kumplu i jest o spotkaniu z nowym psychologiem w jednostce.

- Biedny Dingo - Mazzi zaśmiała się tak szczerze jak tylko mogło się śmiać z cudzego nieszczęścia - Zdenerwował go niedouczony konował. Dobrze, że nie miał maczety… - pokręciła głową czując jak kamienie powoli i jeden po drugim spadają jej z serca do żołądka i tam ulegają rozpuszczeniu.

- Ty powinieneś być psychologiem - wycelowała palcem w Bolta - Masz predyspozycje, charyzmę. Umiesz słuchać i doradzać. Mówię serio - zastrzegła nim zdążył obrócić sprawę w żart lub kpinę.

- Orientujesz się w mieście i naszych procedurach… mógłbyś mi z czymś pomóc i doradzić? Chodzi o to, że mam kumpla. Ze szpitala - zaczęła wyjaśniać, gestykulując jedną ręką - Ma na imię Daniel, jest kapralem Dakota Rangers. Porządny chłopak, lubię go. Bardzo. On, Rambo i Ray leżeli pod trójką, a ja z Amy w trzynastce. Rambo i Raya niedługo wypisują do kołchozu… tylko z Danielem jest problem - westchnęła, siadając na ocembrowaniu studni i odchylając się aby zajrzeć do środka jak idzie praca z wciąganiem nowej porcji wody.

- Jest… ćpunem - przyznała po chwili - Do tego paranoikiem i mocno oberwał. Psychicznie. Był przy tym jak wymordowali cały jego oddział, tylko on przeżył. Do tej pory jeśli nie bierze prochów to ich słyszy… jak krzyczą. Poszedł na detoks, ale… cóż. Rozmawiałam z Betty, a ona rozmawiała z Brennem. Niedługo go wypiszą, bo to nie ochronka, ale szpital, a fizycznie nic mu już nie dolega. W kołchozie długo nie posiedzi, stamtąd da się wyjść w każdej chwili. Wyjdzie i poleci po działkę na miasto… w efekcie się zaćpa, a szkoda. - sapnęła ciężko, przecierając czoło rękawem.

- Myślałam czy nie umieścić go gdzieś, gdzie miałby opiekę. Żołd dostaje, jako weteran, pokryłby opłaty. Nawet jak trzeba dorzucę coś od siebie… jemu jest potrzebna opieka 24, póki nie ogarnie, że prócz ćpania jest wiele innych alternatyw. Szkoda go, nie chcę żeby… umarł. Albo stał się warzywem. Na razie od tygodnia leży w izolatce i albo gapi się w sufit z zerowym kontaktem, albo robi się agresywny i atakuje personel więc go obezwładniają i trafia na łóżko, gdzie gapi się w sufit… i tak w kółko. Jest tu podobno ośrodek prowadzony przez księdza, przy kościele. Wiesz gdzie? Jeśli tam nie byłoby miejsca, w Mason… były jakiś czas temu Anioły Miłosierdzia. Gdyby udało się nam pojechać tam razem, jeśli nie dadzą ci wezwania, a ja nie wepchnę go nigdzie tutaj, poszukamy ich? Tych Aniołów.

- Jasne. - zgodził się i przerwał na chwilę rozmowę aby napić się zimnej wody z wiadra. Pił dłuższą chwilę w końcu resztę wypluł na spieczoną ziemię i postawił wiadro na cembrowinie studni i zaczął zwilżać sobie twarz, włosy i głowę. Przy okazji długaśne wąsy z błota namalowane przez Lamię na jego twarzy zostały zmyte.

- Znaczy wiem, gdzie jest ten środek z księżmi. O tych Aniołach z Mason nie słyszałem. Ale jak tam będziemy możemy ich poszukać. Do tych księży możemy pojechać po Tavisie. Znacz teraz to już chyba powinniśmy wracać na żarcie. - skinął głową i spojrzał w końcu na swój zegarek aby sprawdzić czas. I jeszcze raz pokiwał głową po czym gestem odstąpił pełne mniej więcej do połowy wiadro Lamii gdyby miała ochotę skorzystać.

Korciło że wylać resztę wiadra na darczyńcę, nie ze złości, lecz dla samej przyjemności patrzenia na niego gdy był mokry. Saper napiła się, przepłukując gardło od nadmiaru kurzu i ględzenia, a potem jak gdyby nigdy nic uniosła je nad głowę, wylewając zawartość na siebie. Lodowaty prysznic zadziałam podobnie do smagnięcia biczem, a przy okazji ożywił zmęczone upałem mięśnie. Prychając i parskając kobieta odstawiła wiadro na ziemię, potrząsając głową tak intensywnie, że z końcówek ciemnych włosów leciały krople wody. Przypominała w tym przerośniętego basseta otrzepującego się po kąpieli.

- Chcesz mnie zaciągnąć do kościoła? Tak od razu? - zamrugała niby przez nadmiar wody w ślepiach - Mówiłam, nie tak łatwo i szybko z tym ołtarzem - puściła mu oko, łapiąc się za włosy i wyciskając je ostrożnie - Dziękuję kochanie, doceniam… rany. - parsknęła i aż nie wiedziała co powiedzieć. Gapiła się po prostu na żołnierza rozanielona.

- Powiesz mi gdzie to jest, ogarnę po weekendzie. Daniel jeszcze tydzień będzie w izolatce… a dzisiejszy dzień chcę spędzić z tobą. Zabawić się, jeszcze raz przejechać po wertepach - wskazała maszynę, a potem chwyciła go za ręce - Nie gadaj że nie dość, że zabrałeś kumplowi brykę to jeszcze będziesz go obżerał? Mówiłeś o kumplach, a na razie widziałam tylko Travisa. Ilu ich tam jest? Fryzurę mi zepsuło, makijaż muszę poprawić... Noooo iii… przewieziesz mnie? - ćwierkając żartobliwie uwiesiła mu się na ramieniu, jak na dobrą dziewczynę przystało.

- Jasne. - uśmiechnął się zgodny i pogodny. Znów go rozbawiła tym wiadrowym prysznicem jaki sobie sprawiła. Śmiał się na całego jakby oglądał najlepsze skecze Claudio Estebana. Teraz zaś skinął głową w stronę czekającego buggy. Który już nie był taki kanarkowy jak w chwili gdy do niego wsiadali pierwszy raz.

- I Travis mieszka z dwoma pomagierami. Ale powsinogi z nich. Weekend to pewnie uganiają się za dziewczynami albo zgrywają jakichś cwaniaków na mieście. No i jest jeszcze stary Ed. Może będzie na obiedzie. Obaj tutaj właściwie rządzą. Dwa stare capy. A Ed to jeden z lepszych kucharzy jakich poznałem. On pewnie zrobi obiad. Znaczy w ogóle to są sąsiadami tylko wiesz, takie sąsiedztwo co to trzeba z pół godziny jechać samochodem. - komandos w kombinezonie rajdowca zaczął tłumaczyć sytuację lokalną gdy wracali do łazika.

- Na co dzień łatają bryki, tak? Wiesz… gdyby trzeba było mogę im pomóc w wolnej chwili. Nie na darmo wołali na mnie Złota Rybka na Froncie. Podobno awanturowałam się że Złota Rączka jest zbyt przereklamowane. - puściła mu oko, wskakując do maszyny od strony pasażera.

- Rany… tak zachwalasz że robię się głodna. Hm, jestem głodna - mruknęła i jak na zawołanie zaburzało jej w brzuchu - Znacie się z jednostki? Brzmi jak idealna kryjówka dla introwertyka. A w ogóle skąd jesteś? Z Sioux czy gdzieś dalej?

- Z takiego zakuprza, że zapomniałem nazwy. - skrzywił się trochę uśmiechając się krzywo gdy sięgał po swój kask. Zaczął go zakładać i zapinać po czym kontynuował dalej.

- A Travis tak, był w jednostce gdy ja jeszcze byłem kotem. Kierowca mechanik. Wjechał raz na IED. Rozwaliło maszynę, a jemu nogę. Trochę było gorąco. Trochę za późno trafił do łapiducha. No i nie uratowali mu nogi. I tak musieliśmy się pożegnać. Ale został tutaj. I klei te fury. Nam, chłopakom z jednostki albo tych co lubi to daje jeździć prawie za darmo. A klei te fury bo lubi. Mówi, że go to uspokaja, nadaje sens życiu i takie tam. Zresztą pogadasz z nim to sama zobaczysz. Szkoda, że nie pamiętasz skąd jesteś to nawet nie ma sensu cię o to pytać. O! Wiem! A skąd byś chciała być? - mówił trochę nosowo bo nie dość, że kask już trochę wytłumiał jego głos to jeszcze musiał głowę trochę odchylić do tyłu aby go zapiąć. Ale w końcu to zrobił i wskoczył na miejsce kierowcy. Kończył się przypinać pasami i mówić do pasażerki gdy ta robiła mniej więcej to samo na siedzeniu obok. Na koniec zapytał ją z tym promiennym rozbawieniem w głosie i spojrzeniu ciekaw co wymyśli.


Pytanie ją zdziwiło, wymagało chwili zastanowienia zanim się odezwała, powtarzając jego ruchy z pasami.
- Jak to skąd chciałabym być? Oczywiście że z Vegas! Te foczki, te lasery! Te prochy! Kasyna, kluby i wszędzie światło. Prąd na każdej ulicy - zaśmiała się, siadając wygodniej - Tylko tam trochę piaszczyście. Lubię zieleń, jabłka. Dasz mi kawałek ziemi z ruiną i jabłonką, a będę szczęśliwa. Rozumiem że jeśli twoi kumple spytają czym się zajmuję mogę im powiedzieć wprost, że otwieram biznes? Z twoich opowieści… to jak o nich mówisz. Musza być spoko.

- Mów im co chcesz. - Steve nie wydawał się tym przejęty i odpalił silnik. Ale odpowiedź o Vegas rozbawiła go bo zaśmiał się i pokiwał głową na znak zgody. - Nigdy tam nie byłem. Stąd to jak na końcu świata. Ale światła no tak, podobno jest tam tak jasno jak kiedyś w każdym mieście było. To musi ciekawie wyglądać. Tyle światła z każdej strony. - pokręcił głową na znak, że aż trudno sobie to w tych realiach zamieszkałych enklaw w porzuconych Ruinach wyobrazić. A potem ruszył z kopyta przed siebie.


Zrobili jeszcze trochę trasy ale okazało się, że terenowa jazda i to tak dynamiczna, szybko osusza bak maszyny. Więc i tak musieli wracać na ranczo Travisa. Zatrzymali się w tym samym miejscu co wyjeżdżali. Kierowca zgasił silnik i zdjął kask z głowy. - Potem umyjemy maszynę teraz chodź na szamę. - trochę jakby wyjaśnił czy uprzedził pytania pasażerki i znów ruszyli ku stodole a potem przez podwórko na ganek z gospodarzem. No może jednak bez gospodarza ale Steve wszedł do domu jak do swojego.
- Halo! Wróciliśmy! - zawołał w living roomie.

- W samą porę! Chodźcie tutaj! - gdzieś z kuchni gdzie przed trasą się przebierali doszedł ich zapraszający głos Travisa. Steve dał znak Lamii i przeszli właśnie tam.

- Cześć Ed. - Steve przywitał się z kimś kto wyglądał jak stary, brodaty hippis.
- Aaa! Cześć żarłoku! No i widzę Travis dość skromnie opisał naszą ślicznotkę. - brodacz musiał być starszy niż ktokolwiek z nich i właśnie wrócił z zewnątrz gdzie układał zastawę pod obiad. Już wszystkie dania i talerze były naszykowane, nic tylko usiąść i jeść.

- Mówiłem, że zaraz wyjeżdżą bak to wrócą. - Travis machnął ręką jakby toczyli właśnie rozmowę na ten temat i wyszło, że jego na wierzchu.

Mazzi wciągnęła zapach obiadu, ślina od razu napłynęła jej do ust. Zgłodniała przez te wertepy, tym bardziej pożądliwym wzrokiem spojrzała na talerze, ale jakoś zachowała resztki kultury.

- Cześć, jestem Lamia - przedstawiła się najstarszemu z ich grona, dorzucając z niewinną miną - Steve mnie bajeruje i próbuje wyrwać na błoto i wertepy… ach! I wodę ze studni - pokiwała głową - Cieszę się że mogę was poznać, macie zajebistą furę. Tor też niczego sobie dupę urywa… co tam tak zniewalajaco pachnie? - zazezowała żeby dojrzeć wnętrze talerzy - Dostanę miskę żeby ochlapać łapy przed jedzeniem? Tobie też się to przyda kochanie - na koniec popatrzyła na swojego komandosa.

- Dobry pomysł, kaczka ze śliwkami i jabłkami wymaga odpowiedniego podejścia. Steve idź, zaprowadź dziewczynę, wiesz gdzie co jest u tego gamonia. - Ed pokiwał głową ale komplement Lamii widocznie sprawił mu przyjemność. Gość zaś grzecznie skinął głową i trzepnął Mazzi w ramię aby dać jej znać gdzie mają iść. Odchodząc słyszeli jeszcze sprzeczkę starych kumpli. Travis obruszał się, że nie jest gamoniem na co jego sąsiad twierdził, że jest bo na pewno sam to by podał nudnego kurczaka i to jeszcze źle zrobionego. Więc Travis obruszał się co Ed chce od jego kurczaków i jak mogą być źle zrobione skoro właśnie Ed je przyrządza.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline