Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-08-2019, 01:13   #121
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Tymczasem Steve poprowadził Lamię do łazienki gdzie mogli skorzystać z wiadra, miski, mydła i wody aby się oporządzić i przywrócić do ludzkiego wyglądu. Przy okazji zdjąć te zabłocone i zakurzone kombinezony. Na Krótkiego czekał zestaw ubrań z luźnej koszuli i szortów czyli coś co chyba bardzo lubił. Na Lamię zresztą podobnie chociaż wszystko wydawało się znacznie luźniejsze i za duże na nią no ale szorty dały się związać w pasie do oporu a hawajska koszula i tak miała być luźna.

- A może do obiadu założę kieckę, co? Potem do mycia fury sie przebiorę, zrobić dobre wrażenie na siedząco da rade - spojrzała na towarzysza, uśmiechając się pod nosem. Męski ubrania, męski imprezy i męskie obiady… - Cholera, on naprawdę zrobił kaczkę z owocami?

- Jak Ed coś mówi z jedzeniem i gotowaniem to nigdy nie żartuje. No chyba, że akurat żartuje. Ale stawiam, że zrobił tą kaczkę. On hoduje kaczki u siebie i zawsze namawia Travisa by spróbował bo Travis ma kurczaki. Właściwie nie wiem jak te kurczaki mu się chowają jak on cały czas przy furach grzebie. Może ci młodzi… - Krótki szorował się, wycierał i przebierał w luźniejszy i przyjemniejszy strój na wizytę i relaks.

- Ubierz kombinezon i tak wyglądasz jak trzeba. Będziemy wyjeżdżać to się odstawisz w kieckę. - machnął ręką jakby nie było o czym gadać i na pewno nie miał ochoty na inne przebieranki niż te co tu były naszykowane przez gospodarzy.

- Niech ci będzie - zgodziła się, przyjmując jego opinię za dobrą monetę. Szybko wyskoczyła z kombinezonu i na biegu doprowadziła się do porządku.
- Mogłaby też iść bez tego - dorzuciła wesoło, wciągając spodnie - Nie byłoby później pretensji, że coś pobrudziłam, albo że plamy błota nie chcą zejść. Więc tym można się zajmować na emeryturze - na koniec uderzyła w zamyślony ton - Brzmi dobrze, patrzenie jak coś rośnie. Tworzenie, nie niszczenie… i jeszcze pyszne żarcie. Tak… musimy tu częściej przyjeżdżać - ubrała koszulę, a potem klepnęła Mayersa w tyłek na rozpęd - Dawaj, umieram z głodu.

- Aha. - facet w szortach, klapkach i hawajskiej koszuli zgodził się z wnioskiem swojej partnerki i przepuścił ją przodem. Wrócili do kuchni i do dwóch sąsiadów co już na nich czekali na rozłożonym na zewnątrz stole. Do tego zastawionym.

- O! W samą porę! No to siadajcie i dawajcie talerze. Ty pierwsza ślicznotko bo te żarłoki to zaraz wszystko wyczyszczą z garów. - Ed zachęcił gościa który był tu pierwszy raz aby spróbował. No i rzeczywiście i wygląd i zapach po prostu powalał z nóg. Pieczona kaczka, suszone śliwki, jabłka, zapiekane ziemniaki i do tego jeszcze surówka. A to wszystko cały talerz! I jeszcze na pozostałe trzy więc po chwili wszyscy radośnie mogli sycić i żołądki i podniebienia.
- Jabłka… - Mazzi mruknęła przez ślinotok, przełykając głośno i gapiła się intensywnie w pieczeń, aż za radą gospodarza nałożyła sobie jedynie udko bez podudzia i nie patrząc na konwenanse dorzuciła całą górę owocowego farszu. Już sam widok i zapach powalały, nie mogła się doczekać kiedy zatopi w obiedzie zęby.

- Dzięki… rany, dopiero teraz czuję jaka jestem głodna - przyznała z uśmiechem, dokładając parę pieczonych ziemniaków, a całość zwieńczyła kopcem surówki. Rzeczywiście przy śniadaniu apetyt jej nie dopisywał, lody już dawno stały się przeszłością. Zostawał wilczy głód, podsycany przez krajoznawczą przejażdżkę.

- Pachnie obłędnie - powiedziała siadając przy stole i czekała cierpliwie aż reszta się oporządzi, bo głupio było tak jeść samemu. Widząc spojrzenie gospodarza na stosunek warzyw do mięsa na swoim talerzu, uśmiechnęła się niewinnie - No co? Więcej dla was, ja nie narzekam na niedobór białka w diecie… - rzuciła rozbawione spojrzenie Stevowi - Smacznego chłopaki.

- Jedz, jedz i oby cała szama poszła w cycki. - zaśmiał się brodaty kucharz i sam zabrał się do jedzenia. Pozostała dwójka zresztą też i na cztery talerze to nawet spora kaczka okazała się nie taka spora.

- Jedźcie śmiało. W piekarniku mam drugą to nie szczypcie się z dokładką. - wyjaśnił gospodarz zerkając wesoło na swoich gości.

- Widzicie go? Chwali się jakby co najmniej sam upiekł to co ma w piekarniku nie? - Ed wrócił do tonu w jakim chyba zazwyczaj ci dwaj sąsiedzi rozmawiali ze sobą.

- Zobaczysz, zaraz się zacznie wojna na kaczki i kury. - Steve odgryzł kawałek ze swojej porcji kurczaka, zagryzł pieczonym jabłkiem a po chwili, gdy zwolniło sie w ustach miejsce dołożył jeszcze pieczonego ziemniaka. Mówił do Lamii jakby zdradzał jej jakiś tajny sekret ale na tyle głośno, że dwaj towarzysze oczywiście też usłyszeli.

- No tak! Zawsze powtarzam kury to tylko do robienia jaj się nadają. A do pieczenia tylko kaczki! - Ed żywo i żwawo podjął wątek rzucając wyzwanie spojrzeniem wszystkim przy stole. Zwłaszcza Travisowi.

- Tak i robić sobie w obejściu bajoro by się te kaczuchy mogły taplać w błocie. - Travis widocznie miał ugruntowaną pozycję na swoich okopach bo bez wahania przyjął wyzwanie. Krótki skwitował to wszystko wesołym śmiechem gdy ta ich wojna na pierze bawiła go niezmiernie.

- Nie myśleliście żeby iść na kompromis i zacząć hodować strusie? - saper spytała znad swojego talerza, wydziobując dokładnie każdy kawałek jabłka jaki na nim był - Albo indyki. Nieważne co, jeśli będzie smakować jak ten obiad, będzie świetne. Składacie może motory? - uśmiechnęła się, zezując na talerz Krótkiego i wychyliła się, atakując jego porcję widelcem i porywając pieczone jabłko które zaraz zaczęła pospiesznie zjadać.

- Strusie? A co to za cholerstwo? - Travis skrzywił się jakby pierwszy raz usłyszał tą nazwę.

- A po parę indyków ma każdy z nas. No wiesz, aby na święto dziękczynienia coś było. - Ed rozwikłał indyczą alternatywę.

- A motory no raczej nie. Jakoś mniej mnie kręcą motory to i rzadko ktoś mi coś przywozi ciekawego. - skoro ptasi problem mieli załatwiony no to gospodarz zajął się czymś bardziej swojskim. Przy okazji jak każdy dobrał dokładkę kaczki to właściwie już jej prawie nie było.

- Przyniosę tą drugą. - stary, brodaty hippis wstał ze swojego miejsca i ruszył ku wnętrzu domu aby przynieść świeżą pieczeń.

- Szkoda - Mazzi zrobiła smutną minę, ale tylko przez chwilę, zaraz machnęła na problem ręką - Szukam dla siebie dwóch kółek, na razie badam teren. Gdyby coś ci wpadło w łapy mogłabym prosić aby dał Steviemu cynk? - spojrzała na gospodarza, a potem na swojego Bolta - My się chyba jakoś będziemy łapać, więc sprawa pójdzie dalej… a właśnie! - pstryknęła palcami z miną nagłego objawienia. Zaraz też wyszczerzyła zęby we wcale nie ironicznym uśmiechu i znów zagaiła Travisa, widelcem wskazując Krótkiego - Powiedz, często wam tutaj sprowadza foczki do bajerowania? Może jest jakaś kolejka, albo lista społeczna, to przynajmniej będę wiedziała jaki mam numerek.

- No widzisz, dobrze, że o to pytasz… - kuternoga podziobał widelcem w swoich pieczonych ziemniakach i pokiwał głową zerkając na siedzącego naprzeciwko kumpla. - Szczerze mówiąc już się zaczynałem obawiać, że jest jakiś lewy. Zawsze tylko z jakimiś chłopakami przyjeżdżał. Dobrze, że wreszcie wyprowadziłaś go na prostą. A ja zawsze mówiłem! Że mógłby przyjechać z jakąś fajną dziewczyną to nie! Z resztą tej bandy to samo. - Travis bez żenady nachylił się ku siedzącej u szczytu stołu Lamii zdradzając jej ten sekret. Jakby znów sprawdziło się coś o czym tyle razy mówił wcześniej. Krótki śmiał się na całego z tego gderania chociaż brzmiało to tak jakby gospodarz oskarżał go, że woli chłopców.

- Będę musiał powiedzieć moim chłopakom co tutaj o nich wygadujesz. Don na pewno się ucieszy. Cichy też. Dingo na pewno. Chociaż nie wiem czy akurat Dingo załapie o co chodzi. - Steve pokiwał głową patrząc ironicznie na gospodarza jakby brał nieobecnych na świadków teraz czy potem. Chociaż obaj widocznie bawili się tym przekomarzaniem wyśmienicie.

- Z drogi śledzie! Bo pieczyste jedzie! - zawołał wesoło stary Ed gdy wrócił trzymając w grubych rękawicach nową brytfankę z pieczystym. To na chwilę przykuło uwagę większości biesiadników. - Tamta była bardziej z jabłkami, ta jest bardziej ze śliwkami. - wyjaśnił kucharz stawiając gorące naczynie na stole i zdejmując rękawicami przykrywkę. Ukazała się kolejna kaczka wyglądająca i pachnąca tak samo apetycznie jak poprzednia.

- Zaklepuję jabłka! - Mazzi od razu ustaliła najważniejszą kwestię, grożąc dwóm stołownikom widelcem jakby nie zrozumieli, albo nie usłyszeli. Spojrzała na Krótkiego i poklepała go po dłoni pocieszająco.

- Spokojnie kochanie, nie zauważyłam żebyś wolał kolegów… albo dobrze się maskujesz - zmrużyła trochę oko, przyglądając mu się czujnie, a potem pokręciła głową przecząco - Nie no… Dingo jest uroczy. Mogę mu wytłumaczyć co i jak, ty mu zabierzesz maczetę i jakoś to poleci - wróciła spojrzeniem do Travisa i zaśmiała się - Ej, jesteście z jednej jednostki! Znacie się też długo, dawaj jakieś kompromitujące opowieści! Znaczy ten… - zrobiła minę moknącego basseta - Zawsze jak pytam, to się zasłania tajnym przez poufne, albo stopniem i takimi tam. Że niby zwykły podoficer nie zrozumie - rozłożyła trochę bezradnie ramiona, przybierając minę skrzywdzonej foczki - A ja naprawdę bardzo się staram…

- Jakąś historyjkę? - Travis zaciekawił się nie spodziewając się takiego pytania. Chyba nikt z trójki mężczyzn się go nie spodziewał. Ed w tym czasie zrobił groźną minę i przysunął brytfankę z resztkami jabłkowej kaczuchy w stronę Lamii aby mogła sobie nią zarządzać do woli. W tym czasie obaj ze Stevem sięgnęli po gorącą porcję nadziewaną bardziej śliwkami niż jabłkami.

- No to dobre. Też bym posłuchał. A nie. Tajne przez poufne. I te wojskowe dyrdymały. Pfff! - brodacz prychnął popierając wniosek nowego gościa i zabierając się za jedzenie nowego, kaczego udka. Krótki zerkał co chwila ciekawie na gospodarza ciekaw to ten może powiedzieć.

- Wiem! Magazyn części! - na kuternogę nagle spłynęło olśnienie gdy bojowo uniósł częściowo już obgryzione udko. Krótki jęknął jakby kompletnie nie miał ochoty tego słuchać.

- No to dawaj! - Ed wręcz przeciwnie, ponaglił sąsiada gestem i słowem.

- Więc to było tak. - Travis oparł się na łokciu i zaczął mówić jakby szykowała się nie wiadomo jaka opowieść. - On był wtedy jeszcze młodym kotem… - zaczął opowiadać wskazując udkiem na siedzącego naprzeciwko komandosa w hawajskiej koszuli.

- Jakbym jeszcze wtedy był kotem na pewno byś mnie nie zabrał. - Steve z miejsca sprostował tą uwagę rozkładając ręce na boki na znak, że Lamia sama może zobaczyć jak bajdurzy ten Travis.

- Byłeś zielony czyli jak kot czyli byłeś kotem! - fuknął na niego jakby takie detale kompletnie nie obchodziły go ani wtedy ani teraz. Steve więc potulnie wzruszył ramionami i przyjął to tłumaczenie z pokorą. - A ja oczywiście byłem wszechwładnym panem sierżantem - mechanikiem a więc i zaopatrzeniowcem. - kuternoga z lubością podkreślił różnicę między statusem jaki wówczas mieli. No jeśli pewnie Steve wówczas był jakimś świeżakiem no to różnica z sierżantem - weteranem była rzeczywiście spora.

- Ja byłem wtedy świeżo po kursie. Oficerskim. Byłem podporucznikiem. Przypomnij mi Travis który stopień jest wyższy? Sierżant czy podporucznik? - Steve zapytał uprzejmie kumpla nie ukrywając złośliwostki. Ale ten znów machnął tylko ręką jakby ani wtedy ani obecnie nie przejmował się takimi detalami.

- No i co z tego? Co ty byś w tym magazynie załatwił beze mnie? Po prostu potrzebowałem figuranta z szarżą a się akurat nawinąłeś. - Travis kompletnie się nie zajmował nieistotnymi detalami różnicy szarż jakby jako wszechwładny sierżant - mechanik a do tego zaopatrzeniowiec miał takich młodych podporuczników na posyłki na całe pęczki. Krótki pokręcił swoją krótko ostrzyżoną głową i wrócił do jedzenia kaczki. Więc gospodarz wrócił do swojej opowieści.

- Więc jak wezwałem tego gamonia przed swoje oblicze… - Travis perorował jakby był w swoim żywiole.

- Zobacz Ed, jak dzisiaj twój sąsiad kozaczy. Cycki zobaczy i widzisz jak szpanuje. - Krótki chyba był coraz bardziej zaskoczony tym co słyszał bo rzucił kąśliwą uwagę do brodacza siedzącego obok Travisa.

- No, niby swoje lata już ma a tu proszę, proszę… Ale chętnie posłucham co wymyśli tym razem. - Ed nie wydawał się przejęty tymi złośliwostkami między wojskowymi i z hipisowską pogodą ducha czekał na ciąg dalszy.

- Nie słuchaj ich, tylko ode mnie dowiesz się jak naprawdę to było. - kuternoga nonszalancko machnął ręką na dwóch biesiadników i w zaufaniu zwrócił się do jedynej współbiesiadniczki siedzącej obok niego.

- No i w każdym razie mówię mu, że brakuje nam części. A fury rozkraczone no bez fur jesteśmy uziemieni. No i coś trzeba zrobić. - Travis wreszcie przeszedł do właściwej części opowiadania ale prawie od razu zarobił komentem o drugiego uczestnika tych wydarzeń.

- A przypadkiem to nie było tak, że to ty do mnie przyszedłeś bo fury rozkraczone i coś trzeba zrobić? - zapytał uprzejmie gospodarza patrząc na niego z ironicznym uśmieszkiem.

- Nonsens. Znów źle zapamiętałeś. Ci młodzi… - mechanik machnął pokręcił głową z niezadowoleniem jakim zwykle starsi obdarzają młodszych.

- Oczywiście. I za twoich czasów to byli prawdziwi Thunderbolts. A teraz to same wymoczki. - zaśmiał się obecnie aktywny komandos Thunderbolts.

- Oczywiście! - były Bolt zaperzył się jakby był o to gotów walczyć do ostatniego tchu. Ale nie musiał bo Steve nie oponował. - W każdym razie zastanawiam się co zrobić no i mówię do niego. Hej! Przecież w magazynie strategicznym na pewno są potrzebne części! Jedziemy tam! - Travis zawołał z takim entuzjazmem jakby to zdarzyło się wczoraj. Wciąż było słychać tą energię jaką pewnie odczuwał i tamtego, opowiadanego dnia.

- A przypadkiem to nie ja rzuciłem pomysłem aby pojechać do tego magazynu? - Bolt znów uprzejmie zapytał jednonogiego Bolta.

- Bo wreszcie załapałeś co ci z dobre pięć minut sugerowałem. - Travis rozłożył ramiona jakby to było oczywiste. Steve zrobił mądre i nieme “aaahaaa” jakby po tylu latach dowiedział się jak to wtedy było z tymi pomysłami i sugestiami.

- Ja tylko dorzucę, że w zależności który z nich to opowiada to właśnie ten wpada na wszystkie pomysły i jest po prostu geniuszem a ten drugi to taki pomagier. - Ed nachylił się nad stołem aby ponad profilem swojego sąsiada popatrzeć na Lamię i puścić jej porozumiewawcze oczko. Czym sobie zaskarbił krytyczne spojrzenie od obydwu wojskowych.

- Wracając do tematu. - Travis wznowił opowieść udając, że jest ponad te przycinki i złośliwości kolegów. - W każdym razie już tam jedziemy ale cholera tak główkujemy co zrobić. Bo wiesz jak w woju, bez przepustki, bez papieru no nic nie załatwisz. A my cholera jedziemy na krzywy ryj. Zapewne mają co trzeba no ale cholera jak to od nich na ładne oczy wydębić. No i cholera co tu zrobić? - Travis rozłożył ręce w geście bezradności i tym razem Steve grzecznie poparł go kiwaniem głowy. Więc widocznie obaj w tym samochodzie mieli niezły zgryz jak ugryźć ten magazyn z częściami.

- I wtedy ja mówię. Inspekcja sanitarna! Bo on chciał wejść na MP no ale nie mieliśmy blach ani papierów MP no to bez tego nawet by nas za bramę pewnie nie wpuścili. A inspekcja to inspekcja. - były sierżant - mechanik i spec od zaopatrzenia przyciszył głos a potem go podniósł gdy obwieścił swój genialny pomysł.

- A przypadkiem to nie było tak, że ja wspomniałem coś o inspektorach w okolicy? Znaczy oczywiście jako tylko sugestia dla wszechwładnego pana sierżanta. - Krótki nie wytrzymał i znów się wtrącił w tą opowieść.

- Być może. - Travis skrzywił się i zbył temat niechętnym machnięciem ręki. I zaczął opowiadać dalej. - No wiec zajeżdżamy tam przed bramę. Już mamy plan. Tylko ten no on nie jest taki pyskaty jak inspektor. To mówię mu, “Krótki, wyglądaj groźnie, nie odzywaj się, tylko strugaj sztywniaka, ważniaka, twardziela i kiwaj głową a ja będę gadał.” No i tak zrobiliśmy. - mechanik na emeryturze znów zaczął z werwą opowiadać jak to było z tym strategicznym magazynem części.

- Więc wysiadamy, idziemy do wartowni i poszło pięknie. Ten się rozgląda z miną wiecznego zatwardzenia. Znaczy się twardziel. Ja podchodzę i mówię. “Proszę zobaczyć panie poruczniku. Co za syf. A tu tak na wejściu. A co będzie dopiero w magazynach gdzie nikt nie zagląda?” i tak nawijam i nawijam i w ogóle olewam tych wartowników. Ten chodzi, rozgląda się, kiwa głową, czasem coś mruknie takie smutasowe “Taak, to prawda” a ci się pocą jak patrzą i słuchają. W końcu jeden się odezwał coś czy może nam jakoś pomóc. No to mu mówię, że już za późno. Nie wiem czy sami zdołają sobie pomóc skoro już na wejściu jest taki syf. No ten mi się prawie zeszczał w gacie czy tam na zawał zszedł. Dzwoni po starszego. Starszy przyleciał i żąda dokumentów. Pyta kim my w ogóle jesteśmy. Co tu robimy. No myślę sobie klops. Ma nas. Ale ej! Za taki numer to mogliśmy w karcerze wylądować albo nawet w karnej jednostce! No to myślę sobie “A chuj! Co będzie to będzie!” I jadę dalej! - Travis dał się ponieść opowieści i prawie podskakiwał z tych na nowo przeżywanych emocje jakie targały nim i wtedy. No ale miało go co targać bo wojsko nie patyczkowało się z takimi przebierańcami. Mieliby szczęście gdyby się wydało to potraktowano by jak głupi żart i trafiliby do karceru. A o mniej przyjemnych wariantach szkoda było myśleć.

- No i ja mu mówię, że jesteśmy tu nieoficjalnie. A on mi na to, że nieoficjalnie to my go możemy w dupę pocałować i mamy zjeżdżać bo żandarmerię wezwie. No myślę sobie “Przejrzał nas!”. Ale nie! Wtedy do akcji wchodzi nasz pan wieczne zatwardzenie! - Travis tak się zagalopował w tej opowieści, że chyba zapomniał, że miał pomniejszać rolę tego drugiego jak się da. I teraz wskazał go widelcem jakby zapowiadał największą gwiazdę wieczoru.

- No to ja patrzę na niego. W głębi duszy aż mnie trzęsie bo karcer to minimum. Ale myślę sobie “No nie możemy się teraz wycofać. Nie dość, że nas zapuszkują to dalej będziemy uziemieni.” Więc patrzę na tego komendanta bazy. Ale chyba mieliśmy fart bo to zastępca był. Major. A wtedy szefem bazy był jakiś pułkownik. No a ja tylko świeżego podporucznika miałem no to gdzie mi tu fikać do pana majora bazy strategicznej! - zaśmiał się Krótki wyjaśniając zawiłości tamtej sytuacji. No tu też miał rację. Nawet teraz, jako kapitan specjalsów to też mógłby co najwyżej prosić u takiego szefa bazy. A gdzie tam jako oficerek świeżo po kursie.

- Noo! Ale wiecie co? Oni chyba też tak myśleli! Do bani im nie przyszło, że ktoś może mieć takie jaja jak my i przyjść tam na przypał! - Travis wtrącił się i zarechotał na całe gardło. Krótki i Ed zresztą mu zawtórowali. Mayers zaczął mówić gdy popił kompotu i się nieco uspokoił.

- Więc ja mówię do tego majora: “Ma pan całkowitą rację panie komendancie. Jesteśmy tu nieoficjalnie więc jesteśmy na pańskiej łasce. Ale jesteśmy tu nieoficjalnie ale jesteśmy. Przemyśli pan sprawę czy mamy wrócić do naszego pana pułkownika Grahama jaki nas tu przysłał i powiedzieć mu, że komendant tej bazy nie życzył sobie wizyty jego wysłanników. Rozumie pan panie komendancie, że wtedy pan pułkownik wyśle tutaj oficjalne rozkazy i wysłanników. I to nie jednego porucznika z sierżantem. Może nawet zainteresuje się tym osobiście. Nasz szef strasznie nie lubi jak ktoś przed nim coś ukrywa. Wszędzie podejrzewa jakieś machlojki.” No jakoś tak mu to powiedziałem. Bo mnie już trochę od środka cisnęło a on mnie wkurwił i też myślałem albo wóz albo przewóz. - Steve na chwilę spoważniał i rzeczywiście zaczął mówić z grobową powagą gdy cytował samego siebie z tamtej przygody. No naprawdę wyglądało i brzmiało poważnie. Zwłaszcza ten autorytet pułkownika za plecami. Pułkownik od inspekcji no to już każda baza i koszary miały powód by trząść portkami.

- Tak jest! Tak mu powiedział! Panu komendantowi bazy strategicznej! I rany! No, żebyście wiedzieli jak on zbladł! Bo jak na nas wrzeszczał to był cały czerwony a teraz nagle zbladł! I jak cicho się zrobiło! Panika totalna! - Travis zaczął się klepać z radochy po udach i znów wszyscy zaczęli się śmiać na tyle, że historyjkę dokończył Steve.

- No skończyło się na tym, że przez cały dzień byliśmy gośćmi honorowymi pana komendanta. Wszystkie magazyny przed nami stanęły otworem. Mieli nawet jeden pancerz wspomagany! A poza tym obiad i drugu
i obiad, nie pamiętam kiedy drugi raz w karierze porucznika się tak obżarłem jak wtedy na wikcie komendanta bazy strategicznej. - Krótki też zaczął się znów śmiać gdy opowiadał ten fragment przygody sprzed lat.

- A te części? - Ed zapytał zaciekawiony jak wyszło z tym powodem całej tej wycieczki.

- Części? Cała góra! Aż siedziałem na akumulatorach bo już nie było gdzie ich upchnąć do samochodu! Cholera gdybym wtedy wiedział jak to się skończy to bym ciężarówkę wziął! - Travis znów roześmiał się na całego gdy tak ciepło wspominał ten przekręt jaki wywinęli kiedyś z Krótkim.

Jeżeli opowieść była prawdziwa, panowie mieli stalowe jaja i łby nie od parady. Słuchając ich przeplatającej się narracji Mazzi z początku uśmiechała się krzywo, jednak z każdą kolejną rewelacją brewka jej wędrowała do góry, aż siedziała z osłupiałą miną, skacząc oczami od jednego do drugiego, a gdy skończyli, rozrechotała się na całego, waląc się dłonią w udo.

- I dobrze! Przydała się chujozie lekcja pokory! - śmiejąc się niechcący strąciła z widelca kawałek ziemniaka, który jak to złośliwa materia ma w zwyczaju, spadł prosto na koszulkę, zostawiając tłusty stempel sosu.

- Niee, dobra. Uwierzę w tę historyjkę… że udało się wam wydębić furę części na krzywy ryj w iście epickim stylu - parskając próbowała zetrzeć plamę, przez co jeszcze bardziej rozmazała tłuszcz po materiale, więc prychnęła na to i machnęła ręką - Ale że mieli prawdziwy pancerz wspomagany to nie uwierzę. Zresztą… - zrobiła chwilę przerwy, a potem dokończyła z pretensją równie wyraźną, co przerysowaną - Miała być kompromitująca historia! - kopnęła Travisa pod stołem, widelcem dźgając Krótkiego w przedramię - A nie robienie mu reklamy! To że jest kozacki już wiem, tak samo że ma łeb na karku… kurde. Szkoda że mnie tam nie było - dodała wesoło, zgarniając ostatnie pieczone jabłko na swój talerz - Chciałabym na własne oczy zobaczyć pocącego się majora. Musiał nieźle obsrać zbroję… znaczy ten - odkaszlnęła - Musiał nieźle robić w gacie. Coś pięknego - westchnęła rozmarzona, unosząc kubek z wodą i przepijając do obu komandosów.

- Oj, tak. Bardzo tak. - zaśmiał się gospodarz kiwając z głową na znak zgody, że widok spoconego i pobladłego majora, zwłaszcza okiem z wojskowych nizin, był rzadki i niezapomniany.

- Ale najgorsza to chyba była końcówka. Jak ci wojacy już przestali nam ładować wóz i poszli sobie to o rany! Jak kusiło aby hyc - hyc i w nogi! A ten chujek wyszedł aby nas pożegnać no myślałem jak szedłem do samochodu, że zaraz wrzaśnie aby nas aresztować czy po prostu zastrzeli. - sąsiad starego Eda zaśmiał się znowu gdy musiał przyznać się, że sam też pewnie pocił się wtedy co niemiara. - A ten jeszcze na sam koniec wywinął im numer. Kurde! Mnie też! - były sierżant przypomniał sobie jeszcze jakiś kawałek więc szybko wskazał na siedzącego naprzeciwko kumpla. A ten pokiwał twierdząco głową.

- Taaaaaak? - Mazzi oparła łokcie na stole i złączyła dłonie na których oparła brodę. Gapiła się już jawnie zafascynowana w jakiegoś tam byle kapitana, co w czasach opowieści był sobie takim tam szarym podporucznikiem bez doświadczenia życiowego, za to w asyście jaśnie wielmożnego pana sierżanta mechanika-zaopatrzeniowca - A jaki? Przypadkowo wyniósł coś jeszcze?

- Sam powiedz. - Travis ustąpił pola kumplowi wskazując go dłonią a ten skinął głową i uśmiechnął się przyjmując ten zaszczyt.

- Pomachałem im. - Krótki zademonstrował coś jakby niedbały salut skrzyżowany z gestem przyjacielskiego pozdrowienia.

- No! Dokładnie! Bo już ruszyliśmy ale tam spod bramy trzeba było wyjechać z parkingu na drogę. Wiec musieliśmy się jeszcze na chwilę zatrzymać. Rany! A tak mnie cisnęło aby dać po garach! A ten mi mówi “Zatrzymaj się pomacham im”. No ja się na niego i myślałem, ze go zaraz zamorduję! Ale stanąłem a on im właśnie tak, o, pomachał. I wiecie co? - Travis znów opowiadał barwnie i składnie gdy wrócił do samej końcówki tamtych wydarzeń. Znów machnął widelcem jakby chciał nim dźgnąć Steve’a zupełnie jak wtedy na tym parkingu miał ochotę go zamordować. Ale na sam koniec zniżył głos i popatrzył na pozostałą dwójkę a właściwie głównie Lamię która słyszała tą historyjkę po raz pierwszy.

- No mów do cholery! - saper ofuknęła go, rzucając w kuternogę obgryzioną kością kaczki. Siedziała na samym brzegu krzesła, wychylona do przodu i chłonęła opowieść, niecierpliwie czekając na kontynuację, a ten dupek podnosił napięcie! - Dał majorowi buzi, czy co?

- Nie no, przecież oni zostali przy bramie a my byliśmy już w samochodzie. - Travis trochę się skrzywił i zaprzeczył ruchem głowy. - Oni też nam pomachali! Wszyscy co byli przy bramie! Nawet pan komendant! I cholera tak tam stali i machali aż nie zniknęliśmy za zakrętem! - były sierżant i aktualny kapitan znów zaczęli się niemożebnie rechotać gdy sobie przypomnieli finał tamtej wspólnie odstawionej hecy.

Saper rechotała razem z nimi, kręcąc głową i parskając w talerz. Szkoda że nie nagrali całego zajścia, ale nawet opowieść, już po czasie, nadal bawiła. Tak oto para cwanych trepów wywiodła w pole cały garnizon łącznie z komendantem i na koniec im jeszcze pomachali, gdy odjeżdżali na tle zachodzącego słońca.

- To teraz już wiem za co ci dali kapitana - chichotała, ocierając ostrożnie oczy co by nie rozmazać bardziej makijażu - Znaczy ten no… wiem dlaczego. Już teraz wszystko jasne - pokiwała głową jakby naraz objawiono jej tajemnicę wszechświata. Zrobiła przerwę aby się napić i dokończyła myśl wesołym tonem - Czyli przed Donem to Travis był twoim lalkarzem! - wycelowała paluch w pierś Krótkiego, dźgając w sam środek. Popatrzyła mu w twarz i nagle podniosła tę dźgającą dłoń wyżej, ścierając mu z kącika ust plamkę sosu, a następnie cofnęła dłoń i ten palec oblizała - Ktoś tu chyba lubi ryzyko i jazdę po bandzie… a niby taki cichy, niepozorny i ułożony… a tu takie kwiatki. Coś wam mówili po powrocie na te nadprogramowe części?

- Don! No bez żartów mi tu! Nie porównuj tego parweniusza do takiego mistrza jak ja! Ha! On chciałby być taki jak ja! Niedoczekanie. - Travis wprost ociekał godnością, nawet nieco urażoną, że w ogóle można porównywać takiego młodzika jak Don z jego majestatem. Steve zrobił ironiczną minę patrząc na niego i potem przeniósł spojrzenie na siedzącą obok kobietę.

- Tak jak mówiłem wcześniej. Teraz to samych cieniasów biorą do tego woja, nie to co kiedyś jak Travis był wszechwładnym panem sierżantem - mechanikiem i specem od zaopatrzenia. - westchnął artystycznie jakby w pełni zgadzał się z punktem widzenia kuternogi. Tylko tak w przejaskrawiony sposób, że widać było od razu, że się z niego nabija.

- Dokładnie. - Travis przyjął to za dobrą monetę udając, że kompletnie nie dostrzega ironii jaką była obarczona wypowiedź kumpla.

- A tam, z zaopatrzeniowcami warto dobrze żyć - Mazzi powachlowała na Travisa rzęsami, a pod stołem ocierała stopą łydkę Krótkiego - U nas był Chudy… poznasz go w przyszły weekend jak dobrze pójdzie - zerknęła na tego drugiego, puszczając mu oko - Chudy jest spoko, też konkretny złamas. Zawsze coś skapnął czy zorganizował, a i problemów nigdy nie robił jak człowiek potrzebował okopać mu się na zapleczu magazynu - wyszczerzyła zęby - Nie wiem skąd teraz tych nowych biorą, niektórzy tak nieogarnięci że im trzeba było musztrę robić. Gdzieś na boku oczywiście, żeby nie zawstydzać przy reszcie kompanii, ehhh - westchnęła przesadnie - Kurła, kiedyś to było… a ty nie jedz tyle - przeniosła uwagę na Steva - Nie żebym ci broniła, ale zostaw miejsce bo dziś czeka nas jeszcze kolacja z Eve.

- No jak weź nie jedz jak to takie dobre… - mruknął Bolt wskazując widelcem na już dość pusty talerz. Wszyscy się już nasycili ale i z dwóch kaczek, pieczonych ziemniaków i surówki niewiele zostało. Ale za to panowało to szczęśliwe, pełne, nasycenie żołądka czymś ciepłym, smacznym i treściwym.

- To co? Po winku? - Travis zaproponował swoim gościom i sąsiadom poczęstunek na deser.

- Co z ciebie za sknera? Gości masz a winem częstujesz? Dawaj jakieś brandy czy co. No przecież nie na darmo tyle siedziałem i pociłem się w tek kuchni przy tych kaczkach. A teraz patrzcie go, winem chce mnie spławić. - Ed przesadnie poczuł się urażony takim potraktowaniem słysząc co gospodarz proponuje.

- Dobra, niech będzie to weź co chcesz i przynieś. Tak mówiłem w skrócie, że wino. - gospodarz machnął ręką i nadąsał się jakby zabolało go to oskarżenie o sknerstwo. Ed pokiwał głową i wyręczył gospodarza z kuśtykania po butelkę i szkło.

- A to potem jedziecie jeszcze gdzieś? - zaciekawił się hippis zanim odszedł i chyba aby jakoś zmienić temat rozmowy bo chyba jednak nie chciał urazić swojego sąsiada.

Mazzi przytaknęła, opierając wygodnie plecy o oparcie krzesła.
- Tak, wieczorem jesteśmy umówieni na kolację z moją dziewczyną - powiedziała tonem jakby mówiła o odwiedzinach u siostry. - Dla mnie cokolwiek, byle trzepało. Nie jestem wybredna.

- Ooo! Wolne związki! Wolna miłość! Jakie to hippisowskie! - stary, brodaty hippis roześmiał się jakby w lot pojął o co chodzi. A może mu się tak tylko zdawało. Ale poszedł do domu po te promile i szkło.

- To jak? Kręcisz z Krótkim na boku? - Travis popatrzył ciekawie i na Lamię i na swojego kumpla z błyskiem zainteresowania w oku.

- Na boku? Nie no, coś ty - sierżant skrzywiła się, wstając od stołu. Obeszła mebel żeby zatrzymać się przy wspomnianym kapitanie i usiąść mu na kolanach, obejmując szyję ramieniem. Uśmiechnęła się do niego czule, całując w skroń. Zastanawiała się przez chwilę jak powiedzieć, co chce powiedzieć aby nie narobić mężczyźnie siary, skoro już miała być jego dziewczyną, czy coś w ten deseń.
- Steve’a traktuję bardzo poważnie, żadne na boku - odpowiedziała gapiąc się w jego oczy - Po prostu do tej pory… powiedzmy, że lubię laski. - przeniosła wzrok na Travisa z niezobowiązującą miną - Bardzo lubię laski i myślałam że tak mi zostanie na stałe, ale wtedy pojawił się taki jeden ledwo tam kapitan z bożej łaski - rozłożyła bezradnie ręce - Jest bardzo wyrozumiały, nie ma nic przeciwko temu, że bawimy się z kumpelami w różne babskie zabawy, a skoro Eve to moja dziewczyna, a ja jestem dziewczyną Krótkiego, ma dwie dziewczyny. - zamrugała, wachlując rzęsami - W porywach do pięciu. Ale powiem ci, że radzi sobie świetnie. Z tego co mówiłeś zawsze był taki dzielny i pomysłowy - dokończyła, przytulając się do komandosa ufnie jak idealny przykład zabujanej foczki.

No i facet w szortach i hawajskiej koszuli dał usiąść na sobie swojej dziewczynie. Też w szortach i hawajskiej koszuli. Tylko w inny deseń. Objął ją nawet i pocałował w usta nasteępnie szczerząc się do Travisa dumnie niczym właściciel ziemski prezentujący sąsiadowi czy teściowi swoje ranczo. O wiele dorodniejsze i wspanialsze niż ten kiedykolwiek przypuszczał. Gospodarz zaś miał minę jakby się nad czymś zaciął i non stop obrabiał w myślach ten sam kawałek. W końcu się odpowietrzył i coś zaczął mówić.

- Ale nie, zaraz, zaraz, poczekaj… - pokręcił głową jakby odganiał muchę i chciał się upewnić, że na pewno dobrze się rozumieją. - No to ty i ty znaczy chodzicie ze sobą, tentegujecie się i tak dalej. Tak? - zapytał wskazujac na parkę jaka teraz siedziała naprzeciwko niego po przeciwnej stronie stołu. Steve elegancko potwierdził zdecydowanym ruchem głowy. - No okey. A w takim razie ty i ta Eve to kręcicie ze sobą. Ona jest twoją laską i tentegujecie się i tak dalej. Tak? - gospodarz zmrużył oczy jeszcze bardziej gdy próbował zrozumieć zawiłości przedstawionego mu właśnie związku. Tym razem popatrzył wyraźnie na Lamię.

- Tak - odpowiedziała wesoło - Jedziemy dziś do niej na kolację, bo i tak tam nocujemy. Ma naprawdę wygodne łóżko, wszyscy się pomieścimy - nadawała dalej pogodnym tonem, nie puszczając Krótkiego ani odrobinę - U mnie też jest całkiem wygodne wyro, ale nie tak obszernie. Ostatnio jak w niedzielę zjechaliśmy z Honolulu, robiło się ciasno - posmutniała - Ale to dlatego, że były jeszcze Madi i Val, moje kumpele. No i Eve oczywiście - wyszczerzyła się - Jeśli Stevie się zgodzi, następnym razem przyjedziemy razem. Jeśli się zgodzi… - popatrzyła na właściciela, robią proszacą minę - Zgodzisz się kochanie, prawda? Pojeździmy we trójkę po torze, nawet dam ci fory i wygrać w wyścigu…

- Oczywiście. Oprócz tych forów. - Steve zgodził się łaskawie i pogodnie a Travis miał minę jakby nie wiedział ani co myśleć ani co powiedzieć i czy dalej drążyć temat czy nie. Z kłopotu wybawił go sąsiad który wrócił z czym potrzeba i usiadł na swoim miejscu.

- Mam! No to rozlewamy szkło. - ucieszył się i odkorkował butelkę nalewając do szklanej jakiś bursztynowy płyn. Potem porozstawiał szklanki jak należy i zakończył na tym, że wziął i swoją do ręki. - No to za spotkanie! - zawołał wesoło i pierwszy toast stuknął się nieregularnym rytmem czterech uderzeń a potem płyn przepłukał gardła przyjemnie dopełniając smakiem to co zostawił po sobie syty obiad.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...

Ostatnio edytowane przez Driada : 05-08-2019 o 02:42.
Driada jest offline