Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-08-2019, 01:18   #26
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
- A to jest “Łe” - Luther kontynuował wieczorną lekcję. Zadatków na bakałarza młody piwowar nie miał. Owszem we mieście pobrał naukę podstawową za ciężką krwawicę rodzicieli. I nawet ostatnim safandułą we grupie Magistera Aroniusa nie był, choć liniałem przez łeb oberwał kilka razy. Zwyczajnie nie do końca rozumiał czemu to całe nauczanie miało służyć i najlepiej z całego pobytu w mieście zapamiętał samo miasto i ludzi, których w nim spotkał... Ale póki sztuka się składania liter tyczyła to dawał chłopak radę objaśniać rodzeństwu co i jak - Zaczyna takie słowa jak “łopata”, czy “łowad” i “łojciec”.
- A co to łowad? -
dopytywała się mała Malwina, oczko w głowie pani matki. Luther zawsze lubił tę dziewuszkę. Nie migała się od obowiązków jak Ulfi i Rutka i często brała jego stronę gdy rodzeństwo się kłóciło. Szczególnie zaś gdy Luther się brał za łby z Madsem, który szczególnie się matuli podlizywał i kędy mógł na Luthera skarżył. Za co, i prawda to, zbierał pod stołem kuksańce.
- Łowad, przez nieuków robokiem zwany - oznajmił mądrze najstarszy z Grolschy, a Malwina w zamyśleniu potaknęła główką - Łowad to mucha, mrówka, giez… Ino nie glizda. Glizda to nadal robok.
- A ślimak? -
spytał Mads, który zawsze drażniąco pilnie słuchał lekcji Luthera choć nie w taki sposób w jaki Luther by sobie tego życzył - Ślimak to robok, czy glizda? Glizdowaty jest to pewno glizda?
- Ślimak… -
odparł odrobinę niepewnie Luther - ślimak to ni łowad ni glizda. To... muszlak.
- Bo ma muszlę! -
Rutka uznała, że też się powinna odezwać w tej dyskusji i wyczekałą moment, w którym uznała, że nie palnie głupstwa.
- Tak - najstarszy z Grolschy szybko odzyskał mądry ton głosu.
- Ale kędy jabłka opadną to wyłażą te brązowe wielki ślimaki i one muszli nie mają - dumał dalej Mads - Znaczy to nadal muszlaki, czy już glizdy?
Luther zgrzytnął zębami wbijąjąc w młodszego brata niechętne spojrzenie.
- Ślimaki są na “eś”! I będziemy o nich prawić kędy do “eś” dojdziemy. A nynie każde mi tu pół tuzina słów na “łe” gada!

***

Tako jak i pana ojca, tak i Luthera cały ten stwórcowy obrządek jakoś specjalnie do siebie przekonać nie mógł. Owszem w dzień święty cała rodzina poza wujem, a i czasem Ulfim tuptała do świątyni z Rutą na czele. Owszem, Luther i od tego obowiązku się nie migał. Ale dla młodego piwowara była to raczej okazja do późniejszych pogadanek z kolegami kiedy to kmiecie pod świątynią po nabożeństwie na ogół prawią o wszystkiem bo nikomu do chałup nie śpieszno. Miał nawet na tę okoliczność za pazuchą skitraną flaszunię tatowego samogonu. A i dziewuchy w dzień ony zawsze takie wycacane… Nawojka Racimirówna, Marysia, Boguśka… Wdowa Maryna... czy na onego Racimira chyba zerkała?… Nawet Vaida Rozsierdzonówna po przekroczeniu kościelnych wrót jakby się zmieniała. I gdzieś spod jej buhajowych ślepiów zaczynało spozierać coś co… chyba… było... dziewczyną?
Wszystko to Luther zapamiętywał i sam już nie wiedział, czy dlatego, że ciekaw był, czy dlatego, że ojciec zawsze mu powtarzał, żeby to właśnie robił.
Tak czy owak, nic nie zapowiadało obrotu spraw jaki zainagurowało przybycie pijanego Henia. I iście powiało grozą. Jeszcze jeźdźcy jak jeźdźcy. I że duże konie to tyż żadna rzecz, bo to w okolicy jeno same duże. Ale jak z mieczami.... Musi woje… Chyba, że z miasta jacy. Tak. Tak przeca po mieście zbrojni po mieście co dzień się szwendali. I chyba jeszcze im za to płacono. Oni musi być. Taką przeca rzecz jak wojnę, to by wuj wywróżył i panią matkę ostrzegł.
Ojciec jednak ani okiem mrugnął. A ino tężej łypie na tych co ostali w kościóle. W tem i na kapłana. Inne tymczasem wyłazić poczęły z kościoła, co bo zobaczyć kogóż to licho nadało. Ot i młynarczyki. A z nimi Boguśka. Choć ta ze krzykiem. Luther powiódł za nią spojrzeniem. Już go Żyrko obśmiał, że sam chustę Boguśce oddał. A rechotali przy tem ze Światkiem, że mało się ozorami ne zakrztusili. Ha! Nosił wilk razy kilka...
- Łojciec… obce jakie do wsi zajadą… ze miasta musi być… i to racimirowi ich witać będą? Wyjdę i ja.
Co rzekłszy zaczął się cofać z ławy, by mimo matczynego polecenia, również świątynię opuścić...
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline