| Kłamstwem by było, gdyby rzec, że Eugeniusza nie ścięła trwoga na wieść o jeźdźcach. Co prawda nie wyczuł od Heńka alkoholu, jednak nadal mężczyzna mógł bredzić. Mieszkowi za to uwierzył, zapominając przy tym, że rozkazał młodzieńcowi nie ruszać się z miejsca.
Jeźdźcy. Napad? Łupieżcy? Stary wielebny był świadkiem ogromnego kataklizmu, jaki zniszczył miasto, ale jeszcze nigdy nie przeżył najazdu grabieżców. Był świadom, z czym to się miało wiązać. Kradzież kosztowności i zapasów jedzenia oraz trzody, podpalenie chat, gwałty i mordy. Coś, o czym kiedyś pisał w Klasztorze Górskiego Płomienia, spisując kroniki splądrowanych wiosek w czasie wojny.
Panika zaczęła udzielać się i jemu. Bał się, oczywiście, że się bał. To była naturalna reakcja każdej żywej istoty. Jednak w chwilach trwogi Eugeniusz nawykł oddawać swój los w ręce Stwórcy. Gorliwie wierzył, że cokolwiek by się nie działo, jest to przewidziane w boskich planach. On został wybrany na pasterza tych owiec i był za nie odpowiedzialny. Wiedział, że kiedy przyjdzie moment, stanie w ich obronie a sił doda mu sam stwórca.
Wielebny szybko przeanalizował sytuację. Jeśli to byli grabieżcy, świątynia będzie ich pierwszym celem, ponieważ to tutaj trzymano kosztowności, a przynajmniej trzymano, zanim nie rozkradli je osadnicy. Choć świątynia była zbudowana na modłę małej twierdzy, jej stan pozostawał wiele do życzenia. Wrota nie odeprą najeźdźcy w nieskończoność, a w najgorszym wypadku ten mógł zwyczajnie podpalić strzechę razem ze wszystkimi zebranymi wiernymi.
Nie, siedzenie tutaj i czekanie na cud nie było rozwiązaniem. Oczywiście Eugeniusz wierzył w cuda, jednak był świadom tego, że Stwórca często oczekiwał, by ludzie sami sobie pomogli. Wszak obdarzył ich wolną wolą. I taka polityka najbardziej odpowiadała wielebnemu. - Mówisz, że stal aż błyszczy? Wojna się już zakończyła, więc nie mogą to być wojska Sargonii, a zbójcy nie dbają o to, by ich rynsztunek błyszczał - odezwał się głośno wielebny, odzyskując trzeźwość osądu. - Mówże, kogo żeś widział, chłopcze. Czy to nie byli rycerze? Może panowie Remy przybyli ustalić porządek na dworze? - Eugeniusz rozmyślał na głos. - Nie będę narażał nikogo z was, dlatego pójdę sam pomówić z przybyszami. Należy spróbować pertraktacji - dodał po chwili namysłu. - Panie Grolsch, rozumiem, że obawiacie się o swój ród, jednak nie odmówię, jeśli zechcecie mi mimo wszystko towarzyszyć. Wasz dom jest najstarszy i największy, cieszycie się autorytetem, który może pomóc w rozmowach - wielebny zwrócił się do Horsta.
Następnie pokuśtykał do Heńka i położył mu stanowczo rękę na ramieniu. - Opanuj się, synu! Odwagi! Stwórca nie przyjmie w swe progi tchórza! Odstąp - warknął mu do ucha.
Kolejno obejrzał się na Mieszka. - Chłopcze, zbierz wszystkich przy palenisku. Każdy, kto będzie czuł na sobie żar ognia zostanie oszczędzony! - zawołał do młodego sługi. Kłamstwo było perfidne, ale wielebnemu zależało na opanowaniu paniki.
Z czy bez Horsta, Eugeniusz miał zamiar wyjść na spotkanie przybyszy.
__________________ "Pulvis et umbra sumus" |