Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-08-2019, 02:51   #122
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Płynne ciepło błyskawicznie rozchodziło się od przełyku do żołądka i stamtąd promieniowało na całe ciało. Saper aż sapnęła, bo trunek był mocny, o wiele mocniejszy niż owocowe wino albo pite w Honolulu drinki.
- Uch, dobre - postawiła szkło na stole po dolewkę - Ed, a co z tobą? Nosiłeś kamasze czy zajmowałeś się czym innym?

- Kamasze? Ja? No coś ty! - stary Ed roześmiał się na całego, podobnie jak pozostała dwójka na taki pomysł. - Ja od urodzenia jestem wolny człowiek i nie dałbym się wpuścić w maliny aby ktoś miał mi coś kazać i rozkazywać! - stary hippis widocznie nie miał zbyt dobrego mniemania o hierarchicznych organizacjach.

- Ja swoje przeżyłem aż osiadłem tutaj i wziąłem sobie kawałek ziemi aby urządzić go po swojemu. - odpowiedział znów unosząc szklankę z mocnym trunkiem do ust.

- Nie lubisz słuchać rozkazów… znaczy baby też nie masz, nie? Dlatego tak pysznie gotujesz. Chętnie bym się nauczyła gotować, z kulinariów ogarniam robienie nitrogliceryny. Chociaż z drugiej strony… jeśli znajdę sobie chłopa wojskowego to żaden problem. Tacy są przyzwyczajeni do podłego żarcia ze stołówki - Saper pokiwała mądrze głową. - A wy jak się poznaliście ze Steviem? - Podrapała przy okazji Bolta po włosach i pocałowała go krótko nim podniosła się z jego kolan.

- Mogę się poczęstować? - spytała gospodarza wskazując plik kartek leżący na szafce koło okna. Przyciągały jej wzrok od końca obiadu, aż wreszcie dała za wygraną.

- Bierz. - Travis zgodził się ledwo zerkając na wskazane i do tej pory pewnie zapomniane przez niego kartki.

- Ano tak, teraz baby nie mam no ale wcześniej… - stary brodacz zaśmiał się do swoich wspomnień i pokiwał głową. - No nie narzekałem wtedy to i teraz nie będę. - pokiwał głową a potem wrócił do świata przy stole sąsiada na jego podwórku. - A tego młodzika poznałem tutaj. Właściwie ich obu. Ten to miał oprawę jak tu przyjechał. Cała wojskowa ciężarówka i parę innych takich. Jeszcze dobre parę miesięcy coś do niego przyjeżdżało. No a ja przyjechałem zobaczyć kto tu mi się wprowadza po sąsiedzku no i tak, żeśmy się poznali. - stary Ed nie robił jakiejś wielkiej tajemnicy z tego pierwszego spotkania a dwóch byłych i aktywnych wojskowych potwierdziło jego słowa kiwaniem głów.

- A ja jak cię pierwszy raz zobaczyłem myślałem, że jakiś hippisowski menel na żebry przyjechał. - roześmiał się Travis wskazując na wygląd starego hipisa który wydawał się być czymś kompletnie przeciwnym niż to co zwykle preferowali wojskowi.

Mazzi parsknęła wesoło, stukając piętą w szafkę. Usiadła na niej gdy podniosła kartki, a ze słoika obok wyciągnęła automatyczny ołówek. Patrzyła teraz to na stół i trzech mężczyzn, to na kartkę trzymaną na kolanach i skrobała po papierze. Garbiła przy tym plecy, bezwiednie wystawiła czubek języka i przygryzła go zębami.

- Jakby mi się zespawnił hippisowski menel przed drzwiami od razu bym go zaprosiła. Wiadomo kto ma najlepszy towar na mieście - zaśmiała się, przymykając lewe oko i przekrzywiła kark, łapiąc perspektywę widoku. - Poza tym… hippis to jeszcze nic. Za pierwszym razem jak wyszłam na miasto… znaczy się ten no - wzruszyła ramionami - Był taki jeden palant co po nocy rzępolił w starym magazynie obok szpitala i mi spać nie dawał. Rzępolił jednak całkiem nieźle, jak na palanta, a że mam duszę melomana, wyskoczyłam przez okno, bo tak łatwiej niż przejść obok pielęgniarzy. Dobrze żę to było juz pierwsze piętro, więc nie było krat… i noc. No ale, znalazłam tego palanta. Dobrze że było ciemno, bo porwałam piżamę, uwalałam ją ziemią i brudem bo żeby przejść przez zasieki najpierw musiałam wejść na drzewo, a potem przeczołgać pod drutami… - zachichotała - Jak rano Betty mnie zobaczyła od razu wpakowała do wanny. Ciekawe jakbyś zareagował ty na miejscu Rude Boya - popatrzyła wesoło na kapitana - Gdybyś ciemną nocą spotkał wariatkę która uciekła ze szpitala w podartej piżamie, z ziemią we włosach i brudnymi od piachu bandażami… która podchodzi i prosi żebyś jej coś zagrał.

- No to zależy jak by wyglądała taka wariatka. I jak bardzo i w jakich miejscach by miała porwane swoje ubranie. - Travis odpowiedział po chwili zastanowienia nad tym pytaniem. I wyglądało na to, że chyba niekoniecznie taka nocna wariatka byłaby mu bardziej przykra niż jakiś “hippisowski menel”.

- Rude Boy? Kojarzę. Chociaż no raczej nie mój styl. Ale szanuję go za to co robi. Ma facet klasę i czuć, że to prawdziwy punkowy idealista a nie pozer w skorupie. - sąsiad Travisa też się zastanawiał chwilę ale jednak jak widać nad czym innym. Widocznie lokalna gwiazda punk rocka była mu chociaż trochę znana.

- Zwiałaś ze szpitala aby z nim pogadać? A skąd wiedziałaś, że to on? - Steve zaciekawił się jeszcze czymś innym z tego co mówiła ciemnowłosa dziewczyna.

- Nie wiedziałam - Mazzi przyznała wesoło, skrobiąc zapamiętale po kartce. Patrzyła przy tym na Mayersa pogodnie i otworzyła usta żeby odpowiedzieć… tylko zapowietrzyła się. Mina jej się skwasiła i siedziała tak przez parę chwil, ograniczając aktywność do mazania po papierze.

- To była druga noc od chwili gdy obudziłam się ze śpiączki i dało się ze mną w miarę logicznie porozmawiać. Nie mogłam spać… znaczy - skrzywiła się, a potem wzruszyła ramionami, przyjmując maskę ironii na twarz i takiż uśmieszek, gdy mówiła, patrząc Mayersowi w oczy - Najpierw napadłam na Betty i Brenna, gdy próbowali mi nastawić wybity bark. Napad paniki, normalne przy PTSD kiedy przepinają się łącza w czaszce i coś się przypomina, a wtedy przypomniały mi się tę ręce. Obezwładnili mnie pielęgniarze, dali zastrzyk. Obudziłam się w łóżku po ciemku - zrobiła przerwę żeby odkaszlnąć, dmuchnęła na kartkę usuwając śmieci z rysunku aby go nie pobrudzić.

- Druga noc, znowu koszmary które nie dają normalnie odpocząć. Obok sąsiad rzęzi agonalnie przez rozpuszczone płuca. Biedak nałykał się gazu, był na końcówce… a obok ja, mokra jak mysz i roztrzęsiona po pobudce z festiwalu “Front Party”... wtedy usłyszałam jak gra i śpiewa. Nie wiedziałam kto to, ani skąd dochodzi muzyka. Była piękna - przełknęła ślinę, wracając do gapienia w papier - Lubię muzykę, coś mi przypomniała. Chciałam posłuchać jeszcze, więc wyskoczyłam przez okno i znalazłam go po drugiej stronie zasieków. Nie wiedziałam kim jest, nic o nim nie wiedziałam, oprócz tego że ma gitarę i skórę na plecach… no i zachowuje się jak palant - uśmiechnęła się pod nosem - Pojechałam z nim do “41”, bo najpierw chciał zjeść, a dopiero potem miał zagrać. Przy okazji nakarmił i mnie, bo oprócz porwanej piżamy nie miałam nic, nawet butów - parsknęła.

- O tak, muzyka jest dobra na wszystko. Też bym zwiał z tego pierdolnika. Zwłaszcza jakby alternatywą było posłuchać muzy. - stary hipis coś widocznie miał podobny punkt widzenia na muzyczne gusta i sprawy jak i była sierżant. Bo uśmiechnął się a potem odkręcił butelkę i znów zaczął rozlewać do opróżnionych szklanek bursztynowego napoju.

- PTSD zwykle mija. Albo chociaż słabnie. Z biegiem czasu. Myślę, że na to co przeszłaś i tak nieźle sobie radzisz. - Steve starał się pocieszyć swoją dziewczynę i wstał do niej. Pogłaskał ją po głowie, przytulił i delikatnie pocałował w czoło w opiekuńczym geście, a potem razem wrócili do stołu.

- No chyba nie masz jakichś hipisowskich zapędów jak ten tutaj? - Travis zmrużył oczy i głową wskazał na siedzącego obok siebie, zarośniętego sąsiada.

Mazzi zazezowała na gospodarza, sadowiąc mu się bokiem na kolanach Krótkiego, dzięki czemu mogła się oprzeć o jego klatę. Znów miała dziwne wrażenie, że wchodząc do mayersowej strefy wychodzi poza zasięg strachu i bólu, zwłaszcza gdy okazywał saper czułość, albo po prostu jej dotykał.

- Radzę sobie nieźle, bo mam się o co starać… o kogo. I dla kogo - mruknęła mu do ucha, nie przejmując się że reszta to słyszy. Znów zaczęła bazgrać po kartce, opierając ją o zgiętą nogę. Było tak jednak niewygodnie, więc położyła kartki na stole.


W aktualnej pozycji ciężko było gapić się z poprzedniego kąta, więc zostawało dziewczynie rysowanie z pamięci. Drapała papier ołówkiem, sumiennie raz przy razie, dokładając coraz to nowe linie, cienie i detale, a obrazek z każdą chwilą coraz bardziej przypominał portret.
Dokładnie portret mężczyzny, na którego kolanach rysownik siedziała.

- Następnym razem jak RB będzie grał dam ci cynk. Albo ci go tu przywiozę na trzy akordy i darcie mordy - puściła hipisowi oko. Potem przeniosła wzrok na Travisa, ściągając usta w dzióbek i uniosła oczy do góry, na Krótkiego - Myślisz że jestem hippisem, stąd te śliczne kwiatki rano? Zapominałam zapytać… sam je zbierałeś Tygrysku, czy któryś z twoich kotów ma taki świetny gust? - zaszczebiotała, przytulając policzek do boku jego szyi.

- Ano dobrze, że pytasz. Bo to historia wyszła. - Krótki zerkał ciekawie na powstający na jego oczach portret ale na razie ograniczył się do tej zaciekawionej obserwacji. - Więc to było tak, przy kolacji powiedziałem Donowi, że potrzebuję tych kwiatów na dzisiaj. U nas rosną nie tak daleko od bazy i właśnie je chciałem. I Don mi powiedział, że wie o które chodzi i nie ma sprawy. No to myślałem, że mam to z bani. - Steve zaczął tłumaczyć coś co zaczynało się jak kolejna anegdotka z woja.

- Więc posłał koty… - Travis wtrącił się jakby pewne rzeczy w woju się nie zmieniały nieważne jak dawno już ktoś nie służył w armii.

- Posłał koty. Rano po śniadaniu wołają mnie, żebym sobie wybrał. Bo jak wsadzili w wodę to dwa wiadra wyszły. No to idę i patrzę no i cholera myślałem, że mnie szlag trafi. To nie te co chciałem! Jakieś siano mi nacięli! Ochrzaniłem ich, kotom skasowałem przepustki na ten weekend a Donowi kazałem spadać. No ale końcu wzięliśmy Hummera i pojechaliśmy we dwóch i sam poszedłem naciąć. Cały się uświniłem bo tam trochę podtopione jest. Ale naciąłem co trzeba. No i wróciliśmy do koszar, musiałem się jeszcze raz przebrać, wziąć prysznic i znów się przebrać. Cholera a raz chciałem, żeby było na spokojnie. - Steve trochę z rozbawieniem ale i z pewną nutką goryczy opowiadał tą historyjkę która znów rozbawiła innych. Zwłaszcza Travisa co jakby się potwierdzało, że od jego czasów nic się nie zmieniło.

Słysząc w jakich bólach i problemach powstał bukiecik z rana, Mazzi zaniosła się głośnym rechotem aż ją zgięło do przodu. Wyobraziła sobie dwa wiadra badyli i wściekłego Krótkiego w różowej podkoszulce, drącego gębę na przestraszoną kociarnię która nie wie gdzie ma podziać oczy… a obok stoi Don z idealnie niewinną miną wcielenia dobrej woli.

- Nooo nieeee ! - wydusiła, przecierając palcem dolną powiekę na której pojawiła się łza. Patrzyła przy tym na swojego Bolta z mieszaniną czystego rozbawienia i wzruszenia.
- Tak to jest, jak się nie prowadzi odpowiedniego szkolenia z dziedziny botaniki. Potem jeden z drugim nie rozróżnia muchomora od pieprznika jadalnego… albo chwasta od kwiatka. Matko… faceci - pokręciła głową, robiąc współczującą minę. Dorzuciła zachwyconym tonem - Ale to znaczy, że się kopnąłeś osobiście! Po kwiaty dla mnie… wooooow. - uwiesiła mu się na szyi i przerwała gadanie na rzecz niewerbalnego okazywania wdzięczności. Odłożyła ołówek aby mieć obie ręce wolne do obejmowania boltowej głowy przy wyjątkowo mokrym, dogłębnym i intensywnym “dziękuję”, które trwało i trwało… i trwało.
Dość długo trwało, saper straciła oddech i dopiero gdy musiała zaczerpnąć powietrza przerwała, oddychając ciężko w kołnierz jego kombinezonu.

- Teraz szkoda będzie ich wywalać - mruknęła pogodnie - Ususzę dziady. Będą mi przypominać że kicałeś po błocie w pewien sobotni poranek, jakbyś nie był jakimś tam jaśnie panem wielmożnym kapitanem… a Don nie dostanie w następnej turze żadnych bułek.

- Och, nie bądź dla niego aż tak okrutna aby odmawiać mu bułek. Zresztą, pewnie i tak by od kogoś wysępił. - Steve przyjął podziękowania z humorem i wzajemnością gdy widocznie przyjemnie mu się zrobiło, że ten poranny wysiłek nie poszedł na marne a nawet się spodobał. Ale co do swojego podwładnego to i wziął go w obronę ale szybko mu się przypomniało jaki z niego cwaniak i jak niewiele pewnie można zrobić aby go ograniczyć takimi drobnostkami o jakich mówiła Lamia.

- Dobra to posiedźcie sobie a ja pójdę pozmywać. - stary Ed podniósł się ze swojego miejsca i zaczął zbierać talerze, brytfanki i całą resztę. Zostawił tylko zaczętą butelkę nalewki i szklanki do rozdysponowania tego trunku.

- Poczekaj, pomogę ci - Saper poderwała się z miejsca, całując Krótkiego przelotnie w czoło ze śmiechem i rzuciła - Dobra, pomyślę o tym. Zawsze mogę w niedzielę związać - puściła mu oko, aby szybko zabrać staremu hippisowi część talerzy w drodze do kuchni.

- Tylko się nie schlejcie za bardzo! - dodała przez ramię do pozostałej dwójki, celując oczami w tego młodszego - Chyba że chcesz żebym prowadziła, wtedy się nie krępuj. Byle byś miał miejsce na deser u Eve. Nie dygaj, odpalę bez kluczyków. Nie takie numery się odstawiało.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline