Płynne ciepło błyskawicznie rozchodziło się od przełyku do żołądka i stamtąd promieniowało na całe ciało. Saper aż sapnęła, bo trunek był mocny, o wiele mocniejszy niż owocowe wino albo pite w Honolulu drinki.
- Uch, dobre - postawiła szkło na stole po dolewkę - Ed, a co z tobą? Nosiłeś kamasze czy zajmowałeś się czym innym?
- Kamasze? Ja? No coś ty! - stary Ed roześmiał się na całego, podobnie jak pozostała dwójka na taki pomysł. - Ja od urodzenia jestem wolny człowiek i nie dałbym się wpuścić w maliny aby ktoś miał mi coś kazać i rozkazywać! - stary hippis widocznie nie miał zbyt dobrego mniemania o hierarchicznych organizacjach.
- Ja swoje przeżyłem aż osiadłem tutaj i wziąłem sobie kawałek ziemi aby urządzić go po swojemu. - odpowiedział znów unosząc szklankę z mocnym trunkiem do ust.
- Nie lubisz słuchać rozkazów… znaczy baby też nie masz, nie? Dlatego tak pysznie gotujesz. Chętnie bym się nauczyła gotować, z kulinariów ogarniam robienie nitrogliceryny. Chociaż z drugiej strony… jeśli znajdę sobie chłopa wojskowego to żaden problem. Tacy są przyzwyczajeni do podłego żarcia ze stołówki - Saper pokiwała mądrze głową. - A wy jak się poznaliście ze Steviem? - Podrapała przy okazji Bolta po włosach i pocałowała go krótko nim podniosła się z jego kolan.
- Mogę się poczęstować? - spytała gospodarza wskazując plik kartek leżący na szafce koło okna. Przyciągały jej wzrok od końca obiadu, aż wreszcie dała za wygraną.
- Bierz. - Travis zgodził się ledwo zerkając na wskazane i do tej pory pewnie zapomniane przez niego kartki.
- Ano tak, teraz baby nie mam no ale wcześniej… - stary brodacz zaśmiał się do swoich wspomnień i pokiwał głową. - No nie narzekałem wtedy to i teraz nie będę. - pokiwał głową a potem wrócił do świata przy stole sąsiada na jego podwórku. - A tego młodzika poznałem tutaj. Właściwie ich obu. Ten to miał oprawę jak tu przyjechał. Cała wojskowa ciężarówka i parę innych takich. Jeszcze dobre parę miesięcy coś do niego przyjeżdżało. No a ja przyjechałem zobaczyć kto tu mi się wprowadza po sąsiedzku no i tak, żeśmy się poznali. - stary Ed nie robił jakiejś wielkiej tajemnicy z tego pierwszego spotkania a dwóch byłych i aktywnych wojskowych potwierdziło jego słowa kiwaniem głów.
- A ja jak cię pierwszy raz zobaczyłem myślałem, że jakiś hippisowski menel na żebry przyjechał. - roześmiał się Travis wskazując na wygląd starego hipisa który wydawał się być czymś kompletnie przeciwnym niż to co zwykle preferowali wojskowi.
Mazzi parsknęła wesoło, stukając piętą w szafkę. Usiadła na niej gdy podniosła kartki, a ze słoika obok wyciągnęła automatyczny ołówek. Patrzyła teraz to na stół i trzech mężczyzn, to na kartkę trzymaną na kolanach i skrobała po papierze. Garbiła przy tym plecy, bezwiednie wystawiła czubek języka i przygryzła go zębami.
- Jakby mi się zespawnił hippisowski menel przed drzwiami od razu bym go zaprosiła. Wiadomo kto ma najlepszy towar na mieście - zaśmiała się, przymykając lewe oko i przekrzywiła kark, łapiąc perspektywę widoku. - Poza tym… hippis to jeszcze nic. Za pierwszym razem jak wyszłam na miasto… znaczy się ten no - wzruszyła ramionami - Był taki jeden palant co po nocy rzępolił w starym magazynie obok szpitala i mi spać nie dawał. Rzępolił jednak całkiem nieźle, jak na palanta, a że mam duszę melomana, wyskoczyłam przez okno, bo tak łatwiej niż przejść obok pielęgniarzy. Dobrze żę to było juz pierwsze piętro, więc nie było krat… i noc. No ale, znalazłam tego palanta. Dobrze że było ciemno, bo porwałam piżamę, uwalałam ją ziemią i brudem bo żeby przejść przez zasieki najpierw musiałam wejść na drzewo, a potem przeczołgać pod drutami… - zachichotała - Jak rano Betty mnie zobaczyła od razu wpakowała do wanny. Ciekawe jakbyś zareagował ty na miejscu Rude Boya - popatrzyła wesoło na kapitana - Gdybyś ciemną nocą spotkał wariatkę która uciekła ze szpitala w podartej piżamie, z ziemią we włosach i brudnymi od piachu bandażami… która podchodzi i prosi żebyś jej coś zagrał.
- No to zależy jak by wyglądała taka wariatka. I jak bardzo i w jakich miejscach by miała porwane swoje ubranie. - Travis odpowiedział po chwili zastanowienia nad tym pytaniem. I wyglądało na to, że chyba niekoniecznie taka nocna wariatka byłaby mu bardziej przykra niż jakiś “hippisowski menel”.
- Rude Boy? Kojarzę. Chociaż no raczej nie mój styl. Ale szanuję go za to co robi. Ma facet klasę i czuć, że to prawdziwy punkowy idealista a nie pozer w skorupie. - sąsiad Travisa też się zastanawiał chwilę ale jednak jak widać nad czym innym. Widocznie lokalna gwiazda punk rocka była mu chociaż trochę znana.
- Zwiałaś ze szpitala aby z nim pogadać? A skąd wiedziałaś, że to on? - Steve zaciekawił się jeszcze czymś innym z tego co mówiła ciemnowłosa dziewczyna.
- Nie wiedziałam - Mazzi przyznała wesoło, skrobiąc zapamiętale po kartce. Patrzyła przy tym na Mayersa pogodnie i otworzyła usta żeby odpowiedzieć… tylko zapowietrzyła się. Mina jej się skwasiła i siedziała tak przez parę chwil, ograniczając aktywność do mazania po papierze.
- To była druga noc od chwili gdy obudziłam się ze śpiączki i dało się ze mną w miarę logicznie porozmawiać. Nie mogłam spać… znaczy - skrzywiła się, a potem wzruszyła ramionami, przyjmując maskę ironii na twarz i takiż uśmieszek, gdy mówiła, patrząc Mayersowi w oczy - Najpierw napadłam na Betty i Brenna, gdy próbowali mi nastawić wybity bark. Napad paniki, normalne przy PTSD kiedy przepinają się łącza w czaszce i coś się przypomina, a wtedy przypomniały mi się tę ręce. Obezwładnili mnie pielęgniarze, dali zastrzyk. Obudziłam się w łóżku po ciemku - zrobiła przerwę żeby odkaszlnąć, dmuchnęła na kartkę usuwając śmieci z rysunku aby go nie pobrudzić.
- Druga noc, znowu koszmary które nie dają normalnie odpocząć. Obok sąsiad rzęzi agonalnie przez rozpuszczone płuca. Biedak nałykał się gazu, był na końcówce… a obok ja, mokra jak mysz i roztrzęsiona po pobudce z festiwalu “Front Party”... wtedy usłyszałam jak gra i śpiewa. Nie wiedziałam kto to, ani skąd dochodzi muzyka. Była piękna - przełknęła ślinę, wracając do gapienia w papier - Lubię muzykę, coś mi przypomniała. Chciałam posłuchać jeszcze, więc wyskoczyłam przez okno i znalazłam go po drugiej stronie zasieków. Nie wiedziałam kim jest, nic o nim nie wiedziałam, oprócz tego że ma gitarę i skórę na plecach… no i zachowuje się jak palant - uśmiechnęła się pod nosem - Pojechałam z nim do “41”, bo najpierw chciał zjeść, a dopiero potem miał zagrać. Przy okazji nakarmił i mnie, bo oprócz porwanej piżamy nie miałam nic, nawet butów - parsknęła.
- O tak, muzyka jest dobra na wszystko. Też bym zwiał z tego pierdolnika. Zwłaszcza jakby alternatywą było posłuchać muzy. - stary hipis coś widocznie miał podobny punkt widzenia na muzyczne gusta i sprawy jak i była sierżant. Bo uśmiechnął się a potem odkręcił butelkę i znów zaczął rozlewać do opróżnionych szklanek bursztynowego napoju.
- PTSD zwykle mija. Albo chociaż słabnie. Z biegiem czasu. Myślę, że na to co przeszłaś i tak nieźle sobie radzisz. - Steve starał się pocieszyć swoją dziewczynę i wstał do niej. Pogłaskał ją po głowie, przytulił i delikatnie pocałował w czoło w opiekuńczym geście, a potem razem wrócili do stołu.
- No chyba nie masz jakichś hipisowskich zapędów jak ten tutaj? - Travis zmrużył oczy i głową wskazał na siedzącego obok siebie, zarośniętego sąsiada.
Mazzi zazezowała na gospodarza, sadowiąc mu się bokiem na kolanach Krótkiego, dzięki czemu mogła się oprzeć o jego klatę. Znów miała dziwne wrażenie, że wchodząc do mayersowej strefy wychodzi poza zasięg strachu i bólu, zwłaszcza gdy okazywał saper czułość, albo po prostu jej dotykał.
- Radzę sobie nieźle, bo mam się o co starać… o kogo. I dla kogo - mruknęła mu do ucha, nie przejmując się że reszta to słyszy. Znów zaczęła bazgrać po kartce, opierając ją o zgiętą nogę. Było tak jednak niewygodnie, więc położyła kartki na stole.
W aktualnej pozycji ciężko było gapić się z poprzedniego kąta, więc zostawało dziewczynie rysowanie z pamięci. Drapała papier ołówkiem, sumiennie raz przy razie, dokładając coraz to nowe linie, cienie i detale, a obrazek z każdą chwilą coraz bardziej przypominał portret.
Dokładnie portret mężczyzny, na którego kolanach rysownik siedziała.
- Następnym razem jak RB będzie grał dam ci cynk. Albo ci go tu przywiozę na trzy akordy i darcie mordy - puściła hipisowi oko. Potem przeniosła wzrok na Travisa, ściągając usta w dzióbek i uniosła oczy do góry, na Krótkiego - Myślisz że jestem hippisem, stąd te śliczne kwiatki rano? Zapominałam zapytać… sam je zbierałeś Tygrysku, czy któryś z twoich kotów ma taki świetny gust? - zaszczebiotała, przytulając policzek do boku jego szyi.
- Ano dobrze, że pytasz. Bo to historia wyszła. - Krótki zerkał ciekawie na powstający na jego oczach portret ale na razie ograniczył się do tej zaciekawionej obserwacji. - Więc to było tak, przy kolacji powiedziałem Donowi, że potrzebuję tych kwiatów na dzisiaj. U nas rosną nie tak daleko od bazy i właśnie je chciałem. I Don mi powiedział, że wie o które chodzi i nie ma sprawy. No to myślałem, że mam to z bani. - Steve zaczął tłumaczyć coś co zaczynało się jak kolejna anegdotka z woja.
- Więc posłał koty… - Travis wtrącił się jakby pewne rzeczy w woju się nie zmieniały nieważne jak dawno już ktoś nie służył w armii.
- Posłał koty. Rano po śniadaniu wołają mnie, żebym sobie wybrał. Bo jak wsadzili w wodę to dwa wiadra wyszły. No to idę i patrzę no i cholera myślałem, że mnie szlag trafi. To nie te co chciałem! Jakieś siano mi nacięli! Ochrzaniłem ich, kotom skasowałem przepustki na ten weekend a Donowi kazałem spadać. No ale końcu wzięliśmy Hummera i pojechaliśmy we dwóch i sam poszedłem naciąć. Cały się uświniłem bo tam trochę podtopione jest. Ale naciąłem co trzeba. No i wróciliśmy do koszar, musiałem się jeszcze raz przebrać, wziąć prysznic i znów się przebrać. Cholera a raz chciałem, żeby było na spokojnie. - Steve trochę z rozbawieniem ale i z pewną nutką goryczy opowiadał tą historyjkę która znów rozbawiła innych. Zwłaszcza Travisa co jakby się potwierdzało, że od jego czasów nic się nie zmieniło.
Słysząc w jakich bólach i problemach powstał bukiecik z rana, Mazzi zaniosła się głośnym rechotem aż ją zgięło do przodu. Wyobraziła sobie dwa wiadra badyli i wściekłego Krótkiego w różowej podkoszulce, drącego gębę na przestraszoną kociarnię która nie wie gdzie ma podziać oczy… a obok stoi Don z idealnie niewinną miną wcielenia dobrej woli.
- Nooo nieeee ! - wydusiła, przecierając palcem dolną powiekę na której pojawiła się łza. Patrzyła przy tym na swojego Bolta z mieszaniną czystego rozbawienia i wzruszenia.
- Tak to jest, jak się nie prowadzi odpowiedniego szkolenia z dziedziny botaniki. Potem jeden z drugim nie rozróżnia muchomora od pieprznika jadalnego… albo chwasta od kwiatka. Matko… faceci - pokręciła głową, robiąc współczującą minę. Dorzuciła zachwyconym tonem - Ale to znaczy, że się kopnąłeś osobiście! Po kwiaty dla mnie… wooooow. - uwiesiła mu się na szyi i przerwała gadanie na rzecz niewerbalnego okazywania wdzięczności. Odłożyła ołówek aby mieć obie ręce wolne do obejmowania boltowej głowy przy wyjątkowo mokrym, dogłębnym i intensywnym “dziękuję”, które trwało i trwało… i trwało.
Dość długo trwało, saper straciła oddech i dopiero gdy musiała zaczerpnąć powietrza przerwała, oddychając ciężko w kołnierz jego kombinezonu.
- Teraz szkoda będzie ich wywalać - mruknęła pogodnie - Ususzę dziady. Będą mi przypominać że kicałeś po błocie w pewien sobotni poranek, jakbyś nie był jakimś tam jaśnie panem wielmożnym kapitanem… a Don nie dostanie w następnej turze żadnych bułek.
- Och, nie bądź dla niego aż tak okrutna aby odmawiać mu bułek. Zresztą, pewnie i tak by od kogoś wysępił. - Steve przyjął podziękowania z humorem i wzajemnością gdy widocznie przyjemnie mu się zrobiło, że ten poranny wysiłek nie poszedł na marne a nawet się spodobał. Ale co do swojego podwładnego to i wziął go w obronę ale szybko mu się przypomniało jaki z niego cwaniak i jak niewiele pewnie można zrobić aby go ograniczyć takimi drobnostkami o jakich mówiła Lamia.
- Dobra to posiedźcie sobie a ja pójdę pozmywać. - stary Ed podniósł się ze swojego miejsca i zaczął zbierać talerze, brytfanki i całą resztę. Zostawił tylko zaczętą butelkę nalewki i szklanki do rozdysponowania tego trunku.
- Poczekaj, pomogę ci - Saper poderwała się z miejsca, całując Krótkiego przelotnie w czoło ze śmiechem i rzuciła - Dobra, pomyślę o tym. Zawsze mogę w niedzielę związać - puściła mu oko, aby szybko zabrać staremu hippisowi część talerzy w drodze do kuchni.
- Tylko się nie schlejcie za bardzo! - dodała przez ramię do pozostałej dwójki, celując oczami w tego młodszego - Chyba że chcesz żebym prowadziła, wtedy się nie krępuj. Byle byś miał miejsce na deser u Eve. Nie dygaj, odpalę bez kluczyków. Nie takie numery się odstawiało.