Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-08-2019, 21:56   #107
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Witold Bury

Droga powrotna była jakby trochę gorsza. Przynajmniej od momentu wjazdu do silniej zurbanizowanej części, choć i wcześniej słychać było względnie rzadkie odgłosy wystrzałów. Czasem to, co widział przypominało mu Irak do tego stopnia, że zmuszony był do gwałtownego zakrętu w celu uniknięcia serii karabinowej. Nie do końca się to udało. Tylna szyba rozpadła się na dziesiątki tysięcy kawałków. W tylnym lusterku dostrzegł jeszcze upadającego człowieka. Wyglądałby całkiem zwyczajnie, gdyby nie to, iż na dłoniach miał skórzane rękawiczki obejmujące pistolet.
Zimny, wyprany z emocji głos kobiety z GPSu jak gdyby nigdy nic oznajmił rozpoczęcie przeliczania nowej trasy. Po chwili pojawiła się linię łączącą niebieską strzałkę z celem.

Gdyby Bury był na wojnie, mógłby powiedzieć, że trafił się dzień wolny, ponieważ wyjątkowo mało pocisków latało w powietrzu. Jednakże to było Bielsko, czasy pokoju. Nawet kilka czy kilkanaście napotkanych ognisk konfliktu zbrojnego było czymś nienaturalnym.

Jakby tego było mało, musiał uważać na… właściwie wszystko. Od ślizgających się dzieciaków po wielkie kawały gruzu spadające nieopodal jego maski, choć wcześniej ich nie widział. Nie był jedyny, lecz jako jeden z nielicznych posiadał na tyle dobry refleks, by móc wyjść z takich niespodzianek względnie bez szwanku, czego nie mógł powiedzieć o wielu innych. Mieli szczęście, jeśli skończyło się tylko na guzach. Czterech mijanych skończyło żywot na latarni. Były też osoby leżące na kierownicy z szeroko otwartymi oczami i ziejącymi otworami po kulach.

Spokojna metropolia zaczynała przypominać najgorsze dzielnice Los Angeles nocą. Przypominała dzielnice ogarnięte mafijnymi porachunkami. Bardzo nietypowymi porachunkami, bo połączonymi z widokami ludzi przepalanych od środka jakimiś żrącymi substancjami czy przyciągniętymi do latarni tak gwałtownie, że przez zamknięte szyby, jeśli nie liczyć jednej wybitej, słychać było trzask wielu kości jednocześnie.

W końcu dotarł na Błońską, względnie krótką uliczkę, przy której znajdował się stadion piłkarski wraz z obszernym parkingiem. Bury zatrzymał się na nim. Było cicho, lecz nie spokojnie. Nieopodal stadionu leżało ciało, a raczej coś, co powinno nim być, gdyby nie upadek z dużej wysokości. Podejrzewał, wnosząc po rozmiarach i rozsądku, że należało do człowieka. Przynajmniej z odległości, jaka dzieliła go od miejsca zbiegowiska. W normalnych okolicznościach powiedziałby, że jest to efekt samobójczego skoku z najwyższego punktu, lecz w obecnej sytuacji niczego nie mógł być pewien. Równie dobrze człowiek mógł spaść z nieba…

Nagle dostrzegł na niebie szybko jaśniejący punkt, który jeszcze przed chwilą mógłby być uznany za wczesną gwiazdę. Słońce już zachodziło, zaczęło się robić ciemno i pierwsze jasne punkty pojawiły się na niebie. Ta jednak szybko jaśniała i jeszcze szybciej się powiększała aż w końcu…


UFO.

Nad stadionem zawisł spodek kosmitów.

Z dolnej części wystrzelił promień światła, a ludzie otaczający zwłoki zaczęli, potykając się, uciekać ile sił w nogach. Kilku pędziło w stronę jego samochodu.




Mitras Nima

Szybko dotarł do parku. Na szczęście nikt go nie niepokoił, choć od strony willi wciąż dobiegała seria hałasów w postaci eksplozji oraz wystrzałów. Te cichły w miarę zagłębiania się między drzewa miejskiej „dżungli” z rozległymi, otwartymi placami doskonałymi na piknik czy zabawę z psem, ale nie w celu ukrywania się. Szedł ścieżkami najprawdopodobniej często uczęszczanymi przez biegaczy i rowerzystów, przeciął plac zbudowany w większości z drążków – raj dla uprawiających street workout. Minął ogrodzony niskim płotkiem plac zabaw wypełniony rozwrzeszczanymi dziećmi. Teren wznosił się i opadał. Szedł w końcu przy pokaźnej wielkości jeziorze, a gdzieś w oddali, na środku pustego placu znajdowała się duża altanka z miejscami przeznaczonymi do grillowania. Minął mnóstwo zajętych ławek, nawet stoliki do gry w szachy. Widział mały zamek przylegający do ciągnącego się jeziora. Nie wolno przy tym zapomnieć o wszystkich pomnikach niewątpliwie ważny osób, a także dzieła sztuki. Czasem wątpliwej.

W końcu jednak znalazł bardziej ustronną część paradoksalnie znajdującą się nieopodal ścieżki.


Usiadł i brudnymi rękoma wyjął notatnik. Na szczęście znalazł to jezioro. Umożliwiło mu pobrudzenie siebie i własnych ubrań. Nikt nie dałby wiary czystemu, zadbanemu bezdomnemu. Oczywiście nie znaczyło to, iż tacy nie istnieli. Celem Mitrasa było jednak, by każdy, kto na niego spojrzał wiedział, że patrzy na człowieka, który dawno się nie kąpał. Zanieczyszczone włosy odstawał mu we wszystkich kierunkach, zaś ubranie wciąż było wilgotne. Tym jednak nie musiał się przejmować. W takiej temperaturze wyschnie w mig. Oczywiście nie chodziło o to, by utytłać się w błocie od stóp do głów, dlatego chłopak był brudny, ale nie przypominał potwora z bagien. Z daleka rzeczywiście można byłoby go pomylić z mieszkańcem ulic, lecz wraz ze spadkiem odległości wiarygodność malała. Dlatego usiadł daleko, w cieniu drzewa. Na szczęście niewiele było osób skłonnych do podchodzenia do osób takich jak ta, którą udawał.

Przekartkował go, ale nie trafił na żaden rysunek. Jedynie odpowiedzi zapisane ręką Angeli. Początkowe skierowane były do niego tuż po zakupie przedmiotu. Postanowił spróbować z telefonem i obrazami wyszukanymi w internecie. Tym razem nie szukał zdjęć, a rysunków oraz wszelkiej maści grafik. Zadanie nie było jednak aż tak proste, ponieważ wiele z nich stanowiły miejsca nieistniejące. Gdyby, nie daj Boże, aktywowała się jego zdolność i przeniosła go do nieistniejącego miejsca, to... Właśnie, to co? Przeniósłby się w próżnię czy trafiłby do miejsca, z którego nie mógłby się wydostać przez brak internetu, a co za tym idzie, także obrazów? A może stałoby się jeszcze coś innego?

Znalezienie odpowiedniego obiektu eksperymentów mimo wszystko zajęło tylko kilka minut. Zaczął od grafiki komputerowej. Wpatrywał się w nią intensywnie, lecz nic się nie stało… ptak się poruszył! Chyba. Był wciąż na swoim miejscu w odnalezionym krajobrazie. Może mu się wydawało, a może nie. Efekt, jakakolwiek nie byłaby prawda, stanowił lekkie rozczarowanie. Kolejne były malowidła, idąc za przykładem obrazu pokazanego mu w willi i… tutaj niemal natychmiast dostrzegł pierwsze oznaki życia. Miał wrażenie, że patrzy na miasto przez lekko pomazaną szybę. Im mocniej naciskał, tym mocniej ją czuł. Naddawała się lekko, ale to wciąż nie był ten sam efekt, jakiego doświadczył u Papy Morbiego. Tam był zaledwie kilka kroków od krawędzi. Nie mógł się do niej zbliżyć, lecz i tak czuł wtedy, iż był bliżej przeniesienia się niż teraz.
Odnalazł rysunek zarówno kolorowy jak i czarnobiały. Efekt był ten sam z tą różnicą, iż obraz pobawiony kolorów nabierał ich im bliżej był przeniesienia. Gdyby nie ta szklana ściana…

Czas mijał, czego namacalnym efektem była konieczność przenoszenia się za wędrującym cieniem drzewa. Z biegiem czasu w parku było coraz mniej ludzi aż w końcu widział tylko przechodniów albo joggerów. Nigdzie nie było widać żadnego pościgu. Jeśli ruszyli za nim, nie byli w stanie go znaleźć, a jeśli nie, to i tak był bezpieczny. Przynajmniej na to wyglądało.
W tym czasie Mitras przejrzał jeszcze kilkanaście obrazów stworzonych różnymi stylami, co okupił znacznym spadkiem w energii elektrycznej znajdującym się w baterii. Niemniej dzięki temu wiedział więcej. Zdjęcia nie wywoływały żadnej reakcji, choć wcześniej to właśnie zdjęcie umożliwiło im ucieczkę z samochodu. Grafika komputerowa, jeśli jakkolwiek działała, to w sposób znikomy. Zupełnie inaczej przedstawiała się sytuacja z tworami ludzkich rąk niezależnie od stylu. Reagował nawet na obrazy Picassa z okresu czołonosów, choć raczej ich należało używać w charakterze ostatniej deski ratunku. Tak dla ostrożności. Jednakże nawet te próby kończyły się klapą. Ostatecznie zaczęła go boleć głowa nawet po zaprzestaniu prób. Obecnie stopniowo zanikał.

Nagle dostrzegł poruszenie w oddali. Biegnąca kobieta. Wyglądała jakby przed kimś uciekała. Nagle potknęła się i upadła, ale nie traciła nawet chwili. Wstała i ponownie puściła się pędem we wcześniej obranym kierunku. Nagle zatrzymała się i zaczęła wrzeszczeć. Kończyny zaczęły się wykręcać. Pusta przestrzeń poniosła wielokrotny trzask łamanych kości. Jej głowa przekręciła się o pełny obrót nim zdążyła upaść.
Z zarośli wypadł jakiś mężczyzna z pistoletem w rękach obciągniętych czarnymi rękawiczkami. Zatrzymał się nad nieznajomą. Trącił ją butem kilkukrotnie, ale pozostała nieruchoma. Rozległ się kilkukrotny wizg kuli opuszczającej tłumik. Jeśli kobieta wcześniej jakimś cudem to przeżyła, po trzykrotnym trafieniu w głowę z pewnością była martwa. Choć z całą pewnością skręcony kark skutecznie zakończył jej życie.

Mężczyzna podniósł ją, przerzucił przez ramię i spokojnym krokiem wrócił drogą, która przybył. Gdzieś rozpętała się strzelanina.




Dominik Kollar

Wielki matematyk pokręcił kudłatą głową.
- Nie widziałem jej, ale… widziałem coś innego – odparł i zamilkł wpatrując się w kawę. Zanim jednak podjął opowieść machnął ręką na Dominika, by ten napisał tyle wiadomości, ile będzie chciał. Kiedy ksiądz wrócił dowiedział się, że sporo go ominęło.

Wieczorem miasto przypominało wczesne stadium Sodomy i Gomory. Tuż przed ognistym deszczem. Ulice miasta przestały być bezpieczne. W przynajmniej kilkunastu miejscach w całym Bielsku słychać było wystrzały. Zupełnie jak w miastach, gdzie zdarzają się porachunki mafijne. Policja wyraźnie nie potrafiła zapanować nad sytuacją, ponieważ było ich za mało. Dopiero późną nocą strzały ucichły, ale to był dopiero początek opowieści Bojana.

Kiedy kibol przełączył program z Al Jazeery na program z wiadomościami w bardziej znajomym języku, okazało się, iż w całym mieście nastąpiła fala ataków oraz incydentów związanych z ocalałymi z Placu Zwycięstwa. Ludzie wykręcali się, eksplodowali, pluli kwasem, spadali z nieba, zmieniali się w ciecz. Takich przypadków było na pęczki. Willa w dzielnicy francuskiej została zaatakowana przez nieznanych sprawców. Były ofiary. Z wydarzeń dziejących się bliżej niedługo po wniesieniu Dominika do mieszkania pod blokiem zjawił się biały samochód dostawczy, z którego wysiadło dwóch osobników w białych kombinezonach. Zapakowali zwłoki do plastikowych worków i odjechali. Wszystkiemu z oddali przyglądał się jakiś facet. Zniknął tuż po tym jak dostawczak ruszył w drogę.

- A na dodatek wieczorem nad stadionem zawisł spodek kosmitów… – dokończył Bojan.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline