Rozgromieni strażnicy znów się wycofali. W ich kierunku poleciało ze strażnicy parę strzał i bełtów, po czym na dziedzińcu zapanował spokój. Znajdujący się w wieży awanturnicy ruszyli na kolejną, ostatnią już kondygnację.
Drzwi były zamknięte. Skrzypnęły przeciągle i głośno, kiedy uchylili je by zajrzeć do środka. Wnętrze było brudne, zakurzone, a wszystkie sprzęty pokrywały pajęczyny. Zwieszały się z sufitu, oblepiały baldachimem pokaźne łoże, zasłaniały niczym zasłony wąskie okienka. Przy stole ktoś siedział. Jego sylwetka, podobnie jak wszystko w komnacie okryta była pajęczynami i skryta w półmroku.
- Kto śmie wchodzić do mojej komnaty niezapowiedziany? – rozległo się pytanie. Głos był płaski, bez wyrazu… martwy.