Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-08-2019, 17:28   #208
Deszatie
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Stalkerzy z wyższością zripostowali jego żart o zlocie strefowców w instytucie. Mervin nigdy nie był duszą towarzystwa i wesołkiem. Tutejsi jednak wyraźnie nie mieli żadnego poczucia humoru. Przez chwilę znowu poczuł się zupełnie obcy. Gdzieś zniknęła międzyludzka solidarność. Stalkerzy mieli swój kodeks zachowań i możliwe, że chronił ich w jakiś sposób, lecz często był zaprzeczeniem zdrowych, międzyludzkich relacji. Szczególnie w powojennej rzeczywistości. Wilgraines chciał wyjść żywy z tej przygody. Pójście z Nickiem i resztą nie dawało żadnych gwarancji. Również towarzystwo szalenie odważnego i pewnego siebie Polaka nie było szczytem marzeń doktora, ale w obecnej sytuacji wybrał je zamiast bycia przynętą w strefowym instytucie. Twardy, nieustępliwy wojownik z charakterem. W połączeniu z wiedzą posiadaną przez Wilgrainesa i chłodnym, analitycznym umysłem obaj mieli szansę na szczęśliwe wybrnięcie z tarapatów. Nie mniejszą, niż gdyby bezwolnie wypełniali polecenia uważających się za lepszych wyjadaczy ze strefy. Którzy też przecież mogli się mylić, bo strefa miała swoje sposoby. Nawet na doświadczonych stalkerów. Czyż przewodnicy nie ginęli w górskich wyprawach lub innych survivalowych wyzwaniach? Brytyjczyk wierzył w swoje umiejętności i szczęście, uśmiechające się czasem do nowicjuszy.

Nie tracił czasu na długie pożegnanie, uściskał tylko Sigrun. - Trzymaj się mała, do zobaczenia za murem. Zamów jakiś karton whisky i zostaw coś dla nas - mrugnął. Skinął Davidowi i odrodzonemu Koichiemu. Podziękował stalkerom za część zapasów. Ruszyli bezzwłocznie, chcąc jak najszybciej zyskać dystans przed możliwym "resetem" zony. Cokolwiek miał on oznaczać....


Teren ponownie ich niemiło zaskoczył. Gruzowisko bez żadnych punktów orientacyjnych. Trudno było znaleźć choćby ślad dawnych ulic, przecinających niegdysiejszy Londyn siecią życiodajnych kanałów. Pustka była przygnębiająca, a jedyne towarzystwo to mniej lub bardziej nachalne głosy i zjawiska, zwiastujące czyjąś nienazwaną obecność. Pamiętał, jak w rozbłysku znikał Joe. Tego nie dało się zapomnieć. Pomyślał o wielkim kompanie, który być może zaznał już spokoju. Albo nadal tkwił w beznadziejnej niewoli strefy zamknięty, niczym w szpitalu psychiatrycznym...

Zmęczenie szybko dało o sobie znać. Merv zwolnił tempo, aby nie ulec wypadkowi, który pogrzebałby dosłownie i w przenośni jego szanse. Skurczybyk Marian radził sobie o wiele lepiej, ale i on dostał ostrzeżenie od losu. Strefa nie dawała im o sobie zapomnieć, zakłócała spokój myśli, powodowała nieustanny dreszcz i ciarki, jak dziki zwierz czający się za plecami. Jednak wędrowni, strefowi turyści szli nieustępliwie naprzód. Gnał ich pęd do życia, siła, która pozwalała dokonywać ponadludzkich wyczynów w dawno minionym świecie, odzywała się teraz po stokroć potężniejszym tchnieniem. Zaciętością malującą się na ich obliczach, można by obdzielić całą wyprawę alpinistów na szczyty Himalajów. Stracili rachubę czasu, ale nie przejmowali się tym, gubiąc rytm, w zamian zaś wyznaczając sobie kolejne cele, będące w zasięgu wzroku ograniczonego czerwonym pyłem. Nadawali nazwy kolejnym hałdom, co jakiś czas pozwoliwszy sobie na żart, czy chwilowo, nucąc jakąś przyśpiewkę z ich dawnych ojczyzn. Nie zwracając uwagi na błędy, nie za głośno, tylko tak, by dodać sobie otuchy, w tym milcząco niebezpiecznym krajobrazie.
Wreszcie jakiś instynkt, zrządzenie losu, przypadek? Jakkolwiek by to nazwać, dało im poczucie niewysłowionej ulgi. Dostrzegli to, chociaż gdyby szli dziesięć metrów dalej, najpewniej nie zwróciliby uwagi na fragment szerokich schodów. Nie schodów kamienicy, lecz znacznie szerszych. Powykręcane barierki, zdezelowane tablice, świadczyły, że mogła to być stacja metra. Pomni rad stalkerów, nie zastanawiali się długo. Zanurzyli w rdzawą mgłę, stąpając wolno na zrujnowane schody, dające jednak możliwość prześlizgnięcia się w mrok tuneli. Byli zmęczeni i potrzebowali rozbicia obozu. Jak alpiniści, którzy zakładali kolejną bazę, by adaptować się do niekorzystnych warunków i planować zdobycie szczytu. Jedyna różnica była taka, że Mervin i Marian schodzili w dół...

Poruszali się po omacku, nie ryzykując odpalenia światła. Nasłuchiwali jak kiedyś podziemnych odgłosów. Dawali sobie sygnały, wykorzystując poznany już wcześniej system niewerbalnych kodów. Doktor wyciągnął gwizdek i wsłuchiwał w reakcję stalkerskiego artefaktu. Kiedy poczuli się trochę bezpieczniej i niepokojące odgłosy z zewnątrz stopniowo cichły, zdecydowali się na odpoczynek i rozejrzenie się w nowym otoczeniu, w którym się znaleźli. Nie chcieli marnować drogocennych świec, lecz były one nieodzowne, aby chociaż przez moment wzrokowo ocenić sytuację i wybrać miejsce odpoczynku. Najmniejszy ślad identyfikujący stację, dałby też Mervinowi wskazówkę do dalszego postępowania, bezcenną w ich obecnym położeniu...
 
Deszatie jest offline