Dwie osoby z ich grupy miały odejść własną drogą. Przyszedł czas na trudne pożegnanie, bo nie byli to już zupełnie obcy, lecz ludzie, z którymi dzieliło się trudy podróży przez strefę, a także walkę czy też ucieczkę przed wynaturzeniami. Koichi kolejny raz miał okazję obserwować, jak wspólne niebezpieczeństwo utraty życia łączy ludzi. W tak krótkim czasie silniejszą więź mogliby tylko zbudować, gdyby razem zabijali. Japończyk skinął głową Brytyjczykowi i Polakowi. –
Sayōnara to kōun. I do zobaczenia za murem. Trzymajcie się.
Podczas marszu do osławionego instytutu, Japończyk wytrwale liczył oddechy i kroki. Chciał mieć jakieś odniesienie w czasie, wiedzieć ile minut upłynęło, aby poczuć chociaż namiastkę naturalnej kontroli nad sytuacją. Jednakże, ku swojemu rozczarowaniu, wyszedł z wprawy. Musiał to zwolnić, to przyspieszyć podczas drogi, co naturalnie zaburzało jego fizjologiczny rytm. W czasch kiedy regularnie trenował i medytował, według rytmu ciała mógł nastawiać zegarki. Chyba się trochę zestarzał, albo hibernacjia wciąż dawała o sobie znać. Albo to ta kocimiętka.
Instytut wyglądał niepozornie. Ot, nadszarpnięty zębem czasu stary gmach. Jednak wśród stalkerów wywoływał bardzo żywe uczucia. Z jednej strony ciekawość, z drugiej strach. Ciekawa mieszanina. Nick i Abi zostawili trójce hibernatusów pakunek świec i proszku, rzucili kilka rad co do mchu, żywo kłącza i gwizdków porozumiewawczych, dodali kilka złośliwych żartów i ciętych komentarzy i zaczęli zbierać się, aby zinfiltrować budynek z drugiej strony.
Koichi postawił na czystym, nieporośniętym żadnym paskudztwem skrawku betonowej wylewki paczkę konserw i tabletki odkażające wodę a przygarnął jeden pakunek od stalkerów. Ze starej, nieregularnie porośniętej kępkami trawy ścieżki podniósł kilka niewielkich kamyków i schował je do kieszeni. Może przydadzą się w budynku, do wabienia czy też wykrywania niebezpieczeństw reagujących na ruch. Japończyk pamiętał o ognistej pułapce w hotelu, który poprzednio sprawdzali w poszukiwaniu gaśnicy i koców termicznych. Tym razem wolał nie aktywować nadnaturalnych pułapek własną głową, tylko rzucać kamyki w podejrzane miejsca. Nie było to rozwiązanie przynoszące najlepsze rezultaty, ale póki co, nie miał lepszego pomysłu na zminimalizowanie ryzyka. A chciał zbadać instytut jak najdokładniej. Tak, jak tylko będzie mu to dane, aby wydrzeć strefie kilka sekretów.