Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-08-2019, 02:26   #12
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 12 - 2075 Koniec

Wątek 1

Czas: 2075.01.13 nd g. 15:45
Obsada: Augusto
Miejsce: biolab - korytarz


Podniósł się. Ale z najwyższym trudem. Chyba go przymroczyło. Bo widział błyskające światła alarmowe i awaryjne. Coś jeszcze tutaj jednak działało. I dopiero jak powstał to złapał się za bok. Ale boli! Chyba nawet bardziej plecy niż bok. Coś na niego spadło? Chyba tak. Przecież wygrzebywał się z czegoś. Ale nie mógł tu zostać. Baza dogorywała, wył czerwony alarm, komputer bełkotał o ewakuacji personelu. ~ A jak zostałem sam?! O mój Boże, nie chcę tu umierać sam! ~ ta myśl była tak przerażająca, że Augusto przezwyciężył ból, słabość i strach zmuszając się do ruchu. Przy okazji odkrył, że chyba ma coś z nogą. Bo powłóczył nią ciężko za sobą i bolała przy każdym ruchu.

Doczłapał się do drzwi biolabu. Dobrze, że były zamknięte bo potknął się o coś i stracił równowagę. Poleciał jak długi i pewnie by grzmotnął na podłogę a tak to tylko wpadł na drzwi. Musiał odpocząć. Otarł spocone czoło i próbował złapać oddech. Przeszedł już taki kawał. Z kilka kroków. ~ Cholera nie dam rady… ~ uzmysłowił sobie, że jest źle. Tak źle jak z całą bazą. Miał ochotę się poddać. Ale myśl o samotnym umieraniu w tych oceanicznych ciemnościach była jednak zbyt straszna.

~ No dawaj, to tylko kawałek. Do śluzy albo do windy. ~ próbował dodać sobie otuchy. Spojrzał przez małe okienko na korytarz. A może zalane? To miałby pretekst aby poczekać na jakąś pomoc. Przecież nie mógł wyjść jakby tam już buszowała woda nie? No ale nie było zalane. - Oh, merda… - sapnął cicho. Więc jeszcze nie koniec. Przymknął oczy aby nabrać sił przed tym wysiłkiem. Ale przez to jeszcze wyraźniej słyszał dźwięki dartego i zgniatanego metalu, wycie alarmów, jakieś eksplozje… Nie to było zbyt straszne aby tu zostać. Otworzył oczy i wcisnął przycisk drzwi. Oby zadziałał! Nie miał sił aby kręcić teraz korbą ręcznego otwierania. Ale zadziałał.

- Jeszcze kawałek. - sapnął podpierając się ściany. Dobrze, że były jeszcze światła. Jeszcze prosta… zakręt… znów prosta… drzwi… klapnąć przycisk… woda! Cholera! Woda, lodowata, z oceanicznej głębi oscylująca wokół 2-3*C jak jego wyspecjalizowany w tej tematyce mózg zauważył nawet w takiej chwili szybko go otrzeźwiła. Rwała między kostkami zwartym sumieniem. Zaczął w niej brodzić. Dopadł następnej ściany. I korytarz. Trzask. Poczuł jak na łydki napiera mu fala wody. Przybierała! I to szybko! Ale jeszcze kawałek. Drzwi. Ale woda już sięgała mu do połowy łydek. Zaczął trząść zębami. Sam już nie wiedział czy z zimna czy ze stresu. Drzwi. Tak! Udało się! Przycisk. No co jest? Jeszcze raz! Nic. A woda już buszowała mu pod kolanami.

- Otwieraj się do cholery no otwórz się! - błagał raz po raz wciskając przycisk nieruchomych drzwi. Zablokowane. ~ No trzeba ręcznie… ~ nie był pewny czy da radę w tym stanie uruchomić koło do otwierania drzwi. Ale był pewny, że nie chce tu się utopić. Otworzył wnękę skrywającą mechanizm i zaczął się mocować z kołem. Sapał, klął, pocił się a woda w tym czasie doszła mu do połowy ud. Wtedy w nią upadł mocząc się całkowicie. Lodowata kąpiel obmyła mu twarz. Zimno! Jak zimno! W życiu chyba nie czuł takiego zimna. Czy śmierć też jest tak zimna?

Powstał jeszcze raz. Chwiał się i chyba tylko dzięki temu, że trzymał te koło to jakoś trzymał się na nogach. Ale zimny, oporny metal nie chciał drgnąć. Rozpłakał się. To koniec. Nie da rady tego odkręcić. Ani cofnąć się do innego wyjścia bo wody już było zbyt dużo, sięgała mu już do pasa. I była zbyt silna, nie da rady isć pod prąd. To koniec.

Uderzenie. W drzwi. Kolejne. Ktoś wali? Półprzytomny z bólu i zimna Włoch oderwał się od ręcznego mechanizmu otwierania drzwi i dał krok do drzwi aby spojrzeć przez szybkę na drugą stronę. Ktoś tam był! W ADS! Wrócili po niego! Roześmiał się a może i rozpłakał ze szczęścia. Usłyszał zgrzyt odblokowywanego metalu. Uratowany… Korytarz, światła, gięty metal, wszystko to zaczęło jakoś odpływać w dal i ciemność w tej chwili ulgi. Wrócili po niego był uratowany…



Czas: 2075.01.13 nd g. 16:05
Obsada: Lisa
Miejsce: biolab - korytarz


- James? - zawołała niepewnie widząc zbliżającą się sylwetkę. Próbowała myśleć racjonalnie. Przecież była naukowcem. Do tego biologiem. Należała do czołówki ziemskich naukowców skoro tutaj się znalazła. Więc na pewno była racjonalna. A racjonalny, naukowy rozum mówił, że właśnie podchodził do niej James. Wskazywało na to ubranie no i to, że wyszedł z rozwalonej izolatki. Teraz co prawda przez tą dziurę do środka wlewała sie oceaniczna głębia zalewając stopniowo medlab razem z izolatką. I światła tak migały, że wcale nie ułatwiały w racjonalnej obserwacji. No i jeszcze te ubranie czy pościel mogło tak zdeformować sylwetkę, że…

No właśnie gdzieś tutaj racjonalny umysł naukowca przegrywał z atawistycznymi instynktami jaskiniowca. Co ma być do cholery?! Ten instynkt podpowiadał aby odwrócić się i zwiać. W najlepszym razie chociaż rzucić czymś w.. w to coś… To ma być James?! Może coś się wdarło razem z wodą iii… i co? Przebrało się za Kalifornijczyka? No bez sensu. Czyli to był James. Tylko… tylko, że… taki inny…

Ciało które szło prosto na nią bełkotało coś bezsensu. Charczało i skrzeczało. Próbował się jakoś komunikować? Czy może to tylko jakieś przypadkowe dźwięki. A mózg? Czy też uległ przeobrażeniom? Czy komunikacja była jeszcze możliwa? Wahała się co zrobić. Widziała jakieś bąble i deformacje na widocznych fragmentach ciała. Widocznie skażenie biologiczne nie było czczym wymysłem. Czy James to złapał? Najwidoczniej. Rozsądek też podpowiadał aby go nie dotykać. Uciec i też się nie zarazić. Ale zostawić go? Kolegę? Pacjenta? Przecież była też lekarzem! A tu jeszcze wszystko dogorywało, rwało się i wybuchało nakłaniając do pośpiechu i ucieczki.

~ Nie, no przecież nie mogę go tak zostawić. ~ wyrzuty sumienia zmobilizowały w końcu Niemkę do jakiejś decyzji. Wyciągnęła dłoń w kierunku odmienionego James’a. ~ Czy to on był “Pacjentem 839”? ~ przemknęło jej przez myśl. - James… - przybrała łagodny ton głosu aby go przywołać ale wtedy dogorywająca baza zdecydowała za nią. Coś wybuchło zasypując lejącą się wodę, ściany, sufit i dwoje naukowców odłamkami gasząc przy tym światło i przewracając ją w lodowatą wodę.

- James! - krzyknęła gdy wypluła morską wodę z ust. Jaka zimna! Musiała natychmiast się stąd wydostać bo inaczej hipotermia dopadnie ją w ciągu paru minut! Ale najpierw James. - James! Odezwij się! - krzyknęła ale wtedy zorientowała się, że coś się pali. Pali na wlewającej się wodzie. Pewnie rozlało się coś łatwopalnego. I w tych płomienia widziała pływające w wodzie nieruchome ciało James’a. Z jakimiś metalowym odłamkiem wbitym na wylot przez mózgoczaszkę. Trup. I spokojny, nieruchomy jak trup. Już nie cierpiał cokolwiek chciał jej powiedzieć czy zrobić już tego nie zrobi.

- Tak mi przykro James. - czuła, że łzy napływają jej do oczu. Nie chciała tego! Tak bardzo nie chciała! Już żałowała, że nie zdecydowała się wcześniej aby mu pomóc. Mogli już być za drzwiami jak to wybuchło! Ale teraz musiała uratować samą siebie. Ewakuacja! Komputer bez przerwy to powtarzał przez głośniki. Wcisnęła przycisk otwierając drzwi na korytarz. Przez drzwi od razu na korytarz wylewała się woda. A wraz z nią wszystko co pływało na niej lub w niej. Odsunęła się na chwilę łapiąc się framugi aby wydostać się na zewnątrz. A wtedy zaczepiło ją płynące, zdeformowane ciało. No tak! Nieśmiertelnik! Gdzieś przypomniała sobie o tej powinności. Złapała za mokre, brudne ubranie James’a. Przezwyciężyła strach i sięgnęła do nieśmiertelnika zrywając mu jeden z nich z szyi. Po czym szybko go puściła patrząc jak martwe ciało Amerykanina powoli odpływa wraz z nurtem wzdłuż korytarza.

- Spoczywaj w pokoju James. - szepnęła cicho i szybko odwróciła się ruszając w przeciwną. Sama mogła skończyć jak on jeśli sie zaraz stąd nie wydostanie. Już czuła jak z zimna zaczyna ją telepać na wszystkie strony. Ale miała blisko do śluzy głównej. Tam powinny być skafandry ADS.



Czas: 2075.01.13 nd g. 16:05
Obsada: Aurora
Miejsce: centrum łączności


Zakaszlała. Obudził ją ten kaszel. Zaczęła kaszleć jeszcze mocniej aż wreszcie coś wypluła. Ale wciąż czuła ten gryzący zapach. Dym! Paliło się! Rozpoznałą charakterystyczny, plastikowy smród palonej izolacji. Otworzyła załzawione oczy ale widziała tylko sufit. Sufit centrum łączności. Rozwalony sufit, widziała rury, kable i przewody. I dym. I blask płomieni. I słyszała. Wycie alarmów, wezwania do ewakuacji personelu. To koniec! Trzeba było stąd spieprzać. Sięgnęła dłonią po krawędź konsolety aby się podźwignąć.

- Aaaaa! - wrzasnęła gdy straszny ból rozdarł jej ciało. Najpierw ją wygięło w łuk a po chwili znów opadła plackiem na podłogę. Spojrzała na swój dół. Z brzucha wystawał jej fragment tego co powinno być schowane za sufitem. Przebiło ją chyba na wylot. ~ Oh, merde… ~ jęknęła widząc całą masę krwi. Rana była poważna. Cholera mogła ją nawet zabić. Zakaszlała od tego dymu a spazmy poruszyły ten kawałek plastiku czy metalu jaki tkwił w jej brzuchu.

~ Pomyśl, dziewczyno, pomyśl… ~ próbowała się skoncentrować aby coś wymyślić. Chociaż właściwie wiedziała co trzeba zrobić. Zwiewać! Ale z tym cholerstwem w brzuchu nie mogła się ruszyć z miejsca. Czyylii…

Zacisnęła zęby i na samą myśl o tym co sie zaraz stanie to zrobiło jej się gorąco. Ale czuła, że nie ma wyjścia. Nawet oddech ją męczył. A od tego dymu jeszcze kaszel ją dobijał. Złapała to wystające coś jedną dłonią. Po chwili drugą. Jęknęła boleśnie gdy nawet te drobne ruchy przełożyły się na rozgrzebywanie rany w jej trzewiach. Zacisnęła zęby i sapiąc, krzycząc i wrzeszcząc wydobyła z siebie to cholerstwo ciskając jej precz. Gdzieś słyszała jak zagrzechotało na podłodze ale na razie skuliła się tylko i załkała z tego bólu. Ból ją prawie obezwładniał. I wykrwawiała się.

~ Apteczka… potrzebuję apteczki… ~ ta myśl o wykrwawieniu się jakoś pomogła jej zachować świadomość. Odwróciła bladą twarz w kierunku ściany. Tam była apteczka. Zielona, zgrabna walizeczka z białym krzyżem. Ratunek. Życie. Tylko musiała się do niej dostać. Sapnęła znów próbując sztuczki ze złapaniem się konsolety. Siłowała się chwilę ale na próżno. Była za słaba. Więc zaczęła sie czołgać po podłodze zostawiając za sobą krwawy ślad. Kawałek po kawałku. Płacząc, plująć, kaszląc i rzęząc. Wreszcie dotarła do ściany. Popatrzyła w górę na swoje zielone zbawienie. ~ Boże jak wysoko! ~ jęknęła w duchu. Nie było mowy aby sięgnęła tak wysoko. Niezdarnie próbowała sięgnąć ręką. Ale krwawy ślad dłoni na ścianie wymownie wskazywał, że jeszcze brakowało jej ze dwóch dłoni.

- Niee… noo niee… - jęknęła zrozpaczona. I rozkaszłała się. Sama już nie była pewna czy łzy płyną jej ze złości, bezsilności, bólu czy od tego dymu. Ale wtedy zauważyła to coś. Czerwone, zachlapane… chyba to co wyjęła sobie z brzucha. Ale teraz mogło się przydać! Stęknęła i zakaszlała schylając się po to. Złapała. Przyciągnęła do siebie. Jest! Uniosła to do góry i mocowała się chwilę próbując strącić apteczkę na podłogę. Jest! Stukot na podłodze oznajmił gdy zielona walizeczka spadła na podłogę. Jest!

Rzuciła się na nią. A raczej opadła. Czuła, że słabnie i jak straci przytomność to już tu zostanie na zawsze. Sapiąc i plując mocowała sie z zamknięciem. Na szczęście to był taki sprytny klips. Policzony właśnie na takie okazje pewnie. I już. Buteleczki, bandaże, fiolki, rękawiczki, gogle iii… jest! Autozastrzyk z endomorfiną! Złapała go i bez wahania wbiła sobie w udo. Poczuła jak wszystko od niej odpływa, ustępuje jak się robi lekko… Ból zniknął poczuła jakby szum w uszach ale jednak nie odpłynęła całkowicie. Dobrze. Teraz mogła coś myśleć i działać.

Spojrzała na zawartosć zielonej walizeczki. Bandaż w sprayu. To było to czego potrzebowała. Chwyciła za pojemnik i użyła tej “bitej śmietany”. Aerozol zmieniał się w opatrunek po zetknięciu z powietrzem. Już. Trochę krzywo ale tym niech Mac albo Lisa się martwią. Zgarnęła pojemnik ze sobą i jeszcze kilka innych upchała do kieszeni. Już nie groziło jej, że omdleje póki endomrofina działała ani, że się wykrwawi po użyciu bandaża. Dała teraz radę wstać. Tak. Wstać. Wstać i zwiewać!

- Nie… O nie… No kurwa bez takich… - jęknęła i znów poczuła, że zbiera jej się na płacz. To niesprawiedliwe! To takie niesprawiedliwe! Po tym co tu przeszła?! I miała tu teraz zdechnąć?! To było niesprawiedliwe! Ale szyba w drzwiach pokazywała tylko czarną, oceaniczną wodę. Jedyne wyjście z centrali łączności było już zalane. Była tutaj jak w klatce. Zadymionej klatce. To było niesprawiedliwe!



Czas: 2075.01.13 nd g. 16:05
Obsada: Mackenzie
Miejsce: korytarz



Starała się nie myśleć o bólu. Chociaż jej doskwierał ale jeszcze nie było tak strasznie. Ten wybuch co ich rozdzielił z Jonasem uszkodził też radio w skafandrze. Tylko nie wiedziała jej czy jego. Bo chociaż go wzywała to już się nie zgłosił. Nawet nie była pewna czy jeszcze żyje. Czy ktokolwiek tu jeszcze żyje. Przedzierała się przez niby znajome a tak teraz odmienione pomieszczenia bazy. Dobrze, że była w ADS. Działał jak dwunożny czołg. No i miał reflektory. A musiała zmagać się z zablokowanymi drzwiami, omijać zawalone korytarze, zalane w dowolnym stopniu pomieszczenia albo zasnute dymem i ogniem. Co za piekło! Czy ktoś tu jeszcze żył? Może błąkała się na darmo? Kusiło ją aby się stąd zabrać jak najprędzej i wracać do batyskafu. Albo po prostu na zewnątrz i jak najdalej. Wszystko się tu trzęsło, waliło, wybuchało, przeciekało, topiło i dymiło. W każdej chwili mogła tu zginąć! Ale chciała dotrzeć chociaż do medlabu. Tam w izolatce powinien być James. No i Lisa w samym medlabie. A reszta? Augosto pewnie w biolabie a Aurora…

- James nie żyje… Lisa ubiera ADS… - niespodziewanie w słuchawkach usłyszała ludzki głos. Bardzo zmęczony, kaszlący, krztuszący się jakby właściciel ledwo trzymał się tego świata.

- Aurora?! Aurora gdzie jesteś?! - informatyczka musiała użyć jakichś przekaźników które jeszcze jakimś cudem działały. Dlatego ją usłyszała.

- A gdzie może być łącznościowiec? - pytanie było tak samo ponure i zmęczone jak i pierwsza wypowiedź.

- A Jonas? Widzisz gdzieś go? - lekarka przystanęła. Skoro Francuzka była w centrum łączności może miała jeszcze jakiś podgląd na resztę bazy.

- Zaraz dojdzie do Augusto. Utknął przy drzwiach. - wychrypiała cieżko kasztanowłosa zostawiajac krwawe ślady na konsolecie. Jeszcze trochę tutaj rzeczy działało. Na przykład kamery i ekrany. Akurat złapała dwie, kanciaste sylwetki w ciężkich skafandrach.

- Dobrze, to dobrze. Musimy stąd uciekać Auri. Uciekaj do windy, ja spróbuję pomóc Jonasowi. Gdzie oni są? - psycholog wyczuwała, że z informatyczką nie jest dobrze. Ale nie rozumiała dlaczego nadal siedzi w łącznościówce.

- Są przy E 4. Ja stąd nigdzie nie idę. - wysapała ciężko w mikrofon. Coś w jej głosie zaalarmowało Amerykankę. Słyszała ten ciężki oddech i kaszel ale chyba było coś jeszcze.

- Dlaczego? Auri co się stało? - mimowolnie uniosła dłoń do boku hełmu gdzie był komunikator jakby to mogło coś pomóc w odbiorze wiadomości.

- Na korytarzu jest woda. Po sufit. Nigdzie nie idę. Zostanę tutaj Mac. Ale wy jeszcze macie szanse. - próbowała być twarda, może nawet obojętna na swój los. Ale mimo wszystko gdy powiedziała na głos coś co od paru chwil kołatało jej się pod czaszką coś w niej pękło i rozpłakała się. Rozpłakała się na całego, nad własnym, żałosnym szczęściem.

- Chłopaki sobie poradzą Auri. Trzymaj się idę po ciebie. - gdy usłyszała koleżankę którą ledwo wczoraj gościła u siebie w medlabie, jej płacz i żałość w głosie od razu wiedziała co trzeba zrobić. ~ Jedną. Uratować chociaż ją jedną. ~ ta myśl prowadziła ją przez zalane, zadymione czy zawalone korytarze.



Czas: 2075.01.13 nd g. 16:05
Obsada: Jonas
Miejsce: korytarz


~ Chyba mi łączność siadła. ~ doszedł do wniosku bo odkąd pieprznęło ledwo co wrócili z Mac do bazy to nie dość, że ich rzuciło w różne strony to jeszcze nie mógł jej złapać. Nie mógł jej pomóc ani nawet znaleźć. Musiałby obejsć korytarzami te rozwalone pomieszczenie. Albo poszukać kogoś ocalałego.

Było źle. Krytycznie. Komputer nie przesadzał. Baza mogła przestać istnieć w każdej chwili. Wszystko trzeszczało i puszczało w szwach. Nie powinien tu wracać. To było zbyt niebezpieczne. Mimo wszystko gdy zdecydował się na powrót do bazy to miał cichą nadzieję, że aż tak źle nie jest. A jednak było. A teraz, skoro już tutaj był było zbyt późno aby się wycofać. Chociaż wycofać mógł się w każdej chwili. A i tak mógł nie zdążyć z tą ewakuacją. Czuł, że ma nerwy napięte jak postronki. Co chwila coś się przewalało za nim, przed nim albo niosło się takie echo. A ten ADS nie był zbyt wygodny do chodzenia na sucho. Chociaż ta IV-ka to i tak lepsza pod tym względem niż wcześniejsze modele.

Doszedł do jakichś drzwi. Przez szybkę zorientował się, że po drugiej stronie jest woda. Tak mniej więcej do połowy korytarza. Ale walnął szczypcami kombinezonu w przycisk otwierania drzwi. Ale nie zadziałał. Wcisnął jeszcze raz. I też nic. ~ No nic, trzeba ręcznie. ~ zastanawiał się po co miałby tam iść. No ale właściwie ten korytarz prowadził do…

- Augusto! - krzyknął zaskoczony i nawet trochę przestraszony gdy po drugiej stronie szyby niespodziewanie zobaczył bladą, mokrą twarz klimatologa. Wyglądał jak z krzyża zdjęty. Walił czy raczej stukał mokrą dłonią w szybę i drzwi.

- Augusto! Trzmaj się! Zaraz to otworzę! - Norweg zawołał do niego i wbił szczypce kombinezonu w klapkę za jaką ukryty był mechanizm ręcznego otwierania drzwi. Masa pancerza bez trudu przebiła cienką blachę i wtedy szczypce rozszerzyły się jak harpun. I wyszarpały słaby zamek też jak harpun. W szczypcach trochę niewygodnie się manewrowało na tym kole mechanizmu ale przecież ćwiczyli coś takiego na treningach. Więc prawie od razu poczuł jak koło puszcza i drzwi się stopniowo otwierają. ~ Ta powłoka antypoślizgowa to jednak dobra rzecz. ~ w myślach docenił ten detal konstrukcyjny skafandra jaki ułatwiał mu teraz chwytanie tego metalowego koła.

Otwierał aż poczuł opór. Skorzystałby z tylnej kamerki aby zorientować się co się dzieje z ajego plecami ale wybuch ją rozwalił a nie chciał ryzykować. Gdy się odwrócił w tym metalowym kokonie ujrzał pływające po wodzie ciało które wraz z nią przewaliło się przez drzwi.

- Augusto! - inżynier krzyknął i na podszedł niezdarnie do ciała Włocha. Ten zachłysnął się i na szczęście otworzył oczy. - No! I tak trzymaj! Dawaj, spadamy stąd! - w skafandrze ze wspomaganiem siły ludzkich mięśni bez kłopotów uniósł klimatologa na ręce. Aby do windy. Albo do jakiegoś skafandra. Tylko cholera póki sam był w skafandrze to nie mógł ubrać Włocha. Sam musiał to zrobić. No albo inżynier musiałby zaryzykować wyjście z własnego skafandra.

Kroczył dudniąc po zalanej wodą podłodze. Następne drzwi do śluzy na szczęście działały a śluza okazała się sucha. Położył Włocha na podłodze. - Augusto! Wstawaj! Musisz ubrać skafander! Nie dam rady cię ubrać. Rozumiesz? - starał się nie krzyczeć tylko mówić stanowczo. Ale sam nie był pewny jak mu to wyszło. Ale chyba wyszło. Augusto wymamrotał coś słabo i pokiwał głową. Naprawdę źle wyglądał. Ale z pomocą Jonasa wstał i zaczął ubierać kombinezon.

- Augusto przeżył ktoś jeszcze? Widziałeś kogoś? - Knudsen dopiero jak zobaczył smętne kręcenie głową Włocha zorientował się, że nie wie na które pytanie ten niemo odpowiedział. Nie pierwsze, drugie czy oba?




Wątek 2



Czas: 2075.01.18 pt g. 13:15
Obsada: ratownicy
Miejsce: obozowisko na lodzie


- Myślisz, że komuś się udało? - mężczyzna w grubej kurtce szedł przez skrzypiący pod rakietami śnieg. Krajobraz był dość monotonny pod względem koloru. Tysiąc odcieni bieli. Od tych romansujących z błękitem przez szarości aż po złudnie ciepłe żółcie.

- Cholera wie. Sprawdźmy. - jego partner szedł przez ten śnieg równo i pewnie. Obaj byli w końcu zawodowymi ratownikami i to nie była ich pierwsza akcja poszukiwawczo ratownicza w Arktyce. A odkąd zostawili za sobą łomot śmigieł latacza odpadał wicher jaki maszyna wzbijała. Szli miarowo w stronę jedynej kolorowej plamy jaka ich sprowadziła tutaj na dół. Teraz gdy sztorm się skończył zrobiło się nawet spokojnie. Tylko ponuro bo sam środek nocy polarnej. Musieli więc posiłkować się latarkami.

- “Deep North”. To ci których szukamy. Winda balastowa. - brodacz przeczytał napis na kanciastej bryle jaka była wbita w brzeg kry. Już tu musiała być od paru dni bo zdążyła zarosnąć świeżym śniegiem i lodem.

- No. Może śpią. - jego kolega też poświecił latarką w stronę nadbudówki ale uwagę przykuwała mała, kolorowa plama kilkadziesiąt metrów dalej. Namiot. Widocznie nie było tak źle skoro zdołali wydostać się z windy i rozbić namiot. Ale dlaczego nikt nie wychodził im na spotkanie? To nie wróżyło zbyt dobrze. No ale może spali.

- Dlaczego nie zostali w windzie? Przecież jest projektowana jako szalupa i gotowe obozowisko. - zdziwił się jego kolega człapiąc przez śnieg w stronę wyrzuconej na brzeg windy. Co prawda w windzie powinien być namiot no i jak widać z niego skorzystali. Ale i tak go to zastanawiało. Ale już byli blisko to sami zaraz sprawdzą.

- Nie wiem. Może bali się, że odpłynie? - kolega wzruszył ramionami bo też go to zastanawiało.

- Bez sensu. Wewnątrz mieliby największe szanse. No chyba, że przecieka. - ratownik znalazł wreszcie jakąś opcję dla której naukowcy mogli porzucić ten wygodny transporter nie tylko z głębin na powierzchnię. No chyba, że stracił szczelność. To rzeczywiście lepiej było skorzystać z namiotu.

- Zaraz zobaczymy. Poświeć mi. - kolega zaczął czekanem obtłukiwać lód i śnieg aby zrobić miejsce na szanse otwarcia przymarzniętego włazu. Gdy skończył podał latarkę Henry’emu i złapał za uchwyt. Chwilę się mocował zanim zdołał go wreszcie uruchomić. Aż się zasapał. Ale właz wreszcie puścił. Otworzył klapę i dał znak koledze aby oddał mu latarkę i razem poświecili do środka.

- O cholera zamykaj! - krzyknął Henry odskakując gwałtownie od włazu. Mark spojrzał na niego zaskoczony ale miał na tyle zaufania do partnera, że posłusznie zamknął z powrotem właz i też odszedł kilka kroków zanim się odzyskał głos.

- Co tam było? - zapytał patrząc na Henry’ego pytająco. Sam nie wiedział czy powinien świecić latarką na niego czy na właśnie zamknięty właz. Sam nic nie zdołała dostrzec. Puste wnętrze windy. Żadnych ciał. Trochę burdel jak pewnie przenosili rzeczy do namiotu.

- Wiatraczek. - Henry wyjaśnił ocierając chłodnym rękawem kurtki nagle bardzo spocone czoło. Cofnął się jeszcze o krok.

- Wiatraczek? - Mark zdziwił się kompletnie nie wiedząc o co koledze chodzi. Jakiś wentylator? Jeśli nawet to co w tym takiego strasznego?

- Wiatraczek. Skażenie biologiczne. Na ścianie naprzeciwko wejścia. Wymalowali czymś. - Henry starał się być poważny i zachowawczy i profesjonalny. Ale niema groza łapała go za serce i duszę docierając też do gardła więc chyba słabo mu to wyszło.

- Co?! Skażenie biologiczne!? - Mark wybałuszył oczy z przerażenia. Aż odskoczyła kawałek dalej od zadokowanej do brzegu windy. Nagle zdał sobie sprawę z jeszcze straszniejszej rzeczy. Dotykał tego! - O kurwa! O kurwa! - zaczął jęczeć gdy szybko ściągał grube rękawice rzucając je precz w czarną wodę. Najpierw jedną a potem drugą.

- Co tam się dzieje chłopaki? - w słuchawkach usłyszeli głos kontrolera który pewnie widział coś ale niezbyt wiedział co i dlaczego.

- Wewnątrz windy jest namalowany znak. - Henry po chwili wahania co i jak powiedzieć zaczął od czegoś prostego. No i nawet ucieszył się, że jest ktoś kto im doradzi co robić dalej. No niby powinny sprawdzić czy ktoś przeżył ale teraz to… Aż sam nie wiedział.

- Jaki znak? - kontroler pozostający w latadełku dopytywał się spokojnie o detale tej zasranej sytuacji. Henry zawahał się znowu bo znów nie mogło mu to przejść przez gardło.

- Skażenie biologiczne! Henry mówi, że tam jest wymazany znak o skażeniu biologicznym! - Mark nie miał takich oporów. Poza tym był wściekły i przestraszony. Cholera dotykał tego! Czy drugie rękawice też powinien zdjąć? Ale no w taki mróz na gołe ręce…

- Jesteście pewni? - spokój głosu kontrolera sprawiał, że obaj poświecili i popatrzyli na siebie nawzajem. Chwila milczenia, zastanowienia…

- Ja nic nie widziałem. Henry to widział. Za krótko było, nie zdążyłem się rozejrzeć dokładnie. A tam ciemno, tylko latarki mamy. - Mark się uspokoił bo wstąpiła w niego nadzieja. Może to tylko jakiś bazgroł? Albo Henrey’emu się coś zdawało?

- Tak. Tak mi się wydaje. Ale wolę nie ryzykować. Zresztą i tak nikogo tam nie ma. Niech ktoś z jakimś sprzętem to sprawdzi. - Henry bardzo chciał aby mu się wydało. Może mu się wydawało? W końcu widział to tylko przez chwilę w świetle latarki. Mark pewnie nie bo parzyli pod trochę innym kątem. Ale skoro nie było tam ludzi, ani żywych, ani martwych to i tak nie mieli tam nic do roboty. A tego akurat był pewny.

- Dobrze, sprawdźcie namiot. I uważajcie na siebie. - głos kontrolera znów podziałał kojąco. Widocznie facet znał się na tej robocie i wiedział co trzeba robić. Brzmiało sensownie. Dobrze, że im się taki opanowany koleś trafił.

- Jasne. - Henry sie zgodził i dał znakiem kumplowi, że czas sprawdzić namiot. Był pomarańczową plamą odległą o kilkadziesiąt kroków w głąb tej bryły lodu. Szli w milczeniu bo obaj stracili chęć do rozmowy. Za to dało się wyczuć skrywane pod skórą napięcie. I obawy. Ale byli zawodowcami więc szli po tym skrzypiącym śniegu krok, za krokiem. Aż w końcu stanęli przed samym namiotem.

Poły namiotu zwisały smętnie nie zasunięte do końca. W szczelinie wewnątrz widać było nawiany śnieg. To nie zwiastowało zbyt wesołego zakończenia. A już na pewno nie ten cholerny wiatraczek wymazany na płachcie namiotowej przed wejściem. Obydwaj ratownicy wpatrywali się w niego jak skamieniali. Oświetlali latarkami różne fragmenty namiotu i okolice ale nie było ani widać ani słychać żadnego ruchu. Nawet śladów butów przy namiocie. Jeśli ktoś tam był to już był tam pewnie na amen. Nawet bez tego cholernego wiatraczka.

- I jak to wygląda? - ciszę przerwał kontroler widząc bezruch świateł przy namiocie i słysząc ciszę w słuchawkach.

- Tu też jest. - mruknął cicho Henry.

- Możesz mi przesłać obraz z kamery? Dać zbliżenie? - usłyszał w słuchawkach kontrolera.

- Pewnie. - nakierował obiektyw kamery na wejście do namiotu - Teraz widać lepiej? - zapytał bo te drobne czynności pomagału mu skupić się na sobie i nie myśleć o tym co czeka ich w namiocie. Dobrze, że nie kazał im sprawdzać. Przynajmniej na razie.

- Tak, teraz widać lepiej. - kontroler obejrzał na ekranie zbliżenie zwisającej smętnie płachty namiotowej i ten charakterystyczny, alarmujący znak skażenia biologicznego. Wahał się jeszcze przez chwilę co teraz powinien zrobić. Ale po chwili już wiedział. Znał procedury. To było straszne ale takie były procedury. Wstał ze swojego miejsca i ruszył do ładowni latacza.

- To co teraz? - Mark zapytał niepewnie. Nawet sam nie bardzo wiedział czy bardziej pyta Henry’ego czy załogę latacza.

- Zostawimy wam namiot. I wasze rzeczy. Przyślemy tu kogoś. - obaj ratownicy usłyszeli w słuchawkach spokojny głos kontrolera. Tak spokojny, że w pierwszej chwili popatrzyli na siebie zdziwieni. A potem gwałtownie odwrócili się w stronę czerwono - żółtego latacza.

- Hej! Co ty robisz?! - Mark zawołał i zaczął iść w stronę czekającej maszyny. A wkrótce i biec na tyle na ile dało się biec przez głęboki śnieg w rakietach. Bo dostrzegł jak boczne drzwi maszyny są otwarte i jakaś sylwetka coś przez nie wyrzuca. Ich rzeczy!

- Co robisz?! Nie możesz nas tu zostawić?! - Henry też zaczął biec i krzyczeć do słuchawki. Właściwie bez sensu bo byli zbyt daleko. Nie mieli szans zdążyć. Bezsilnie patrzyli jak drzwi się zamykają i maszyna zwiększa ciąg odrywając się w tumanie śniegu i beztrosko unosi do góry.

- Przyślemy kogoś chłopaki. Przykro mi ale nie możemy ryzykować. Takie procedury. Powodzenia. - kontroler patrzył na dwie malejące na bieli figurki w czerwonych kurtkach ratowników. Żal mu ich było. Ale takie były procedury. I reszty ludzkości było mu żal jeszcze bardziej. Przełączył się na inne łącze aby nie słyszeć już przekleństw i krzyków pozostawionych ratowników. - Kondor do gniazda. - odezwał się i prawie od razu ktoś zgłosił się po drugiej stronie.

- Gniazdo zgłasza się. - odpowiedział mu spokojny, pewny siebie głos.

- Ratownicy znaleźli ostrzeżenie o skażeniu biologicznym nieznanego pochodzenia. Trzeba przysłać ekipę. Podaję lokalizację. - kontroler mówił i klikał odpowiednie przyciski przesyłając zgromadzone dane.

- Okey, mamy to. Co z ratownikami? - zapytał głos z drugiej strony eteru.

- Trzeba przysłać ekipę. Zostali na dole, nie chciałem ryzykować. - kontroler potarł nasadę nosa. Matko! Mógł się prawie otrzeć o to samo! Nie, nie, na pewno nie mógł ryzykować aby zabrać Henry’ego i Marka na pokład.

- Słusznie. - facet w bazie skinął głową zgadzając się z kontrolerem.

- A jak poszło innym? - kontroler starał sie czymś zająć co by nie przypominało mu o dwóch mężczyznach w czerwonych kurtkach pozostawionych właśnie na lodzie.

- Mamy coś. Podobno jest namiar na jakiś ADS pod lodem. Właśnie go próbują wydobyć. - operator łączności w bazie domyślał się, że kontrolerowi pewnie nie jest teraz najlżej to sprzedał mu najnowszego newsa.

- ADS? Z “Deep North”? - zapytał odrazu bo tego się nie spodziewał. Z tego wszystkiego nawet nie był pewny czy ktoś był w namiocie. A jak tak to kto i w jakim stanie.

- Na to wygląda. Ale nie wiadomo kto jest w środku. Ani w jakim stanie. I czy w ogóle w jakimś stanie. - radiowiec wzruszył ramionami. Sprawa była tak świeża, że jeszcze pilot co miał zawieźć ekipę na miejsce tego znaleziska nie zdążył do niej wsiąść.

- Mam nadzieję, że im się poszczęści bardziej niż nam. Bez odbioru. - wyłączył się i sam nie wiedział czy się cieszyć. Chyba powinien. Może znaleźli kogoś żywego w tym skafandrze? Po tylu dniach… Może… No to może by się coś wyjaśniło co się stało z tą eksperymentalną podwodną stacją podbiegunową.


---

K O N I E C
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 09-08-2019 o 07:52. Powód: Wrzucenie posta :)
Pipboy79 jest offline