Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-08-2019, 14:46   #103
Highlander
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
And here you see me working out, as cheerfully and thankfully as I may, my doom of sharing in the glass a constant change of customers, and of lying down and rising up with the skeleton allotted to me for my mortal companion.

― Charles Dickens, The Haunted House


- Och, haha. Nie. To tylko taki skromny żart z naszej strony. Kosztem poczciwego Jima. Oparty na powieści jakiegoś wschodniego pisarza, jeśli pamięć mnie nie myli. - Benon usłyszał odpowiedź jeszcze zanim na dobre przekroczył próg. Głos, który mu jej udzielił, właściwie w niczym nie odbiegał od typowej serii dźwięków zarezerwowanej dla ludzkiej pary strun głosowych. No, może z wyjątkiem faktu, że zdawał się bardziej wyniosły niż to potrzebne. Niektórzy stwierdziłby zapewne, że związana z nim “wyniosłość” była sztuczna. Do bólu. Kiedy Latynos wszedł przez dwuskrzydłowe drzwi, powitał go obrazek żywcem wyjęty z kart powieści jakiegoś gotyckiego - lub może raczej wiktoriańskiego - grafomana. Ściany wyłożone boazerią i fikuśną tapetą z męczącym oczy wzorem, ornamentalny żyrandol zajmujący swymi ramionami trzy-czwarte sufitu, obrazy zgnuśniałych tetryków w nie mniej zgnuśniałych, złotych obramowaniach. Na podłodze zaś liczne dywany z frędzlami, garść puf, przynajmniej trzy otomany, dwie wersalki oraz czuwający nad wszystkim - niczym jakiś czarny ogar o płomiennych trzewiach - kamienny kominek, ulokowany centralnie naprzeciw drzwi wejściowych. W porównaniu z tym całym zbędnym przepychem - którego Benon zdołał pochłonąć oczami zaledwie skromny fragment - sama pani tych włości wydawała się skromna. Miała oczywiście grafitową suknię z wiktoriańskiej epoki, o falbanach i płatach tak licznych, że nieuważny wędrowiec mógł się w nich bezpowrotnie zagubić. Nosiła również gorset związany tak ciasno, że jej talia przywodziła na myśl (bliski trzaśnięcia na pół) ołówek - co tworzyło jakąś ponurą synergię z resztą jej sylwetki, która wydała się chłopakowi nienaturalnie (nadnaturalnie) smukła i wysoka. Włosy pani Higgensworth, związane w surowy, ciasny kok, także nie odbiegały za nadto od reszty wizerunku. Całości dopełniała perłowo biała cera oraz kontrastujące z nią czarne ślepia.
- Pragnę gorąco powitać pana w moich skromnych włościach, panie Benonie. - Kobieta powstała z masywnej wersalki, po czym lekko dygnęła, wyciągając przy tym swą smukłą dłoń w stronę chłopaka. Wszystko w jednym (niebezpiecznie) płynnym geście.


Poczciwy Jim. Przez chwilę Cecil zestawiła sobie potworność, którą widziała tuż po ucieczce z magicznego świata, gdzie się obudziła z “poczciwym Jimem”, którego posuwały wspomnienia ciała, jakie przejęła. Takim otyłym, w podkoszulku i kapciach na podjeździe przed domem. Takim, który w przeciwieństwie do sąsiadów nie miał zwyczaju czekać z telefonem w ręku aż nie-białe dzieciaki dadzą mu pretekst do wezwania policji.
Zaskakiwała… prawdziwość tego miejsca. Umysł, którego nie dało się oszukać iluzją w takich miejscach, spodziewał się falbanek oraz ornamentów, niedopowiedzeń i przerysowań mających postawić gospodarza w lepszym świetle. Utrzymanie odbicia w stanie zgodnym z prawdą wymagało wysiłku. Pokazanie obrazu samego siebie takim, jakim był, bez upiększania, było luksusem, na jaki mało kto wśród Upadłych mógł sobie pozwolić - nie w Piekle.

A tutaj… wszystko było prawdziwe. Z jakiegoś powodu w tle umysłu pojawiało się pytanie, czy to ten sam rodzaj prawdziwości, z którym do tej pory obcowała. Świat się zmienił, pojawiły się w nim rzeczy których nie pamiętała z Wielkiej Harmonii. Ale też taki był cel - stworzyć byt, który raz popchnięty do rozwoju dalej doskonalił się sam. Wspomnienia Benona mówiły, że ta sprawa potoczyła się w naprawdę wielu miejscach źle. Ale Higgensworth - pani Higgensworth jak z jakiegoś powodu chciała być nazywana - odbiła od ścieżki gdzie indziej, gdzieś w inną stronę niż Ameth i Jim. Niemniej, nie pasowała do świata. To świat - a co najmniej ten mały kawałek - dopasowywał się do niej. Albo odwrotnie. Ale każda jedna rzecz i osoba wybrzmiewały tak samo. Były spójne w swoim melancholicznym śnieniu o utraconych wspomnieniach, o domu na nawiedzonym wzgórzu, gdzie czas zatrzymał się wiele lat temu. To było miejsce daleko za Zasłoną, wyspa twardej rzeczywistości na morzu możliwości. Cała wyspa zbudowana z jednej idei… i ostatnim filozoficznym pytaniem było, kto był pierwszy.
- Bezpieczne schronienie w tym świecie to bezcenna rzecz, pani. - W jego umyśle pojawiła się natrętna myśl, że stosowny był ukłon. To stanowiło część tego miejsca, tak jak po drugiej stronie deszcz spadał z góry na dół. Takie były reguły gry. Choć cała historia Celine zaczęła się od tego, że pewne reguły należało złamać dla dobra innych.

Ale ta tutaj nie. Po upewnieniu się że świadomość zasad była jej własnym zestrojeniem z otaczającym się światem - w przeciwieństwie do obcej ingerencji w jej umysł - nie było powodu odmówić gospodyni tych grzeczności. Ucałowania w rękę, tytułowania się.
- A i samo miejsce jest interesujące.
- Cieszę się, że przypadło panu do gustu. Proszę. - Wskazała chłopakowi wolną otomanę. - Proszę spocząć.
Sama także usiadła, strategicznie, jeszcze nim on zdołał chociażby drgnąć, co zapewne stanowiło kolejny przykład obyczajowości, o której nie miał bladego pojęcia. Cała ta scena jawiła mu się teraz jako odpowiednik stąpania po polu minowym. Z opaską na oczach, przy bagiennej charakterystyce terenu. Mimo to, na chwilę obecną nadal miał wszystkie kończyny i nie czuł, żeby coś ściągało go w dół.
- Napije się pan herbaty? Wczoraj otrzymałyśmy naprawdę wyborową mieszankę z Ameryki Południowej, jednak nie miałam jeszcze okazji z nikim wspólnie jej skosztować - rzekła pani Higgensworth, z lekką nutką rozżalenia w głosie. Jakby dyskusja o walorach smakowych naparu ze zdechłych liści była czymś nader zajmującym i głębokim.

- Chętnie, herbata to doskonały początek do rozmowy o tym co w tym domu znaczy “wczoraj”. - Założenie, że za oknem raczej nigdy nie pojawiał się świt, nie było niczym poparte, ale zawsze można było spróbować przy okazji dowiedzieć się więcej o relacjach obu światów. Otomana - mebel twardy i z nieznanego powodu wywołujący konfuzję Benona - została zajęta i uwolniony z Piekła anioł w ciągu pierwszego dnia swojego pobytu na Ziemi cierpliwie czekał na rozmowę przy herbatce.


- Doskonale - skwitowała gospodyni i, ująwszy niewielki srebrny dzwoneczek o zdobionym uchwycie, wysłała służbie odpowiedni przykaz.
- Mam nadzieję, że dotarcie na miejsce nie sprawiło panu zbędnych problemów. Potencjalni goście czasami błądzą po drodze. Sporadycznie, ale jednak. - Po drodze? Ale gdzie dokładnie? W ogrodzie? Przekraczając próg? W korytarzu? Z jakiegoś powodu każda z tych opcji wydawała się Benonowi względnie prawdopodobna.
- Nie wspominając już nawet o tym, że ostatni młodzieniec, który przyszedł do nas z wizytą, czmychnął tak szybko... hm. Zapewne dlatego, że był niezapowiedziany i nie chciał nadużywać mojej gościnności. Czy to nie irytujące, gdy dobre wychowanie koliduje z okazją na spędzenie przyjemnego, przepełnionego interesującą konwersacją popołudnia? Ach, cóż począć... - Delikatne zmarkotnienie wdarło się na jej lica, nie zdołało jednak zagrzać na nich miejsca na stałe. - Ale to mało istotne. Zwłaszcza teraz, gdy gościmy pana - zapewniła pani Higgensworth, utwierdzając Benona w tym, że zaskarbił sobie jej uwagę. Pytanie o “czasowość” domostwa (taktownie) zignorowała.
 
Highlander jest offline