Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-08-2019, 00:19   #20
Kata
 
Kata's Avatar
 
Reputacja: 1 Kata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputację


Gdzieś w tym całym zamieszaniu w tłumek zebranych wszedł Makarydyjski szlachcic wraz z sługą. Odziany w bogato zdobiony pustynny płaszcz wyszywany złotem i czerwienią barwami które nosił również na ciemnej szacie dworskiej. W paru słowach nakazał służącemu pozostawić sakwy przy jucznych jaszczurach a sam rozwiązał tasiemki wysoko postawionego kołnierza by odetchnąć nieco swobodniej w poluzowanej pod szyją koszuli.

Jak nastrój przed wyprawą? – rzuciła eladrinka wyłaniając się nagle zza pleców szlachcica. Na jej twarzy widać było wyraźną ekscytację, związaną z nadciągającą podróżą.


Farshid oderwał wzrok od drgającego nad horyzontem powietrza i zamrugał parę razy wyraźnie zagubiony w myślach.

Dobrze… - rzucił chcąc zyskać nieco czasu na bardziej składną odpowiedź. -Pytanie nie brzmi jaki ja mam nastrój a jakie będą piaski… czy powitają nas samum czy piękną pogodą. Czy zamieszkujące pustynie istoty okażą się gościnne czy wrogie. Tym się powinnaś martwić a nie moim humorem. Ten jest zbyt łatwy do poprawienia choćby takim widokiem. - Skinął tu głową bardce.

W takim razie miło mi, że mogę poprawić ci humor. – uśmiechnęła się wyłapując komplement że słów szlachcica. – Zastanawia mnie czasem… czy wszyscy ludzie tak mają? – spytała nawiązując do jego obaw.

-[i] Że jesteśmy ostrożni i polegamy na faktach? Niewielu. Czy też może że przestajemy myśleć na widok ładnej buzi? Tutaj w zasadzie wszyscy. Z paroma wyjątkami.

Miałam na myśli, że zamartwiacie się na zapas, ale to jak to ubrałeś w słowa brzmi trochę lepiej. Jeśli masz takie objawy przed tym co może nas spotkać, to czemu się na to zdecydowałeś? – spytała próbując zrozumieć motywy mężczyzny.

Odwrócił się od otwartej pustyni i spojrzał na miasto przy okazji dość protekcjonalnie ujmując swoją towarzyszkę w talii tak by skierować ją w kierunku murów.

- Popełniasz jeden dość duży błąd. Zakładasz że tu za murami jest bezpieczniej. A tymczasem Pan nasz Sułtan umiera bezpotomnie, a gdy to się dokona…
- Zawiesił głos na chwile refleksji nad "gdy", a nie "jeśli". Wskazał palcem wysoką wieżę koszar. -...wojsko jest podzielone. Część jest lojalna wielkim rodom lub temu kto akurat ostatnio opłaca ich łapówki. Gwardia pałacowa z kolei podlega Wezyrowi.

Tu gestem przesunął dłoń w kierunku pałacu.

-W dzielnicach biedy i pośród rzemieślników działają gildie których fach najlepiej wykonywać nocą i nie mówię tu o ladacznicach choć i w tym biznesie maczają palce. Ludzie ci kiedy straż będzie zajęta gierkami o władzę również skorzystają z zamieszania i rozpoczną własne małe czystki. Słowem czeka nas wojna domowa.

Mrugną do eldarinki ponownie przekręcając jej zgrabną sylwetkę niczym w tańcu tym razem w kierunku bezkresnych piasków.
- Jesteś pewna że tam będzie gorzej?

Dziewczyna spoglądała na rozciągający się aż po horyzont piach w milczeniu.
Nie wiem… – odpowiedziała po chwili. – Jestem tu już od jakiegoś czasu, ale właśnie uświadomiłeś mi, że nie znam waszego świata praktycznie wcale i nie wiem czego obawiać się bardziej. Dlatego staram się wmówić sobie, że nie obawiam się żadnej… – rozwinęła swą odpowiedź po czym zamilkła jakby zastanawiając się nad czymś.
A po której stronie ty staniesz? Jeśli wybuchnie wojna? – spytała po chwili.

Spojrzał na nią zaskoczony absurdalnością pytania.
- Jak to po której? To oczywiste…

Wrócił spojrzeniem na piaski.

- Po swojej. Zawsze po swojej…

Andraste spojrzała na niego pytająco, nie do końca rozumiejąc co ma na myśli.

-A jakiej odpowiedzi się spodziewałaś? - Wtrącił Rashad który właśnie podszedł do nich skończywszy oporządzać swojego wierzchowca. Jednak Andraste nie wyzbyła się wciąż swojej naiwności.

- Rashad… - eladrinka odwróciła się do drugiego szlachcica słysząc jego głos. Nie wiedziała jak odpowiedzieć, ani na odpowiedź otrzymaną przez Farshida, ani na pytanie Rashada. Czuła się kompletnie skołowana. Mimo szlacheckiego urodzenia, polityka nigdy jej nie interesowała i nigdy nie wgłębiała się w nią za mocno, a kiedy już próbowała podejmować się rozmów na ten temat w towarzystwie zazwyczaj jej poglądy były ignorowane przez wzgląd na jej młody jak na elfią rasę wiek. W milczeniu spoglądała to raz na jednego, czekając na to co wyniknie z wymiany zdań pomiędzy dwoma szlachcicami.


W pewnej odległości stała przyglądająca się im nieruchomo postać tabaxi. Kapłanka trzymała w dłoniach swój zawinięty przy brzuchu ogon, próbując opanować jego niespokojne ruchy. W pewnym momencie zrobiło jej się gorąco bynajmniej nie od skwaru słońca, a tego co widziała i usłyszała. Kocie uszy zawinęły się w tył głowy, a rozgoryczona dziewczyna patrzyła na Farshida z wyrzutem. Po tym jak zaledwie jeden obrót słońca temu spoufalił się z nią w jej celi liczyła że go spotka. Chciała poznać czarnoksiężnika lepiej i gdy tylko dostrzegła go w tym całym zamieszaniu ruszyła się przywitać. Farshid najwyraźniej nie odczuwał podobnej potrzeby, a patrząc na mowę jego ciała gdy obejmował bardkę, mrugał do niej i słodził, Yasumrae zrozumiała jedno. To co było wczoraj nie znaczyło nic, a ona sama nie była dla niego w żaden sposób wyjątkowa. Dłoń kocicy zacisnęła się w pięść na puchu własnego, teraz najeżonego ogona. Kiya odwróciła się na palcach, syknęła coś wściekła pod nosem i ruszyła w przeciwną stronę, sprawdzić jeszcze raz swój bagaż.

*

Mężczyzna pociągnął wzrokiem za odchodząca kapłanka. Coś w nim jakiś dawny odruch wołało by ją dogonił, złapał za rękę, powiedział coś. Ale te impulsy człowieczeństwa były mu coraz bardziej obce. Skinął Rashadowi głową i łopocząc białą kapotą odszedł parę kroków w kierunku piasków. Tam przyklęknął i przez parę chwil przesypywał piasek dłońmi niczym dziecko. Dziwaków nie brakowało wśród szlachetnie urodzonych, ten widocznie nie był wyjątkiem. Gnom zerknął ciekawie w stronę arystokraty, czekając aż jego zabawa się rozwinie. Czarodziej znał niejeden rytuał, i przedziwne zachowania, w tym manipulowanie otoczeniem, z pozoru niewinne lub dziecinne, było jedynie wstępem, lub częścią rytualnego rzucenia zaklęcia. Magiczne formuły przelatywały przez głowę magika, który próbował określić, patrząc przez swoje okulary, jakie zaklęcie jest być może rzucane. Lub postawić diagnozę, w przypadku choroby psychicznej jednego z towarzyszy.
Przesypywany piasek zaczął żyć własnym życiem. Wzniósł się tumanem wyłącznie białych ziarenek piasku a gdy ten obłok kurzu przybrał pożądany kształt czarnoksiężnik pstryknął palcami posyłając iskrę w miejsce serca piaskowego wierzchowca. Płomienie pochłonęły piasek a w ich miejsce stanął kryształowy posąg załamując światło słońca we wszystkie barwy spektrum.


Wierzchowiec przez chwile stal bez ruchu ale zaraz niczym wyrzeźbiony z cieczy ruszył się. Zakręcił łbem i potruchtał zaczepiać kocią kapłankę. Farshid otrzepał ręce patrząc na swoje dzieło wyraźnie zadowolony.

Orryn początkowo kiwnął głową z aprobatą, widząc kształtującego się z piasku rumaka. Kiedy jednak zobaczył finalny efekt, ukrył wzrok w dłoni, tupiąc przez chwilę nogą i kręcąc głową. Podreptał w stronę arystokraty.

- Prawie doskonale, szlachetny panie….tylko jest piękny, słoneczny dzień. Kryształy zaś….załamują światło. To cholerstwo będzie widać z wielu mil dokoła! Równie dobrze, namalować sobie możemy czerwone sztandary, albo puszczać fajerwerki co godzina. Gratka dla każdego zbira w okolicy - zauważył czarodziej marszcząc brwii, i sporządzając kolejne notatki.

Farshid kiwnął głową zgadzając się z argumentacja "kolegi po fachu".
- Dokładnie. Dlatego kiedy już będziemy pewni że mamy ogon sami przystaniecie w zasadzce a ja wypuszczę się galopem do przodu. Ten miraż potrafi biec dziesięć mil na godzinę zamęczy nawet najlepsze wierzchowce nim zniknie.

Czarownik uśmiechnął się zimno.
- Tumany kurzu pogoni na pewno ujawnia naszych gości a tymczasem wy… albo umkniecie albo uderzycie na nich z tyłu. Musimy kiedyś zagrać w szachy mości Orrynie.

Kryształowy wierzchowiec stawał właśnie dęba i czynił inne sztuczki zachęcając Yasumrae do przejażdżki posłuszny delikatnym szarpnięciom mentalnych nici swego Pana. Farshid zaś rozejrzał się za Rashadem. Spotkał wojowniczego wygnańca parę razy na dworze sułtana gdzie ten zabiegał o poparcie starań by odzyskać swój dom. Był albo naiwnym idealistą albo ukrywał bardziej niecne knowania. Tak czy inaczej mógł być przydatny jako człowiek z zewnątrz.

- Ach...gambit, prawda? Ty się poświęcisz, abyśmy mogli uciec. Szlachetne - zachichotał gnom rozbawiony - a jeśli zbiry uderzą od przodu? Albo boków? Albo ze wszystkich stron? W którą stronę będziesz uciekał, na tym bajecznie błyszczącym koniu? Obstawiam, że ktokolwiek czyha na nas w mieście, najpewniej zechce poczekać, aż znajdziemy artefakt, a dopiero później nam go odebrać, o ile masz na myśli właśnie taką sytuację? - gnom uśmiechał się nieco szyderczo, nieco rozbawiony.

- Umiem o siebie zadbać. Ty chyba również skoro na wypadek okrążenia twe troski skupiają się na mnie a nie na własnej skórze. Nie martwiłbym się zbirami. Widok zwykłych ludzi nie ważne jak podłych może się okazać zbawienny pod koniec tej wyprawy. Ale jeśli poprawi ci to humor następnego uformuję z czarnego dymu i nocnego nieba.

- Będę niewymownie wdzięczny - uśmiechnął się kiwając głową z aprobatą - najlepiej o sierści barwy pustynnego piasku, w łaty podobne do tutejszych wadi. Taki zwierz niechybnie nie wyróżniałby się z otoczenia. No i nasz zwiadowca nie dostanie palpitacji serca próbując nas przemycić przez tą pustynię bez spotykania zbirów, potworów czy innych nieprzyjemności - gnom wyciągnął fajkę, nabił ją powoli, i podpalając za pomocą sprytnego urządzenia, wyciągniętego z kapciucha przy pasie, wypuścił z niej kłąb dymu który malowniczymi esami spowił kapelusz magika.
- Gdzie nauczyłeś się magii młodzieńcze? Jeśli to nie tajemnica? - zagadnął już spokojnie.

- Miałem prywatnych nauczycieli ale niestety zgadłeś z tą tajemnicą. Nie chwalę się za bardzo u kogo pobierałem nauki. Zbyt znany mistrz prowokuje narwańców zdesperowanych by zdobyć miano tego który pokonał ucznia sławnego maga. Zbyt marny stawia cię na złym końcu złośliwości na temat długości różdżek. Które potem trzeba prostować przemocą. Tajemniczość tymczasem nie niesie za sobą tych problemów a w kontaktach z niewiastami wręcz pomaga. Skoro umiesz trzymać gębę na kłódkę w jednej sprawie to może potrafisz i w innej.
Mrugnął do gnoma porozumiewawczo choć akurat w odniesieniu do dworskich panien jego doświadczenia mogły nie być specjalnie bogate to uniwersalność żartu powinna dotrzeć do każdego osobnika płci męskiej.


Gdy przywołany koń podszedł do tabaxi, ta była zajęta sprawdzaniem zawartości swoich pakunków i nawet nie zauważyła jego obecności. Zaskoczona kotka wyskoczyła pół metra w górę, a zebrane w łapkach paczki z podróżnymi racjami wyleciały jej się z rąk na piasek. Ogon kocicy ustawił się nisko i wywinął nerwowo, a dziewczyna rozejrzała się jakby sprawdzając czy tylko ona widzi to dziwne zjawisko. “Diamentowy koń” wydawał się jednak pokojowo nastawiony i niegroźny, więc kapłanka zebrała swoje rzeczy i przyjrzała sztucznemu tworowi magii. Był piękny, choć nierzeczywisty i gdyby tylko posiadał własną wolę i tożsamość byłby zapewne najpiękniejszy w Makarydii. Magiczna istota naparła łbem na dłoń Yasumrae w geście pojednania, po czym wierzchowiec zaczął się popisywać wprawiając dziewczynę w lekkie zmieszanie sytuacją.

- Hmm...dziwne nieco robić tajemnicę z imienia swojego mistrza, ale cóż, szanuję twoją prywatność młodzieńcze. Mam nadzieję, że mistrzowie Arcaneum, skąd pochodzę nie spowodują nagle, że zaczniesz mnie ganiać z różdżką po pustyni z zamiarem zmierzenia się, czy mierzenia czegokolwiek - Orryn puścił oko do szlachcica - a jeśli chodzi o młode damy, zdaje się, że twój przywołaniec zajmuje pewną….hmmm…”damę”. Nie przeszkadzam więc w robieniu dobrego wrażenia... - gnom zrozumiał aluzję, zachichotał pod nosem i ruszył w stronę tropiciela, Akrama i Nadala, wydającego rozkazy swoim podkomendnym wojownikom z karawany. Przystanął jeszcze na moment, aby skinieniem różdżki posłać cztery blado świecące kule jasnej energii prosto w stronę błyszczącego konia. Blask kul momentalnie przeszedł przez kryształowe ciało konia, rozpraszając się na istną ferię kolorów, tworząc miriady odbić na piasku. Gnom machnął parę razy różdżką, a kule poruszały się dokoła zwierzęcia, potęgując jeszcze te jaskrawe szaleństwo. Orryn zaśmiał się głośno i poszedł w końcu do swoich zajęć, szybko znudzony zabawą i latającymi swobodnie kulami, które po jakimś czasie zniknęły z cichutkim pyknięciem.

*


Chociaż magiczny konik był piękny, to Kiya nigdy nie jeździła konno, ani na żadnym innym wierzchowcu. Nie ośmieliła się na to i tym razem, podziwiając jedynie nadany magią wygląd stworzenia. Wyciągnęła dłoń by pogłaskać przez jego grzbiet. Był on chłodny w dotyku i gładki niczym szkło, ale nienaturalnie dla szkła elastyczny. Gdy jej dłoń powiodła przez szyję przywołańca, ta wygięła się nieco, a mimo to pod naporem palców stawiała opór. Wtedy gdzieś z boku przyleciały świetliki stworzone przez gnoma i zaczęły kręcić się dookoła nich w jakimś szalonym tańcu. Niczym ćmy latające dookoła świecy.
Sama nie wiedząc dlaczego, zaśmiała się, pozwalając by w tym momencie prysła jej do tej pory dość poważna mina. Kolorowe światełka odbijały się wszędzie, oślepiając kotkę, na co zasłoniła twarz wyciągniętą dłonią. Zdawało jej się, że robią to złośliwie i mimo że wiedziała, iż jest to tylko magia, jakiś pierwotny odruch nakazał jej spróbować schwytać najbliższego ze świetlików. Kapłanka wybiła się na kocich stópkach i pacnęła dłońmi w powietrzu, lądując całą sylwetką w piasku. Gdy otworzyła dłonie, nie było tam zupełnie niczego. Podparła się ręką i spostrzegła że światełka zniknęły, a w tle słychać było głośny rechot Orryna. Wstała, otrzepując się z piasku z zawstydzoną miną.


Andraste, która w pewnym momencie wyłączyła się z rozmowy, stała przy rozmawiających mężczyznach i przyglądała się magicznemu stworzeniu skaczącemu wokół jej przyjaciółki. Zastanawiała się dlaczego, na widok szlachcica tak się zdenerwowała i dlaczego Farshid z którym tabaxi kłóciła się kilka dni wcześniej próbował poprawić jej humor. Pchana swą wrodzoną ciekawością, przeprosiła panów skinieniem głowy i skierowała swe kroki ku kotce.
Kiedy podeszła, spróbowała pogłaskać magicznego wierzchowca po łbie.
Ktoś chyba próbuje ci zaimponować. – zagadnęła kapłankę z uśmiechem.

Uśmieszek bardki spotkał się z dość złowrogim wzrokiem Yas, który szybko jednak złagodniał, można powiedzieć stopniał na jej oczach. Kocica udając że nic zupełnie nie zaszło odpowiedziała neutralnym tonem.

- Raczej się ze mnie pośmiać. - Turkus jej oczu odprowadził małą sylwetkę Orryna z pewnym wyrzutem wymalowanym na twarzy. W futrze na głowie wciąż czuła nieco ziarenek piasku, a zmęczona wybieraniem go dłonią przysiadła na skrzyniach, wygięła sylwetkę unosząc wysoko nogę i strzepała piach zza ucha stopą w iście kociej manierze. Zupełnie nie krępowała się towarzystwem stojącej obok Andraste, a jej wzrok wrócił na “diamentowego rumaka”.

Bardka spojrzała na kapłankę z lekkim zażenowaniem, które szybko jednak minęło i ustąpiło na powrót uśmiechowi.

Dobrze wiesz, że nie chodzi o mistrza Orryna… – powiedziała ostentacyjnie krzyżując ręce na piersiach.

- A o kogo? Przecież to jego magia. - Tabaxi uniosła brew wpatrując się w elfkę ze szczerym zdziwieniem.

Światełka… być może, ale on… – pogładziła łeb magicznego stworzenia. – Już nie – skinęła dyskretnie głową na Farshida.

- Aah.. doprawdy? - na twarzy kocicy wymalowało się skryte oburzenie.- To wiele tłumaczy. - Yas spojrzała w stronę szlachcica w bieli i fuknęła przez nos. Gdy jej oczy powiodły z powrotem przez Andraste ku magicznemu zwierzęciu, była wyraźnie obrażona.

Co się stało? Dalej boczysz się o jego zachowanie przed rozmową z Wezyrem? – Andraste spytała nie rozumiejąc humorów przyjaciółki.

- Co..? Nie! - tabaxi nieco wybuchła, trzepocząc rzęsami nerwowo. Złowrogie spojrzenie spod przymrużonych powiek uciekło od Andraste i zatrzymało się na swoim celu, którym był Farshid. Kocica spróbowała złapać się z nim wzrokiem, a w tym samym czasie uzbrojona w pazury dłoń przeciągnęła po magicznym koniu z goryczą. Diamentowa piękność drapnięta rozpłynęła się w powietrzu, znikając w delikatnej mgiełce i przepadła jakby nigdy jej tu nie było.

Dlaczego…?! – spytała zaskoczona zachowaniem kotki eladrinka.

- Ten drań.. ten drań niech trzyma się ode mnie z daleka! - Kiya aż się zapowietrzyła łapiąc śpiesznie oddechy i z nerwów zrobiła roztrzęsiona, łapiąc za swój nadgarstek jakby chciała pilnować dłoń by nie drapnęła nikogo więcej.

Yasu, uspokój się. Spokojnie. Weź głęboki wdech i wyjaśnij co się stało… – bardka próbowała uspokoić nerwową towarzyszkę.

Słuchając przyjaciółki pozwoliła by powietrze przeszło kilka razy przez jej mały nosek nim opanowała się nieco.
- Niech on Ci wyjaśni co wczoraj robił w mojej celi.. Dziś już klei się do Ciebie!

Klei? Objął mnie i tłumaczył jak mój ojciec, kiedy wyjaśniał mi jak moje małżeństwo z tym gogusiem którego mi wybrali, jest ważne dla przyszłości rodziny. – zażartowała.
Biorąc pod uwagę tego błyszczącego konia, to jeśli na kogoś zwraca uwagę, to na ciebie. – puściła kapłance oczko.

- Ale.. - Yasumrae ucichła, opuszczając ramiona i chyba ochłonęła bo zdawała się już bardziej skrępowana pokazem swojego wybuchu. -To przez Wezyra i wszystkie te okoliczności.. chyba zjadają mnie nerwy. - dodała ciszej.

A co do okoliczności… mówiłaś, że był w twojej celi, tak? – spytała Andraste, cichym i dyskretnym tonem, jednocześnie będącym pełnym zaintrygowania.

Czarnoksiężnik doglądał załadunku kątem oka śledząc zabawy kocicy z diamentowym koniem. Kiedy rozbiła go na drobne odłamki topniejącego w słońcu niby-lodu ukłonił się kapłance. Wedle starej zasady iż towar macany należy do macanta przyjęła jego prezent nawet jeśli nie miał pojęcia za co się na niego boczyła.

- A Ty coś taka ciekawska? - Yas zapytała przyjaciółkę zerkając na nią z lekkim obruszeniem, chyba mając sobie samej za złe że w tym wszystkim wygadała się bardce.

Myślałam, że nie my przed sobą sekretów. Nie chcesz nie mów. – dziewczyna wzruszyła ramionami.

Kapłanka zamilkła, opierając pyszczek w dłoniach, a łokcie na kolanach. Przez moment rozmyślała w ciszy o jakiś sobie znanych sprawach, by w końcu jednak odpowiedzieć przyjaciółce.
- Przyniósł wino i rozmawialiśmy, a potem zaczął masować mi stopy.. - powiedziała cicho, nie patrząc na bardkę a w piasek pustyni.

A ty jesteś zła za…? – dopytała bardka nie rozumiejąc. W tym co opowiadała tabaxi nie widziała nic złego, a wręcz przeciwnie.

- Bo chciał więcej, a teraz zobaczyłam go w objęciach z Tobą..

W objęciach to chyba za dużo powiedziane. Objął mnie w pasie, żeby obracać mną we wszystkich kierunkach i prawić o polityce, ot co. – wyjaśniła elfka.

- Pewnie masz rację, ale wtedy poczułam się oszukana. - Tabaxi zerknęła na Andraste. - To chyba lęk, że znów źle trafię.. a go w zasadzie nie znam i nie wiem co o nim myśleć. - dodała cicho.

To daj mu pozwolić się poznać, ale nie spodziewałabym się po nim zbyt wiele. Szlachta miewa dziwne odchyły. – zażartowała i mówiąc to zrobiła głupia minę jakby na potwierdzenie swoich słów.

- Zauważyłam. - Odpowiedziała kapłanka patrząc na bardkę jak na dziwaczkę której obecności obok należy się wstydzić. Po chwili jednak posłała jej dyskretny, drobny i psotny uśmieszek. - Tak czy inaczej chyba nie będę miała wyboru skoro wyruszamy wszyscy razem.. - Zakończyła tajemniczym, niezbadanym uśmiechem.


.
 
__________________
In the misty morning, on the edge of time
We've lost the rising sun

Ostatnio edytowane przez Kata : 10-08-2019 o 00:23.
Kata jest offline