Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-08-2019, 22:00   #192
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Doug, Kaai i Major udali się więc jednym korytarzem, powoli schodząc coraz głębiej pod ziemię. Oświetlenie w naturalnych tunelach skalnych było dosyć kiepskie, albo co jakiś czas świecące grzyby, albo pojedyncza pochodnia. Chwilowo nie natrafili na nic, ani na nikogo ciekawego. Po jakiś 30 metrach zauważyli jednak… ludzkie czaszki. Tuziny czaszek, powkładanych w każdą możliwą wnękę i półeczkę w skale. Niektóre miały dziury…
- Albo to ich cmentarz, albo tu zbierają trofea. Obstawiam cmentarz.- Blondyn obrzucił półeczki obojętnym spojrzeniem. Widział zmasakrowane wioski podczas wojen plemiennych. Wyspa naprawdę musiała się postarać, by go czymś przerazić.

Kilkanaście metrów dalej, natknięto się na kolejne, cholerne rozgałęzienie. Jedno schodziło znowu niżej, drugie pozostawało na tym samym poziomie. I z tego drugiego, ktoś w ich stronę człapał.
Doug spojrzał na Majora czekając jego decyzji, po czym sam zaczął się rozglądać za wnęką w której mógłby się przyczaić i zaatakować z zaskoczenia. Baker kiwnął głową, po czym nieco się wycofał o parę kroków, jako tako skryty z kolei "Sosna"... zaatakował, gdy tylko zauważył przeciwnika w swoim polu widzenia, próbując go zdzielić brutalnie w kark i ogłuszyć.

Kobieta. Brzydka, z zepsutymi zębami i obwisłymi cyckami, niosła w obu rękach jakieś duże liście i kwiaty… a jak jej najemnik przywalił w kark, padła bezwładnie w przód, gębą prosto na twarde podłoże. Liście po kilku chwilach zalała jej krew.
Sosnowsky kucnął sprawdzając czy jeszcze dycha. Żyła. Po czym przyjrzał się roślinom, oceniając czym właściwie one są. Kwiatami do ozdoby, jakimś pożywieniem czy może ziołami? Trudno było to jednak jednoznacznie stwierdzić, ale z tego na jakim poziomie była ta banda, w dekoracje kwiatowe raczej nikt tu się nie bawił? Chociaż kij tam ich wie… Major zerknął raz w jedną, raz w drugą odnogę.
- Co robimy? Pomysł? - Szepnął.
- To dowódcy nie są tu od pomysłów?- spytał ironicznie Bloody
- Czasem robią ten błąd, że pytają innych o radę - Odparł równie ironicznie Major.
- Nie wiem na jaki przebłysk geniuszu liczysz. Sam zadecyduj czy lepiej się dzielić, czy lepiej razem iść w któryś korytarz. I tak pchamy się w ciemno.- podsumował krótko Sosnowsky zalepiając usta staruchy taśmą klejącą i krępując jej kończyny linką. Spojrzał na Majora dodając.-Co za różnica gdzie pójdziemy?

Więc Major zdecydował. "Sosna" miał iść sam, skąd przyszło babsko, on z Kaaiem schodzili niżej… Co Dougowi specjalnie nie przeszkadzało. Przynajmniej nie będzie się musiał martwić, że ktoś inny zdradzi jego obecność. Sosnowsky ruszył więc korytarzem, którym przyszło babsko ostrożnie się skradając. Po paru chwilach dotarł do końca tunelu, i znalazł się w dziwacznej sytuacji. Tunel bowiem kończył się mocnym spadem w przeogromnej jaskini, pełnej ognisk i tubylców. Tych ostatnich było tu zaś zdecydowanie chyba ze trzy tuziny. Kręcili się tu i tam, siedzieli przy ogniskach. Doug schował się za jakąś skałką, i przez chwilę obserwował teren pod sobą. Liczył ilu tu jest wojowników i rozglądał się za dwiema ważnymi dla niego sprawami.Kim i przejściem prowadzącym dalej. Długo jednak się przyglądać nie zdołał. W jego stronę zaczęło bowiem się nagle spokojnie wspinać dwóch wojowników z dzidami, a z tego, iż szli sobie spokojnie, można chyba było wywnioskować, iż go jeszcze nie zauważyli, a jedynie pechowo obrali sobie akurat tą drogę… a jakby tego było mało, w przeogromnej jaskini “skądś” zjawiło się jeszcze więcej i więcej tubylców, zarówno mężczyzn, kobiet, jak i dzieci. Cała ta chołota wylała się gdzieś z jakiegoś bocznego najprawdopodobniej wejścia, wypełniając sobą dodatkowo teren.

I wtedy ponownie rozbrzmiały rytmicznie jakieś cholerne bębny dochodzące z jaskini którą obserwował. Coś się szykowało prosto pod nosem “Sosny”.
Typków było zdecydowanie więcej niż nabojów w magazynku kałacha. Zdecydowanie więcej niż amunicji we wszystkich magazynkach jakie miał przy sobie. Doug zerknął więc za siebie… na wyjście którym to wszedł. I ocenił czy zdoła się nim wycofać, zanim zostanie dostrzeżony. Ostatecznie postanowił zaryzykować ewakuację z tego miejsca. Lepiej być bowiem zauważonym i mieć drogę ucieczki, niż nadal być niewidocznym, ale odciętym od drogi ewakuacji i skazanym na nieuchronne wykrycie.
Doug trzymając kałacha w dłoni ruszył więc z powrotem, by następnie dołączyć do majora i jego wesołej kompanii wraz z niezbyt wesołym raportem.

Zatrzymał się jednak w pół kroku, gdy w jaskini oprócz bębnów rozbrzmiały również okrzyki… radości? Wiwaty? Zerknął raz jeszcze za siebie… dwaj wojownicy, idący w jego stronę, zatrzymali się w połowie drogi, sami obserwując spektakl. Doug postanowił więc zaryzykować o parę sekund, i sam również obserwował.

Skądś-tam wniesiono na ramionach innych jakiegoś wojownika. Chyba był nieprzytomny… zaniesiono go w centralne miejsce jaskini, gdzie dopiero teraz najemnik zauważył coś, co mogło przypominać jakiś cholerny ołtarz. I oczywiście zjawił się i mistrz ceremonii, jakiś wódz albo szaman, albo inne gówno. Ułożyli typka na kamieniu, wśród bicia bębnów, radości innych, ich okrzyków. Coś mu chyba podali, bo się ocknął, po czym zaczął wrzeszczeć, ale wszystkie kończyny miał przytrzymywane… a mamroczący coś po swojemu dyrygent tego wariatkowa, po kilku dłuższych sekundach, wpieprzył kamienny sztylet w tors wrzeszczącego w agonii nieszczęśnika, po czym wykroił mu serce.



A jakby tego było mało, po chwili je nadgryzł wśród radochy tych wszystkich popaprańców, podał jakiemuś wojownikowi, który również się posilił, ten następnemu, ten następnemu… a wszyscy kurwa wiwatowali, jak na rozdaniu Oskarów.

Sceny te były znajome blondynowi… w końcu oglądał drugiego “Indianę Jonesa”. I ta scena przypominała mu rytuał Kali z tego filmu. Tyle że na żywo. Miał jednak nadzieję, że Kim nie będą kroić w następnej kolejności. W końcu lekarka nie miała w sobie serca wojownika. Na razie zatrzymał się czekając na to co będzie dalej sprawdzając czy pod ręka ma granaty dymne.

I wtedy ją wnieśli.

Rozpoznał ją z 30 metrów od razu, taką drobną, bladą, nagą i pokrwawioną. Również była nieprzytomna, niesiona w kierunku kamienia, skąd niedbale - niczym jakieś ścierwo - ściągano zwłoki poprzedniej ofiary. Tłumy wiwatowały wśród bębnów, a wszystko było już tak głośne, iż podziemia zdawały się aż nieco drżeć od tego apogeum szaleństwa.
-Majorze… właśnie ją znalazłem. Ściągnijcie kawalerię na moją pozycję… a i artylerię też.- Doug spróbował się skontaktować z przełożonym mając nadzieję, że jaskinie nie spowodują wystarczająco dużo zakłóceń, by odciąć ich łączność. Po czym ruszył ostrożnie w kierunku skały, której bezpieczny cień opuścił. Obserwował przy tym sytuację, zamierzając wkroczyć do akcji… w ostatniej chwili. I miał nadzieję, że do tego czasu nie będzie jedynym frajerem w tej jaskini.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline