Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-08-2019, 19:32   #71
Zapatashura
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację

Tylko stragany, zamiast zbitych z desek, były małymi namiocikami, a wszelkie dobra leżały rozłożone na płachtach materiału.
- Najtańsze ubrania można kupić tam - długowłosa wskazała palcem ledwo trzymający się w pionie namiot.
- Chcemy nie tyle najtańsze, tylko takie na tyle przyzwoite, żeby mogli cię wziąć na przykład za mojego ochroniarza - precyzowała Lei, ale już zmierzała w tamtym kierunku, aby się sama przekonać. Półorczyca nie mijała się z prawdą- za ubrania na straganie robiły najprostsze togi. Niewiele więcej niż prześcieradła ze sznurkiem do przewiązania. Trochę tylko dalej znajdowało się za to stoisko z ubiorem lepszego sortu. Dziewczyna dostrzegła nawet parę wyrobów z wyprawionej skóry. W upalnym Calimshanie nie nosiło się czegoś takiego dla przyjemności, ale metalowe zbroje w ogóle nie wchodziły w grę, jeśli ktoś potrzebował trochę ochrony. A przecież ochroniarz nie paradowałby w sukience.
- Może to? - w sumie takie skóry mogły okazać się dobrym pomysłem. - Ile za prosty strój dla niej? - zapytała sprzedawcę, zbliżając się do niego krokiem dziewczyny zdecydowanej.
Mężczyzna, ani młody ani stary, ze skórą tak spaloną słońcem że trudno było ocenić jego rzeczywisty wiek, obrzucił półorczycę spojrzeniem.
- Dla twojej memeluk, to będzie pięć złotych monet, tabarifa - odpowiedział, zginając się w usłużnym ukłonie i poklepując rozłożony, skórzany kubrak. Kobieta prychnęła za plecami Leileny, ale niczego nie powiedziała. Na stoisku były też bardziej wymyślne stroje, w tym takie, które spodobałyby się nawet w Akademii, ale te już na pewno kosztowałyby parę razy więcej.
- Oh, to wszystko wygląda kusząco, ale jeszcze nie udowodniła swej wartości, a nie chcę wyrzucać złota w błoto - Leilena badawczo obejrzała sobie jeszcze raz półorczycę. - Nie ma pan tymczasowo czegoś używanego i taniego?
Szarozielonkawa kobieta na pewno miała posturę, której nie powstydziłby się żołnierz. Jej dokładnych kształtów nie dało się poprawnie ocenić pod workowatym ubiorem, ale na pewno nie narzekała na nadwagę. Dawało to jednak też okazję dla kupca, by trochę pomarudzić.
- Na taką olbrzymkę? - załamał teatralnie ręce, w dobrze znany Leilenie sposób. Miało to oznaczać "tego się tanio załatwić nie da". - Mogę zaoferować tylko taką - wyjął zakrytą wcześniej kamizelkę. Rzemienie miała poprzecierane a i cała reszta widziała lepsze czasy. Niby wyglądało to lepiej niż to co nosiła półorczyca, ale czy nadawało się do Dzielnicy Klejnotów?
- W porządku, przekonał mnie pan. Nigdy nie lubiłam półśrodków.
Wzięła olbrzymkę za rękę i odciągnęła kilka kroków.
- Co myślisz? Nie wydajesz się zachwycona swoim losem tutaj. Nadal nie chcesz mojej pomocy? Bo mogłabyś zapracować na coś więcej. Chwytasz los czy kupujemy proste szaty i płacę ci zgodnie z umówioną kwotą?
Rudowłosa uznała, że tak jak sama łapała każdą okazję, tak lubiła dawać szansę innym. Nawet obcym. Wiara w ludzi i nieludzi nie zdążyła jeszcze w niej umrzeć.
Kobieta obdarzyła Leilenę nieodgadnionym spojrzeniem, marszcząc przy tym w zamyśleniu czoło.
- I miałabym… co? Zostać twoim ochroniarzem? - jej ton wyrażał niezdecydowanie zamiast wcześniejszego, chłodnego dystansu. - Mogę ci pomóc, szczególnie że masz pieniądze a mi się nie przelewa. Choć dalej nie wiem jak miałabyś pomóc mi inaczej niż zapłatą - przyznała na końcu.
- Mogę cię stąd zabrać, abyś spróbowała życia gdzieś indziej - Lei wzruszyła ramionami. Za to nieznajoma zareagowała bardziej żywiołowo, bowiem otworzyła szeroko usta i wytrzeszczyła oczy.
- Co?! - krzyknęła. - Tak po prostu? Mówię "tak" i wyrywam się z tej dziury?
Przechodnie zaczęli rzucać w ich kierunku karcące spojrzenia.
- Ciszej - westchnęła Lei. - Na pewno nie na pstryknięcie palców, bo muszę tu jeszcze coś załatwić. No i trafisz do zupełnie innego miejsca, a tam już cię nigdzie nie przygarnę.
- Ha, czyli z pustyni na środek morza - opadły jej ramiona. - To już wolę tutejsze piekiełko, przynajmniej je znam. Wybierz, co uważasz - machnęła dłonią na stoisko, w zrezygnowanym geście. - A ja cię zaprowadzę całą i zdrową na miejsce.
- Bez odrobiny zaufania będzie ci trudno zmienić coś w tym piekiełku - Lei wzruszyła ramionami, dość dawała szans. Odwróciła się i skierowała do tego kupca, którego półorczyca wskazała jako pierwszego. Gdy już Leilena dokonała wyboru, transakcja przebiegła szybko. Prosta tunika kosztowała tylko parę srebrników, a za dodatkowego miedziaka znalazło się nawet miejsce gdzie szaroskóra mogła się przebrać. Efekt zmiany ubioru był... niejednoznaczny. Bezimienna dalej wyglądała jak biedaczka, ale w zwiewnym stroju odsłaniała znacznie więcej swojego ciała. I choć rudowłosa miała już wiele kochanek, to półorczyca różniła się sylwetką od każdej z nich. Była bardziej umięśniona, a przy każdym kroku jej odsłoniętych nóg, dziewczyna mogła oglądać jak napinają się jej uda i łydki. Podobnie ramiona miała silniejsze niż jakakolwiek znana Lei kobieta. Chyba jedynym miejscem, gdzie u półorczycy odkładał się tłuszcz były wielkie, delikatnie kołyszące się piersi, które tunika ledwie dawała radę opiąć. Półorczyca nie była piękna w klasycznym sensie, raczej jak dzikie zwierzę, drapieżny kot.
- Mam wrażenie, jakby to wszystko miało się rozerwać przy gwałtownym ruchu - kobieta mruknęła do siebie, a niegrzeczne podszepty w umyśle Leileny mówiły, że nie miałyby nic przeciwko temu.

Bezimienna nie odzywała się podczas drogi, o ile nie została o coś spytana. Szła o dwa kroki przed panną Mongle, torując jej drogę, a dziewczyna mogła podziwiać jej kołyszące się biodra. Odciągało to jej uwagę od tego jak ogromny był Calimport, przynajmniej do momentu gdy dotarły do bram miejskich. Wtedy Leilena chciała zaprotestować, że przecież miały iść do Dzielnicy Klejnotów a nie na pustynię, ale okazało się, że wielkie mury, które Lei od razu uznała za miejskie, w rzeczywistości odgradzały raptem jedną dzielnicę - za nimi rozciągała się kolejna! Półorczyca zdawkowo wyjaśniła, że takich dzielnic (zwanych sabbanami) było ponad pięćdziesiąt. Od takiej skali mogło się zakręcić w głowie, bo przecież stolica jej kraju zmieściłaby się w całości w takim pojedynczym sabbanie.
Zanim obie kobiety dotarły do celu, Lei już bolały nogi. Dobrze chociaż, że od jakiegoś czasu suchą, spękaną ziemię zastąpił równy bruk, po którym można było swobodnie chodzić. Brama, za którą rozciągała się Dzielnica Klejnotów, była wielka i wykonana w całości z żelaza, które w upalnym słońcu było rozgrzane niemal do czerwoności. Ruch był niewielki, ale to akurat działało na niekorzyść dziewczyny, bowiem drogę zastąpił jej strażnik. Obrzucił ją taksującym spojrzeniem i powiedział coś w kompletnie niezrozumiałym języku.
W całości z żelaza! Jak w takim upale można było budować z żelaza! W głowie Lei jeszcze to nie mieściło się w głowie, więc strażnik zupełnie ją zaskoczył. Zatrzymała się nagle i uniosła na niego spojrzenie, szybko dochodząc do siebie. Przywdziewając na usta lekki uśmiech odezwała się we wspólnym.
- Przepraszam, nie rozumiem waszego pięknego języka.
Odpowiedź nie trafiła na podatny grunt, bowiem obce słowa polały się szerszym potokiem. Na szczęście półorczyca pochyliła się nad rudowłosą i przetłumaczyła.
- Pyta się kim jesteś i jakie masz sprawy w dzielnicy - wyjaśniła.
- Powiedz mu, że jestem prezentem dla Druzir yn Kalila - odparła Lei, tylko odrobinę dziwiąc się zadufaniu tutejszego strażnika. Lub zwyczajnemu nieuctwu. Jakim cudem to miasto tak się rozrosło, skoro wszyscy tutejsi wydawali się mieć przerośnięte ego?
- Prezentem? - bezimienna zmarszczyła brwi. Nie ciągnęła jednak tematu ani nie dopytywała. Zwróciła się do strażnika i rozpoczęła przedłużającą się dyskusję, podczas której mężczyzna mlaskał, cmokał, uśmiechał się obleśnie i rzucał Leilenie niedwuznaczne spojrzenia. W końcu jednak zszedł obu kobietom z drogi, przepuszczając je za bramę.
- Stwierdził, że dwie baby i tak niczego nie dadzą rady zrobić - półorczyca prychnęła gniewnie, gdy odeszły już kawałek. - Ciekawe kłamstwo z tym prezentem, ale teraz cię będą uznawać za ladacznicę.
- Nie mam nic przeciwko - wyszczerzyła się do niej. - Tutejsi mężczyźni mają przerośnięte ego. Gdybym tu żyła, byłabym bez wątpienia z kobietą - roześmiała się, kiedy już oddaliły się od bramy wystarczająco daleko.
- Kobietom nie jest tu łatwo - Lei miała wrażenie, że kobieta zaczęła inaczej na nią spoglądać po uwadze o preferencjach. - Bez mężczyzny wielu spraw prawie nie da się załatwić.
Dzielnica Klejnotów wprost tchnęła przepychem. Powietrze było w niej inne, pełne słodkich zapachów owoców i perfum. Pod stopami Leilena miała kamienne płyty od czasu do czasu przecinane w poprzek drewnianymi belami - zupełnie jakby chodziła po jakimś dachu a nie drodze.
- W tym pomogłaby magia, albo podstęp. Ale powiedzmy sobie szczerze, pragnę tu zostać jak najkrócej. Jeśli jednak przemyślisz moją ofertę, to powiedz gdzie cię znaleźć. Lubię inwestować w ciekawe przyjaźnie. Przy czym może być tak… że będę się bardzo spieszyć - zachichotała, rozglądając się ciekawie. I starała się ignorować mdlące zapachy perfum, za to wdychać te owocowe.
Długowłosa milczała przez pewien czas, trawiąc słowa towarzyszki.
- Moi ludzie znają sposoby by się w mieście ukryć, gdybyś tego potrzebowała - zaproponowała cicho.
- Mam na imię Leilena, a ty? - rudowłosa szła tam, gdzie przewodniczka prowadziła. - Być może skorzystam z tej propozycji, ale muszę wiedzieć jak szukać.
- Laura - przedstawiła się imieniem, które wydawało się do niej nie pasować. Z drugiej strony, Lei nie znała wielu półorków. - Mogę na ciebie poczekać, jeśli cokolwiek masz zrobić nie potrwa całe dnie. A jeśli potrwa… My się między sobą znamy - uderzyła się w piersi, co wprawiło je w przyjemne dla oka falowanie. - Jeśli spotkasz kogoś z mojego ludu, to powiedz że szukasz Laury Poszukiwaczki. Będą wiedzieli o kogo chodzi.
Rudowłosa zagapiła się na te piersi. Aż zamrugała.
- Wybacz - zarumieniła się. - To co muszę zrobić… może potrwać kilka dni, nawet jeśli sama chciałabym, żeby zajęło tylko chwilkę. Wydaje mi się, że lepiej dla ciebie, żebyś nie pozostawała długo w tej dzielnicy. A ja naprawdę udaję się do tego, o którym mówilam i… będę musiała dokonać kilku poświęceń.
- Chyba rozumiem… - zawiesiła głos. Kąciki ust wygięły się jej w uśmieszku i jakby nigdy nic złapała się dłońmi za biust, eksponując go mocno pod ciasną tuniką. - Podobają ci się?
- Cała jesteś bardzo ponętna - Lei jak zawsze powiedziała wprost, oblizując się lubieżnie i jednoznacznie. Laura parsknęła śmiechem, opuszczając ręce.
- Czyli nie dość, że nie żartowałaś z tymi kobietami, to jeszcze masz dziwaczny gust. Przedziwna z ciebie osoba Leileno.
- Jedyna w swoim rodzaju - uśmiechnęła się szczerze i radośnie.
Półorczyca zatrzymała się kilkadziesiąt stóp od muru zwieńczonego u góry metalowymi zębami. Chociaż był całkiem wysoki, łatwo było dostrzec za nim... no cóż, pałac. Przejścia bronili kolejny strażnicy, przy czym ci ubrani byli raczej ceremonialnie - dla efektu, nie bezpieczeństwa.
- I jesteśmy na miejscu. Pałac paszy. Jama węży - kobieta wyraźnie nie była nastawiona pozytywnie do gospodarza posiadłości.
- A ja muszę tam wejść - westchnęła Lei, która miała tak naprawdę podobne zdanie. Dobrze, że ten od kręgu był całkiem znośny, swoją drogą. Z drugiej strony czekała ją ekscytująca przygoda. Panna Mongle w końcu nie była normalna i lubiła bardzo wiele różnych rzeczy. - Pomożesz mi jeszcze ze strażnikami przy bramie, jeśli też nie chcieliby gadać we wspólnym? Dalej już oszczędzę ci tego, co ze mną zrobią.
- Obiecałam cię doprowadzić na miejsce, to doprowadzę pod same drzwi… No, tylko wiesz - wyciągnęła dłoń po pieniądze. - Jakby ci się jednak coś nie powiodło - dodała przepraszająco.
- Jasne - Lei tak naprawdę zdążyła już o zapłacie zapomnieć, ale też nie zamierzała unikać, odliczając umówioną kwotę i podając Laurze.
- No to wdrapmy się na tego wielbłąda - rzuciła kobieta, chowając swoją należność. - Co mam im powiedzieć? Wciąż, że jesteś prezentem?
- Tak, trzymajmy się tej wersji. I podaj imię Ann, lepiej dmuchać na zimne.
- Jak tam uważasz. Nie będę cię odwodziła od twojego planu, jaki by on nie był.
Nie tracąc więcej czasu Laura podeszła do gwardzistów i przemówiła do nich w lokalnej mowie. Z ich mimiki można było łatwo wyczytać, że nie podobało im się, że półorczyca śmiała się do nich odzywać, ale nie posunęli się do niczego więcej. Po krótkiej wymianie zdań, jeden z mężczyzn odwrócił się do Leileny i z uśmieszkiem politowania odezwał się w języku handlowym.
- Chodź Ann, trafiłaś na czas bo jego eminencja, pasza Druzir yn Kalil jest w domu.
Laura odstąpiła o krok. Tantrystka zdążyła jednak dojrzeć troskę w jej oczach zanim została zaprowadzona za mury.
Ogród przy posiadłości był pełen egzotycznej zieleni, co było przyjemną odskocznią od kamieni i piasku, ale pociągał też za sobą uciążliwość w postaci owadów. Jedno takie brzęczące utrapienie ugryzło dziewczynę w szyję. Jednak nie tylko insekty nie umiały trzymać się na dystans. Odprowadzający dziewczynę strażnik bezwstydnie złapał ją za pupę. Nie poczyniła żadnego gestu mającego odtrącić tą rękę.
- Jestem prezentem tylko dla paszy, przynajmniej dopóki wam nie pozwoli - powiedziała tylko swobodnym tonem. Mimo to nagana zadziałała jak bicz. Strażnik od razu odstąpił i nie pozwalał sobie już na nic więcej ponad rozbieranie rudowłosej wzrokiem.
Wnętrze pałacu bezwstydnie epatowało bogactwem. Wysokie kolumny, arrasy, rzeźby, w tym parę, które osoby cnotliwe uznałyby za nieprzyzwoite, a Lei uznała za nawet interesujące. A do tego wszystkiego służba. Skromnie ubrani ludzie i halflingi krzątali się to tu, to tam, ścierając szmatkami wyimaginowany kurz, albo przenosząc coś z miejsca na miejsce. Strażnik prowadził jednak tantrystkę w głąb posiadłości, na piętro, aż do zasłoniętego kotarą korytarza przed którym stała roznegliżowana kobieta. Silny makijaż skrywał pierwsze oznaki nieubłaganego wieku, ale w ciemnych puklach włosów przebijały się pojedyncze, siwe pasemka.
- Prezent, dla twojego męża, pani - strażnik pokłonił się, przy Leilenie pozostając przy języku handlowym.
Kobieta skrzywiła się, jakby ją ktoś spoliczkował. Obrzuciła rudowłosą gniewnym spojrzeniem, ale bez słowa odsunęła kotarę.
- Może iść - mężczyzna wyjaśnił dziewczynie.
 
Zapatashura jest offline