Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-08-2019, 21:12   #195
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Szumy w komunikatorze najemnika nie napawały jednak optymizmem… był więc sam, i cholera wie, jak długo to potrwa, a Kim czasu nie miała. Wśród nieustającego zawodzenia i bębnów dzikusów, blondyneczkę ułożono już na ofiarnym kamieniu, i podano jej jakieś gównieko na ocknięcie. Jej krzyki przerażenia, gdy wiła się niczym szalona na kilka chwil przed śmiercią, przebiły nawet wszelkie inne, obecnie panujące odgłosy.
- I tyle warte było wsparcie, na które marnowałem swój czas... gówno warte.- warknął Doug zakładając maskę gazową. I szykując się do biegu. Plan był prosty. Rzucać na prawo i lewo granaty podążając w kierunku Kim, zastrzelić każdego kto stanie mu na drodze. Plan prosty… ale Sosna liczył, że eksplozje połączone z dymem i gazem łzawiącym spotęgowane naturalnym echem jaskini wywołają wystarczająco duże zamieszanie i chaos, by pozwolić mu dopaść do Kim… i uciec z nią.
Pierwszy poleciał granat odłamkowy… w największą grupę facetów z dzidami. Po chwili granat gazowy. Potrzebował chaosu i paniki, aby przeżyć.

Najpierw solidnie pieprznęło solidnie, posyłając na wszystkie strony jaskini trzech typków(i ich kawałki), przy okazji raniąc odłamkami kolejnych kilku. Wszystko w jaskini zamarło, i zrobiło się niezwykle cicho. Nawet wrzeszcząca Kim się przymknęła. Po sekundzie jednak, syk i drobinka dymu, oraz gaz, przez który kilkanaście osób zaczęło się krztusić i pluć, poruszył już plemię.

Rozległy się wrzaski nie tylko bólu i paniki, co i chyba jakieś nawoływania i próby zapanowania nad tłumem dzikusów. Wiele osób rzuciło się do ucieczki, wielu jednak wojowników zaczęło się rozglądać za przyczyną takiego zajścia. Póki co, przez te trzy sekundy, Sosnkowskiego jeszcze nie zauważyli.
Bloody ruszył na nich strzelając z kałacha serią, a gdy ci padli na ziemię nieźle poszatkowani posłał granata z gazem łzawiącym w kierunku najbliższej licznej grupki facetów z dzidami. Doug wywołał niezłe zamieszanie, wykończył przynajmniej z 10 dzikusów, kolejnych 20 ogłupił i zmieszał, ale samotna walka z setką tubylców była raczej z tych samobójczych…

Wódz/Szaman/największe ścierwo z tej bandy, widząc co się dzieje, ryknął na swoich wojowników, by ci zapewne pozbierali się do kupy i przestali padać jak muchy. Tuż obok ciała Douga przecięła powietrze pierwsza niecelnie rzucona dzida i wystrzelona strzała. Tubylcy powoli zbierali się do kupy z pierwszego szoku i zaskoczenia, a on tkwił tam samotnie, oddalony o mocne 10 metrów od Kim i jej oprawców, właściwie to już praktycznie otoczony wrogami.
Co jednak specjalnie nie przeraziło Douga, w końcu spodziewał się że łatwo nie będzie. A i nadal miał granaty. W tym jeden łzawiący, który rzucił przed siebie by utorować sobie drogę do Kim. Granat zapełnił niewielki obszar odrobiną dymu, który szybko doprowadził do duszenia się i krztuszenia, znajdujących w jego obszarze, osób. Najemnik mógł popędzić przed siebie, prosto do Kimberlee.
Co też i zrobił, bo taki miał plan… zrobić zamieszanie, porwać Kim i zwiewać z tego miejsca nie czekając, aż wrogowie zdołają się w pełni przegrupować. “Sosna” biegł w chmurę gazową, po drodze natrafiając na dwóch krztuszących i duszących się tubylców wykorzystując impet pędu i rozpychając się brutalnie w drodze do celu kątem oka widział również, jak ten ich cały Wódz gdzieś spieprza… i w końcu stanął przy Kim. Dziewczyna leżała, gdzie leżała wcześniej, znowu nieprzytomna, oddychając chrapliwie pewnie od gazu. Była w naprawdę kiepskim stanie, cała poobijana, posiniaczona, pokrwawiona, naga. W sumie to było dosyć problematyczne, jak ją teraz zabrać ze sobą. Były bowiem pewne sprawy, które wszystko mocno komplikowały. Gaz za kilka chwil się ulotni, Doug będzie więc na widoku. Jak wybiegnie już teraz z gazu, to wybiegnie z Kim w rękach, jak więc strzelać do stojących dzikusów na drodze. No chyba, że przerzuci ją sobie przez jedno ramię, i dociąży dodatkowo, oprócz plecaka wypchanego sprzętem na tą akcję, ale w sumie to i tak był kiepski pomysł… a właśnie, sprzęt w plecaku…
Z braku czasu Doug nie bawił się w subtelności. Wyjął i doczepił do pasa granat z plecaka, obwiązał razem dłonie dziewczyny taśmą klejącą i następnie pospiesznie zawiesił ją na swoim karku niczym plecak. Dla lepszego utrzymania, obwiązał siebie i ją w pasie liną. I tak ją mając zabezpieczoną ruszył w drogę powrotną jak najszybciej. Pozostały mu dwa granaty, a potem… kałasz oraz obrzyn na koniec. Oby to wystarczyło do ucieczki.

Po wyjściu z chmury gazu, z Kim-plecakiem na sobie, Doug zauważył po swojej prawej trzech dzikusów z dzidami, po lewej zaś… dwóch nadbiegających ku niemu najemników?? Granat w dłoń i czekał przez chwilę acz znajdą się wystarczająco blisko, by wszyscy dzikusy znaleźli się w polu rażenia kolejnego granatu łzawiącego. Dopiero wtedy Healy posłał im kolejną wybuchową przesyłkę.

Kolejnych trzech dzikusów zostało potraktowanych gazem, przez co pojawiła się druga chmura na kilka metrów, przesłaniająca nieco i pole widzenia. W tym czasie Peter i David znaleźli się przy Dougu, po drodze wykańczając kilku tubylców.


- Kim!! - Wrzasnął “Bear” na widok przywiązanej do pleców Douga nieprzytomnej lekarki, wiszącej niczym jakiś baleron - Kurwa Sosnowski co ty z nią robisz?!
- Tańczę walca! - warknął Doug i krzyknął.- A co nimi miałbym robić?! Ratuję jej życie.
- Nie gadaj, tylko go osłaniaj - rzucił Peter, strzelając po raz kolejny.

Curran poranił z pistoletu kolejnego, wnerwiającego tubylca, “Bear” również go ostrzelał… ale sukinkot wciąż żył! Co prawda leżał na ziemi i zalewał się krwią z licznych dziur, ale żył! Obaj mężczyźni spojrzeli na sekundę po siebie, po czym na swoje pistolety. Dzikusy były tak jakby częściowo odporne na zwykłe 9mm, i tu trzeba większej artylerii żeby ich skutecznie powstrzymywać?

W wielkiej jaskini wydarzyły się dwie nowe rzeczy:

Po pierwsze, na jednej z półek skalnych, jakieś pięć metrów nad ziemią, pojawił się rozglądający Major wraz z Kaaiem, będąc w końcu również w wielkiej jaskini. A w miejscu, którędy wcześniej tu wszedł Peter i “Bear”, stali teraz van Straten i “Zapałka”.

Do tego wszystkiego, w jaskini zaczął się ktoś wydzierać (pewnie ten ich cały “Wódz”), a po chwili… rozległo się darcie już wielu gardeł. Z najdalszych zakamarków tych cholernych jam, wypadły dwie grupy tubylczych wojowników, uzbrojonych w dzidy, łuki i toporki, pędząc z mordem w oczach.
Bez chwili wahania Peter odbezpieczył granat dymny i rzucił w grupę biegnącą z lewej strony.
- Bear, odłamkowym! W tamtych! - Wskazał drugą grupę.
Sosnowsky nie mieszał się w tą całą akcję i poruszając wraz przyczepioną dziewczyną sięgnął po obrzyna. Kierował się do wyjścia, by jak najszybciej wynieść ją z tego miejsca. Nie miał wszak powodu by narażać jej, jakimiś głupimi brawurowymi akcjami. Miał bowiem wrażenie, że wykorzystał pulę farta przysługującego mu na ten dzień. Niech inni kozaczą.

Granat dymny, rzucony przez Petera, skutecznie wywołał spore zamieszanie wśród nadbiegających dzikusów, na chwilę ich zwalniając. Odłamkowy z kolei, rzucony naprawdę daleko przez tego mięśniaka "Beara", wylądował tam gdzie powinien, czyli prosto pod nogami drugiej pędzącej grupy tubylców. Eksplozja zaskoczyła ich kompletnie, rozrywając na strzępy, i rzucając w boki pięcioma z nich. Szósty miał nieco szczęścia, i choć nie zginął, to i tak był wystarczająco poraniony, by leżeć na ziemi i zawodzić z bólu.

No ale nadal było tych pierwszych trzech, ponad głowami których David rzucił granatem. Ci nadal deptali trzem uciekającym najemnikom po piętach, robiąc użytek z dzid i łuku… niecelnie.

Doug, Peter i Bear zaczęli się wspinać po stromiźnie w górę, by opuścić jaskinię, by dostać się do tunelu, skąd wcześniej przyszedł ten pierwszy z nich… Major i "Zapałka" na półce skalnej otwarli ogień do goniącej trójki dzikusów. Dowódca wpakował 3 pociski w pierwszego wojownika, a po chwili i kolejne 3 w drugiego. Kaai oddał z kolei 2 pojedyncze strzały, eliminując ostatniego z będących najbliżej "uciekinierów" wrogów. Doug, Peter i "Bear" mogli się wspinać bez bezpośredniego zagrożenia… jeśli nie liczyć dzikusów oddalonych o jakieś 20 metrów od nich, którzy w końcu pozbierali się do kupy po potraktowaniu granatem dymnym.

Sosnowsky ruszył uparcie naprzód do wyjścia z jaskini, do wyjścia na powierzchnię gotów potraktować z obrzyna każdego dzikusa, który stanie mu na drodze.
Osłaniający go Peter schował rewolwer i sięgnął po sztucer. Strzelił do pierwszego tubylca, jaki ruszył ich śladem, a potem cofnął się o parę kroków. Ustrzelił jednego, choć chyba nie śmiertelnie… a Doug wiał już tunelami, aż prawie go nie było widać.
- Czekaj kurwa mać! - Krzyczał pędzący za blondynem murzyn. Ale "Sosna" miał w tej chwili inne rzeczy na głowie, niż czekanie. Na jego drodze pojawiła się wrzeszcząca, uzbrojona w sztylet dzikuska, pędząca prosto na niego…
I Sosna strzelił do niej z obrzyna. Szybko i bez namysłu. Bądź co bądź na wojnie jest równouprawnienie. A baba sama się o to prosiła.
Peter strzelił do kolejnego tubylca, po czym pobiegł za "Bearem", by po kilku krokach obrócić się i po raz kolejny strzelił.
W planach miał ciąg dalszy ucieczki. Nie zamierzał samotnie stawiać czoła całej hordzie dzikusów.

Doug posłał naprzykrzającą się babę na pobliską scianę, przerabiając ją po części na malowidła skalne, siłą ogniową obrzyna… Peter ustrzelił kolejnego ze ścigającej ich bandy. "Bear" jedynie przeklinał siarczyście pod nosem, od czasu do czasu również gdzieś tam strzelając w tył, dobrze że chociaż się pilnował odnośnie sierżanta, będącego ostatnim w szeregu. Uciekali na powierzchnię, zostawiając jednak za sobą resztę oddziału. Dosyć kontrowersyjne posunięcie… i w końcu wyszli z tych kolejnych jaskiń, prosto w upalną noc, ciężko dysząc po biegu. Za kilka chwil będą tu mieli liczne, wrogie towarzystwo, co robić.
- Co… gdzie.. reszta? - zapytał Doug przeładowując obrzyna, a następnie zsunął z siebie Kim.-Ktoś musi ją zabrać do obozu, reszta.. zawracamy po zagubionych.
- Bear, zabierz ją. Dot jej pomoże. Już! - polecił Peter. - Major i "Zapałka" byli w jaskini, ale przy innym wyjściu - dodał obserwując wejście do jaskini.
- Kim… Kim… - Czarnoskóry najemnik delikatnie dotykał paluchami twarzy nieprzytomnej kobiety, klęcząc przy niej chyba w małym szoku.
- Chcesz jej pomóc, to ją stąd zabierz. Na całą tę dramę przyjdzie czas, gdy już będziecie z dala od wrzeszczących kanibali.- burknął Doug za nic mając uczucia kompana. Bo i też nie miał kiedy znaleźć sobie na to czasu.

A w tunelach jaskiń coś się zaczęło dziać. Krzyki, strzały, eksplozje(??), nawoływanie i przeklinanie po angielsku…
- Idziemy po nich - powiedział Peter.
- Tak.- stwierdził krótko Sosnowsky.

A wtedy w wejściu do jaskini ukazały się jakieś sylwetki… Peter i Doug wycelowali, kładąc palce na spustach. Ciężki oddech, oddech, sylwetki nieco bardziej wyraźne, już za chwilę… Kaai i van Straten, ciągnący po ziemi, za jego szelki z oporządzenia, "Zapałkę". Najemnik miał wbite dwie strzały w korpus. Major, dający susy jako ostatni, walący ile fabryka jego M4 dała w głąb jaskini, nie tam żadnymi potrójnymi pociskami, a długimi seriami. Pojedyncze dzidy i włócznie, przecinające powietrze…
- Zaraz tu będą! - Wrzasnął zakrwawiony na twarzy Marcus Kaai. Byli już praktycznie z rannym obok obu sierżantów.
- Kto ma jeszcze granaty odłamkowe? - rzucił Peter, równocześnie strzelając w głąb korytarza. Co prawda napastników jeszcze nie było widać, ale była szansa, że ktoś oberwie.
- Przydałby się miotacz ognia…- mruknął do siebie Doug, kucając obok wyjścia i szykując się do salwy z AK, jak tylko coś uzbrojone się pojawi w polu widzenia.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline