Oleg wzdrygnął założonymi ramionami i syknął z dezaprobatą. Dawno nie miał takiej ochoty przywalić komuś w gębę. Komuś, kto ma się za lepszego i ważniejszego, mimo, że zdanego na łaskę tych gorszych od siebie. Z lubością wyobrażał sobie, jak trzaska go otwartą dłonią w jędrny policzek, niczym niesfornego gówniarza.
Postanowił nie bruździć baronowi wtykając się w rozmowę, której i tak nie rozumiał. Nawet niespecjalnie przysłuchiwał się dialogowi wyższych sfer.
Niby nawet doszedł do wniosku, że niechęć do osoby von Rudgera mogła zachwiać jego oceną sytuacji. Miał to jednak w dupie. Nie lubił go i jeśli tylko nadarzyłaby się okazja to by to pokazał. Gustawa natomiast lubił, a temu zależało, żeby Rudgera nie ruszać. Wewnętrzny dylemat Olega zaowocował jedynie nieprzyjaznym spojrzeniem i nosem zwieszonym na kwintę i zadumą na swoją rolą w tym zamieszaniu.
Z jednej strony czół się niepotrzebny, a wręcz zbyt głupi by ogarnąć to, kto kogo, za co i po co zdradza. Nie rozumiał, jak inni mogą być lojalni wobec ludzi, których zapewne nawet na oczy nie widzieli, a tym bardziej nie znając ich osobiście.
Z drugiej strony czół, że może być potrzebny, kiedy już to wszystko jebnie, a Gustaw, którego znał i lubił będzie potrzebował pomocy w ucieczce przed stryczkiem, który w tym zamieszaniu czeka niechybnie ich wszystkich. Reszta drużyny też zasługiwała by pomóc im w trudnej sytuacji. W większości przynajmniej.
Wciąż miał w pamięci swoją własną propozycję by porzucić to wszystko w diabły i zacząć zbójować. Zawsze lubił góry. |