-
Najpierw pojedziemy do Hedeb, żołnierzyku – Saadi podkreślił pierwsze słowo. Białe ząbki Zahiji błysnęły w gniewnym grymasie. –
Potem możecie sobie jechać do Sabol, czy gdziekolwiek chcecie… A teraz do Dakhi.
Wyruszyli w drogę, posiłkując się mapą jaką Ianus znalazł przy trupach wiszących na wielkim drzewie. Tym razem, po zniszczeniu świątyni Res Hora’ab milczało. Nie słychać było przeklętych bębnów ani jakichkolwiek odgłosów krwiożerczych małpoludów w gęstwinie. Jedyne co się nie zmieniło, to komary. Nadal ich chmary krążyły nad jadącymi awanturnikami, tnąc na potęgę.
Trzy dni minęły, ale nadal nie dotarli do Dakhi. Wyjechali natomiast z gór, zagłębiając się w pokryte nielicznymi skupiskami drzew, wysuszone pogórze. Niektóre doliny jakimi jechali były zieleńsze, wilgotne od płynących ich dnami rachitycznych cieków. W którejś z kolei dolince między wzgórzami, Jahmilla oznajmiła, że poznaje okolicę. Minęli zniszczone gospodarstwo, potem kolejne.
-
To małpoludy – wyjaśniła księżniczka. –
Z tamtej przełęczy będzie już widać Dakhi.
Siedziba szejka nie zrobiła na podróżnych zbyt dużego wrażenia. Zabudowania rozlewały się wokół stoków wzgórza, na którym znajdował się meczet i schodziły nad błotnistą, wolno płynącą strugę, która pełniła rolę nie tyle obronną co kanalizacyjną. Nad jej brzegiem wzniesiono w kilku miejscach kamienne odcinki murów, z których w górę pięły się wieżyczki. Nad wszystkim powiewały czarno-granatowe proporce z symbolem naciągniętego łuku.
Jahmilla skierowała się do brodu. Obecni tam strażnicy, widząc kto nadjeżdża podnieśli larum. Ktoś pognał zawiadomić władcę Dakhi i powrocie porwanej córki. Zaciekawieni ludzie zbierali się przy głównej ulicy, chcąc zobaczyć o co chodzi. Gwardziści formowali kordon.
Jahmilla przybrała władczą pozę, zupełnie nie współgrającą z jej opłakanym wyglądem i pozdrawiała tłum, trzymając się pleców Cedmona, za plecami którego jechała. Saadi okutał się w zawój Zahiji, zasłaniając całą swoją aparycję. Mruczał coś pod nosem, ale jadący obok Ianus nie mógł zrozumieć słów. Już wcześniej Czarnoksiężnik wymógł na nim zwrot skrzynki, jaką legionista wydobył w jego krypcie. –
Mam nadzieję, że nie zabawimy tu zbyt długo – odezwał się głośniej. –
Spieszy mi się do tego Hedeb… Już tak blisko…
Jechali główną aleją, wzdłuż kramów, warsztatów, kawiarni i palarni, a naprzeciw nich, z pałacu wyszła, a raczej wybiegła grupa osób. Przewodził jej wysoki, chudy mężczyzna w czarno-granatowej, wyszywanej złotymi monetami szacie. Miał ciemną brodę, przetykaną siwizną i krótko ścięte, siwiejące włosy. Jego czoło zdobił wytatuowany werset z Świętej Księgi.
-
Córko. Dziękować Fahimowi, żeś zdrowa wróciła w domowe pielesze – sięgnął w górę i ściągnął Jahmille z konia. Skinął komuś z tyłu i natychmiast wystąpiła zawoalowana kobieta, która owinęła księżniczkę błękitnym zawojem. Córka szejka pokłoniła się i wycofała bez słowa, stając wśród podobnych sobie, identycznie odzianych kobiet.
-
Dostaniecie swoją nagrodę… - zaczął szejk, ale umilkł przyglądając się kompanii. Zmrużył podejrzliwie oczy, przeskakując wzrokiem po twarzach i sylwetkach. –
Kim jesteście? Nie z Wami umawiałem ratunek córki.